Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

sobota, 12 września 2015

Imigranci

W ostatnim czasie internet, radio, tv czy jakiekolwiek przekaźniki zasypywane są masą informacji na temat syryjskich uchodźców. Uciekający przed wojną, zamieszkami bądź z innych powodów są "na językach" praktycznie wszystkich. 
Jedni wypowiadają się bazując na faktach, podpierając się historią, innymi kierują przekonania czy uprzedzenia. A jeszcze kolejni nawołują i próbują przekonać do własnych racji. Stanowisk w tej kwestii jest wiele.

Zwykle piszę z innych potrzeb i w innej tematyce, lecz...

Dziś, i ja mam swoje powody, by wypowiedzieć się "głośno". Dziś ja czuję potrzebę wyrazić to co myślę i czuję w obecnej sytuacji. Dziś ja chcę wyrazić swoje zdanie. Może odmienne, a może podobne do wielu z Nas. Nie wiem. Ale mam do tego prawo. 

Zaczynając od początku, kilka pytań... 
1. Czy jestem ZA czy PRZECIW przyjmowaniu imigrantów? 
2. Czym spowodowane jest moje stanowisko w tej sprawie?
3. Dlaczego jest ono niezmienne mimo wszystko?

Trzy podstawowe pytania, dwie odpowiedzi. Na pierwsze odpowiem krótko: NIE. Nie jestem za przyjęciem imigrantów. Nie takich, nie w ten sposób. Rodzi się kolejne pytanie: Dlaczego? I tu dochodzę do sedna. Do odpowiedzi na dwa kolejne pytania.

STRACH! 
Strach moi drodzy jest powodem mojego stanowiska i jego niezmienności w tym temacie. Strach o moje dzieci. Strach o ich bezpieczeństwo i przyszłość. 

Powodem nie są uprzedzenia, ksenofobia, rasizm czy brak miłosierdzia (co wielu zarzuca takim osobom jak ja). Powodem nie jest kolor skóry, wygląd czy problem z akceptacją innej wiary czy kultury. Powodem również nie jest brak współczucia czy niechęć pomocy. Nie. 
Moim powodem jest troska o moją rodzinę, moje dzieci i ich przyszłość. 

Może płytkie wg niektórych. Banalne i mało oryginalne. Niepodparte liczbami i faktami z historii. Lecz prawdziwe. 

Od najmłodszych lat uczę swoje dzieci tolerancji, niesienia pomocy, bezinteresowności, współczucia i okazywania wdzięczności. Że każdy z Nas jest równy i ma swoje prawa (jak i obowiązki). Od małego moje szkraby uczone są co znaczy "Proszę", "Dziękuję", "Przepraszam". By miały własne zdanie (bo mają do tego prawo) i potrafiły je okazywać w sposób asertywny. By nie krzywdziły, nie raniły, szanowały innych i ich przekonania, bo to ich obowiązek jako ludzi. Obowiązek jako części społeczeństwa.

Nie ukrywam. Wszystkie pojawiające się artykuły, filmiki czy informacje wywołują u mnie przeróżne emocje. Od złości (obserwując zachowania "byczków-uchodźców"), po współczucie i kręcącą się łzę w oku (patrząc na zdjęcia 3-letniego ciała chłopca na plaży czy uciekającego ojca z synem na rękach, któremu dziennikarka podstawiła nogę). Nie jestem bez serca. Lecz w pierwszej kolejności mam serce dla swoich dzieci, swojej rodziny. Wybaczcie za to co powiem, ale sobie kromkę chleba odmówię, swoim dzieciom nie. 

Nie odmówię im również poczucia bezpieczeństwa, równości czy lepszej przyszłości. Jeśli przez to jestem niemiłosierna i podła, to tak, jestem taka. Ponieważ ważniejsze jest dla mnie bezpieczeństwo i przyszłość mojego dziecka niż życie zdrowego, dorosłego faceta wysadzającego się w metrze w imię Allaha. Przy okazji zabierającego życie kilku bądź kilkudziesięciu niewinnym osobom, tylko dlatego, bo wg niego są niewierne. 

Poruszają mnie filmiki czy zdjęcia cierpiących dzieci i kobiet, mężczyzn, którzy rzeczywiście walczą o rodzinę. Ogólnie ludzi, którzy rzeczywiście uciekają przed wojną do pierwszego bezpiecznego miejsca. Ludzi, którzy pokazują wdzięczność za pomoc, choćby słowem, gestem. I takim należy się pomoc, lecz...

"Siedzą we mnie" słowa pewnego polityka z komisji europejskiej, który swoje stanowisko argumentował, by postawić się w sytuacji uchodźców. Jestem w stanie postawić się w takiej sytuacji. Z tą różnicą, że przed wojną uciekałabym z dziećmi do pierwszego, lepszego, bezpiecznego miejsca, błagając, by chociaż moje dzieci miały dach nad głową i co jeść. Z pokorą byłabym wdzięczna za schronienie i możliwość przetrwania z dala od miejsca, które może mojej rodzinie przynieść śmierć. I to właśnie ta różnica...

Bo mnie tego nauczyli rodzice, religia i środowisko, w którym żyję. Nauczyli tolerancji, wdzięczności i pokory. I tego uczę własne dzieci. I nie pozwolę, by ta, moim zdaniem, zdrowa hierarchia wartości została zburzona. Nie pozwolę, by moje dzieci nie miały przyszłości. By nie czuły się bezpiecznie.

Oczywiście w moim wpisie można również doszukać się oceniania i uprzedzeń. Lecz nie chodzi już o zawiedzione zaufanie. Nie chodzi o "nóż wbity w plecy przez przyjaciela". Chodzi o ludzi, którzy mają znaleźć się wokół nas i którym mamy dać kredyt zaufania, jako społeczeństwo. Ludzi, dorosłych ludzi, którzy mają swoją religię i przekonania, tak różne od naszych. I rzadko kiedy potrafią czy chcą "współgrać". W większości są to ludzie, którzy dla własnych przekonać skłonni są do najgorszych czynów. I pytam się teraz...
Czy takim ludziom mam dać kredyt zaufania? Mam wierzyć ślepo w to, że nie zostanę ofiarą ja czy moje dzieci? Kto da mi tą pewność? Albo chociaż ułamek?

"To nie jest pora, by bać się uchodźców"- brzmią kolejne słowa wysoko-postawionych. A kiedy będzie pora? - pytam się! Kiedy znajdę się w autobusie, metrze czy innym miejscu pełnym ludzi, gdzie jeden z wyznawców własnej religii zdetonuje siebie w imię własnego boga? A może powinnam zacząć się bać kiedy (jako kobieta) znajdę się w miejscu, w którym nie powinnam, prowokując swoim ubiorem i osierocę 2-jkę dzieci? Kiedy powinnam się bać?! Za rok, dwa, a może pięć?

Skrajnie? Wybiegając w przyszłość? Przecież wszystko pod kontrolą? A ile ta kontrola trwa i kiedy się zaczyna, a kiedy kończy? 

Mówię kategoryczne NIE, dla uchodźców. Z powodu strachu i niesprawiedliwości. Z powodu walki każdego dnia o lepsze jutro dla dzieci. Z powodu długoletniego czekania w kolejce na mieszkanie komunalne, z powodu braku spełniania warunków do zasiłków czy jakiejkolwiek pomocy od państwa. Przecież jestem zdrową, pracującą kobietą... Na długach przez nieudolność i zerową pomoc od państwa. Ale miejsce dla zdrowego, wymachującego maczetą byczka, miejsce się znajdzie...