Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

czwartek, 31 stycznia 2013

Zostań dawcą. Podziel się życiem

Na moim blogu zwykle piszę o swoich odczuciach, emocjach, doświadczeniach. O obserwacjach innych, tego co mnie otacza. Więc de facto to o czym dziś chcę napisać wiąże się z tym. Już kiedyś o tym myślałam, by zarejestrować się jako dawca szpiku. Swego czasu było o tym głośno, dużo ludzi przyłączyło się do tej akcji. Przyznaję, mnie pohamował brak gotówki, ponieważ za rejestrację trzeba było wpłacić konkretną kwotę. Przy dzieciach ciężko o takie dodatkowe wydatki, choć w zbożnym celu. Dziś dzięki mojej przyjaciółce i portalowi facebook znów natknęłam się na to. I dziś postanowiłam się zarejestrować. Rejestracja przez internet jest darmowa moi kochani. Wystarczy wejść na ten link:
http://www.dkms.pl/dawca/rejestracja/index.html
Krok po kroku wypełniamy wszystkie potrzebne dane i dostajemy za jakiś czas materiały do pobrania próbki w domu. Odsyłamy i to wszystko. To takie proste.
Jest też drugi sposób. W swoim miejscu zamieszkania możecie oddać krew na typowanie antygenów. Tutaj podsyłam linka ze spisem placówek, w których możecie to zrobić:
http://www.darszpiku.pl/jak%20zostac%20dawca.php 
Owszem, to ważna decyzja. Warto ją porządnie przemyśleć. Deklarujemy się pomóc drugiej osobie, jeśli uda się znaleźć naszego bliźniaka genetycznego. I właśnie, co wtedy? Pojawia się takie pytanie w głowie. Jak to będzie wyglądało, czy będzie bolało, jakie koszty, itp. itd. Pytań takich jest masa. Na stronce DKMS i darszpiku.pl znajdziecie odpowiedzi na Wasze pytania. Przyznaję, nie wypowiem się tu perfekcyjnie, nie opiszę Wam wszystkiego dokładnie, nie rozwieję wątpliwości czy nie zmuszę Was do tego. Nie chcę również namawiać. Chcę Wam jedynie przedstawić moje emocje z tym związane, ale zanim do tego dojdę, chcę wspomnieć o jeszcze jednej ważnej rzeczy. Rejestracja przez internet jako dawca jest darmowa, lecz, by Wasz materiał został przebadany potrzebne są fundusze. Ministerstwo zdrowia niestety nie pokrywa tych kosztów. Pozostaje to zadaniem fundacji i prywatnych osób takich jak my. Jeśli już zdecydujecie się na rejestrację, zastanówcie się również nad pomocą finansową w tym kierunku. Jest wiele osób, które są w stanie pokryć te koszty albo chociaż ich część. Są i tacy, którzy niestety nie są w stanie pokryć ich wcale. Tak więc apeluję do wszystkich, którzy taką możliwość mają. Pomóżmy sobie nawzajem, po to, by pomóc innym. Dzięki Waszym wpłatom fundacja ma więcej środków, by pokryć koszty badań osób chętnych do pomocy, lecz niestety których hamuje brak gotówki. Każdy przebadany materiał to większa szansa dla ludzi, którzy czekają na przeszczep. Pomóżmy sobie nawzajem, pomóżmy swojemu bliźniakowi genetycznemu. I tu przejdę właśnie do tej emocjonalnej strony.
Czasem tak niewiele trzeba, by pomóc, by pojawił się uśmiech na czyjejś twarzy, by uratować kogoś. Tak niewiele trzeba, by dać komuś nadzieję i szansę na nowe życie. Wielu z nas ma obiekcje. Nie decyduje się na to z powodu strachu, braku czasu, by zapoznać się ze szczegółami albo po prostu olewa, twierdząc, że jego to nie dotyczy, jeśli chcą niech to robią inni. No tak. Po co pchać się w coś co może przysporzyć nam "problemów", stresu czy obaw. Hmm myślę, że wasze obawy są uzasadnione. Lecz popatrzmy na to od innej strony. Może zabrzmi banalnie to co napiszę. Ale tak naprawdę ilu z nas zastanawia się w takich sytuacjach, co by było, gdybyśmy to my byli na miejscu tej chorej osoby. Gdybyśmy to my czekali z nadzieją, że gdzieś tam znajdzie się ktoś o podobnym kodzie genetycznym, a dodatkowo zdecyduje się na zaoferowanie nam pomocy. Ktoś kto może dać nam szansę na w miarę normalne życie, na nowe życie. A jeśli to spotkałoby bliską Wam osobę? Na pewno robilibyście wszystko, by pomóc. Zastanówcie się nad tym. Oczywiście nie mówię tu o tym, by siąść i umartwiać się, że może nas coś takiego spotkać. Doceniajmy to, że jesteśmy zdrowi, ale też postarajmy się, by to nie szło na marne. 
W 80% przypadków wystarczy oddać krew, jedynie w 20% pobiera się materiał do przeszczepu w sposób, jaki zwykle nam się kojarzy, z kręgosłupa, wielka igła, ból i tego typu obawy. A wcale tak to nie wygląda, ponieważ odbywa się to pod narkozą.
Tak więc kochani, po raz kolejny apeluję do Was. Tym razem o to, byście usiedli, znaleźli 15 minut czasu na zapoznanie się ze stroną DKMS i darszpiku.pl, byście rozwiali własne wątpliwości, byście zobaczyli w tym więcej plusów niż minusów. By nie było wytłumaczeniem "a nie chcę mi się", "a nie mam czasu", "boję się". Jedna Wasza decyzja może zadecydować o czyimś życiu. Jeśli nie jesteście w stanie zrobić tego dla kogoś, dla obcej osoby, zróbcie to dla siebie, dla swoich bliskich. Ponieważ nie wiemy, kiedy to my pomocy potrzebować będziemy. Pamiętajmy o tym. 



"Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to kim jest i nie przez to co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi"
Jan Paweł II

Pozdrawiam
PannaEm

Podziękowania

Tą nocną porą postanowiłam napisać o czymś, o czym kiedyś wspomniałam już w którymś z postów. Było to niedługo po ponownym założeniu bloga. Pozbierałam się wtedy do kupy, zabrałam za życie. Ale to wszystko dzięki ludziom, którzy bardzo mi pomogli. Swoją obecnością, wsparciem, rozmowami. Każda na swój, inny sposób. Chcę w tej chwili podziękować wszystkim tym, którzy byli obecni w moim życiu w tych trudnych chwilach dla mnie. Choć nie tylko w trudnych, w dobrych też:) Dziękuję Wam za wszystko co wnieśliście w moje życie. Za uśmiechy, radość, pomoc, szczerość, jak i za kłótnie (czasem:P), różnice zdań. Dziękuję za to, że pomimo nieporozumień, mimo mojego wrednego i upartego charakteru, pozostaliście przy mnie. Właśnie za to cenię Was najbardziej :*
Tak więc tutaj i teraz chcę po kolei, z osobna podziękować Wam za wszystko co mi dajecie.

Tobie Aniu za wielką przyjaźń. Poznałyśmy się raptem 1,5roku temu, a mam wrażenie, że znamy się o wiele dłużej. Sytuację, w jakiej nasze drogi się zeszły pominę ;) Akurat to może pozostać informacją w mniejszym gronie :P Ale ten pamiętny koncert Myslovitz na zakończenie lata 2011 :) Już wtedy mimo paru dni znajomości było między nami wielkie porozumienie. I tak jest do tej pory. Był moment, gdy nasze rozmowy i spotkania były sporadyczne, potem przyszedł ciężki czas dla mnie. I właśnie wtedy pokazałaś kim jesteś, jaką osobą. Otwartą, szczerą, godną zaufania, wspierającą. Pokazałaś ile potrafisz zaoferować, tak po prostu, bezinteresownie. Nie musiałam prosić o Twoją pomoc. Ona po prostu była za każdym razem, gdy jej potrzebowałam. Ta wyciągnięta dłoń :) I za to Ci dziękuję. Za wielkie zrozumienie w sprawach, o których obawiałam się powiedzieć komukolwiek. Za szczerość, choć czasem bywa niemiła :P Ale zawsze prosto z serca, nie złośliwa. Za uśmiech i odrobinę wariactwa :) Za długie, szczere rozmowy. Za wsparcie i obecność w szpitalu przed i po porodzie. Za wielkie oddanie, sympatię i miłość do moich dzieci. I mimo, że nie zawsze się zgadzamy, mamy różne zdania, jednak dochodzimy do porozumienia, zapominamy o przykrych sytuacjach. Akceptujemy siebie nawzajem i cenimy. I za to Ci dziękuję :*

Tobie Aleksandro za jedyną w swoim rodzaju znajomość, ot tak, luźno zaczętą, która przerodziła się w przyjaźń (choć czasem mam chęć Ci "pomatkować" :P). Nawet nie pamiętam dokładnie kiedy się poznałyśmy, pamiętam tylko sytuację, gdy weszłaś na pokój czatowy, na którym prowadziłam audycję :) I od razu fajnie nam się pisało. Później rozmowy na skype, teraz też na fb. Dziękuję Ci za wnoszenie w moje życie radości, optymizmu, młodzieńczości. Za to, że pomimo, iż się nigdy nie spotkałyśmy w realu (choć plany są :P), pomimo 10-cio letniej różnicy wieku między nami możemy otwarcie i szczerze rozmawiać. O pierdołach, pogodzie czy o życiu. Za motywację w pisaniu. Za wiarę we mnie i w to co chciałabym robić, za pokazywanie mi, że wiele rzeczy jest jednak możliwych do osiągnięcia, pomimo pokomplikowanego życia. Dziękuję Ci :*

Tobie Elenko za ogromne zrozumienie, wsparcie. W szkole średniej, gdy się poznałyśmy, owszem sympatia była, ale jakoś na tym się zatrzymało. Dopiero po jakimś czasie udało nam się bliżej poznać i odkryć jak wiele mamy wspólnego. Jak wielkie wsparcie możemy mieć w sobie, mimo odległości, która nas dzieli. Obecnie opieramy się na e-mailach niestety, ale dużo one mi dają. Wiem, że w każdej chwili mogę do Ciebie napisać i wiem, że mnie zrozumiesz, że doradzisz. Nie wiem, może rzeczywiście to ta data urodzenia nasza taka sama i stąd aż takie zrozumienie między nami. Czuję, że pisząc Ci nawet o najstraszniejszej rzeczy, najbardziej wstydliwej, otrzymałabym od Ciebie wsparcie i zrozumienie. Nasze życie dziwnie nakłada się na siebie, podobne sytuacje, podobne spotkane osoby, podobne doświadczenie życiowe. A do tego wielka sympatia :) Dziękuję Ci kochana :*

Tobie Martuś za długoletnią przyjaźń, będzie już ponad 10 lat, odkąd siadłyśmy w drugiej klasie liceum w jednej ławce :) I tak się zaczęło. Miewałyśmy lepsze i gorsze dni. Był czas, gdy nasze drogi się rozeszły, a kontakt sporadyczny. Ale to nie przeszkodziło w tym, by na nowo szczerze rozmawiać, wspierać się, doradzać sobie.  Wiem, że mogę liczyć na Ciebie w każdej sytuacji. Owszem, nie zawsze mamy podobne zdania, czasem się nie rozumiemy, ale pomimo tego wciąż jesteś dla mnie ważną osobą. Dziękuję, że jesteś :*

Tobie Asiu za pojawienie się na czacie, w pokoju, w którym wtedy przesiadywałam :) Zaczęło się niewinnie, od rozmów, później nocnych audycji. Ciekawe jak można wspólnie miło spędzić czas w różnych częściach Polski, każda po swojej stronie ekranu, bawiąc się przy muzyce i wygłupiając heh. A teraz może rzadko piszemy ze sobą, ale zawsze szczerze, otwarcie. Wiem, że mogę do Ciebie napisać, gdy mam chęć się pożalić, ponarzekać. Czasem skrytykujesz, czasem doradzisz, wesprzesz. W Tobie cenię to, że w wielu sytuacjach, gdy ja sama siebie krytykuję i nie wierzę, Ty podnosisz mnie na duchu swoją wiarą we mnie. To bardzo dużo dla mnie :) Dziękuję :*
I teraz przyszła pora na część męską :P 

Tobie Szymonie za znajomość długoletnią, która dopiero po tak długim czasie okazała się czymś więcej. Przyjaźnią, wsparciem, pomocą. Dziękuję, że w tym trudnym dla mnie czasie, jakim była samotna ciąża, byłeś przy mnie, wspierałeś i pomagałeś. Dałeś mi poniekąd poczucie bezpieczeństwa. Zainteresowanie moim chłopakom. To dużo dla mnie znaczy. I choć czasem się nie zgadzamy (ostatnio bywało często :P) jesteś dla mnie ważną osobą, przyjacielem (przyjaźń między kobietą a mężczyzną istnieje! :P). Dziękuję za wszystko :*

Tobie Grzegorzu (milusi czasami) za wielogodzinne rozmowy o życiu, ludziach, o głębszym sensie istnienia. Mimo, że nigdy się nie widzieliśmy, darzę Cię wielką sympatią. Otworzyłeś mi oczy na wiele spraw. Pomogłeś i pomagasz zrozumieć samą siebie, ludzi. Dzięki Tobie i naszym rozmowom otwieram się wciąż na głębsze rozumienie tego co mnie otacza. Dziękuję Ci :*

Jesteście dla mnie bardzo ważnymi osobami w moim życiu. Wnosicie w nie to, czego potrzebuję. Pomagacie przetrwać trudne chwile, pozwalacie wspólnie cieszyć się z dobrych. Pewnie jeszcze nie raz dojdzie do nieporozumień i kłótni, ale na tym polega przyjaźń. Przyjaciele nie muszą rozumieć się idealnie, "słodzić" sobie, mówić to co chcemy usłyszeć. Przyjaciele muszą dać dwie podstawowe rzeczy. Szczerość i zaufanie. I to od Was otrzymuję :) Jeszcze raz dziękuję za obecność Waszą w moim życiu, doceniam wszystko co robicie, choć czasem nie potrafię tego okazać. Ale doceniam. I choćby tym postem chciałam Wam to pokazać. Resztę pokażę w inny sposób. Pomocą i wsparciem :)


Dziękuję :*

"Przyjaźń nie potępia w chwilach trudnych, nie odpowiada zimnym rozumowaniem: Gdybyś postąpił w ten czy w tamten sposób... 
Otwiera szeroko ramiona i mówi: Nie pragnę wiedzieć, nie oceniam, tutaj jest serce, gdzie możesz spocząć"
Malwida von Meysenbug

PannaEm

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Opowiem Wam jej historię cz.1

W ostatnim czasie wiele się zmieniło w moim życiu. Od zawsze w sumie wszystko wywracało się do góry nogami, wychodziło na prostą, by znów się poplątać. Nie wiem, może już taki mój "urok" komplikować sobie życie, czasem świadomie, czasem nieświadomie. Ale jednak te 2, 3 lata są pasmem zmian, przeróżnych sytuacji i doświadczeń. Wtedy zaczęłam zmieniać siebie i swoje podejście. Zaczęłam szukać ukrytego sensu w życiu, jego głębi. Zaczęłam słuchać ludzi, być dla nich wsparciem i to samo od nich otrzymywałam. Jeszcze 3 lata temu (pamiętam choć powoli jak przez mgłę) moje życie wyglądało całkiem inaczej. Było to zaraz przed wypadkiem. Żyłam tak naprawdę nie żyjąc. Ciągnęłam toksyczny związek bez przyszłości, nie zastanawiałam co będzie jutro. Nie obchodziło mnie nic innego prócz siebie samej. Wszystko co robiłam, robiłam z myślą o sobie. Owszem miałam znajomych, przyjaciół, ale na dystans. Przychodziło co do czego, nie było nikogo obok mnie. Nikogo tak naprawdę, gdy potrzebowałam pomocy. Ale też sama nic od siebie nie dawałam. Nie zastanawiałam się nad tym co robię, jakie są tego konsekwencje. Po prostu popełniałam błąd za błędem, pogrążałam się co raz bardziej. Dziś mija 3 lata od tego nieszczęsnego wypadku, od którego chyba wszystko zaczęło się zmieniać. Może nie od razu, bo nadal byłam zagubiona. Nadal wpojone głęboko były we mnie pewne złe zachowania. Nadal popełniałam błędy. I wtedy dopiero zaczęłam tak naprawdę widzieć to i szukać pomocy. Z większym bądź mniejszym skutkiem udawało się. Lecz niestety wciąż nie umiałam sobie poradzić sama ze sobą. Szukałam ucieczki, zamiast zmierzyć się z problemami. W tym momencie właśnie zaczęłam prowadzić bloga, było to jakieś 2 lata temu. Zaczęłam nazywać po imieniu swoje obawy, lęki, frustracje. Zaczęłam próbę "rozkminiania" problemów, szukania rozwiązania. Moje oczy powoli otwierały się na wiele spraw, a tym samym i umysł. Na początku był to wielki chaos dla mnie. Było to coś nowego z czym starałam się zmierzyć. Masa informacji, odczuć, emocji. Co raz to bardziej zaczynałam rozumieć siebie, swoje błędy i porażki, widzieć powód ich, jak i rozwiązanie. Zaskakiwało mnie to. Nie spodziewałam się po sobie, że jestem zdolna do takich głębszych refleksji, rozumienia problemów i opisywania ich. W szkole średniej kiepska byłam w pisaniu wypracowań :P Teraz w sumie też moje pisanie dalekie jest od ideału, perfekcji. Lecz wracając do tematu.
Jednym z przełomów w moim życiu było odkrycie choroby ojca. Ciężko było się z tym zmierzyć. Człowiek myśli, że takie sprawy go nie dotyczą, że zdarzają się gdzieś indziej, w filmach czy po prostu ogólnie, gdzieś tam. Był to trudny egzamin dla mnie. Przez pierwszy rok nie zdawałam go. Podchodziłam do niego, by znów go oblać. I tak czas leciał do momentu, gdy nastąpił taki prawdziwy przełom, dopiero ponad pół roku później, kiedy to pierwszy raz w życiu poznałam pewne uczucia, kiedy to odnalazłam sens życia. Tak, była to miłość (choć krótka), chyba jeszcze długo będę do niej wracać. To ona tak naprawdę mnie zmieniła, o 180 stopni. Nie potrzebowałam już walczyć ze swoimi słabościami, pewnymi zachowaniami. Problemy, z którymi zmagałam się wcześniej, po prostu, w jakiś magiczny sposób, rozpłynęły się, choć to śmiesznie i niewiarygodnie brzmi. Ale tak było. Na początku było idealnie, cudownie. Wszystkie rozterki jakoś traciły na znaczeniu, były łatwe do ogarnięcia i przyswojenia. Z czasem niestety zaczęło się psuć. Problemy wracały, zaczęły się kombinacje, kładły cień na to całe "piękno", którym się otoczyłam. I wtedy wszystko się posypało. Ten jeden dzień, chyba najgorszy w moim życiu, gdy zawalił się cały mój świat. Związek, po którym wiele sobie obiecywałam przestał istnieć, osoba, którą kochałam i wiązałam przyszłość odeszła, a ojciec, który od 2 lat zmagał się z chorobą, umierał. I w tym wszystkim ja, w 3-cim m-cu ciąży, w wielkim smutku, z wielkim strachem, sama... To było rok temu "z groszami". Wtedy też podjęłam decyzję o zamknięciu bloga. Zgubiłam sens jego prowadzenia. Patrząc z perspektywy czasu zastanawiam się chwilami z niedowierzaniem, jak ja sobie z tym poradziłam. Jak poradziłam sobie na tyle, by w tej chwili pisać o tym spokojnie. Rodzina i przyjaciele. To jest odpowiedź. Chyba pierwszy raz, tak naprawdę otworzyłam się na nich. Zobaczyłam, że ich mam. Zobaczyłam jak ważni są dla mnie i ja dla nich. Wsparcie, zrozumienie, pomoc. Tymi trzema pozytywnymi słowami był wypełniony mój ostatni rok. To dawałam i otrzymywałam. I to pozwoliło mi przetrwać ten trudny czas, powoli odnajdywać na nowo sens. I znów powróciłam tutaj :) po półrocznych zmaganiach, po urodzeniu się "W", gdy już udało mi się organizować czas i pracować nad sobą. Miewałam gorsze, lepsze dni i nadal takie będą. Moje posty również. Ale jednak zauważyłam dużą zmianę. Zmianę w pisaniu. Porównując pierwszego bloga, a tego, którego teraz prowadzę, jak i to, że w pewnym momencie zmieniłam jego wygląd. To też ukazało zmianę. Mojego podejścia, rozumowania, tego co liczy się w życiu. Moja hierarchia wartości wciąż się zmienia, myślę, że powoli na lepsze...




Tak więc siedzę tu i teraz i pokazuję Wam jak życie potrafi zaskakiwać. Z jak wieloma problemami człowiek musi sobie radzić, jak wiele rzeczy potrafi przetrwać. I że to wszystko jest potrzebne, by ukształtować nas na takich, jakimi powinniśmy być. To od nas zależy czy się poddamy czy będziemy walczyć o siebie i własne życie...

"Tragedie zdarzają się wszędzie. Możemy doszukiwać się przyczyn, winić innych, wyobrażać sobie jak odmienne byłoby bez nich nasze życie. Ale wszystko to nie ma znaczenia. Zdarzyły się i koniec. Musimy zapomnieć o strachu jaki wywołały i rozpocząć odbudowę"
Paulo Coelho 

Pozdrawiam
PannaEm 

czwartek, 24 stycznia 2013

Działanie

No tak. Miał pojawić się wpis, gdy liczba odwiedzin przekroczy 2 tyś. To było w środę, mamy sobotę heh, a wpisu jak nie było tak nie ma :P Trochę zapracowana ta końcówka tygodnia i po prostu nie miałam czasu. Chłopek mój mały chory, kiepsko sypiał przez ostatnie noce, a ja zombiak heh. A wczoraj do późna realizowałam zamówienie i jakoś tak zleciało. Dodatkowo z pomysłem na coś wyjątkowego słabo. Chciałam jakoś wyróżnić tą okrągłą liczbę 2000, napisać o czymś o czym jeszcze nie pisałam albo dodać jakiś post inny od wszystkich. Lecz niestety pomysłów brak. Nawet nie wiem czy dziś uda mi się sklecić coś sensownego, bo oczy powoli klapią. Dają się we znaki te zarwane ostatnio noce, trochę stresu, "rewelacji", nowych odczuć i emocji. No ale dobra, parę łyków kawy i zabieram się za pisanie :P bo znów będę odwlekać, a czas leci i leci ...
Jak to czasem w trakcie pisania, pomysł jakiś sam do głowy przychodzi. Popatrzyłam na ostatniego dodanego posta i wiem już o czym teraz napiszę. Fakt, nie będzie to jednak jakiś wyjątkowy post, ale w sumie biorąc pod uwagę ostatnie, ten powinien być przełomowy, więc de facto pasuje do sytuacji :) Jak wcześniej wspomniałam na blogu, ostatnio przechodziłam przez różne stany. Od siły, euforii, chęci zmian, po zwątpienie, zrezygnowanie i załamanie. Tak jak się domyślałam, skoro te wszystkie stany tak szybko się zmieniają, przyszła i kolej na szybkie pozbieranie się heh. Nie ukrywam, nadal się boję, nadal mam obawy, wątpliwości. Nie wyszłam jeszcze do końca z tego "dołka", ale jednak poczyniłam znów pewne kroki, by iść do przodu. Podjęłam już ostateczne decyzje, których brakowało. Przyszła pora na konkretne czyny. Niestety, czasem nie wystarczy podjąć decyzję i chcieć ją zrealizować. Życie stawia przed nami różne blokady. W tym wypadku kasa :/ Tak, jeśli nie wiadomo o co chodzi, zawsze chodzi o pieniądze heh. Faktem jest, że pomimo tego strachu, który mam w sobie przed tymi krokami, dochodzą właśnie te inne problemy, które utrudniają wszystko. Ale ja jak to ja, stanę na rzęsach i coś wykombinuję. Kasa zawsze da się jakoś zorganizować. Tak więc w tej chwili jestem na etapie właśnie tej organizacji i jest to jedyna rzecz, która mnie hamuje przed ostatecznymi krokami. Lęki postanowiłam przezwyciężyć i nie pozwalać im rozwinąć się na tyle, by utrudniały mi życie i dążenie do celów. Wiele rzeczy zrozumiałam, zaakceptowałam. Wielu rzeczom pozwoliłam w końcu odejść i zgasnąć. Za dużo problemów stwarzały, za bardzo źle na mnie oddziaływały. Tak więc twardo bierzemy się za siebie, kopniak w tyłek, by się przydał, ale nie ma jak :P I działamy :)


Dodatkowo, żeby jednak zaakcentować tą liczbę odwiedzin, postanowiłam dziś dodać 2 posty. Jeden właśnie zakończyłam, drugim będzie kolejna podstrona kończąca rozdział wspomnień...
Pozdrawiam
PannaEm

wtorek, 22 stycznia 2013

Strach i zrezygnowanie

Tak, postanowiłam dodać kolejny wpis. Można powiedzieć, że przez te 3 tyg nowego roku przechodzę przez wszystkie fazy emocjonalne. Tak to jakoś wszystko ekspresowo się dzieje. Od optymizmu, postanowień i chęci wcielenia ich w życie, po zderzenie się z rzeczywistością, wątpliwości, strach i zrezygnowanie. Na chwilę obecną chyba dopadł mnie ten ostatni stan. Skoro tak szybko przechodzę z jednego w kolejny, mam nadzieję, że ten najgorszy nie potrwa długo i uda mi się pozbierać jakoś po tym wszystkim, by znów odnaleźć w sobie siłę do walki. Tak, w tym momencie jestem kompletnie rozbita, przytłoczona. Za dużo tego się jednak dzieje. Mój umysł powoli robi wysiadkę, przydałby się chyba taki przycisk RESET albo przełączenie w tryb hibernacji, by naładować baterie. Wiem co muszę zrobić, większość decyzji podjętych, ale jakoś nie potrafię się zebrać na ten pierwszy krok. Nie uniknę go, przyjdzie moment, gdy, można powiedzieć, będę zmuszona go postawić, ale na chwilę obecną po prostu nie jestem w stanie. Nawet pisanie przychodzi mi z trudem. Dopadło mnie ogólne zrezygnowanie oparte na strachu. Strachu przed tym co muszę zrobić. Strachu przed konsekwencjami moich decyzji. Bo będą. Ode mnie zależy jak duże, jak bardzo wpłyną na mnie, jak dużo siły będę potrzebować, by je pokonać.
Chciałam zmian, owszem, ale już kiedyś o tym wspomniałam, nie lubię ich (choć wiem, że są nieodłącznym składnikiem życia). Ciężko przychodzi mi odnajdywanie się w nowej sytuacji, nowym otoczeniu. A w tej chwili zmienia się w moim życiu wszystko co możliwe. Pewni ludzie odchodzą, by mogli pojawić się nowi. Powoli zamykam pewne sprawy, toksyczne znajomości, doszłam już do ładu z uczuciami, uczę się konsekwencji i stanowczości. Niestety to ostatnie nie udało mi się, gdy zostałam postawiona przed pewnym sprawdzianem. To też poniekąd wpłynęło na mój stan. Jestem zła na siebie, że nie udało mi się powiedzieć tego ostatniego NIE w kulminacyjnym momencie. Nie udało mi się wytrwać w swojej decyzji do końca. Jedynym plusem tego jest, że jednak skutków tragicznych to nie przyniosło, ale jednak we mnie wzbudziło zrezygnowanie co do swojej osoby. Zrezygnowanie i wątpliwości czy tak naprawdę jestem w stanie wcielić w życie to co za cel sobie obrałam. Kolejne postanowienie, które wcielam w życie, dojście do ładu z uczuciami, owszem, pisałam już o tym. Zrozumiałam wiele spraw, odkryłam tą prawdę, o której wspomniałam w którymś z postów. Lecz nie zmienia to faktu, że trochę żal. Pogodziłam się z utratą czegoś, nawet zauważyłam reakcję na sobie, że nie ma już we mnie tego co kiedyś. Ale jednak jakoś tak smutno na duszy się robi. Poniekąd chciałam, by to trwało, chyba chciałam się okłamywać, że jest, by to czuć. By wierzyć, że jest to coś wyjątkowego, ponadczasowego, ponad wszelkimi wątpliwościami. A teraz? Teraz czuje owszem, ale jak odchodzi to ze mnie bardzo szybko. Opuszcza moje serce pozostawiając pustkę. Pustkę, którą ciężko będzie na nowo wypełnić, mając te wszystkie wspomnienia i doświadczenia...



Post i myśli urwane, wrócę do nich wieczorem ...

Wieczorową porą wracam do mojego wpisu zaczętego rano. No tak, ale cóż więcej mogę dodać? Ciężko wrócić do wcześniejszych myśli. Więc zacznę od czegoś innego, a o czym wspomniałam wyżej. Ludzie. Tak, musiałam poczynić pewne kroki, by niektórych wykluczyć ze swojego życia. Tych, którzy źle na mnie wpływali, tych, którzy w jakiś sposób hamowali mnie. Tych, którzy krzywdzili i wykorzystywali. Na niektórych nawet się nie oglądam, lecz są i tacy, którzy mimo wyrządzonej mi krzywdy gdzieś tam wciąż przemykają przez moją głowę. Trudno zapomnieć całkowicie i pewnie się to nie uda, ponieważ zajmowali ważne miejsce w moim sercu. Chcę chociaż dojść do takiego stanu, gdy ich zachowania, wspomnienia o nich nie będą już tak na mnie oddziaływać. W zamian za to pojawiają się nowe osoby w moim życiu, których się nie spodziewałam. Podbudowuje mnie to, że są one pozytywnie do mnie nastawione, chętne do pomocy i wsparcia. I za to im dziękuję. Lecz, jak to temat postu, obawiam się. Obawiam się, że znów stanie się coś, co to popsuje i nie pozwoli rozwinąć tego wszystkiego tak jak trzeba. Boję się, ponieważ to wszystko jakoś tak za szybko. Za dużo emocji różnych we mnie, za dużo "wrażeń" w tak krótkim czasie. Nie potrafię się odnaleźć w tej nowej sytuacji. A zegar nieubłaganie tyka przypominając o tym, że czas ucieka nieuchronnie i przybliża mnie do tych kroków. A ja w tej chwili najchętniej "zaszyłabym" się gdzieś, uciekła, schowała się do szafy heh. I przeczekała, aż wszystko "magicznie" samo się rozwiąże i załatwi... Ehh. Wiem, tak się nie da. Jeśli chcę, by życie przyniosło mi pozytywne zmiany muszę sama o to zadbać. Wiem, wiem, wiem. Cholera wiem. Ale czemu tak ciężko na nowo uwierzyć w siebie, w swoje siły. Czemu tak ciężko pozbierać się do kupy i zawalczyć o swoje (w sumie już nie tylko o swoje, ale też o moich chłopaków). Czemu ten strach wkrada się w każdy najmniejszy zakamarek moich myśli. Strach przez zmianami, strach przed tym co niesie mi życie...
Mam nadzieję, że uda mi się szybko stanąć znów na nogi, bo na chwilę obecną leżę na łopatkach. Wstać i w końcu ruszyć tą drogą, którą wybrałam, z decyzjami, które postanowiłam i siłą, którą chcę w sobie na nowo odnaleźć.



Kolejny wpis miejmy nadzieję, że będzie bardziej pozytywny...
Pozdrawiam
PannaEm

niedziela, 20 stycznia 2013

Wątpliwości

Tak, były postanowienia noworoczne, chęć wcielenia ich w życie, sytuacje, które dzieją się bez mojego udziału, a doprowadzają do zmian... I szczerze mówiąc, trochę mnie to przerażać zaczyna... Mamy dopiero 19 styczeń, minęło niecałe 3 tygodnie od początku roku, a moje życie wywraca się do góry nogami. Chwilami stwierdzam, że tych zmian jest chyba zbyt dużo. I już nie czekam z niecierpliwością na następne, a raczej z obawą, co jeszcze się dla mnie szykuje. Jak dotąd wcieliłam w życie jedno postanowienie, no może dwa czy trzy, ale dotyczące jednej sytuacji. I fakt, dziś piszę dlatego, bo obawiam się, co przyniesie czas, co przyniosą te kroki, które postawiłam. Po pierwsze czekam na pewną wiadomość, ważną wiadomość, która pokaże mi, jak potoczy się moje życie przez najbliższe kilka miesięcy. Czy będzie ono spokojne z dążeniem do załatwienia pewnych spraw ugodowo, czy czeka mnie walka, darcie kotów i "agresywne" dążenie do zamknięcia pewnego etapu życia. Zobaczymy. A po drugie (nie chcę tu pisać szczegółowo, bo to zbyt osobista i delikatna sprawa) czekam też co przyniesie jutrzejszy dzień. Ma dojść do czegoś, co pokaże mi jak potoczą się losy (już nie tylko moje), jak będzie wyglądać życie moje i moich synów, kto tak naprawdę będzie brał w nim udział. Obawiam się. Obawiam się, że po raz kolejny będę musiała wziąć na barki własne błędy, "świecić" za nie oczami i robić dobrą minę do złej gry. Obawiam się oceniania, krytyki. Może i z czasem powinnam się do tego przyzwyczaić, przestać brać to tak do siebie, ale niestety. Nie ten typ. Pewnych spraw nie umiem olać, pewnych emocji nie potrafię nie odczuwać. Bolą za każdym razem, tak samo mocno jak na początku, tak samo mocno teraz. Ale kolejne postanowienie wcielam w życie, konsekwencja i stanowczość, powiedziałam "A", trzeba powiedzieć "B". Nie mogę się wycofać, nie mogę zrezygnować. Skoro zaczęłam, muszę tą sprawę doprowadzić do końca, mimo, że może przynieść wiele złego. Wiele negatywnych emocji, frustracji. Ale w tym momencie nie walczę już tylko dla siebie... I właśnie to mnie motywuje, bo chyba, gdybym robiła to tylko i wyłącznie dla siebie, już bym zrezygnowała. Moją motywacją największą jednak są dzieci. To dla nich większość moich decyzji, to dla nich mimo obaw i strachu, wciąż uparte dążenie do celu, na przód. Ale jest właśnie temat postu. Wątpliwości. Co tak naprawdę jest słuszne, co jest dobre dla nich. Co przyniesie korzyści, co w przyszłości okaże się dla nich pozytywne. I tu jest cały problem. Niestety nie zawsze wiem. Ciężko mi dla siebie wybrać to co najlepsze, a co dopiero dla nich, dla moich dzieci, które są całym moim światem, a ich szczęście jest dla mnie najważniejsze. Jak podjąć decyzje za nich, teraz, jak "wyczuć" co z czasem będzie dla nich dobre. Kieruje się intuicją, własnymi zasadami i przekonaniami, które chcę im wpoić. Mam nadzieję, że wybieram dobrze i okaże się to słuszne, mimo wielu nieprzyjemnych sytuacji dla mnie teraz. Mimo tego, że się waham, boję, mam wątpliwości, chcę postępować słusznie dla nich. Dla nich jestem w stanie pójść na noże, schować dumę do kieszeni, pokajać się. Wszystko. Tylko po to, by kiedyś, w przyszłości nie zarzucać sobie, że odpuściłam, nie mieć wyrzutów sumienia, że nie zrobiłam czegoś co mogło przynieść im szczęście. Dla nich będę walczyć do końca. Niestety nie ochronię ich od wszystkiego złego, co potrafi nieść życie. Moje decyzje, postępowanie, swoją drogą, a innych swoją. Nie zmienię wszystkiego, ludzi, sytuacji, mogę jedynie próbować złagodzić. Boli mnie to, że nie umiem rozłożyć takiego parasola ochronnego nad nimi i wykluczyć wszystko co złe, nieodpowiednie i niosące ból. Ale staram się, z całych sił. Staram się, by mieli lepsze życie niż ja, choć niestety start "zafundowałam" im nieciekawy. Mam jedynie nadzieję, że potrafię poniekąd naprawić pewne błędy, konsekwencje niektórych zniwelować, a pewnych już nie popełniać, a tym samym, nauczyć tego moich chłopaków. Tak więc pomimo tych wielkich wątpliwości, które mam, pomimo strachu,  w głębi serca uważam, że postępuję słusznie. Że to co robię jest jednak odpowiednie, zgodnie z moim sumieniem. Oby był to dobry wybór ...

"Jako rodzice zawsze musimy mieć skrzydła wystarczająco duże, aby otoczyć nimi dzieci i osłonić je przed krzywdą czy bólem. To figuruje w naszym kontrakcie z Bogiem, kiedy bierzemy na siebie odpowiedzialność za ich życie"
Jonathan Carroll

Szkoda tylko, że nie każdy to potrafi i nie poczuwa się do tej odpowiedzialności, zrzucając cały swój obowiązek na drugą osobę...
Jak znajdę odpowiedni obrazek do tego postu, wkleję go ;)
Przypadkiem trafiłam na demot, który pasuje do tego postu.




Pozdrawiam.
PannaEm

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Odkrycie prawdy

Tak, miał być nowy wpis. Tylko jak ogarnąć myśli... Dziś nie będzie odnośnie postanowień noworocznych ani wcielaniu w życie celów z mojej listy. Choć poniekąd dotyczy to poprzedniego postu o dochodzeniu do ładu w własnymi uczuciami, konsekwencji i nauczeniu się mówić NIE. Otóż na chwilę obecną myślę, że będzie to łatwiejsze niż sądziłam. W szczegóły nie chcę się wdawać. Chcę napisać raczej o odczuciach i emocjach, które w tej chwili mną targają. 
Fakt, nie jest to miłe zdać sobie sprawę z pewnych rzeczy. Zdać sobie sprawę jak wiele kłamstw mnie otaczało i wciąż otacza. Choćby jeden z wpisów, zanotowany jako strona "List do ...". Już samo czytanie tego napawa mnie złością. Było to napisane przeze mnie bardzo szczerze, zwrócone w kierunku pewnej osoby i w tym momencie chyba powinnam to całkowicie usunąć. Dlaczego? Ponieważ okazuje się, że wszystko co jest tam zawarte, wszystkie odczucia, domysły, próba zrozumienia, otwarcia się, oparta jest na kłamstwie. Nie, nie moim. Ja przedstawiłam tam szczere swoje odczucia, wahania, obserwacje. Dlatego jednak ten wpis pozostanie i tylko i wyłącznie z tego powodu, że byłam ( i zawsze jestem) szczera w opisywaniu swoich emocji. A dlaczego ogarnia mnie złość? Bo po raz kolejny zostałam wprowadzona w błąd. Po raz kolejny ktoś zabawił się moimi uczuciami, moją wrażliwością. Tyle czasu wyciągałam dłoń, próbowałam zrozumieć, starałam się... Okazało się, że moje próby pomocy były oparte na ściemie i kłamstwach, na pogrywaniu, grze aktorskiej kogoś, kto, nie wiem, czerpał satysfakcję z mojego zaangażowania? Śmiał się za moimi plecami opowiadając coraz to nowsze "bajeczki" i przyglądał się tylko, gdy ja miotałam się, biłam z myślami co wypada, a co nie, by nie krzywdzić, nie ranić, nie robić problemów. Przykre to. Przykre, że istnieją tacy ludzie. Przykre, że udaje im się wzbudzić zaufanie, litość, miłość, a oni to perfidnie wykorzystują. Dziwi mnie tylko jedno. Jak można tak bez skrupułów postępować i być przekonanym, że to na jaw nie wyjdzie. A co gorsza, że ujdzie na sucho. I co, sprzeda kolejną "bajkę" i tak w nieskończoność? Nie, tak się nie da. Przychodzi taki moment przekroczenia granicy. Granicy wrażliwości, sentymentu. Gdy człowiekowi spadają klapki z oczu, zaczyna łączyć fakty i poznaje całą prawdę. Od początku do końca...
Postanowiłam włączyć w tego posta parę zdań, szczerych zdań z maila, którego wczoraj wysłałam do przyjaciółki. Musiałam się wygadać, wyrzucić z siebie wszystkie frustracje, gdy wczoraj odkryłam prawdę. Targały mną wszystkie możliwe złe uczucia. Dotarły do mnie moja głupota i naiwność. To, że dałam się tak podejść, wykorzystać. "Boli, gdy wiesz, że byłaś zabawką w rękach kogoś, z kim planowałaś ułożyć sobie życie, kogoś kogo kochałaś ponad wszystko i potrafiłaś wybaczyć wiele. O kogo walczyłaś do samego końca. Ciężko, bardzo ciężko mi to przełknąć. Teraz wiem, że żyłam w jakiejś bańce złudzeń, ukrytych pragnień, byłam z kimś kto nie istnieje, a mój związek, po którym chciałam zachować dobre wspomnienia okazał się złudny, nieszczery i nieprawdziwy. I jak teraz żyć, jak teraz patrzeć na "W" widząc Jego w tym małym ciałku. Modląc się, by podobieństwo do ojca skończyło się na wyglądzie... Nawet nie jestem w stanie rozpłakać się w tej chwili, może by mi ulżyło, choć trochę. Mój umysł przyjął do wiadomości te wszystkie informacje, ale jeszcze nie jest chyba w stanie zareagować na nie jak powinien. Dopiero dziś, dopiero w tej chwili poczułam się pusta w środku, wypluta, całkowicie zmiażdżona. Oszukana, zdradzona, wykorzystana na wszystkie możliwe sposoby. Bez możliwości zaufania jeszcze kiedykolwiek komuś..."
Tak, tak właśnie wczoraj się czułam. Było i jest to wszystko ciężkie do pogryzienia i przełknięcia. Ale są tego plusy. Dojście do ładu teraz będzie o wiele prostsze, załatwienie pewnych spraw również, bo nie będzie się już opierać na sentymentach. Dziś czuję jakby coś ciężkiego spadło z mojego serca, uwolniło mnie. Trudna to wiedza do ogarnięcia, lecz powoli zaczynam czuć się wolna. Wreszcie wolna od toksycznych uczuć, choć głębokich. Jak napisałam w którymś z postów, te uczucia, wspomnienia niektóre zachowam, ale tylko uczucia, o osobie, do której były one skierowane wolę już zapomnieć.
Tak więc jak widać, ten nowy rok niesie mi zmiany, wielkie zmiany w życiu i co najlepsze, nadal mało ich wprowadziłam. Dzieją się one same, bez mojej większej ingerencji. Po prostu z każdym dniem życie ukazuje mi coś nowego, co popycha mnie na przód, podsuwa coraz to łatwiejsze decyzje. Moje obawy jedna za drugą zostają rozwiewane (choć w niemiły sposób, ale jednak) i każdy mój krok jest krokiem na przód. Jakby jakaś niewidzialna dłoń trzymała mnie i lekko ciągnęła do przodu, odsuwała kolejne ciemne chmury, podtrzymywała, bym nie upadła i prowadziła mnie w kierunku (nie napiszę światła, bo może być to dziwnie odebrane:P) błękitnego nieba, ku wielkim zmianom w moim życiu...



Pozdrawiam.
PannaEm

piątek, 11 stycznia 2013

Dojść do ładu z uczuciami

Achh, rozszalałam się z tymi wpisami heh. Jakoś tak przypływ myśli, pomysłów i nawet zgrabnie wychodzi mi nazwanie ich, układanie w głowie. Ale tak, postanowiłam ostro wziąć się za tą swoją listę. Parę spraw zaznaczyłam *, jak napisałam są one priorytetowe. I dziś o jednej z nich chcę napisać, by zacząć wcielać ją w życie. Tak jak w tytule postu, dojść do ładu z uczuciami. Ehh, gdyby to było takie proste, jak pisanie o tym. Ale jednak u mnie napisanie o czymś to już część sukcesu. Hmm, przez ostatni rok "uczepiona" byłam pewnych myśli, żyłam pewnymi nadziejami, uczuciami. Zamiast starać się uporać z nimi, ja je gdzieś tam w środku pielęgnowałam, nie pozwalając im gasnąć, ranom zagoić się i zabliźnić. Stety bądź niestety czekałam z nadzieją, że jednak coś się zmieni. Owszem zmieniło się, wiele się zmieniło przez ten ostatni rok, lecz nie tak, jakbym tego chciała, oczekiwała. I w tym temacie jedynie doszłam do wniosku, że pora powiedzieć dość, pora pewne uczucia z siebie wyrzucić, pozwolić im zgasnąć, a nawet pomóc im trochę w tym. Myślę, że one mimo wszystko, w jakiś sposób zostaną gdzieś głęboko we mnie, były i są dość silne, wyplewienie ich graniczy z cudem. I gdzieś tam, czasem, coś w środku zakuje nie raz. Ale jednak są bezsensowne. Coś co nie jest odwzajemnione zawsze będzie bezsensem. Dlatego pracuję nad schowaniem ich, na samym dnie, gdzieś, skąd nie będą mogły się wydostać na nowo, by nie mogły znów mnie hamować, dawać sobą manipulować, brać na litość, sentyment. Z nowym rokiem nie mogę sobie na to pozwolić. One muszą odejść, a ja muszę zacząć żyć. Z nowym scenariuszem, nowymi odczuciami, nowymi ludźmi. A do tego potrzebne jest mi również nauczenie się mówić NIE, czyli kolejny punkt na mojej liście. Przez długi czas moje uczucia pozostawały żywe, dlatego, że właśnie nie potrafiłam odmówić, nie potrafiłam zaprzeczyć, ponieważ w środku była to moja głęboko ukryta potrzeba. Tak więc godziłam się na pewne sytuacje, zachowania, tylko dlatego, by do końca nie utracić resztek tego, co kiedyś miałam i czułam. Niestety muszę przyznać, że dodatkowo ktoś to właśnie wykorzystywał. Tą moją słabość względem niego, mój sentyment, tęsknotę, ukrytą miłość. Czy mam żal? Nie, nie mam. Jednak czerpałam z tych sytuacji pozytywne emocje, odczucia, oswajałam się z tą całą sytuacją, która teraz nadeszła. Można powiedzieć, że w jakiś sposób mi to pomogło. Utraciłam coś w jednym momencie, nie umiałam sobie poradzić z tą stratą, ale te sporadyczne sytuacje, powroty uczuć pomogły mi zaakceptować obecny stan rzeczy. Odchodziło to powoli. Próbowałam walczyć na wszystkie możliwe sposoby, ale w pewnym momencie powoli zaczęłam pozwalać mu odchodzić. Na chwilę obecną jestem gotowa wypuścić już to całkowicie z dłoni, z serca, umysłu, choć rok temu nie wyobrażałam sobie tego. Myślałam, że jest to coś wyjątkowego, i że pogodzenie się ze stratą równa się temu, że jednak nie jest to takie piękne i wyjątkowe jak sądziłam. Myliłam się. Pozwalam temu odejść całkowicie właśnie dlatego, że było to dla mnie wspaniałe przeżycie, pozostaną mi piękne wspomnienia. Przyszedł czas na pogodzenie się z tym, że pewne rzeczy musza odejść, a próba zatrzymania tego nie ma najmniejszego sensu. Już kiedyś chyba o tym pisałam, lecz wtedy jedynie wmawiałam sobie to, że tak chcę. Było to za wcześnie, pod wpływem emocji, chwili. Dziś piszę o tym świadomie. Przyznaję, malutka łezka kręci się w oku na wspomnienie o tych cudownych chwilach jakie przeżyłam, o uczuciu jedynym w swoim rodzaju. Pięknym, głębokim, może i trochę szalonym, gdyż w pewnym momencie byłam w stanie poświęcić wszystko dla tego uczucia. I szkoda mi, że muszę z tego zrezygnować już całkowicie. Ale jednak, tu i teraz, odbieram swoje serce, które kiedyś ktoś mi skradł, które już jakiś czas temu, ktoś wyciągnął na swojej dłoni, oddając mi je, a ja nie chciałam tego dostrzegać. Chciałam, by wciąż je trzymał, wciąż je miał, mając nadzieję, że zmieni zdanie, cofnie tą wyciągnięta z nim dłoń. Lecz nie cofnął. Nie pozostaje mi nic innego jak wziąć je z powrotem, posklejać w końcu, pobudzić na nowo do bicia i zacząć żyć. Wypełnić w nim pustki, jakie ktoś pozostawił i nauczyć się żyć, bez niego ...




"Odjechał, nie wiedząc, że jest dla niej wszystkim. Ona żyła, kochała i cierpiała dla Niego, lecz w końcu zrozumiała, że może żyć bez Niego"
Anonim

wtorek, 8 stycznia 2013

Postanowienia noworoczne pkt 1

Witam :) 8-my styczeń, minuta po północy. Postanowiłam naskrobać coś. Dać znak, że przeżyłam sylwestra i wejście w nowy rok heh ;)
Tak, za mną ten szalony 2012-sty. Ten był i jest z nastawieniem na zmiany, o których pisałam. Ojjj tak, minął raptem tydzień, a mi już zdążył popsuć się telefon, do którego byłam bardzo przywiązana (wiem, śmieszne przywiązywać się do takich rzeczy:P) i mówiłam sobie, że kupię nowy, dopiero jak ten całkowicie padnie. Tak więc padł ... 1-szego stycznia heh. Miło ;] Moje chłopaki pochorowały się, starszy "K" złapał ospę wietrzną, młodszy "W" niestety jeszcze nie wiadomo co dolega, wizyta u lekarza czeka. Jak na razie 3-cia nieprzespana noc z rzędu ... Powtarzam, miło ;] W domu hmm, sprawy się z lekka pokomplikowały, co przyniosą, czas pokaże, wygląda na to, że ... zmiany. A na ile i jakie zobaczymy. Na razie początek tego wszystkiego jest dość nieciekawy... Po raz kolejny używam słowa, miło ;]
Wygląda na to, że moje nastawienie na te zmiany po nowym roku jest tak silne, że dzieją się one jak na razie bez mojego udziału, bez moich decyzji i kroków. Na chwilę obecną aż się boję jakichkolwiek działań podejmować, bo czekam co jeszcze "los" mi zaplanował na początek heh. Z lekkimi obawami, ale też z ciekawością w sumie.
W ostatnim poście napisałam, że następny wpis będzie skreśleniem z listy jednego z punktów, postanowienia noworocznego pokazującego zmiany. Przyznaję, jeszcze nie wykreśliłam, ba nie udało mi się sporządzić nawet połowy tej listy heh, ale jak widać wyżej, zmiany jakieś się dokonują, choć nie w taki sposób jak myślałam, choć bez mojego świadomego udziału, ale jednak. Więc słowa dotrzymuję i piszę ;)
Zmiany, ach, słowo, które wciąż krąży mi po głowie, śni się po nocach. Zwłaszcza w jednej kwestii... Zwłaszcza jeden punkt, który na swoją listę wpisałam. Jego realizacja zbliża się wielkimi krokami, z dnia na dzień co raz to bliżej. Jest to jeden z ważniejszych, jeden z większych, ponieważ wprowadzi w moje życie chyba najwięcej zmian. Prawdopodobnie pozwoli mi już całkowicie odciąć się od przeszłości, zamknąć pewną sprawę i zacząć żyć na nowo, zostawiając wszystko z czym się wiąże za sobą. Niestety nie załatwi tego dzień, tydzień, nawet chyba nie miesiąc, nie załatwi tego jedna rozmowa. Podejrzewam również, że nie będzie to lekkie i przyjemne, ale postanowiłam. Postanowiłam zmienić coś w tej kwestii. Czekałam cały tamten rok aż coś "magicznie" samo się zmieni, aż ktoś coś w tym zmieni. Czekałam na gest, krok... Nie doczekałam się. Pora wziąć sprawy w swoje ręce. Umyślnie nie piszę o szczegółach tej sprawy, jest ona dość osobista, bolesna i trudna, może też poniekąd wstydliwa, choć niektóre posty są z nią powiązane. Pojawi się też ostatni, głęboki wpis, a dokładniej kolejna strona na blogu (jak "o mnie", "wspomnienia" czy "list do...") opisująca całkowicie moje odczucia, emocje z tą sprawą związane. Taki krok do definitywnego zamknięcia tego rozdziału mojej książki pt: "Życie".


Tym zdecydowanym akcentem kończę dzisiejszy wpis. Mam nadzieję, że i Wy ostro zabraliście się do pracy nad swoimi listami, jak i wykreślaniem po kolei zamierzonych i zaplanowanych celów na ten rok. Z całego serca życzę Wam powodzenia i wytrwałości :)
Pozdrawiam
Panna Em