Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Nowy Rok


Szczęśliwego Nowego Roku Kochani :)

niedziela, 30 grudnia 2012

ZMIANY

Tak, kolejny post o takim temacie. Zmiany... Ale, dla tych, którzy wiernie śledzą mojego bloga powinna być zauważalna różnica (choćby w wielkości liter:P)...
Owszem, postanowiłam zmienić wygląd bloga, a co się z tym wiąże również sposób pisania. Nawet kolor czcionki zmieniłam z ulubionego zielonego heh. Dlaczego? Tyle razy pisałam o zmianach, tyle super wniosków, tyle chęci, które po jakimś czasie się ulatniały. I znów powrót do punktu wyjścia. I znów koło się zamyka. Tak. Teraz też czytając to co piszę, można się zastanowić czemu tym razem ma być inaczej. Czemu tym razem mam wcielić w życie to co zamierzam. Hmm, tak, masz rację. 
Tak więc nie będę przekonywać, że od teraz wszystko się zmieni, że będę pisać o samych pozytywach, wcielać w życie wszystkie zamierzone cele. Brać życie garściami, nie przejmować się problemami. Żyć pełnią życia ...
Nie będę przekonywać, bo po prostu zacznę to opisywać :)
Wszystko kręci się wokół tych postanowień noworocznych, zamknięciu roku i otwarciu nowego z czystą kartką. Z nowym, lepszym nastawieniem, zasadami, ogólnie z lepszym scenariuszem...
Tak, przyznam, ten rok był dość ... Hmm nawet nie wiem jak to ująć. Pełen "wrażeń"? Chyba wszystkiego co możliwe. Usunęłam bloga, przetrwałam ciężki czas dla mnie, na nowo zaczęłam odnajdywać siebie, by znów się pogubić heh. Zaczęłam pisać, może troszkę bardziej pozytywnie, obejrzałam Secret, nabrałam werwy, by po raz kolejny stracić wiarę i "utknąć" w codzienności. Dziś nawet mój nastrój nie pasuje do stylu, którym piszę heh. Ale jednak postanowiłam wysilić się na odrobinę optymizmu :P
Chciałabym właśnie tak ... 

http://postepowo.blogspot.com/2012/12/postanowienia-noworoczne.html 

...usiąść, wziąć kartkę i długopis i wypisać wszystkie swoje postanowienia, a co za tym idzie, dążyć uparcie do ich realizacji, z wiarą ich spełnienia, podpartą czynami. Fakt, inaczej działa się mając czarno na białym przedstawione swoje cele. Połowa drogi to określenie ich, ba nawet powiedziałabym, że większa część. Dużo z nas nie potrafi nawet tego. Nazwać rzeczy po imieniu. Odpowiedzieć sobie na pytanie czego chce, co chce zmienić, ulepszyć, Żyje po prostu z dnia na dzień, mówiąc sobie "jutro zrobię to", "od jutra będzie inaczej, zmienię się", "jutro będzie lepiej"... Ile razy powtarzamy sobie to w głowie i ile z tego jest przez nas wcielane w życie? Ile razy już tak postanawialiśmy sobie, że "rzucimy palenie:P", "będziemy więcej się uśmiechać" czy po prostu "będziemy szczęśliwi"... Słowa w głowie rzucone w przestrzeń, czasem może głośno wypowiedziane. Ale co z tego, mija kolejny rok, a my nie wykreślamy nic z tej listy. Dlaczego? Bo uważamy, po co nam taka lista, przecież wiem czego chce, do czego dążę? Czy aby na pewno? Czy na pewno jesteś w stanie twardo, bez wahania odpowiedzieć na pytanie "Co ma Ci przynieść ten nowy rok, co masz zamiar zrobić w tym kierunku, by był lepszy od poprzedniego, jakie masz cele?"
Tak więc usiądź i zrób to. Nie myśl, że to głupie. Określ swoje cele, nawet, jeśli wydają Ci się absurdalne. To Twoja lista. Możesz w niej napisać co chcesz. Nie musisz jej nikomu pokazywać. Ale pisz rozważnie. Pisz o tym o czym marzysz, ale co jest możliwe do spełnienia. Nie oszukuj siebie. Nie wymagaj za dużo. Nie zapomnij również docenić tego co już masz...
Dziś bez obrazka, bez cytatu. Dzisiejszy wpis jest moim krokiem, krokiem do zmian i ich realizacji. Siadam, wyciągam kartkę, długopis i piszę... Ile mi to zajmie, nie wiem, dzień, dwa, tydzień, może miesiąc. Ale już teraz postanawiam przed Wami moi czytelnicy, że kolejny post będzie punktem nr 1, może nie pierwszym z listy, ale na pewno osiągniętym :)
Z racji takich postanowień, przed Nowym Rokiem nie pojawi się pewnie kolejny post, chyba, że uda mi się wcielić jakieś malutkie, tyciutynieczkie postanowienie hehe.
Ale jednak tak na zaś ;) chcę życzyć Wam w tym nowym roku wszystkiego co najlepsze. Życzę Wam, byście po kolei wykreślali z tej listy upragnione cele. Życzę Wam wytrwałości, wiary (nie wymagam niezachwianej tak od razu :P), nadziei na lepsze jutro. Wszystkiego co pomoże Wam dążyć do szczęścia, uśmiechu nacodzień, by kiedyś być zadowolonym i dumnym z własnego życia mimo niepowodzeń. Byście po latach, może wnukom, mogli powiedzieć z ręką na sercu "Tak to moje życie, może nie było zawsze łatwo, może i było pod górkę, może nie raz miałem/am chwile zwątpienia, ale jestem tutaj, teraz i jestem dumny z tego kim byłem/am i jak przeżyłem/am swoje życie".
Tego Wam życzę na ten Nowy Rok :)
Pozwolę sobie zacytować jednak coś z bloga mojej przyjaciółki Oli (której link wkleiłam wyżej). Myślę, że pasuje idealnie do wpisu. 
"-Gdzie jesteś?
-Tutaj
-W jakim czasie?
-Teraz
-Kim jesteś?
-Tym momentem"
Tak więc nie czekajmy na odpowiedni moment, starajmy się uczynić każdą chwilę ważną i wykorzystujmy wszystkie swoje możliwości od teraz ...
Pozdrawiam
Panna Em

Tego posta dedykuję Tobie Tato, w 1-szą rocznicę śmierci. Mimo różnic zdań, mimo kłótni i nieporozumień, mimo naszej nieumiejętności w okazywaniu sobie uczuć wzajemnie, pozostaniesz w moich myślach i pamięci na zawsze. I może śmiesznie to zabrzmi, groteskowo czy dziecinnie, mam nadzieję, że patrzysz z góry i kiedyś będziesz ze mnie dumny ...

czwartek, 27 grudnia 2012

Secret

"Znaleźliście się na skrzyżowaniu Waszego życia, ponieważ coś w Was ciągle powtarzało: "Zasługujecie na bycie szczęśliwymi". Urodziliście się, aby coś dodać, wnieść do tego świata, abyście starali się jak tylko możecie najlepiej. Każda rzecz, której doświadczyliście, każdy moment przygotowywały Was właśnie do tej chwili. Teraz już wiecie, że to Wy tworzycie Wasze przeznaczenie. Wyobraźcie sobie czego możecie od dzisiaj dokonać posiadając tę nową wiedzę. Jak wykorzystacie tę chwilę, co zrobicie z tą chwilą. Nikt nie zatańczy za Was Waszego tańca, nikt nie zaśpiewa Waszej piosenki, nikt inny nie napisze Waszej historii. Kim jesteście, co robicie, zaczyna się teraz ...
Wierzę, że jesteście świetni, że jest w Was coś wspaniałego. Niezależnie od tego co Was spotkało w życiu. Niezależnie od tego za jak starych lub młodych się uważacie. To chwila, w której zaczniecie myśleć, że to jest w Was. Że macie moc większą niż świat. Wtedy to się pojawi. Wtedy przejmie Wasze życie. Nakarmi Was. Ubierze Was. Będzie Was chronić. Prowadzić Was. Podtrzymywać Wasze życie, jeśli chcecie. Ja w to wierzę"

http://www.youtube.com/watch?v=CVmDm0wmNM4

W tej chwili targa mną tyle emocji, pozytywnych emocji, że aż mam chęć krzyczeć, śmiać się. Naładowanie energią po brzegi heh. Dlatego może nie będę się zbytnio rozpisywać, bo mój post byłby bardzo nieskładny. Muszę poukładać myśli w jedną spójną całość, ale gwarantuję Wam, że podzielę się od początku do końca tymi pozytywami :)
A przy okazji chcę podziękować dwóm osobom za mój dzisiejszy stan. Po pierwsze Krzyśkowi, który ( w sumie jakiś czas temu) polecił mi właśnie ten film, którego linka wkleiłam, i który właśnie odpowiada za moje dzisiejsze nastawienie.
Drugą osobą jest ... Tak tak Olu, dokładnie Ty :) Cieszę się, że nakierowałaś mnie na to i zmotywowałaś, żeby jednak obejrzeć. I to przed nowym rokiem :) Dziękuję Olu :*
A co najciekawsze w tym wszystkim, już w tej chwili jestem w stanie, patrząc z perspektywy czasu dostrzec działanie "secretu". Biorąc pod uwagę pewne momenty, ciąg zdarzeń, niepowodzeń, jak i dobrych chwil. W tej chwili nawet jestem w stanie wymienić, w którym momencie np. moje szczęście gdzieś się ulotniło i dlaczego. Ahh, kurcze to takie proste. Czemu wcześniej tego nie dostrzegałam ... Nie powiem, że rozumiem to w 100% i będę to od razu potrafiła wcielić w życie, ale jednak poznałam ten mechanizm. Wiem jak to działa. I to chyba będzie największe moje noworoczne postanowienie :) Wcielić w życie Secret ... :)
Pozdrawiam wszystkich moich wiernych czytelników. Czekajcie cierpliwie na mój kolejny wpis, który na pewno będzie obszerny to raz, pozytywny to dwa, a trzy ... zresztą sami ocenicie :) 



Ten obrazek wykorzystałam już w którymś z postów, ale jednak dziś pasuje do tego idealnie, dlatego wklejam go jeszcze raz. Bo to dobra rada dla Was... :)
Pozdrawiam
Panna Em


sobota, 22 grudnia 2012

Święta

No tak Święta ... Myślałam, że nie znajdę czasu, by jeszcze coś naskrobać. Ale jednak. Chociaż porządki, przygotowania, jak co roku. Szał. Nie lubię tego całego zamętu. A potem Święta Święta i po Świętach...
Dziś postanowiłam napisać, bo biję się z myślami w pewnej sprawie. Zastanawiam się co zrobić, jakie podjąć kroki i niestety nie jestem w stanie zdecydować się. 
Wczorajsza noc i dzisiejszy dzień przyniosły mi trochę nerwów, niespodziewaną sytuację. Próbuję to jakoś rozkminić, poukładać, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Jeszcze te nadchodzące święta ehhh. 
Chyba na chwilę obecną nic nie jest tak jak być powinno. Wszędzie bajzel. Znów gdzieś w środku pojawia się niepewność. Waham się, trudno przychodzi mi podejmowanie jakichkolwiek decyzji. Może to zmęczenie, nie wiem. Faktem jest, że patrząc w lustro widzę taki wielki znak zapytania. Dziś nawet pisanie sprawia mi problem, choć myślałam, że przedstawienie problemu pomoże mi w decyzjach. A tak, nie jestem w stanie dojść do żadnych wniosków konkretnych. Totalna pustka w głowie, brak pomysłów, opcji, alternatywnych rozwiązań. Nic ... Tylko masa pytań... Co robić...
Pozostawię tego posta tak jak jest. Może za jakiś czas uda mi się do niego wrócić, przeczytać i coś wymyślić... Oby, bo czasu coraz mniej...
Tak więc nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam moi czytelnicy Wesołych Świąt. Szczęśliwego Nowego Roku jeszcze nie, bo pewnie jeszcze coś popiszę przed Sylwestrem ;)
Niech te Święta upłyną Wam w pogodnej atmosferze, w kręgu bliskich osób, rodziny, przyjaciół. Niech będą czasem spokoju, wyciszenia, naładowania akumulatorów :)
Pozdrawiam
Panna Em

czwartek, 20 grudnia 2012

Docenienie

Widzę, że z każdym dniem przybywa odwiedzin na moim blogu, a w ostatnim czasie więcej niż dotychczas :) Nie będę się znów rozpisywać, że bardzo mnie to cieszy :P
Ale jeszcze raz dziękuję Wam moi czytelnicy :)
Dziś miałam wenę, by napisać posta. W sumie to wczoraj, bo już po północy, ale jakoś tak zeszło, zleciało. Noc niby powinna być do spania. No tak, niby... W ciągu dnia obowiązki, wieczór i noc są takim momentem spokoju. Czasem łapię się na tym, że po prostu siedzę i napawam się spokojem, ciszą... Tak, wciąż słyszę, że powinnam się więcej wysypiać, że długo tak nie pociągnę sypiając po 4, 5h... Ale jakoś tak doba za krótka na wszystko. A przecież nie tylko obowiązki są ważne. Ile może człowiek tak ciągnąć na wysokich obrotach mając tylko rzeczy ważne i ważniejsze do zrobienia. A gdzie miejsce na te mniej ważne, na przyjemności, na realizację swoich pasji, na rozwijanie się, na poznawanie siebie... Tak, dla mnie głównie noc jest od tego. Siedzę i myślę. Ubieram w słowa swoje spostrzeżenia, obawy, lęki i przelewam je tutaj, by nie kumulowały się, by radzić sobie z życiem codziennym na swój sposób...
Tak więc wracając do tematu. Docenienie. Dziś rozmowa, ukradkiem zauważony program w tv i ... dziwny nastrój. Wybrałam kilka obrazków do tego wpisu, ale jakoś żaden nie jest w pełni odpowiedni. Kurczę, czyżbym wszystko sprowadzała do miłości? Na to wygląda, bo jakieś 80% zapisanych plików, które mogę wykorzystać na blogu, mają właśnie taką tematykę... Nie wiem czy to dobrze czy źle. W każdym bądź razie do dzisiejszego postu trudno dobrać coś odpowiedniego. A dziś nie chodzi o związki, o facetów, o niepowodzenia w życiu, o rozkminki jak sobie radzić. Chodzi o to jak mało w życiu jesteśmy w stanie docenić. Jak często narzekamy na los, na to co przynosi nam życie...


Tak, zbyt często to robimy. Patrząc na to co złego nas spotyka, mówimy dość i czekamy na coś lepszego, jak na zbawienie. Czekamy na coś, co zmieni nasz punkt widzenia, coś co wstrząśnie naszym światem, da namacalny dowód, że jednak życie jest sprawiedliwe, że jest coś za coś. Że za ogromne cierpienie musi nas czekać wielka radość... I owszem mamy rację. Ale (nieodłączne słowo moich postów) dlaczego nie potrafimy tak naprawdę zauważać tej radości stopniowo, w małych rzeczach, które pojawiają się w naszym życiu. Dlaczego od razu szukamy jakiejś radykalnej zmiany. Czemu coraz rzadziej potrafimy cieszyć się z błachostek. Ze zdrowia, które mamy (widzimy tylko to co nas boli, dolega, nie doceniając tego, że jednak żyjemy, a to największy skarb), ze szczęścia, które posiadamy... Widzimy tylko te złe strony. Skupiamy się na negatywach. Ustawiamy poprzeczkę wysoko, patrząc na innych, na tych, którym, jak to mówimy, "szczęście dopisało"... Na tych, którzy mają super płatną pracę, własne mieszkanie, kochającą się rodzinę, wspaniałych przyjaciół, życie jak z bajki... Owszem, są tacy ludzie. I nie napiszę "pozazdrościć takiego życia". Czemu? Czy oni tak naprawdę żyją? Żyją życiem, które sobie zaplanowali? Czy aby na pewno każdego dnia wstają z uśmiechem na twarzy doceniając to co mają? Wątpię. A przynajmniej jeśli chodzi o większość. Tak nam się tylko wydaje, że Ci co wg nas mają więcej, nie mają problemów, żyją sobie spokojnie i są szczęśliwi... Każdy dźwiga swój krzyż... Dla jednego jest to problem ze zdrowiem, dla innego finanse, dla trzeciego chore dziecko... Można tak wymieniać i wymieniać. I tak zastanawiając się dobrze, aż dziw bierze ile jest przeróżnych przypadków. Ale do czego zmierzam w dzisiejszym poście...


Chyba wykorzystałam już ten obrazek w którymś z postów, ale do dzisiejszego jest jak najbardziej na miejscu. Dlaczego? Bo właśnie tego nie robimy. Nie doceniamy tego co mamy. Nie patrzymy na to pod tym kątem, że jesteśmy w stanie postawić ten krok... Patrzmy w sposób, co by było, gdybyśmy nie mogli tego kroku postawić... Zamiast ustawiać poprzeczkę tak wysoko, ustawmy niżej... Niżej od naszego życia, naszej sytuacji. Popatrzmy na to wszystko pod kątem pozytywów. Usiądźmy i sporządźmy listę... Listę rzeczy, które są nasze... Zacznijmy doceniać to co mamy, patrząc na tych, którzy nie mają nawet tego. Dla przykładu, podam u siebie, o czym często niestety zapominam... Jestem zdrowym człowiekiem (nie mówię teraz o jakiś dolegliwościach mniejszych), nie umieram na raka, nie jestem sparaliżowana, jestem w stanie zająć się dwójką moich dzidków... Finanse, owszem, nie pławię się w luksusach, nie mogę sobie pozwolić na wszystkie przyjemności. Dzieci. Są zdrowe, poza przelotnymi chorobami, które dopadają praktycznie każde dziecko w tym wieku. Trzy sprawy. Zdrowie, pieniądze, dzieci... Kolejność akurat przypadkowa w poście. Ale po raz kolejny piszę, do czego zmierzam. Do tego, że skupiamy się właśnie na tym, że przykładowo bolą nas nogi, kręgosłup, głowa, a pomyślmy jakbyśmy nie byli w stanie chodzić, myśleć ... Ciągniemy od 1-szego do 1-szego, a weźmy pod uwagę to, że nie bylibyśmy w stanie kupić nawet tych najpotrzebniejszych, niezbędnych rzeczy do przeżycia... Dziecko. Martwimy się tym jak zachoruje, a pomyślmy co by było, gdybyśmy musieli spędzać godziny, dnie, miesiące nad łóżkiem własnego dziecka, z powodu choroby wrodzonej, wypadku, czegokolwiek...
Dlaczego, do cholery pytam dlaczego nie jesteśmy w stanie docenić tych drobnych, najprostszych rzeczy, które mamy. Dlaczego pytam się, w naszym życiu wciąż doszukujemy się tylko negatywów, złośliwości losu. Czemu nie potrafimy cieszyć się z tego co mamy. Dlaczego wciąż użalamy się nad własnym życiem patrząc na tych, którzy mają wg nas lepiej... Nie raz zazdrościmy innym pieniędzy, zdrowia, męża, żony, wspaniałych dzieci, domu, samochodu, rozrywki... Wszystkiego czego my akurat w tej chwili nie mamy. Czy przez ułamek sekundy przelatuje nam myśl przez głowę, że możemy być kimś, komu ktoś inny zazdrości? Patrzysz teraz co piszę i się śmiejesz, zastanawiasz się "Co takiego mogę mieć, czego inni mogą mi zazdrościć". I tu  jest Twój błąd ...


Nigdy nie zapominaj o tym, bo zanim to docenisz, zniknie, a Ty będziesz upadać coraz niżej, po raz kolejny narzekając...
I jeszcze jeden obrazek, może nie do końca w temacie, a może całkowicie w nim ...


Poruszył mnie on dziś strasznie, jak rzadko kiedy... Jestem wrażliwa, ale ten obrazek przebił wszystko ... Jak często (niestety z racji obserwacji) jeden z rodziców nie docenia tego co ma, zdrowe dziecko, rozwijające się tak jak trzeba, piękne, radosne, oczekujące jedynie miłości, jedynie ... A nie jesteś w stanie nawet tego mu dać... Przykre i bardzo bolesne...
Pomyśl o tym...
A na koniec demot o mnie, że tak to ujmę ...


Przykro mi ... 
I tak, nazwę dziś konkretnie, bez ogródek. Przykro mi Tomaszu, że się zawiodłam. Przykro mi, że ja zawiodłam Ciebie. Przykro mi, że szukasz masy powodów, by nie doceniać tego co miałeś i masz. Przykro mi, że narzekasz na własne życie, na złośliwość losu, na dolegliwości zdrowotne i finansowe, na problemy. Przykro mi, że nie potrafisz bądź nie chcesz (tego nie jestem w stanie stwierdzić) naprawić własnego życia tak jak należy. Przykro mi, że nie potrafisz ponosić konsekwencji własnych czynów, a tym samym ranisz osoby, które powinny być Ci bliskie. Przykro mi, że nie dałeś sobie pomóc, mimo, iż pomocna dłoń nadal jest wyciągnięta. Przykro mi, że nie potrafisz docenić tego co masz i mógłbyś mieć. Przykro mi, że nie potrafisz odnaleźć siebie w tym wszystkim i zauważyć tych pozytywów, rzeczy, dla których warto żyć... Przykro mi...

http://www.youtube.com/watch?v=pWsHvhpeakQ

piątek, 14 grudnia 2012

:)

Weszłam dziś na bloga i aż mi się mordka uśmiechnęła :D Zostałam przez Was miło zaskoczona :) 74 wejścia dziś. Kolejny mały sukcesik dla mnie :) Dziękuję Wam bardzo za śledzenie moich wypocin hehe. Czerpię z tego satysfakcję, że jednak, w jakiś sposób jest zauważone to co robię. Niestety na chwilę obecną nie jestem w stanie poświęcić temu tyle czasu ile bym chciała. Mam nadzieję, że za jakiś czas to się zmieni i uda mi się dojść w końcu do ładu z życiem prywatnym na tyle, by spokojnie rozwijać się w rzeczach, które mnie interesują :)
Odnośnie mojego ostatniego posta. Tak patrzę na niego, czytam i stwierdzam, że dość nieskładny jest heh. Ale pisałam go w momencie dość głębokich odczuć. Frustracji, lekkiej złości... Masa rzeczy przelatywała mi przez głowę, ciężko było skupić się całkowicie na jednej. No ale cóż. Nie zawsze jestem w stanie ogarnąć ten bajzel w głowie heh, a jednak pisanie uwalnia po części niechciane emocje. Tak było i tym razem. Choć czasem czytam niektóre stare wpisy i się zastanawiam o co mi chodziło :P Ale właśnie też po to piszę, by uwolnić się od pewnych uczuć. Nadal, wciąż, nieustannie dążę do tego wewnętrznego spokoju, szukam sposobów, dróg, by umieć go osiągać, by umieć zapanować nad negatywnymi emocjami i nie dawać się nim sobą kierować. Taka terapia dla mnie :)
Tak więc jeszcze raz dziękuję za Wasze odwiedziny. Zapraszam również na stronkę na fb, która śledzi poczynania na moim blogu. Mile widziane like'i jak i udostępnienia i komentarze. Staram się tam też dodawać pewne wpisy, zdjęcia.

https://www.facebook.com/pages/The-Future-Starts-Today-Not-Tomorrow/516671525019130



Chciałabym ...

środa, 12 grudnia 2012

Postanowienie noworoczne

Może za wcześnie na taki post, ale znając życie, nie będzie czasu już przed świętami na jakieś głębsze wywody. Wiadomo przygotowania świąteczne, ten cały szał. Nie lubię tego, ale cóż. Postanowiłam więc dziś coś napisać. W sumie niby jest o czym...
Do tego wpisu znalazłam kilka obrazków, chyba zbyt dużo jak na ilość myśli w głowie heh. A raczej, jak zwykle myśli masa, problem z ich przedstawieniem. Ale obrazki które wklejam w posty też bardzo dużo mówią, czasem więcej niż moje słowa...
Więc zaczynam. Po pierwsze ...



Tak. To prawda. Niektórym się wydaje, że gdy płaczę jestem słabą osobą, nie daję rady. Nie uśmiecham się, coś jest nie tak. Marzenia? Nie znaczy, że nie stąpam twardo po ziemi, a to, że kocham, nie znaczy, że można wbijać nóż w plecy, przyprawiać rogi i nadużywać mojej "dobroci"...
I kolejny obrazek ...



Niestety. Z tym też muszę się zgodzić. Ludzie potrafią wykorzystać naszą naiwność, słabość, pozytywne uczucia. Myślą, że skoro kochamy, będziemy godzić się na wszelkie upokorzenia. Jeden wielki błąd. Myślą, że mogą robić to nieustannie. Przychodzi jednak moment "przegięcia"? "wyczerpania cierpliwości"? mimo uczuć, mimo pozytywów, mimo chęci by było dobrze, pewnych rzeczy nie można zaakceptować, zwłaszcza tego, gdy życie otwiera nam oczy i ukazuje zamiary tej drugiej osoby ...
Powoli dochodzę do sedna ...



Tak, to pewna granica, którą niestety co poniektórym udaje się przekroczyć. Myślą, że mogą tak całkiem do końca wyssać z nas wszystko co dobre, bez żadnych konsekwencji... Myślą, że mogą nam zabrać wszystko co tylko chcą, a my dlatego, że nie potrafimy być tak okrutni jak oni, zgodzimy się na to, kuląc ogon... Kolejny błąd... Wszystko ma swoje granice. Walka, miłość... 
Myślę, że wchodzę w kolejny etap życia. Bardziej śmiały, może i bardziej bezlitosny, przekreślający wszystkie dobre odczucia... Ale jednak doszłam do momentu, gdy wiem, że te dobre rzeczy nie mają znaczenia, jeśli są tylko w mojej głowie, jeśli są tylko i wyłącznie jednostronne... I fakt, w tej chwili nie mam już nic do stracenia. Walczyłam... Walczyłam o miłość... Dla siebie, dla swoich synów, a z czym się spotkałam? Z niedocenieniem, z wykorzystaniem sytuacji i mojej dobrej woli. Dość. Mimo miłości, mimo uczuć, mimo tego, że muszę przekreślić cały rok i spisać go na straty. Mówię dość. Kiedyś myślałam, że nie mam cierpliwości, dziś widzę jak wielką ją miałam, że wytrwałam do tego momentu. Czy żałuję? Chyba nie. To kolejne moje doświadczenie. Kolejny krok w życiu, kolejne zmiany. Czy na lepsze? Czas pokaże. Na pewno nie powinno się kierować zawiścią, chęcią zemsty i staram się tego nie robić. Kieruję się jedynie wielkim żalem i poszukiwaniem sprawiedliwości... Gorzkie "piwo" piję, nie będę pić go sama...
A kiedyś ktoś zrozumie, że...



...


Z dedykacją odnośnie jednej konkretnej sytuacji, jednej konkretnej osoby...
Po raz trzeci powtarzam się i mówię dość ...

niedziela, 2 grudnia 2012

Zwątpienie

Temat może niezbyt pozytywny, ale jednak tak zacznę. A mianowicie udało mi się dzięki Wam "dobić" do tego 1000-ca wejść na mojego bloga. Dla niektórych pewnie to śmieszne, że cieszę się z takiej błahostki, a jednak :) To taki mój mały sukcesik, jeden z niewielu ostatnio, więc może dlatego tak mnie zadowala. Bo z takich małych osiągnięć powinniśmy się cieszyć, ważnych dla nas. Dlatego dziękuję Wam bardzo za poświęcony czas na odwiedziny, czytanie moich postów, na dodawanie komentarzy :) Zwłaszcza Tobie Aniu, bo widzę, że śledzisz moje wpisy, komentujesz, a właśnie na tym mi zależy. Na pewno chciałabym, by było tego więcej heh, trzeba stawiać sobie poprzeczkę wyżej ;) i mam nadzieję, że z czasem to mi się uda. 
Mam również nadzieję na to, że może kiedyś zostanie to docenione w jakiś inny sposób... ;) Nie ukrywam, pisanie daje mi poniekąd rodzaj ukojenia, zadowolenia, satysfakcji, że jestem w stanie ubrać w słowa pewne myśli, spostrzeżenia. Opisywać doświadczenia, obserwacje. Ostatnio robiłam notatki z bloga, by mieć zarys tego, o czym piszę, co zawieram w swoich postach i dokładnie od początku do końca go przejrzałam. Zauważyłam, że w jakiś sposób zrobiłam postęp w pisaniu, doborze słów. Myślę, że rozwijam się powoli w tym kierunku i stwierdzam, że zaczynam odczuwać potrzebę robienia tego nadal, nawet powiedziałabym, że w bardziej zaawansowany sposób. Może dostanę kiedyś jakąś propozycję z tym związaną ;P Byłoby to dla mnie sporym wyzwaniem, sprawdzianem i szczerze mówiąc chciałabym spróbować własnych sił. Takie jedno z moich marzeń, które w ostatnim czasie udaje mi się sprecyzować. Kiedyś nie umiałam tego. Nie wiedziałam co tak naprawdę chcę robić. Wciąż szukałam. Owszem miałam swoje zainteresowania, rzeczy, które lubiłam, które mnie pociągały, ale jednak, gdy ktoś pytał o moje marzenia, nie potrafiłam jednoznacznie ich określić. Więc jak można dążyć do ich spełnienia? Teraz powoli odkrywam, nazywam rzeczy po imieniu. Tak więc czas pokaże czy i w jaki sposób uda mi się to rozwinąć :)
Oczywiście, jak zwykle, jest jakieś ale ... Tak, dziś, temat postu ehh. Pisanie, ok, nowa pasja, a co z drugą, też ważną dla mnie? Niestety przychodzi moment zwątpienia. Czy przypadkiem nie dać sobie z nią spokoju, odpuścić... Tu znów po części będzie troszkę faktów z mojego życia. A mianowicie kompozycje, które tworzę. Tak, pracując jakiś czas w kwiaciarni można powiedzieć, że odkryłam w sobie duszę artystki heh ;) Wykonuję jakieś tam dzieła z kwiatów sztucznych, dodatków (obok wpisów po prawej stronie jest pokaz slajdów z moimi pracami). Próbuję się w tym rozwijać. Robić rzeczy nietypowe, oryginalne. Podoba mi się w tym to, że wymyślam coś w głowie i po prostu mogę swoim pomysłom nadać kształt, formę :) Uwielbiam to robić. Na wszelakie sposoby próbuję uczynić to głównym zawodowym celem w życiu. Ale ciężko. Niestety nie jest to takie proste, jak kiedyś mi się wydawało. Bo de facto nie wystarczy kupić co potrzeba i robić, dochodzi o wiele więcej problemów z tym związanych. Pieniądze na materiały, poszukiwanie zbytu na nie, konkurencja, nie mówiąc już o otwarciu jakiegoś swojego biznesu. Pomysł na to wszystko może i jest, i szczerze mówiąc niegłupi. Gorzej to wcielić w życie. Ryzyko :/ Zwłaszcza biorąc pod uwagę dwie takie małe mordki do wyżywienia, nie można sobie pozwolić na potknięcia, na ryzyko zainwestowania i utraty kapitału. I tu jest ból, i tu pojawia się to zwątpienie czy aby na pewno jest sens w tym. Czy to nie jest tylko takie hobby, które większej przyszłości nie ma :( A ja do tej pory pokładałam w tym wielkie nadzieje ... Bo chyba każdy chciałby robić to co uwielbia i czerpać z tego nie tylko przyjemność, ale również i zysk, otrzymać dzięki temu stabilizację finansową... I niestety to wszystko wpływa tak, że straciłam wenę, pomysły, których kiedyś była masa, gdzieś się ulotniły, przysłoniła je rzeczywistość, obowiązki, brak czasu, problemy. Zatrzymałam się, nie wiedząc gdzie znaleźć natchnienie ...



No właśnie, otóż to. Nikt nie da nam gwarancji, że nasze marzenia uda się spełnić. I jak mieć wiarę w to, że dążenie do nich ma sens, ma przyszłość...
I tu pojawia się drugi aspekt tematu. Wciąż zwątpienie. Czemu? Może brak tej drugiej osoby, która wsparłaby, dodałaby siły, wiary, otuchy. Dzięki której te marzenia wydawałyby się bardziej realne do spełnienia, dzięki której, nie balibyśmy się zaryzykować, dzięki której mielibyśmy siłę, by walczyć o wszystko co przynosi nam radość i satysfakcję, mielibyśmy wsparcie w swoich wzlotach i upadkach, ale byłoby dla kogo wstać i iść dalej... I tak się czeka na tą osobę, na to, że ktoś jednak da nam tą siłę napędową do życia, tworzenia, rozwijania się, ale ...



Ehh no właśnie. Najciekawsze w tym jest to, że ja już doszłam do tego wszystkiego. Do tego co chciałabym robić, do tego jak chciałabym żyć, do tego w jaki sposób i gdzie szukać tej siły napędowej. Najciekawsze jest to, że wiem już jaka chciałabym być, jaka potrafiłabym być. Mogłabym napisać scenariusz swojego życia na najbliższe 10 lat (co poniekąd wkurzało pewne osoby). Ale jednak brakuje tej siły napędowej, a co najgorsze zwątpienie dzisiejsze właśnie jej dotyczy... Że nie jest już w moim zasięgu. Że czekam na to, ale jednak głos w środku podpowiada, że się nie doczekam. Ale kurde wciąż czekam. Dlaczego? Dlaczego sobie nie odpuszczam? Bo niestety wiem, że nic i nikt nie doda mi takiej siły, jaką kiedyś poczułam, choć przez krótki moment... Więc po raz kolejny stoję na rozdrożu bojąc się ruszyć, bojąc się całkowicie utracić coś i bojąc się coś osiągnąć. Boję się, że nie uda mi się zrealizować tego co zamierzam, tylko dlatego, że sama nie mam na tyle siły, a to na co wciąż czekam i o co walczę nie jest już moje i poza moim zasięgiem...

"Serce obawia się cierpień [...]. Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie. I że żadne serce nie cierpiało nigdy, gdy sięgało po swoje marzenia."
Paulo Coelho

czwartek, 29 listopada 2012

Kolejny krok

Tak, kochani. Widzę, że mój blog jednak nie przechodzi bez echa :) Może tłumy go nie odwiedzają, ale dla mnie to i tak duży sukces, gdy po nocy okazuje się, że było 5 czy 10 wejść na niego :) To mnie motywuje do tego, by pisać dalej i nadal go prowadzić. Choć nie raz przychodzą chwile zwątpienia, nie raz przychodzi myśl, że nie ma sensu, ale te momenty przechodzą i jednak wracam, i piszę dalej. Tak, trochę rzadko ostatnio, bo jak nie raz wspominam, coraz gorzej z czasem. Nie wiem co to się dzieje. Jakoś tak doba za krótka na wszystko. Nim się obejrzę, a już wieczór i tak dni biegną w ekspresowym tempie. Teraz są to tylko obowiązki w domu, dzieciaki, dorywcze zajęcie kompozycjami, poszukiwanie pracy, a co dopiero jak po nowym roku dojdzie właśnie ta praca? Heh, wtedy dopiero będzie ciężko ten czas znaleźć. No ale cóż, mam nadzieję, że jak zwykle uda mi się wszystko pogodzić i nie zaniedbać rzeczy, które dają mi satysfakcję :)
No tak, praca. Tu o niej wspomnę. Ciężko, niestety bardzo ciężko. Już nie mówię o organizacji czasu przy dwójce dzieci, ale o znalezieniu jej. Mam jednak nadzieję, że  uda mi się znaleźć coś, co postawi mnie na  nogi, rozwieje trochę problemów dzięki temu. Tak więc apel do wszystkich moich czytelników,  najlepiej tych z okolic podkarpacia hehe. Kochani szukam pracy! Najlepiej takiej, która pozwoli mi zagospodarować czas w ten sposób, by zbytnio nie zaniedbać moich dwóch chłopaków. Jeśli będziecie mieć jakieś informacje bardzo proszę o kontakt, w zakładce o mnie podałam maila do siebie. Będę bardzo wdzięczna za jakiekolwiek informacje :) i z góry dziękuję.
Pasuje jeszcze rozwinąć temat wpisu. Tak, kolejny krok. Dopijam właśnie kawę i stawiam następny krok w swoim życiu. Może niewielki, ale jednak. Ostatnio kiepsko sobie radzę ze wszystkim, może to też powoduje mniejszą ilość postów na blogu, gorsze ogarnianie myśli. Dlatego postanowiłam schować dumę do kieszeni i poprosić o pomoc... W szczegóły wdawać się nie będę. Mam nadzieję, że dzisiejsze wydarzenie jednak podbuduje mnie trochę, doda otuchy i spokoju. Pokieruje w jakiś sposób, napędzi do dalszych działań, które jednak powoli udaje mi się realizować. Małymi kroczkami do celu :)
I teraz parę słów do Was, moi drodzy czytelnicy. Nie obawiajcie się, nie wstydźcie prosić o pomoc, nie uważajcie za ujmę tego, że nie potraficie sobie sami ze wszystkim radzić, że popełniacie błędy, że czasem stoicie na rozdrożu, nie wiedząc jaką drogą się udać. Najważniejsze jest umieć przyznać się do błędu, do własnych słabości i czuć potrzebę je zwalczyć. A w tym czasem jednak potrzebujemy pomocy. Życzę Wam siły kochani, siły do walki z przeciwnościami losu, siły, by uparcie przeć do przodu i osiągać zamierzone cele, spełniać marzenia. Szukajcie własnej ścieżki, drogi, sposobu, by nią kroczyć. I nie bójcie się marzyć, dążyć. Nie bójcie się żyć...
W tej chwili bez obrazka i bez cytatu, ale niestety czas już goni. Wieczorem myślę znajdę odpowiedni i zakończę nim posta.
Pozdrawiam
Panna Em
Ciąg dalszy postu.
Tak znalazłam odpowiedni obrazek do dzisiejszego porannego wpisu...



Teraz powinnam rzucić jakiś błyskotliwy cytat również pasujący do tematu i post gotowy. No tak. Czy aby na pewno? A może w tym momencie powinnam usunąć całkiem ten post, bo de facto po dzisiejszym wydarzeniu, na które miałam nadzieję, że doda mi otuchy, wiary, siły, o czym pisałam rano, wszystko znów prysło jak bańka mydlana. Kurcze trzeba przyznać, że życie naprawdę potrafi zaskakiwać i pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Zamiast oczekiwanej pomocy otrzymałam masę wewnętrznych frustracji, złość i całkowicie odmienny punkt widzenia. Jak dla mnie można powiedzieć zrównanie z ziemią, po którym niestety jednak samemu trzeba się podnieść. Ale nie, pozostawię ten wpis jednak takim jakim jest, a swoje wewnętrzne rozterki i żale pozostawię na inny temat. Nadal trzymam się tego co pisałam, walczcie o marzenia i nie obawiajcie się prosić o pomoc. Z jednym "ale"... Jednak warto zastanowić się (i tu nie napiszę 3 razy, ale) z 10 razy nad tym do kogo po tą pomoc się udajemy. Czasem wydaje nam się, że wybieramy słusznie, a życie w niemiły sposób pokazuje nam naszą pomyłkę...

"Każdy człowiek ma prawo wątpić w swoje powołanie i czasem zbłądzić. Nie wolno mu tylko o nim zapomnieć. Kto nie wątpi w siebie jest niegodzien, bo ślepo wierzy w swoją moc i popełnia grzech pychy.
Błogosławiony niech będzie ten, kto doświadcza chwili zwątpienia"
Paulo Coelho

wtorek, 27 listopada 2012

900 :)

I tak kochani dobiliśmy do 900 odwiedzin w tak krótkim czasie :) Miło mi, że mój blog cieszy się choć trochę zainteresowaniem :) Tak więc teraz dobijamy do 1000 ;)
Niebawem popracuję nad kolejnym postem, a jak na razie muszę wygnać wirusa grypy żołądkowej, który niestety mnie dopadł.
Pozdrawiam gorąco wszystkich czytelników.
Panna Em

czwartek, 15 listopada 2012

Dziecko

Tak, myślę, że przyszła pora na "porządki" w głowie, na wyrzucenie w końcu myśli kumulujących się w tym konkretnym temacie...
Dziecko...



Ajj ciężki temat. Myślałam, że będzie łatwiej dobrać słowa, że skoro tak długo już "składają" się w głowie, raz dwa i popłyną same. Niestety, to trudniejsze niż sądziłam. Może zbyt dużo ich, może zbyt dużo mieszają nadal w moim życiu... No ale cóż, spróbuję. 
Obrazek. Dziecko to najpiękniejszy owoc ludzkiej miłości. Tak uważam i uważałam do tej pory. W sumie nadal tak sądzę, lecz jednak ostatni rok dał mi wiele do myślenia w tym temacie. Za chwilę dojdę do tego dlaczego. 
Niestety, często teraz sex nie do końca idzie w parze z miłością, a tym samym, jeśli pojawia się dziecko, niekoniecznie musi być ono jej owocem. Przykre. Zwłaszcza, gdy jedna strona jest przekonana o swoich uczuciach i poglądzie na ten temat. Do tego jest pewna tej drugiej strony, a co czasem okazuje się błędne. Znów powtórzę tu, przykre. Choć do końca tak naprawdę nie wiem jak było, jak jest. Na wszystkie sposoby próbowałam to zrozumieć, nadal próbuję i jakoś mi to nie wychodzi :/ 
Mój wpis może się wydawać feministyczny. Nie, nie jestem feministką, choć po ostatnich przejściach mocno się zastanawiałam chociażby nad zmianą orientacji heh. Śmieszne, co? Może i tak, lecz czasem pewne doświadczenia dotykają człowieka tak bardzo, że przychodzą mu do głowy różne dziwaczne pomysły ;P
Wracając do tematu. Dziecko... Rodzina... Matka... Ojciec... Przy tym ostatnim się zatrzymam właśnie i tego dotyczyć będzie mój post...



Tak, bardzo łatwo. Nie będę tu już się rozpisywać zbytnio jak łatwo, bo chyba każdy wie skąd się biorą dzieci ;P Ale fakt. Zostać ojcem, a nim być to wbrew pozorom dwie całkiem odrębne sprawy, bo ...



Tak, to wielka sztuka. A co dla dziecka jest najważniejsze w życiu? No tak, nie jestem tą małą istotką, mogę się jedynie domyślać jako rodzic. Mogę jedynie na podstawie tego, co próbuję sama dać, wywnioskować z obserwacji, co tak naprawdę się liczy dla takiego małego szkraba. Na pewno miłość ze strony bliskich ludzi, zainteresowanie, poczucie bezpieczeństwa, opieka, takie małe, niewinne gesty, przytulenie, pocałowanie w czółko, ululanie do snu przy akompaniamencie bicia serca rodzica. Nie będę tu pisać o zapewnieniu dóbr materialnych, bo nie to jest w życiu najważniejsze, bo tak naprawdę dzieci nie to doceniają. Dla nich najważniejszym są gesty, rzeczy, których nie da się przeliczyć na pieniądze. Choć niektórym wydaje się, że na tym polega obowiązek wobec dziecka, a od reszty umywa się ręce. Przykre, ale prawdziwe i niestety z własnego doświadczenia.
Tak, jestem samotną matką (jeden z faktów z mojego życia, których staram się unikać w mich postach) i nie ma się tu czym chwalić niestety. Ale odczuwam potrzebę napisania o tym co mnie boli. Oczywiście nie wybielam się w tej chwili. Nie robię z siebie cierpiętnicy. Nie o to mi chodzi. Popełniłam wiele błędów, doprowadziłam do wielu niefajnych sytuacji, które postawiły mnie w tym miejscu, w którym jestem. I płacę za to cenę wysoką, piję piwo, które sobie naważyłam. Ale co mi w tym wszystkim najbardziej ciśnienie podnosi? To, że często w takich sytuacjach to piwo pije tylko jedna osoba, bardzo często (nie piszę, że tylko) jest to właśnie matka. To na jej barki spada odpowiedzialność, krzywe spojrzenia ludzi (niestety nadal mamy dość mało tolerancyjne społeczeństwo, oceniające po pozorach), zapewnienie dziecku wszystkiego co potrzebuje. To ten jeden rodzic, który zostaje sam z wychowaniem, wstaje w nocy, jeździ do lekarza, zamartwia się, próbuje na wszystkie sposoby dać to co najważniejsze, za dwoje. Czemu tak jest? Czemu, gdy związek, małżeństwo się rozpada, odbija się to właśnie na dziecku? Czemu niektórzy nie potrafią tego rozgraniczyć. Bo de facto jakim prawem obciąża się dziecko własnymi niepowodzeniami. Jakim prawem, pytam się, to dziecko ma płacić za czyjeś błędy. Za czyjeś frustracje, niemożność radzenia sobie z życiem i problemami. W  jaki sposób ma ono to wszystko zrozumieć? Dlaczego w ogóle musi?
I dlaczego osoba, która zostaje z tym obowiązkiem sama, ma dźwigać to wszystko ze spokojem, próbując złagodzić skutki tchórzostwa drugiej?
Nie wiem czy uda mi się dziś skończyć tego posta. Za dużo we mnie myśli. A gdy próbuję się ich pozbyć ogarnia mnie frustracja. Ale dokończę... Został jeszcze jeden obrazek, który niestety wzbudza we mnie złość. No ale cóż. Chciałam o tym napisać, więc piszę...



Tak, i za każdym razem, gdy patrzę na ten obrazek budzi się we mnie nocna furia heh :/ Czemu niektórzy nie zdają sobie sprawy jak wielką krzywdę wyrządzają właśnie takim zachowaniem. Odcięciem się, ucieczką, odsunięciem. Niby mówią, że to dla dobra dziecka, że tak lepiej, że kiedyś da się to zrozumieć. Szczerze? Gówno prawda ;] Nie rozumiem i chyba nie chcę rozumieć, bo musiałabym wiele w głowie poprzestawiać na inny tok myślenia. Nie rozumiem jak można ze swojego świadomego wyboru odrzucić własne dziecko, mając je dosłownie w zasięgu ręki, nie mając żadnych przeszkód, by istnieć w jego życiu, mając tak naprawdę bardzo prostą drogę ku temu... Ale łatwiej jest się odciąć, pozbyć problemu :/ Nie brać odpowiedzialności za własne czyny, a zrzucić na osobę, która musi ją udźwignąć. Proste i wygodne ;] Ale jakże bolesne dla kogoś, kto ma na tyle odwagi, by ponosić konsekwencje własnych czynów...
Post jednak zostawię niedokończony. Albo jest już skończony, nie wiem. Ciężko mi w tym temacie zachować spokój. Nazwać rzeczy po imieniu, ogarnąć myśli. Może z czasem go dokończę. A może pozostawię takim jakim jest ...

"Dzisiejsze nieśmiałe dziecko, to to, z którego wczoraj się śmialiśmy. Dzisiejsze okrutne dziecko, to to, które wczoraj biliśmy. Dzisiejsze dziecko, które oszukuje, to to, w które wczoraj nie wierzyliśmy. Dzisiejsze zbuntowane dziecko, to to, nad którym się wczoraj znęcaliśmy. Dzisiejsze zakochane dziecko, to to, które wczoraj pieściliśmy. Dzisiejsze roztropne dziecko, to to, któremu wczoraj dodawaliśmy otuchy. Dzisiejsze serdeczne dziecko, to to, któremu wczoraj okazywaliśmy miłość. Dzisiejsze mądre dziecko, to to, które wczoraj wychowaliśmy. Dzisiejsze wyrozumiałe dziecko, to to, któremu wczoraj przebaczyliśmy. Dzisiejszy człowiek,który żyje miłością i pięknem, to dziecko, które wczoraj żyło radością."
Anonim 

środa, 14 listopada 2012

Terapeutyczna siła pisania

Tak, bardzo ciekawy temat. Coś kiedyś o tym słyszałam, dopiero niedawno pewna osoba zwróciła moją uwagę na to. Czy pisanie może być formą terapii? Jak najbardziej. I nie ma tu właśnie znaczenia czy potrafisz pięknie pisać czy nie, czy z błędami stylistycznymi, ortograficznymi (choć z tym teraz łatwiej, bo praktycznie wszędzie teraz "wyłapuje" ortografy :P), czy piszesz o tym co zauważyłeś/aś, co przeżyłeś/aś czy to co po prostu siedzi w Twojej głowie. Może to być cokolwiek. Po prostu wyrzucenie kłębiących się myśli z głowy. To pomaga. Pewnie nie każdemu, nie każdy odczuwa taką potrzebę, ale jednak pomaga tym, którzy taką mają. Widzę to po sobie, choć ostatnio mniej piszę. Jak zwykle czasu brak, a i też postanowiłam sobie pisać o konkretach, nie samych rozkminkach, wnioskach. Tak więc najpierw te konkrety trzeba osiągnąć ;) Jestem w trakcie, choć też w głowie układam powoli pewien wpis z serii rozkminki i spostrzeżenia. Do tej pory nie byłam jeszcze gotowa o tym pisać. Może dlatego, że jeszcze do końca miałam nadzieję na coś. Ale, pisałam o tym w jednym z poprzednich postów, dopiero niedawno zaczęło do mnie docierać, że jest to cel nie do osiągnięcia. Dość długo mi to zajęło, bo prawie rok. Tzn było to etapami. Najpierw postawienie mnie w bardzo ciężkiej sytuacji, moja próba przetrwania (skończyła się chyba sukcesem, skoro piszę heh ;P), później próba pogodzenia się z tym (to mi nie wyszło :/), na nowo próby przetrwania i ogarnięcia, aż przyszła pora na zaakceptowanie tego co jest, tego na co jednak nie mam wpływu, choć próbowałam. Jest parę plusów tej sytuacji, jednak wprowadziłam pewne zmiany w swoim życiu, zmieniłam pewne zachowania i podejście, przekonałam się ile człowiek siły potrafi znaleźć w sobie, samozaparcia i de facto z jak wielkimi problemami jest w stanie sobie poradzić. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło heh. Tak więc wracając do poprzedniej myśli, niebawem pojawi się pewien post, właśnie po to, by w jakiś sposób pogodzić się z tym, wyrzucić w końcu to z siebie i poukładać. Będzie to chyba jeden z "głębszych" wpisów, nie każdemu może się spodobać, ale przecież nie dlatego piszę. Niech to będzie dla mnie taka terapia i kolejny krok do przodu :)
Dziś bez obrazka, późna pora, nie chce mi się szukać odpowiedniego heh. Pozdrawiam wszystkich wiernych czytelników mojego bloga. Odnajdujcie spokój i swój sposób na jego osiągnięcie :)
Panna Em

środa, 7 listopada 2012

Drzwi

Krótko, zwięźle i na temat. Zamykam drzwi do przeszłości...



Bardziej niż się wydaje... Post zostawiam niedokończony, nie dziś pora na rozważania. A może inaczej. Trzeba dojść do ładu z myślami...

http://www.youtube.com/watch?v=wbKjR7AZYSQ

środa, 31 października 2012

...

Tak, kolejne zamierzenie sypie się jak domek z kart. Miały być przedstawiane czyny, konkrety, mniej rozkminek i wahań. Tak. Zamierzenia często nie docierają do końca, urywają się w pewnym momencie. Czyny hmm. Fakt, myślę, że przez ten ostatni czas, który sobie dałam, przyniósł wiele nowych rzeczy. Nie mogę powiedzieć, że siedziałam z założonymi rękami i rozmyślałam, dochodząc do kolejnych "super" wniosków. Za takie rozmyślanie nikt nie płaci heh, nie kupi się dziecku za to nic czy sobie choćby paczki fajek heh. Tak więc zrobiłam jakiś postęp. Postanowiłam sobie parę rzeczy i uparcie szłam za nimi do przodu. Kilka z nich udało mi się osiągnąć. Choćby to, że wróciłam na nowo do swojego hobby. Po ponad półrocznej przerwie zaczęłam znów tworzyć te swoje kompozycje, pierdółki. Zysk z tego, oczywiście. Myślę, że dobrze jest mieć coś takiego, coś co lubisz robić, rozwijać się przy tym, a dodatkowo mieć z tego korzyść finansową :) Jeden czyn dodany do listy spełnionych zamierzeń. Drugi... Hmm może śmieszne, ale też się tym tutaj podzielę, skoro postanowiłam pisać o czynach i osiągnięciach. Tak, jak to kobieta. Przykładam wagę do swojego wyglądu. Dwie ciąże hmm, dają troszkę w kość i lekko burzą wygląd zewnętrzny ;P chyba nie muszę pisać o czym mowa. Ale tak, udało mi się osiągnąć zamierzony cel, nawet powiedziałabym, że aż nadto. Waga i figura sprzed pierwszej ciąży, ponad 5 lat temu, ba nawet z okresu szkoły średniej heh. Taki mały mój sukcesik, dla poprawy własnego samopoczucia, zaakceptowania całkowicie siebie, swojego wyglądu, poczucia pewności siebie z własnym ciałem. Ciężko było, ale się zaparłam, wciąż zapieram. Jest to coś, o co jednak trzeba już przez cały dbać, by nie było efektu jojo :P Ale udało mi się znaleźć taki swój sposób, by w tym trwać. A to kolejne moje osiągnięcie. Czasem jest trudno, owszem, lecz po takiej drodze jaką się przebyło, by osiągnąć upragniony sukces, szkoda byłoby to zmarnować. Tak więc w tej chwili umacniam jedynie samozaparcie w sobie i jest mi z tym dobrze. Przynajmniej w takiej kwestii...
Reszta... Hmm. Cóż mogę powiedzieć. Jestem w trakcie dochodzenia do ładu ze swoją wewnętrznością. Nie wiem, może zrobiłam błąd, ale cofnęłam się troszkę, by zawalczyć o coś, jeszcze jeden ostatni raz. W tym poniosłam porażkę. Chociaż czy porażką można nazwać to, że spróbowało się czegoś co było w sumie czymś beznadziejnym, bezsensownym? Pewnie tak, bo skoro takie było, po co było próbować. Ale spróbowałam własnych sił. Wiele się przez  to nauczyłam. Na pewno tego, że jednak nie wszystko da się osiągnąć. Trzeba chyba dokładniej dobierać cele. Takie, o które warto walczyć, takie, które jednak można wywalczyć, a nie beznadziejne przypadki. Tak więc teraz jestem na etapie "wyrzucania śmieci" ze swojej głowy, robienia porządków, układania wszystkiego na nowo. Ta porażka wielkim zaskoczeniem dla mnie nie była, przygotowałam się na nią, ale jednak dotknęła znów głęboko. Jedyne co, powoli uczę się tego typu porażki znosić ze spokojem. Gdybym wczoraj pisała tego posta, byłby on pełen żalu i smutku. A tak, "przespałam" się z tym wszystkim, uspokoiłam i powoli znów próbuję zamknąć te otwarte drzwi do przeszłości, które chyba umyślnie zostawiłam uchylone. Są rzeczy, sprawy, na które nie mamy wpływu, mimo naszych usilnych starań, nie jesteśmy w stanie ich osiągnąć. A co dalej? Czas pokaże na ile będę potrafiła to wszystko poukładać, ile czasu znów zajmie mi odzyskanie tego wewnętrznego spokoju...
Post pozostawiam niedokończony... Myśli urwane



Wieczorową porą postanowiłam dokończyć posta. Choć szczerze mówiąc, tak do końca sama nie wiem jak poskładać myśli. Zaraz przed tym momentem, gdy moje myśli zostały urwane, pojawiło się zdanie w mojej głowie, nie zostało ono dokończone. Miałam napisać odnośnie porażki, że łatwiej przychodzi zniesienie jej teraz, gdy byłam na nią przygotowana. Myliłam się. Wcale nie łatwiej. Wręcz przeciwnie, przyniosła ona dodatkową falę negatywnych emocji, z którymi ciężko dojść do ładu. Zostałam postawiona przed bardzo poważną decyzją. Decyzją, która zaważy na moim życiu, ale nie tylko. Głównie na życiu jednej bardzo bliskiej mi osoby. Niestety, ja muszę zadecydować za nią, a to cholernie trudne, ponieważ konsekwencje tego w przyszłości poniosę ja. Waham się, rozmyślam, analizuję wszystkie ZA i PRZECIW w wielkim rozżaleniu na los, na osobę, która postawiła mnie w takiej sytuacji. Wiele rzeczy w życiu się przeżyło, ale nigdy nie podejrzewałam, że mogę zostać postawiona przed takim dylematem i brać na siebie tak wielką odpowiedzialność. Tak więc siedzę i myślę, co będzie najlepsze, jakie rozwiązanie z czasem przyniesie najmniej nieprzyjemnych skutków. Mam jedynie nadzieję, że podejmę słuszną decyzję, a kiedyś ten trudny czas minie i przyniesie więcej korzyści niż strat...
Jest jeszcze jedna rzecz, która dziś bardzo głęboko mnie dotknęła, ale chyba jeszcze nie jestem gotowa o niej pisać. Może by mi ulżyło. Nie wiem. Pisanie, fakt, przynosi mi ulgę, lecz nauczyłam się najpierw przetrawiać sytuację... Może kiedyś o tym napiszę...

"Mów kocham Cię tylko wtedy, kiedy to prawda."
Anonim

Poezja

"Koniec"

Nie potrafiłam otworzyć się przed nim do końca,
Ukazać całego swego wnętrza.
Odszedł, zniknął z mojego życia,
Jak każdy, którego obdarzam jakimkolwiek uczuciem.
Pozwoliłam mu na to.
Zostałam sama ... znów sama,
Z obawą i strachem przed samotnością.
Po raz kolejny zatracam się w smutku,
Zamykam przed światem.
Lecz nie chcę już niczyjej pomocy.
Pozwalam, by przeszłość pożarła mą duszę.
Chcę być sama, nie potrzebuję nikogo.
Nie chcę nikomu ufać ani nikogo kochać.
Stawiam mur, cegła po cegle
Między mną a ludźmi, odcinam od świata.
Z mej osoby zostało tylko puste ciało.
Dusza zniknęła bezpowrotnie.
To mój koniec.



niedziela, 14 października 2012

W trakcie...

No tak, znów dłuższa chwila w postach. Ale tak jak pisałam w ostatnim, mam zamiar pisać o czynach, których dokonuję, rzeczach, które osiągam. Tak, jestem w trakcie, więc w sumie chcę to wszystko doprowadzić do końca, by później móc się tym tutaj podzielić. Nawał spraw, obowiązków, jakoś dużo tego ostatnio. A i problemów przybyło, którym staram się stawiać czoła. Ale postanowiłam wygospodarować te 5 minutek, by dodać jakiś nowy wpis, choć bez żadnych nowości, rewelacji czy jakiś super wniosków ;) Ot tak, po prostu daję znak, że żyję, jakoś sobie radzę i powoli dążę do postawionych sobie celów. Jest hujowo, ale stabilnie ;P Powiedzmy heh...



Oj tak, zgadzam się z tym. I to do czego teraz dążę, próbuję, wzbudza we mnie ogromny strach. Lecz wiem, że jeśli nie będę próbować, nie otrzymam tego na czym tak bardzo mi zależy. Więc idę dalej, mam nadzieję, że już niebawem uda mi się podzielić swoimi dokonaniami :)
Pozdrawiam wszystkich wiernych czytelników. Stawiajcie sobie cele, dążcie do nich. Mimo obaw, walczcie, bo tyle trudu ile w to włożycie, tyle otrzymacie za to zapłaty. Im wyżej postawiona poprzeczka, tym większa później wygrana i satysfakcja z niej :)

"Życie zawsze odwzajemnia uśmiech uśmiechem, a kopniaka kopniakiem."
Anonim

piątek, 21 września 2012

Zmiana nastawienia

Hmm, od czego zacząć. Może od tego, że tak jakoś dziwnie. Napisałam ostatnio, że potrzebuję przerwy od pisania, że potrzebuję na nowo  odnaleźć sens w pisaniu. Szukam go i przerwę mam zamiar podtrzymać. Dzisiejszy wpis będzie może takim moim przejściem. Co to znaczy? Odpowiedź zawarta jest w tytule postu. Tak, zmiana nastawienia...



Otóż to. Przez ostatnie parę m-cy tak bardzo chciałam to zrobić, znaleźć sposób na cofnięcie czasu, napisanie wszystkiego od nowa. Każdy wie, że jest to niemożliwe, ale ludzkie nadzieje czasem potrafią być nieograniczone i niedorzeczne. Jedna sytuacja, jedna rozmowa, o której wspomniałam w ostatnim poście, zmieniła całkowicie moje nastawienie. Uświadomiła, że czasu cofnąć się nie da, wypowiedzianych słów cofnąć, a pewnych rzeczy zmienić. Można jedynie, tak jak w tekście na obrazku, dopisać nowe zakończenie. Ale do tego potrzebny jest pewien bodziec. Dziwne, że tak dużo czasu zajęło mi dojście do takich wniosków, a do tego, żeby nie było, że po raz kolejny to jedynie puste słowa, do czynów. Tak, zaczęłam wcielać w życie wnioski z własnych postów. Wow, w końcu heh. Wkleję tu obrazek, który wykorzystałam już w którymś z poprzednich wpisów, ale pasuje on do dzisiejszego idealnie ...



Tak, myślę, że największą rolę odegrał tu czas. Naiwne oczekiwanie, niemożliwe do spełnienia nadzieje, potrzeba było czasu, by dotarła do mnie ich bezsensowność. Po raz kolejny powraca myśl. Zmiana nastawienia. Chwilami sama się sobie dziwię jak bardzo potrafiło się ono zmienić. Czy na dobre czy na gorsze. Ciężko stwierdzić. Na lepsze na pewno, ze względu na to, że wyzbyłam się czegoś co niszczyło mnie od środka, stało za mną, kładąc cień na wszystko co robiłam albo co chciałam robić. Sprawiło, że wcieliłam w życie jedną z największych moich szalonych myśli. Pokazało, że jestem w stanie to zrobić :) Że jestem w stanie udowodnić sobie, że mogę wcielić w życie wszystko, jeśli tylko zechcę. Że moje słowa jednak nie są bez pokrycia. Nauczyło mnie to też wagi swoich słów i zastanawiania się nad jego każdą wypowiedzią, by uniknąć później takich szalonych sytuacji ;P by znów nie stracić w swoich oczach, by znów nie okazać się niesłownym. Ale zrobiłam to, przekroczyłam pewną granicę. Granicę dzielącą słowa i czyny. Poczułam się pewna siebie, poczułam, że w końcu mam kontrolę nad własnym życiem. A czemu na gorsze?  Czuję, że mimo wszystko, mimo zmiany tego nastawienia, które mnie niszczyło, utraciłam coś. Może po części tą wewnętrzną wrażliwość, emocjonalność. Może stałam się bardziej bezpośrednia, wyrachowana, zimna. Coś za coś. Świat nie jest idealny, ludzie też nie. Mnie do ideału zawsze było daleko ;P
Poczułam się gotowa. Gotowa do zmian, kroków, wcielania w życie własnych pomysłów. A to wszystko z uśmiechem, z lekką dozą olewki heh, coraz częściej  bez większych rozkminek. Postanowiłam dzielić się tutaj wnioskami, lecz tym razem z czynów. Wewnętrzne rozmyślania pełne obaw, których mimo wszystko się nie wyzbędę ( nie popadajmy w skrajności), pozostawię sobie. Nadal będę pisać na blogu, lecz myślę, że w trochę inny sposób. Na pewno będą to wpisy bardziej optymistyczne, może chwilami bardziej szalone, bezpośrednie. Pewnie nie raz  przeleci Wam przez myśl, że stuknięte heh .
Tak więc z czasem poznacie tą "nową" pannę Em. Tamta poprzednia stety bądź niestety nie dała rady, nie poradziła sobie z tą całą dawką ostatnich doświadczeń i błędów. Nowa nie ma nadziei na poprawę, nie próbuje naprawiać. Zaczyna od teraz pisać scenariusz trzymając w rękach swoje życie. Z wewnętrznym spokojem, zewnętrznym szaleństwem, uśmiechem na twarzy i Qrwikami w oczach :P


  
Pozdrawiam wszystkich czytelników

"Wiem, że jak każda kobieta, mam więcej siły niż na to wygląda"
Eva Perón (Evita)

niedziela, 16 września 2012

Słowa i czyny

Zaczynam jak zwykle. Miałam znów przerwę w pisaniu. Potrzebowałam trochę czasu, by dojść do ładu po ostatnim swoim kroku, decyzji wcielonej w życie. Tak jak się domyślałam, przyniesie ona jeszcze wiele nieprzyjemnych konsekwencji. Z każdym kolejnym dniem przynosi, z każdą rozmową dotyczącą tego. I co otrzymam w zamian? Czas pokazuje, że odwet i zemstę. Byłam na to przygotowana, brałam to pod uwagę, choć miałam cichą nadzieję na inny przebieg. No ale cóż, życie jak to życie często przynosi nam nie do końca to co chcemy, oczekujemy, na co mamy nadzieję. I teraz rodzi się pytanie czy aby na pewno było to słuszne, warte zachodu, warte tego, by być zgodnym z samym sobą? Hmm w sumie czy warte czy nie, nie ma to już znaczenia. Postawiłam ten krok, za nim pójdą kolejne, jak domino. Dla kogo dobre? Mam nadzieję, że dla osoby, dla której to robię. Że mimo wszystko przyjdzie czas, kiedy zyska na tej całej sytuacji. Że konsekwencje, które poniosę nie tylko ja, kiedyś okażą się na plus dla tej niewinnej małej istotki, jednej z najważniejszych w moim życiu, która niestety przez moje złe wybory, już teraz na tym cierpi i będzie cierpieć. Staram się teraz jedynie złagodzić wszystko co ją czeka...




No cóż, ale nie o tym miałam dziś pisać. W sumie to nawet nie miałam w planie pisać. A na pewno nie na ten temat, który zawarłam w tytule postu. Jednak rozmowa z kimś skierowała mnie na to. Niestety z mało pozytywnym nastawieniem... Dlaczego?
Bo nikt nie lubi krytyki, a ja dziś usłyszałam, że moje słowa są i były tylko pustymi, nic nie wartymi słowami bez pokrycia. Że wszystko co robiłam było tylko czczą gadaniną nie podpartą czynami. Dużo mówiłam, mało robiłam, niewiele mi wychodziło. Do tego swoimi słowami potrafiłam bardzo zranić. Nie jest miłe usłyszeć coś takiego, choć człowiek zdaje sobie sprawę ile w tym prawdy jest zawartej. Ale co z tego, znów piszę, rozkminiam, dochodzę do wniosków, znów to tylko moja paplanina? W tej chwili może i tak, bo nie zmienię przeszłości. Nie zmienię tego co zepsułam, co zrobiłam źle, w czym zawiniłam, zraniłam, do czego doprowadziłam. Nie cofnę tego, a moje słowa teraz i tak nic nie zmienią. Więc jaki sens ma teraz to moje pisanie? Wychodzi na to, że nie ma żadnego, a tym samym, idąc za tą myślą, mój blog również nie ma sensu. Po co czytać "wypociny" kogoś, kto sam nie potrafi wcielić w życie własnych myśli i wniosków. Po co czytać uzewnętrznianie się jakiejś nawiedzonej panny, której coś tam w życiu nie wyszło, która potrafi tylko "pięknie" pisać czy mówić, a nie potrafi nic z tego zastosować. Po co? Może ku przestrodze heh. By zobaczyć jak wiele można schrzanić będąc tak naprawdę głuchym na rady, ślepym na wyciągniętą dłoń. Jak daleko można zajść w tym wszystkim, by nie zostało już nic do ratowania ...  
"Słowa mogą być puste, nic nie warte, wypowiedziane tak po prostu. Czynami tak naprawdę pokazujesz ile jesteś wart, nie słowami, a czynem...". Wniosek? Pewność siebie i wartość własnej osoby zachwiana...
Tak, postawiona mocna krytyka mojej osobie. Co może być obroną? Głupota? Niedostrzeganie pewnych spraw, błędów? Zbytnia szczerość, gdy trzeba było ugryźć się w język? Zbyt duża pewność siebie? A może zbyt mała? Dużo pytań, wątpliwości. Wyjątkowo brak wniosków:/ Wyjątkowo głowa pusta od spostrzeżeń, rozwiązań. Dotknęło mnie to dziś bardzo głęboko, choć minęło już sporo czasu od sytuacji, która była z tym powiązana, za którą płaciłam i płacę do tej pory. Przeszłość powraca po raz kolejny, by namieszać mi w życiu. By znów wzbudzić we mnie złość na samą siebie, na moje słowa, brak czynów i konsekwencje tego wszystkiego. Wyrzuty sumienia, żal, smutek i przeraźliwa złość. Łatwiej poradzić sobie z konsekwencjami winy innych ludzi, gorzej, gdy zdajesz sobie sprawę, jak wiele sam zawiniłeś. Jak wiele wtedy nie dostrzegałeś, wtedy, gdy można było jeszcze coś naprawić czy zmienić. Jedyny żal jaki mam w tej chwili, nie do samej siebie, lecz do ludzi, to to, że odpuścili sobie, że nie dali mi więcej czasu, choć pewnie na niego nie zasłużyłam wtedy. Potrzebowałam więcej czasu, by uświadomić sobie wagę moich błędów i jakie mogą za sobą nieść konsekwencje. Nie otrzymałam go więcej. Pewnie i słusznie, dostajemy to, na co sami pracujemy. Więc nie mam prawa mieć teraz pretensji, że w porę nie potrafiłam dostrzec własnych błędów, nie potrafiłam ogarnąć własnego życia. Pewnie potrzebowałam takiego wielkiego kopa od życia, jaki otrzymałam. Niestety to taki już full wypas kop. Najwidoczniej adekwatny do przewinienia. Tak więc płacę. Płacę swoją cenę za te wszystkie niedotrzymane obietnice, słowa bez pokrycia, czyny nie pokazujące nic. Wysoka cena. Utrata miłości, samotność, strach, ból wewnętrzny i zewnętrzny... I ten smutny wzrok tej małej istoty, choć buzia się śmieje. To jest najwyższa cena jaką płacę... 



Z jedną różnicą w obrazku. To nie ja nienawidzę, lecz zostałam znienawidzona... A to wielki ciężar, gdy wiem, że sama na to zapracowałam...
Tym razem przerwa w pisaniu będzie świadomie zaplanowana. Muszę na nowo odnaleźć sens w pisaniu, w słowach, które pomimo wszystko uważam, że są ważne. Przyszła pora na czyny, którymi po czasie będę chciała podzielić się na blogu. Ale dopiero wtedy, gdy ich dokonam. Dopiero wtedy moje słowa będą cokolwiek warte... Chciałabym pokazać, że mogą być. Może i przeszłości nie zmienię, nie odbuduję tego co straciłam, lecz mam nadzieję, że uda mi się na nowo budować, od początku. W nowych sytuacjach, z nowymi ludźmi, a przeszłość oddzielę grubą kreską. Przestanie w końcu kłaść cień na wszystko co robię i chcę robić...
Za tydzień ważne wydarzenie w moim życiu. Będzie ono machiną, która rozpocznie pasmo decyzji i kroków. Mam nadzieję, że słusznych.
Tego posta dedykuję pewnej osobie. Może i z przeprosinami za wszystko co złe uczyniłam, za wszystko co złe wniosłam w jej życie. Nigdy tego nie chciałam, choć pewnie świadomiej powinnam się zastanawiać nad własnym zachowaniem. I za to powinnam przeprosić. Ale też i z wielkim żalem. Żalem o to, że w najtrudniejszych chwilach mojego życia odwrócił się i zostawił mnie samą w mroku, z wielkim strachem o siebie i o owoc tego wszystkiego, że jego słowa o wielkiej miłości, przyszłości i szczęściu okazały się również tylko niespełnionymi obietnicami i słowami. Ale to też jedynie puste słowa...
Tak więc przez jakiś czas nie będą pojawiać się nowe posty, lecz na moim blogu jest wiele wpisów, więc jest co czytać, gdyby się komuś nudziło heh ;)
Dziękuję wszystkim odwiedzającym za poświęcony czas, życzę powodzenia i więcej samozaparcia w dążeniu do celów. Więcej czynów Kochani, mniej słów. Tego Wam życzę. Pozdrawiam.
                                                                                                          panna Em

"Prawdziwą sprawiedliwością jest przeżyć to co się uczyniło innym."
Arystoteles