Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

piątek, 29 czerwca 2012

Sens ...

Chwila zadumy ...


Tak. Nawet stwierdziłabym, że nie tylko dzień... Ja od dłuższego czasu nad tym myślę. Nad sensem, kierunkiem. Jak napisałam w swoim ostatnim poście, udaje mi się powoli wychodzić na prostą po pewnych niemiłych doświadczeniach, powoli staję na nogi. Teraz przydałoby się obrać jakieś konkretne cele, podjąć decyzje ... Tak, przydałoby się, jest jedno "ale" ... Choć nie wiem czy tylko jedno heh, ale to jedno akurat największe ... Jak ruszyć na przód, zacząć, można powiedzieć, od nowa, gdy w głowie wciąż siedzi coś z przeszłości, coś co nie daje zapomnieć, coś co każdego dnia wkrada się w myśli, nie daje spokoju i wciąż jest takim jednym wielkim znakiem zapytania. Zostać przy tym czy próbować całkowicie zapomnieć i iść dalej? Nie z powietrza wzięło się powiedzenie "Nie wchodzi się 2 razy do tej samej rzeki", więc czemu człowiek nadal stoi i gdzieś tam w głębi duszy czeka... Na co? Na powrót szczęścia, którego kiedyś spróbował? ... W sumie nic dziwnego, każdy chce być szczęśliwy dłużej niż parę chwil, każdy chciałby na dłużej zatrzymać przy sobie ukochaną osobę, dobrą passę, zdrowie, itp. A gdy jednak nie udaje mu się to, umyka mu gdzieś to jego "prywatne szczęście", jedynym pragnieniem pozostaje poczuć je na nowo ... Pytanie tylko czy tkwić z nadzieją, że wróci do nas to co mieliśmy czy lepiej wyruszyć w drogę po coś czego jeszcze nie doświadczyliśmy... Tak, dużo o tym myślę w ostatnim czasie i szczerze mówiąc jeszcze nic nie wymyśliłam heh. Wciąż targają mną wątpliwości tak co do pierwszego i jak i drugiego wyboru.
Z jednej strony ...


A z drugiej ...

...
Tak, te trzy kropki są jak na razie najlepszą odpowiedzią ...

"Dziś człowiek tak często nie wie, co nosi w sobie, w głębi swej duszy, swego serca. Jak często jest niepewny sensu swego życia na tej ziemi. Ogarnia go zwątpienie, które przeradza się w rozpacz."
Karol Wojtyła

wtorek, 26 czerwca 2012

Na nowo

Wypadałoby dodać w końcu jakiś najnowszy wpis heh. Przez te pół roku, odkąd usunęłam bloga wiele się zmieniło. W moim życiu, w gronie bliskich ludzi, niektórzy odeszli, inni się pojawili ... Również moje podejście do wielu spraw częściowo się zmieniło. Owszem nadal mam "rozkminki" :P choć teraz rzadziej, mało czasu można powiedzieć. Przykładem jest choćby to, że zaczęłam pisać tego posta ok. godziny 9:00, a w tej chwili jest godzina 12:40 heh. No właśnie tak to u mnie teraz wygląda. Przybyło obowiązków, zajęć, a czasem nawet nerwów :P i człowiek potrzebuje jedynie spokoju i wyciszenia. 
Tak... sporo się zmieniło. Pół roku temu, kiedy to podjęłam decyzję o zamknięciu bloga, można powiedzieć, że życie postawiło mnie przed wielką próbą ... Próbą cierpliwości, wytrwałości, siły i samozaparcia. W jednym momencie posypało się wszystko co miało dla mnie wtedy znaczenie i przez ostatnie pół roku próbowałam udowodnić, że sobie poradzę, że dam radę... Nie tylko innym, ale głównie sama sobie. I w sumie, mogę się przyznać, że po części dałam. Dlaczego po części? Ponieważ miałam to szczęście, że w tych trudnych chwilach mogłam liczyć na wsparcie i pomoc osób, które z każdym dniem stają mi się coraz bliższe. Myślę, że bez nich byłoby o wiele ciężej i w tym momencie jeszcze nie byłabym w stanie pisać. Poza tym to dopiero początek mojej drogi, którą zaczęłam, lecz udało się dojść do takiego odcinka, gdy nie jest już tak pod górkę, z zakrętami, chwilami widać już prostą ... :) A te doświadczenia? Dopisuję do mojej listy, dość długiej heh, listy doświadczeń, po których udało mi się podnieść i ruszyć znów dalej ...




"Najsmutniejsze są oczy, w których zgasła nadzieja. Ludzie, którzy by chcieli, lecz nie mogą nic pozmieniać. Najsmutniejszy jest dzień, gdy wstając rano nie wiemy po co żyć, gdy chcielibyśmy coś zrobić, lecz najlepiej nie robić nic ..."
Anonim

czwartek, 21 czerwca 2012

Niespełnienie, rozczarowanie (12.04.2012)

Swój wpis postanowiłam zacząć od cytatu, na który dziś natrafiłam i który dał mi właśnie wenę do pisania...

"...żadna wielka miłość nie umiera do końca. Możemy do niej strzelać z pistoletu lub zamykać w najciemniejszych zakamarkach naszych serc, ale ona jest sprytniejsza - wie, jak przeżyć. Potrafi znaleźć sobie drogę do wolności i zaskoczyć nas, pojawiając się, kiedy jesteśmy już cholernie pewni, że umarła, albo, że przynajmniej leży bezpiecznie schowana pod stertami innych spraw..."
Jonathan Carroll

Miłość i trzy kropki ... Niby tak dużo do powiedzenia w tym temacie, a jednak brakuje słów, by to odpowiednio opisać. Czy każdy w swoim życiu przeżywa taki jeden, specyficzny typ miłości? Głęboką, prawdziwą i jedyną w swoim rodzaju. Całkowicie inną od wszystkich. Kochać można wielu ludzi, na różne sposoby. Czasem jest to miłość rozwijająca się spokojnie, powoli, trwale budująca szczęście. Jest też burzliwa, przechodząca przez nasze życie jak wichura, dająca wiele przeżyć i namiętności, ale również krótka, pozostawiająca złamane serca. I jest też ta jedna, jedyna, wyróżniająca się i pozostająca na zawsze w pamięci i sercu. Czasem uda nam się ją uchwycić, całkowicie poczuć i rozwinąć, zatrzymać przy sobie. No właśnie ... czasem. A co pozostaje, gdy nie uda nam się jej zatrzymać? Gdy mimo wszystko odchodzi... Pozostawia po sobie jedynie miłe wspomnienia, ale i żal, rozczarowanie, niedosyt i tęsknotę... Bo taką miłość przeżywa się tylko raz. Niespełniona, wraca do nas, co jakiś czas przypomina o sobie, choć myślimy, że już udało nam się o niej zapomnieć. A jednak, siedzi głęboko ukryta i czycha tylko, by w najmniej oczekiwanym momencie dać o sobie znać. Przypomnieć o swej mocy i sile, o tym jak słabi wobec niej jesteśmy, jak wielką władzę ma nad nami. I teraz rodzi się pytanie. Jak znów pokochać, jak dać kolejną szansę na coś nowego, mając świadomość, że nic już nie zastąpi tego co było, czego doświadczyliśmy. Nic już nie będzie na tyle silne, zadowalające. A nawet jeśli uda nam się przyćmić to co siedzi w nas głęboko, to i tak powróci, by znów wzbudzić w nas tęsknotę i żal za utraconą, niespełnioną miłością ...



 "Miłość kobiety jest tylko jedna. To nieprawda, że "każda miłość jest pierwsza". Prawdziwa może być tylko raz, inne - to surogaty, namiastki uczucia."
Romain Hereux

Rozstanie: przemyślana decyzja czy ucieczka. (28.12.2011)

Zacznę jak zwykle ;) Godzina 08:54, popijam delikatną kawę z mlekiem. Ograniczyłam, ale jednak organizm czasem się domaga ;) Wiele pytań krąży w mojej głowie na podany wyżej temat. Skąd te pytajniki, to już akurat mało istotne w moim wpisie, a może bardzo istotne... Może jest teraz taki jakiś czas kryzysów w związkach, małżeństwach, z różnych stron mnie to otacza i postanowiłam sama przed sobą zadać kilka pytań, by móc to w jakiś sposób zrozumieć...
Patrzę na ludzi w koło, obserwuję i zastanawia mnie jedna rzecz, no może nie jedna heh, bo w mojej głowie zawsze kłębi się tysiąc myśli na minutę, ale co mnie najbardziej gnębi w tym momencie. Widzę tych ludzi, starszych i młodszych, i zastanawiam się skąd bierze się taka różnica, jeśli chodzi o trwałość związków. Różnica pokoleń? Inne rodzaje problemów? Słabsza miłość, psychika ludzka? A może zbyt małe zaangażowanie... Nie znam statystyk, jeśli chodzi o rozstania czy rozwody, widzę jedynie w otoczeniu ludzi, których spotykałam na swojej drodze, ile mniej było tego jeszcze minimum 15, 20 lat wstecz. Małżeństwa trwające po 50 lat, ludzie wspierający się przez całe życie, wzrusza mnie widok pary staruszków trzymających się za ręce na ulicy. Fakt, mało jest takich obrazków, zwykle jest to widok dwojga ludzi obok siebie, ale jednak są razem od lat. Znoszą przeciwności losu, wychowują wspólnie dzieci, po prostu są razem mimo wszystko. Czasem po latach jest to już tylko przyzwyczajenie, ot co, po prostu wspólne życie... ale jednak wspólne... A teraz? Heh no właśnie jak to teraz wygląda. Znów patrzę, obserwuję. Ludzie po 2, 5, 10 latach związków rozchodzą się, małżeństwa kończą się czasem raptem po pół roku od ślubu. Skąd to się bierze? Dlaczego teraz to wszystko jest takie kruche, tak łatwo się rozpada, tak łatwo ludziom przychodzi przekreślenie tych wspólnych chwil spędzonych razem. Łatwiej się rozstać niż próbować znaleźć kompromis, wspólnie rozwiązać problem, zawalczyć. Zbyt łatwo teraz przychodzi przekreślenie uczuć tylko po to, by się nie starać, by mieć "święty spokój", nie ta/ten, będzie inna/y... Więc jaka przyszłość nas czeka? Wciąż w pogoni za szczęściem, za miłością, szukaniu własnej drogi. Spotykamy kogoś, kogo kochamy i próbujemy owszem, ale gdy tylko potrzeba w tym więcej naszego zaangażowania, więcej pracy, uciekamy, bo "to nie ma sensu". To co ma sens, pytam się, jak nie uczucia i pielęgnowanie ich, jak staranie się, by nie zblakły. Co w związku ma sens, jak nie miłość, zaufanie i szczerość. Nikt nie poda nam na tacy idealnego i trwałego związku, idealnej miłości, w której brak kłótni i nieporozumień. To właśnie od nas zależy jak trwałe będzie to co łączy dwoje ludzi, czy skończy się to tylko po wykorzystaniu pierwszych, pięknych, wspólnych przeżyć, a gdy przyjdą problemy odpuścimy sobie.


 Czy to jest dążenie do trwałego szczęścia u boku bliskiej osoby? 
Czy nie powinno nam zależeć na tym, by pokonywać przeciwności wspólnie? To powinno dawać nam satysfakcję i siłę, umacniać związek i uczucie łączące dwoje ludzi...


"Rozstanie boli tak bardzo dlatego, że nasze dusze stanowią jedno. Może zawsze tak było i może na zawsze tak pozostanie. Może przed tym wcieleniem żyliśmy po tysiąc razy i w każdym życiu siebie odnajdowaliśmy. I może za każdym razem z tego samego powodu nas rozdzielano. Co oznaczałoby, że dzisiejsze pożegnanie równa się pożegnaniu sprzed dziesięciu tysięcy lat i stanowi preludium przyszłego pożegnania."
Nicholas Sparks

Niepewność. (26.10.2011)

Od wczoraj ciężko mi ogarnąć myśli, mam mętlik w głowie. Cele, które sobie postawiłam są jasne, wiem do czego chce dążyć. Troszkę gorzej rysuje się droga do tego. Jak robić, by było dobrze? Jaki obrać kierunek? Ktoś mi ostatnio powiedział, że za dużo myślę, zdecydowanie za dużo, ponieważ doszukuję się przez to negatywów i zadręczam się nimi. Zamiast skupić się na dobrych stronach, ja rozkminiam nad tymi złymi, piszę różne scenariusze, przedstawiam sobie wszystkie opcje i wszystkie biorę pod uwagę. Czy to źle? Wychodzi na to, że po części tak, ze nie jestem w stanie rozwijać pozytywnego toku myślenia. Tak to wygląda z boku, a z mojej strony? Przedstawiając sobie wszystkie opcje, tak te dobre jak i te złe, w jakiś sposób przygotowuję się na to co może pójść nie tak. Nie ma tego niemiłego zaskoczenia, gdy coś nie wyjdzie, gdy coś się skomplikuje. Złe rzeczy aż tak mnie nie dotykają, ponieważ jestem na nie przygotowana. Ale... Oczywiście, jak zawsze ale. Tak postępując trwam tylko i wyłącznie w jednym stanie. Nie ma owszem rozczarowań, większych smutków, ale również radości. Tak bardzo obawiam się tych negatywnych rzeczy, i tu paradoks, że sama do nich w ten sposób dążę. Owszem stawiam im czoła, ale na własne życzenie. Może i nie cofam się, może powoli idę do przodu, lecz bardzo, ale to bardzo powoli, a przy tym nie potrafię cieszyć się z tego co osiągam. Tyle razy sobie powtarzam, że trzeba brać się za życie, dążyć do realizacji swoich zamierzeń, do spełniania marzeń. Tyle jest tu postów na ten temat. I co? Paplanina ;] Niestety. Za dużo gadam, za dużo myślę, a gorzej z czynami :/ Za bardzo chcę się przygotować na wszystko i pojawia się wtedy coraz więcej komplikacji i niepewności. Więc siedzę i rozkminiam, a może tak, a może tak i nadal stoję w miejscu z coraz to większymi obawami. Coraz częściej łapię się na tym, że nie ryzykuję, chłodno kalkuluję, zamiast czasem po prostu pójść na żywioł. Tak często wystarczy nam jedynie sięgnąć po to co daje nam życie, a nie potrafimy tego zrobić, bo zastanawiamy się "a co wtedy, co jeśli coś się popsuje?" i już wtedy przygotowujemy naszą obronę na rozczarowanie. Tak na zaś. I komplikacje stają się nieuniknione. Czasem człowiek, gdy o czymś zbyt dużo myśli, za bardzo się czegoś boi, tym bardziej swoim zachowaniem do tego dąży :/ Może też wiąże się to z tym, o czym kiedyś pisałam. Człowiek długo był sam, radził sobie jakoś. Może nie szedł do przodu, ale "wyrobił" sobie jakiś sposób na przetrwanie. Sam bał się cokolwiek zmieniać, bo to trudne, więc po prostu wegetował. A teraz, gdy pojawiły się szanse, możliwości, wyciągnięta dłoń w naszym kierunku niosąca pomoc, nie potrafimy jej uchwycić. Przychodzi moment zastanowienia "a co tak naprawdę możemy dać od siebie, skoro przez ostatnie lata sami dla siebie nic nie byliśmy w stanie zrobić". Niektórym ludziom ciężko przychodzi przyjmowanie pomocy, nawet jeśli oferuje ją najbliższa osoba. Czemu? Duma? Ego? Obawa przed tym, że nie będziemy potrafili dać odczuć drugiej osobie naszej wdzięczności, że nie mając żadnych możliwości, będziemy czuć się jakbyśmy tylko brali, a to co chcemy dać od siebie, zawsze będzie za mało... Nie będzie to adekwatne do tego co otrzymujemy...

"- Nie ma łatwych decyzji - powiedział. - Poważna decyzja to zawsze wybór, szamotanina z samym sobą, chirurgia sumienia. Człowiek spełnia się w decyzjach. Wszystkiego nie przewidzisz. Trzeba wejrzeć w siebie i odrzucić to, na co nie może być zgody. Pozostanie niepewność. Kiedy coś postanowisz, stłumisz ją w sobie, zapiszesz wyłącznie na własny rachunek. Osądzą cię po rezultatach. Nikt nie zapyta o intencje."
Aleksander Minkowski

Głupota, egoizm czy wygoda. (16.10.2011)

No tak, znów była chwila przerwy w pisaniu. Myślę, że na pewien czas wyczerpałam trochę tematy do swoich przemyśleń, a też staram się zbytnio nie powtarzać w swoich postach. Poza tym w ostatnim czasie raczej mniej rozkminiam ;P czerpię radość ze szczęścia, które mam przy sobie, z miłości, którą otrzymuję :) a ileż można pisać o miłości, czyż nie? ;)
Dzisiejszy temat, który chcę poruszyć jest dość przykry i trudny. Kieruję go do tych, którzy przez własną bezmyślność, głupotę czy egoizm, wywołują w nas dużo negatywnych odczuć, odsuwają bliskie osoby od siebie i chwilami swoim zachowaniem wzbudzają w nas odczucia, których się wstydzimy...

"Pamiętaj, że wszystko, co uczynisz w życiu, zostawi jakiś ślad. Dlatego miej świadomość tego, co robisz."
Paulo Coelho

Hmmm, chwila namysłu. Jak poskładać kłębiące się myśli... jest ich chyba zbyt dużo w tym temacie. Temat postu : Głupota, egoizm czy wygoda? Dobre pytanie. Która z tych rzeczy sprawia, że niektórzy ludzie zachowują się w jakiś określony sposób. Sposób, który rani innych, który sprawia, że pozytywne uczucia do nich, zastępowane są negatywnymi. Ludzka głupota? Łatwo się nią zasłaniać, usprawiedliwiać siebie, swoje postępowanie i brak chęci zmian. Egoizm? Może i jest wytłumaczeniem, ale rzadko kto przyznaje się do tego, że myśli tylko i wyłącznie o sobie, a uczucia innym ma w dalekim poważaniu. Wygoda? Czy może być ona usprawiedliwieniem ranienia innych? Myślę, że wszystkie te rzeczy jak najbardziej się łączą w tym temacie i doprowadzają właśnie do tego o czym piszę. Głupota sprawia, że nie zastanawiamy się nad swoim postępowaniem, egoizm tłumaczy, że po prostu tacy jesteśmy, a wygoda, po prostu nie chcemy widzieć tego co robimy źle. Wyjaśnione, nazwane, wytłumaczone. Ale co z tego. Czy to coś zmienia? Czy rozumiejąc postępowanie takich ludzi, zmieni to nasze odczucia? Myślę, że nie, ponieważ są to bardzo płytkie uzasadnienia. Może i zrozumiałabym takiego człowieka, gdyby ranił innych, ale miał ku temu naprawdę ważne powody (choć nie wiem czy można mieć powody do ranienia innych). Chodzi mi o to, że czasem ludzie postępują źle, ale można po części usprawiedliwić ich. Jest to niekiedy nieradzenie ich wewnętrzne z problemami, jakiś żal do świata czy ludzi albo po prostu obrona. Lecz jak mieć pozytywne uczucia, jak zrozumieć kogoś kto czyni źle, rani innych, tylko dlatego, bo nie zastanawia się nad tym co robi, nie bierze odpowiedzialności za własne czyny. Jego "stylem życia" jest niesienie innym cierpienia. To przykre i przerażające po części, bo tacy ludzie się nie zmieniają. Nie potrafią i nie chcą się zmienić, a nasze uczucia względem nich coraz bardziej pogłębiają się, rosną w siłę i już nigdy nie wrócą na dobrą drogę, mimo naszych usilnych starań... Czy po prostu nie potrafimy już wybaczać? Czy już zbyt dużo razy daliśmy szansę? Zbyt dużo razy wierzyliśmy, że jednak taki człowiek się zmieni? I brak nam już wiary w niego? ... 

"Nie powinniśmy kochać ludzi na tyle, aby dla nich kochać ich występki, a nie powinniśmy nienawidzieć występków na tyle, aby dla nich nienawidzieć ludzi."
św. Augustyn (Aureliusz Augustyn z Hippony)

Obawy – zakończenie. (05.10.2011)

No tak, wyszła 3 częściowa seria postów w tym temacie heh. No cóż, widocznie wiele można na ten temat powiedzieć, ja wiele mam do powiedzenia...
Pierwszy post dotyczył obaw innych ludzi i jak to wpływa na nas, drugi zawierał głębokie lęki nas samych i chwilę zwątpienia, w trzecim chcę dojść do pozytywnych wniosków i przemyśleń. Wyciągnąć naukę i rozwiązanie. Mój blog pełen jest postów o bardzo różnym podejściu. Raz są one dołujące, by drugiego dnia były całkiem inne, nabierające siły i odwagi. Może to po prostu taka kobieca natura, zmienność nastrojów heh. Nie wiem :P a może i wiem, lecz pozostawię to dla siebie ;) Tak, przyszła pora na pozytywne rozważania.
Godzina 08:47, siedzę przy gorącej kawie i myślę, nie za dużo, żeby nie robić mętliku w głowie heh ;) Zastanawiam się nad moim wczorajszym postem. Ile w nim smutku, obaw i lęków... Lecz wreszcie udało mi się je nazwać, przedstawić je sobie, a to prowadzi do tego, że jestem w stanie stawić im czoła. Dziś postanowiłam nie rozpisywać się ;P Jedynie konkrety. Tak, pora na konkrety, decyzje, mimo, że wywołują obawy, strach przed zmianami. Ale przecież one są nieodłącznym elementem życia, przecież nie można stać w miejscu i czekać... No właśnie, na co czekać? Na to, że ktoś za nas podejmie jakieś decyzje? Że rozwiąże nasze problemy? Rozwieje obawy? Nie, nie można tak, bo nic tym nie osiągniemy. Trzeba obrać jakiś kierunek, a jeśli już go mamy, zdecydowaliśmy, postawić pierwszy krok. Nie mówię, że bez obaw, bo one zawsze będą, ale ze świadomością tego, że im dłużej zwlekamy, tym trudniejsze staje się ruszenie do przodu, droga, którą sobie obraliśmy, oddala się i pojawia się coraz więcej zakrętów. Tak więc pozwalam, by ta druga osoba we mnie, lękliwa i niepewna siebie, pozostała na tym rozdrożu, jak chce to niech sobie stoi ;) a ja postanawiam wyruszyć w drogę po szczęście, po marzenia, po lepsze życie... z Nim :) :*

"Liczy się tylko obrana droga i kierunek, i skłonność ku czemuś."
Antoine de Saint-Exupéry

Obawy cz.2. (04.10.2011)

Obawy... Wciąż ten temat krąży w mojej głowie. Co rusz to nowe myśli mnie nawiedzają, kolejne lęki i obawy odnośnie przyszłości i planów z nią związanych. W poprzednim poście zawarłam nie tylko swoje przemyślenia i doświadczenia, lecz też to co udało mi się zaobserwować u innych ludzi. Dziś dotyczy to wyłącznie mnie i moich obaw...
Jak zwykle o tej porze popijam gorącą kawę. Dziś cieplej za oknem, ale też bardziej pochmurno, może dlatego ogarnia mnie jakaś taka nostalgia... Chęć na przemyślenia i przelania ich tutaj.
Dziwne, człowiek przeżył w życiu już wiele, poradził sobie z różnymi sytuacjami i nadal udaje mu się utrzymać na nogach, brnąć do przodu. Pokonał przeciwności losu, złe doświadczenia, wyszedł z nich "z twarzą", uparcie dążył do poprawy, a teraz lęk budzą w nim te dobre strony życia, ta przyszłość, która powoli staje się przejrzysta, która w końcu ma jakiś cel. Dlaczego tak jest? Czy nie powinniśmy cieszyć się z tego, że wreszcie życie dało nam zielone światło? Że tym razem nie rzuca nam kłód pod nogi? Owszem powinniśmy, ale co z tego. Ludzie wiele rzeczy powinni, a jednak... I znów pojawia się w moim poście słowo masochizm. Tak, właśnie czy niektórzy ludzie potrafią tylko i wyłącznie umartwiać się? Skupiać się głównie na tych złych stronach, na obawach i lękach, zamiast cieszyć się z tej szansy, które dało im życie?... I znów pytanie, dlaczego tak jest? Dlaczego łatwiej przychodzi nam zmierzenie się ze złem, pokonanie go, niż przyjęcie szczęścia i dobra, które mamy przed sobą, po które wystarczy sięgnąć... 
Chwila namysłu, łyk kawy, papieros.
Ogólniki, jak łatwo przychodzi mi pisanie nimi, a nazwanie rzeczy po imieniu znacznie trudniej... Znacznie trudniej przyznanie się przed samą sobą do swoich obaw, ubranie ich w słowa... Tak, boję się, cholernie się boję... Zmian, przyszłości, nawet tej pięknie rysującej się. Dlaczego? Może dlatego, że nie chce po raz kolejny nikogo rozczarować, nie chcę, by okazało się, że jednak, w gruncie rzeczy, nie jestem taka, jak się innym wydaje. Tak dobra, uczciwa, szczera, kochana... Która moja "maska" jest prawdziwa? Ta, która pokazywałam światu przez ostatnie 25 lat? Pełna buntu, złośliwości, może i zaradności, ale też i niszcząca wszystko... Czy ta, dzięki której udało mi się znaleźć i zatrzymać przy sobie szczęście? Przepełniona zrozumieniem, spokojem, miłością, chęcią dawania szczęścia innym... Kim tak naprawdę jestem i jaka jestem? Czyżby przemawiało przeze mnie brak pewności siebie? Brak wiary w to, że podołam? Skąd te obawy? Ciekawe, jeszcze do niedawna, bałam się rozczarowania i zranienia, ale własnego, a teraz największy lęk budzi we mnie to, że mogę zawieźć najdroższą mi osobę...

"Ogarnął mnie smutek przed daleką drogą. Prawda, że taki smutek jest czymś naturalnym, nawet wtedy, kiedy człowiek wie, że u kresu tej drogi czeka go szczęście?"
Michaił Bułhakow


Tak, ogarnął mnie smutek i zatrzymałam się, czuję, że wraca powoli do mnie ta osoba, która ukryłam w sobie, lękliwa i niepewna czy zasługuje na szczęście :( Strach przed zmianami, nawet tymi na lepsze, wyzwala we mnie paraliżujący strach... Tak długo było źle, tak długo byłam sama, tak długo stałam w miejscu, na rozdrożu dróg i nie wiedziałam dokąd iść... :/ Teraz wiem, a boję się zrobić krok... Muszę się wziąć w garść... by nie stracić tego co mam...

"Smutek to najdziwniejsze z uczuć: czyni nas bezradnymi. Jest jak okno otwarte wbrew naszej woli - przy nim można tylko dygotać z zimna. Z czasem jednak otwiera się rzadziej i rzadziej, aż wreszcie całkowicie stapia się z murem."
Artur Golden


Mam taką nadzieję ...

Obawy. (03.10.2011)

Godzina 09:04, już od pół godziny próbuję jakoś składnie myśli poukładać... Dużo znaków zapytania, przemyśleń, a może zbyt dużo... Łyk gorącej kawy rozgrzewa mnie w ten zimny poranek za oknem, pobudza powoli do życia i sensownego myślenia heh ;)
Obawy... Chwila zastanowienia... Jedno z odczuć, które, myślę, nawiedza wszystkich, bez wyjątku. Obawy o przyszłość, o utratę ukochanej osoby, o to, czy uda nam się osiągnąć zamierzone cele, zatrzymać szczęście przy sobie, ułożyć wszystko, tak jak byśmy tego chcieli... Czy jest to złe odczucie? Dobre pytanie...
Myślę, że pokazuje ono, jak bardzo nam zależy, jak bardzo kochamy to co mamy i boimy się to stracić. I to jest dobre. W ten sposób sami przed sobą dochodzimy do tego o co chcemy walczyć. Jest tylko jedno "ale"... By te obawy nie przerodziły się w strach, aż tak duży, że zamiast doceniać, będziemy niszczyć, choćby nieświadomie... Między tym jest cienka granica. 
Chwila namysłu... Ciężko mi dziś przychodzi pisanie, chyba zbyt duży nawał myśli, zbyt wiele różnych odczuć...
Kolejny powrót do tematu doświadczeń. Gdy spotka nas coś niemiłego, coś co w jakiś sposób się na nas odbije, dotknie nas głęboko, pojawiają się obawy, że to znów może się powtórzyć, że po raz kolejny będziemy z tego powodu cierpieć. I to jest normalne odczucie. Człowiek po to zbiera doświadczenia, by się na nich uczyć, by nie przeżywać kolejnych rozczarowań, nie dać się znów zranić. Ale... właśnie, zawsze u mnie pojawia się to słowo heh. Czy takie nasze obawy wobec nowych ludzi, pojawiających się w naszym życiu, nawet wtedy, gdy dają nam szczęście, nie jest w jakiś sposób niesprawiedliwością wobec nich? Nie wiem, czy to dobrze ujęłam, lecz chodzi mi o to, że spotykamy na swojej drodze różnych ludzi, złych i dobrych, tym pierwszym po czasie przestajemy ufać, pamiętamy jak wielką krzywdę nam wyrządzili, a Ci drudzy później muszą pracować na zaufanie, niestety są często oceniani bardziej surowo, podchodzi się do nich od początku ostrożnie, bo ktoś kiedyś zawiódł nasze zaufanie... A nam ciężko jest wyplewić te obawy, ten odruch obronny przed kolejnym rozczarowaniem... Lecz myślę, że powinniśmy nad tym pracować, wyzbyć się tych lęków, pozwolić, by inni pokazali nam, że warto ufać, wierzyć, że nie wszyscy są tacy sami, że nie wszyscy ranią, że są ludzie, którzy potrafią docenić nas i dawać nam szczęście. Złe doświadczenia niech pozostaną tylko wspomnieniem, a my skupmy się na tym co dobre, na kochających nas osobach, na tym co nam dają. Pozwólmy pokazać im czym jest szczęście, prawdziwa miłość, zaufanie, szczerość i żyjmy przyszłością, wspólnymi planami, niech przeszłość przestanie kłaść cień na nasze życie...

"Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro? Wykorzystaj ten dzień dzisiejszy. Obiema rękoma obejmij go. Przyjmij ochoczo, co niesie ze sobą: światło, powietrze i życie, jego uśmiech, płacz, i cały cud tego dnia. Wyjdź mu naprzeciw."
Phil Bosmans

Strach. (30.09.2011)

"Istnieją dwa powody, które nie pozwalają ludziom spełnić swoich marzeń. Najczęściej po prostu uważają je za nierealne. A czasem na skutek nagłej zmiany losu pojmują, że spełnienie marzeń staje się możliwe w chwili, gdy się tego najmniej spodziewają. Wtedy jednak budzi się w nich strach przed wejściem na ścieżkę, która prowadzi w nieznane, strach przed życiem rzucającym nowe wyzwania, strach przed utratą na zawsze tego, do czego przywykli."
Paulo Coelho

Strach, jedno z najgłębszych odczuć, towarzyszące nam wszędzie, łączące się z każdym innym uczuciem, wywołujące kolejne... budujące, mobilizujące, ale zarazem niszczące i odbierające nam siłę. Pozytywne i negatywne. Chyba jedyne, które potrafi być tak odmienne w dwóch różnych sytuacjach. Strach pojawia się w każdej chwili naszego życia. Z obawy przed zmianami i tym co nas czeka, może nas  sparaliżować, odebrać wiarę i chęci... W walce o to co mamy, sprawić, że będziemy z całych sił bronić tego, co już zdołaliśmy osiągnąć.
Strach... Myślę, że jest silniejszy nawet niż miłość, przyjaźń czy nienawiść. Ze strachu przed czymś jesteśmy w stanie zrobić praktycznie wszystko, tak i dobrego jak i złego. W sytuacjach, gdy jest on siłą napędzającą jest to dobre. Gdy boimy się utraty czegoś, szczęścia, które osiągnęliśmy, bezpiecznego azylu, który sobie zbudowaliśmy, czegokolwiek, sprawia on, że uparcie walczymy o każdą dobrą cząstkę tego co mamy. Wzbudza wtedy zazdrość, gniew, zawziętość, wewnętrzną siłę, taki odruch obronny. Tak więc brońmy tego co mamy, niech ten strach mobilizuje nas do działania :) bądźmy silni w walce o szczęście i marzenia :) Oczywiście jest też druga strona medalu, gdy strach przed czymś nowym, przed zmianami, przed utratą tego na czym nam zależy, sprawia, że czujemy się bezradni, tracimy nadzieję i wiarę we własne możliwości. Widzimy wszystko w czarnych barwach, pozwalamy, by strach nas sparaliżował, niszczył nas i to na co pracowaliśmy. Nie możemy na to pozwolić. Nie możemy dać się zgnębić temu odczuciu, nie ważne jak jest silne w danym momencie. Nauczmy się czerpać siłę ze strachu a nie ją tracić. Tylko wtedy uda nam się żyć, prawdziwie żyć, doceniając
wszystko co niesie nam los...

"Pokaż się swojemu najgłębszemu strachowi; wtedy strach traci swoją moc, kurczy się i znika. A ty jesteś wolny."
Jim Morrison

Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. (26.09.2011)

"Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją teraźniejszość jak i przyszłość."
Jonathan Carroll

lecz...

"Opłakiwać przeszłość to zaniedbywać teraźniejszość."

Tak, kolejny temat z serii "Przemyślenia Mruvki" heh ;P I kolejny z własnego doświadczenia...
Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak przeszłość może głęboko wpływać na to co robimy, na decyzje, które podejmujemy, na nasze zachowania... nawet, jeśli my tego nie widzimy. Już nie mówię o zdobytych doświadczeniach, o tym, że staramy się uczyć na błędach i ich nie powielać, lecz o tym, iż wydaje nam się, że to co było, minęło, że idziemy do przodu, a tak naprawdę nadal się cofamy... Wczoraj ktoś mi to tak ładnie napisał, że uchylamy lekko drzwi do naszego wnętrza, po czym one znów się zamykają. Teraz pytanie czy bezwiednie czy świadomie? Czy wracamy myślami do przeszłości i spraw z nią związanych dlatego, bo boimy się przyszłości czy po prostu "nawyk" użalania się nad sobą mamy już tak wpojony przez siebie, że nie potrafimy już inaczej... Szczerze mówiąc to trochę dziwne, coś jak masochizm. Wiemy, że czeka nas szczęście, że mamy je wreszcie w zasięgu ręki, a jednak nadal powracamy do tych złych doświadczeń, pozwalamy, by kładły cień na naszą teraźniejszość i przyszłość... Więc dlaczego? Pytam, dlaczego nie potrafimy cieszyć się tak do końca z tej szansy na lepsze życie, którą dał nam los? Dlaczego do cholery nadal tkwimy w tej bańce złych emocji, odczuć i sytuacji, które kiedyś nas spotkały? Dlaczego nasze zachowania, które nam przeszkadzały, których teraz się wstydzimy, wciąż powracają? Czy człowiek w pewnym momencie nie może już zmienić pewnych swoich złych nawyków? Czy już zawsze tak będzie? Ale przecież, gdy pozwolimy na to, przeszłość zawsze będzie do nas powracać, jak bumerang, i nigdy nie ruszymy tak naprawdę do przodu, nie osiągniemy szczęścia, nie spełnimy marzeń... Będziemy raz za razem niszczyć to, co uda nam się zbudować, marnować kolejne szanse... na szczęście.
Pierwsza część mojego postu, dość ogólnikowa, zakończona. Pora na drugą ;) Chwila zadumy, pozbierania myśli, łyk kawy, papieros...
W drugiej części chcę powrócić do poprzednich moich postów, w których pisałam o zewnętrznej sile i wewnętrznej wrażliwości, o tym, że często pod maską zaradności, czasem nawet złośliwości czy agresji, chowamy swoją prawdziwą osobę, przepełnioną strachem i obawami, wrażliwą i słabą. Ta maska to taka nasza tarcza obronna przed zranieniem, pomaga nam ona po części znieść wszystkie porażki. Takie robienie dobrej miny do złej gry... Ale teraz pytanie. Jeśli spotkało nas już to prawdziwe szczęście, czy potrzebna nam ta obrona? Gdy mamy już kogoś kogo pokochaliśmy, zaufaliśmy i kto może nam dać szczęście, po co ukrywać swoje prawdziwe wnętrze? Dlaczego nadal tak trudno przychodzi nam otworzenie się, przyznanie się do tego, że nie jesteśmy tak samodzielni, jak nam się wydaje, że jednak potrzebujemy pomocy. Dlaczego tak po prostu nie potrafimy jej przyjąć od ludzi, którzy chcą dla nas jak najlepiej? Może dlatego, że jednak zawsze człowiek musiał liczyć sam na siebie, zawsze sam sobie jakoś radził, uważał za słabość przyjmowanie pomocy czy proszenie o nią. Ale czy tak rzeczywiście jest? Bliscy ludzie są przecież po to, by pomagać, wspierać, dodawać nam sił. Więc pozwólmy im na to, otwórzmy się, pokonajmy ten odruch obronny i dajmy sobie pomóc i sobą pokierować...
Dla Tomasza, by miał cierpliwość do mnie i dał mi czas, bym mogła się otworzyć :*

"Myślę, że na świecie jest wystarczająco dużo negatywnych spraw. Zagłębianie się w nie jest w tej chwili niepotrzebne. Ludzie potrzebują czegoś, w co mogą wierzyć. Światła, które rozjaśni ciemność. Nie chodzi o religię - chodzi o duchowość. O dotarcie do życiowej prawdy. O odnalezienie swojego wnętrza, pogodzenie się z nim. O uwierzenie, że można być kimś więcej, że można się zmienić. Wiarę w siebie, wiarę w przyszłość ludzkości. O wiarę w zjawiska nadprzyrodzone: Boga, Matkę Naturę czy cokolwiek, co stanowi dla kogoś punkt odniesienia. Wiarę, że jeśli wejdziesz do ciemnego pokoju, może coś tam na ciebie czekać."
David Draiman

Siła i wrażliwość. (22.09.2011)

"Silniejsza osobowość - silniejsze cierpienie, straszniejsze upadki, większa amplituda przeżyć. Być silnym - to boli."
Anna Kamieńska

Wczoraj miałam wenę, by napisać post na ten właśnie temat, lecz nie udało mi się zorganizować czasu, by spokojnie ubrać w słowa, to co chodziło mi po głowie. Może dziś się uda ;) Niestety, po pierwszym zdaniu widzę już, że ciężko idzie mi dziś pisanie, składanie myśli... Ale spróbuję, efekt, okaże się heh ;)
Godzina 09:08 dopijam pierwszą kawę i ...
Siła i wrażliwość, kolejne dwie sprzeczności, wbrew pozorom nie wykluczające się, choć różne, ale jakże doskonale łączące się w człowieku... Z jednej strony uparcie brnie się do przodu, pokonuje przeszkody, wciela w życie swoje zamierzenia, z drugiej, jak bardzo przeżywa w środku wszystkie emocje z tym związane. Już kiedyś pisałam o tym, jak to człowiek pod maską zaradności i siły, ukrywa swoją wrażliwość, nieumiejętność radzenia sobie ze wszystkim. Jak w powyższym cytacie: "być silnym - to boli". Jest to związane z narzuceniem sobie pewnego tempa życia, sposobu na dokonanie pewnych rzeczy, jak i również sprostanie oczekiwaniom innych ludzi. Każdy człowiek w pewnym momencie "wyrabia" sobie jakiś rodzaj postrzegania siebie przez innych. Pokazując swoją siłę, skazani jesteśmy na to, że więcej się od nas oczekuje..., że więcej jesteśmy w stanie znieść, że pewne sprawy nas nie dotykają, że nie jest to dla nas problemem... Jakże mylne stwierdzenie. W głębi duszy przeżywamy to o wiele intensywniej niż wydaje się innym czy nawet nam samym. Bardziej dotykają nas nasze upadki, z racji tego, że nie chcemy rozczarować nikogo. Może zbyt wysoko ustawiamy sobie poprzeczkę, może za bardzo pokazujemy ten nasz dystans do emocji, rzeczowe podejście do sprawy... Lecz radzimy sobie, pokazujemy, że "damy radę", a gdy zostajemy sami, w czterech ścianach, walczymy ze sobą, z własnym strachem, którego nikt nie ma prawa dojrzeć... Ale czy to dobre podejście? Pokazywać wszystkim w koło tą zaradność, a ukrywać wrażliwość? Poniekąd oszukiwać samego siebie? Jak otworzyć się i zrozumieć, że nie jest ujmą chwilami być słabym, że człowiek nie jest maszyną bez uczuć, że ta nasza wrażliwość wewnętrzna to wielka zaleta i czyni nas "pięknymi duchowo" ...

"Chciałabym opisać tego człowieka. Jest on utkany z dwóch pierwiastków. Jednym z nich jest dobroć i łagodność, drugim siła aż do uporu. Z tego splotu jest dobroć i łagodność. Z tego splotu powstaje tkanina giętka i mocna. Łagodność jest niewzruszona, dobroć – uparta, a siła podszyta nieśmiałością i wrażliwością. Poczucie humoru sąsiaduje ze zmysłem cierpienia, a wytrwałość z pewną lekkomyślnością, trwonieniem swoich darów. Sensualista jest ascetą, człowiek wielkiej czułości wewnętrznej – samotnikiem. Chciałoby się powiedzieć, że takich ludzi nie ma, że są niemożliwi. Przy tym jest dosyć nieprzytomny w tym świecie i
dotyka go jakby tylko mimochodem."
Anna Kamieńska

Poezja. (18.09.2011)

"On"
Pojawił się ktoś w moim życiu, tak nagle.
Odwrócił mój świat do góry nogami.
Zawładnął mym sercem i duszą.
Nauczył mnie ufać ludziom
I patrzeć na wszystko z uśmiechem.
Nauczył mnie znów kochać...
Kochać życie, ludzi, siebie,
A przede wszystkim jego samego.
Podał pomocną dłoń.
Uratował przed zatraceniem się w smutku i żalu.
Teraz wiem, że stać mnie na to,
By zapomnieć o przeszłości
I zacząć wszystko od początku,
Nie patrząc wstecz.
Jestem silna, jestem szczęśliwa.
Lecz boję się tylko jednego...
Że on zniknie kiedyś z mego życia
I zostanę sama... znów sama.

Ten wiersz opublikowałam na moim blogu jakiś czas temu, ot tak w sumie. Teraz publikuję go, ponieważ tym razem jest jak najbardziej na miejscu. Odpowiedni czas, odpowiednia osoba, do której mogę go zadedykować.
Tematyka posta związana z poprzednim, ale cóż. Kiedyś wszystkie moje posty były dość dołujące. Były to przemyślenia o wszystkim co złe, by móc sobie z tym poradzić. Teraz moje życie się bardzo pozmieniało. Coraz częściej piszę o tym co dobre. A to dlatego, że po prostu jestem szczęśliwa. Czuję, że zaczęłam na nowo żyć. Moje serce, uczucia obudziły się we mnie, jak z jakiegoś letargu, złego snu i chcę to przelewać tutaj :) Chciałabym znów wrócić do mojej poezji. Wiem, że nie umiem pięknie pisać, lecz daje mi to satysfakcję :) piszę a po czasie czytam to, wszystkie swoje rozmyślania, wszystkie odczucia...
Oczywiście jak we wszystkim u mnie jest jakieś ALE, chodzi mi o końcówkę tego wiersza. Tak, boję się tego, że to co mnie spotkało skończy się z jakiegoś powodu. Lecz myślę, że to zależy od nas samych. Czy będziemy trwać we własnym szczęściu czy to schrzanimy.
Ten post również jest z przesłaniem do mojego Tomka. Wszystko co mnie dobre spotyka teraz, zawdzięczam jemu i myślę, że jeszcze nie raz moje posty będą do Niego kierowane. Może to po czasie stanie się nudne heh, ale cóż niech sobie będzie. Ja wiem, że zawsze będę już wdzięczna tej osobie czy sile, która postawiła Go na mojej drodze. Dziękuję :*
Pozdrawiam wszystkich moich czytelników

"Miłość jest jak narkotyk. Na początku odczuwasz euforię, poddajesz się całkowicie nowemu uczuciu. A następnego dnia chcesz więcej. I choć jeszcze nie wpadłeś w nałóg, to jednak poczułeś już jej smak i wierzysz, że będziesz mógł nad nią panować. Myślisz o ukochanej osobie przez dwie minuty, a zapominasz o niej na trzy godziny. Ale z wolna przyzwyczajasz się do niej i stajesz się całkowicie zależny. Wtedy myślisz o niej trzy godziny, a zapominasz na dwie minuty. Gdy nie ma jej w pobliżu - czujesz to samo co narkomani, kiedy nie mogą zdobyć narkotyku. Oni kradną i poniżają się, by za wszelką cenę dostać to, czego tak bardzo im brak. A Ty jesteś gotów na wszystko, by zdobyć miłość."
Paulo Coelho

Zmiany i przyszłość. (17.09.2011)

"Balansuję na linie, utrzymuję się w czasie teraźniejszym, nie obawiam się przyszłości, za to przeszłość budzi we mnie lęk."
Eric Emmanuel Schmitt

Sobota, godzina 08:40. Pierwsza kawa, plany na dzień, ale postanowiłam znaleźć
chwilę, by przelać moje piątkowe przemyślenia na bloga...
Wczoraj były one nieskładne, przelatywały przez moją głowę jak lawina, wywołały smutek, żal, niezadowolenie. Dziś, po odpoczynku i śnie są bardziej przejrzyste i zrozumiałe dla mnie. Dochodzę do wniosków i wiem już co robić.
Człowiek popełnia w życiu wiele błędów. Czasem ma taki okres w życiu, gdy zachowuje się w jakiś określony sposób, nie widząc, że postępuje źle. Nie jest zadowolony z tego co robi, ale nie umie już żyć inaczej. Dopiero po czasie, po zmianach pewnych swoich zachowań dociera do niego jak bardzo był głupi, zaślepiony. Wszystko co mnie w życiu spotkało, te złe doświadczenia, odbierałam jako złośliwość losu, a tak naprawdę sama na nie zapracowałam. Może i śmieszne, człowiek zwykle ciężko pracuje na to co dobre, by coś osiągnąć, do czegoś dojść. A jednak można też doprowadzać samemu do złych sytuacji i rzeczy... I ja określiłabym to jako żałosne. Wydawało mi się wtedy, że jestem silną osobą, że radzę sobie z przeciwnościami losu, z kopniakami od życia, a tak naprawdę tylko wegetowałam, użalałam się nad sobą i jeszcze bardziej pogrążałam się w tym stanie. Podupadałam jeszcze niżej i niżej i coraz bardziej dotykałam dna, nie umiejąc się od niego odbić, nie rozumiejąc, że sama do tego dążę. Teraz z perspektywy czasu, widzę jak słaba byłam, nie brałam odpowiedzialności za własne czyny, narzekałam jak to życie niemiło mnie doświadcza. Ale przecież kowalem własnego losu jesteśmy sami. Owszem zdarzają się rzeczy, na które wpływu nie mamy, ale większość decyzji należy do nas. To my układamy sobie życie, obieramy jakąś drogę, niestety nie zawsze dobrą. I potem właśnie przychodzi taki żal i złość na siebie, jak można doprowadzać do aż takiego upadku. Lecz myślę, że ważne jest dojść do takiego momentu, w którym widzi się swoje błędy, dochodzi do wniosku, że dłużej nie chce się tak żyć. Ja miałam wielkie szczęście spotkać kogoś, kto pokazał mi, że warto zmienić swoje życie, że warto walczyć z samym sobą o każdą dobrą chwilę, że warto wierzyć i dążyć, warto być silnym, odpowiedzialnym. Teraz widzę przyszłość, widzę siebie w niej i to, że mogę być z niej zadowolona. Dopiero teraz czuję swoją siłę i wartość, wiem już czego chcę od życia, do czego chcę dążyć, a czego nie powtarzać. Teraz wiem, że nie chcę już nikogo zawieźć. Siebie i wszystkich ludzi, którzy mnie kochają... I nie zawiodę:) Zbyt piękna przyszłość przede mną... :)
Ten post dedykuję mojemu kochanemu Tomaszowi, który pokazał mi czym jest
miłość, uczciwość, zaufanie, wsparcie i wspólna siła dwojga ludzi, by pokonywać
przeciwności losu. Dziękuję kochanie :*

"Nie patrz wielce w przeszłość, która przeminęła i nie zawracaj sobie głowy przyszłością, która nie nadeszła. Żyj teraźniejszością i spraw, by była warta wspomnień."
Ida Scott Taylor

Zmiany. (05.09.2011)

No tak, znów mnie nie było dłuższą chwilę, ajj jakoś nie mogłam ogarnąć się, żeby coś naskrobać ;) Ale teraz już powoli wszystko się układa, jest na dobrej drodze, więc myślę, że powrócę do pisania :) Pozmieniało się troszkę, nawet bardziej niż troszkę i swoimi odczuciami na ten temat w sumie chcę się podzielić :)
Tak, 09:17 kawa, zaczynam składać myśli:)
Jak to dziwnie życie się plecie, jak potrafi nagle z dnia na dzień zaskoczyć i zmienić cały nasz świat, nasze patrzenie na życie, podejście do niego. Wcześniej, gdy było źle, człowiek żył z dnia na dzień, próbując tylko przetrwać jakoś te złe chwile, złą passę. Wegetował, próbując to przetrzymać, lecz z coraz mniejszą nadzieją, na to, że może być lepiej. A tu nagle bach, niespodziewanie słońce wychodzi zza chmur, wszystko tak jakoś układa się na swoim miejscu, wszystko staje się przejrzyste i jasne. Gdy człowiek czeka z niecierpliwością na poprawę, na szczęście, tak jakby próbuje je od życia wymusić, rzadko kiedy je dostaje, a przynajmniej takie osoby jak ja heh. A właśnie, gdy tego się najmniej spodziewasz, życie zaskakuje, otwiera przed nami drzwi... Tak, tak, chodzi o miłość heh. Kiedyś miałam troszkę inne podejście do tego uczucia... Nie opierałam całkowicie na nim swojego patrzenia na świat. Podchodziłam do wszystkiego raczej bardziej rzeczowo, oczywiście też emocjonalnie, ale jednak rozgraniczałam wszystko. A to przecież miłość, nasze uczucia względem drugiej osoby dodają nam sił, zmieniają barwy naszego życia na bardziej kolorowe i dopiero wtedy człowiek czuje, że żyje, że jest w stanie pokonać wszystkie przeciwności losu, przeżyć z podniesioną głową wszystko co daje nam życie :) Tak się złożyło, że ja dostałam to szczęście poczuć coś takiego, prawdziwego i czystego, dodającego skrzydeł :) I już się nie boję stawiać czoła przeciwnościom:) Lecz pamiętajmy wszyscy o jednym. Życie nie daje niczego ot tak, trzeba umieć to docenić, dbać o to, pielęgnować... Szanujmy szczęście, które daje nam życie...

"Miłość jest zawsze nowa. I bez względu na to, czy w życiu kochamy raz, dwa, czy dziesięć razy zawsze stajemy w obliczu nieznanego. Miłość może nas pogrążyć w ogniu piekieł, albo zabrać do bram raju - ale zawsze gdzieś nas prowadzi. I czas się z tym pogodzić, albowiem jest ona treścią naszego istnienia. Miłości trzeba szukać wszędzie, nawet za cenę długich godzin, dni, tygodni smutku i rozczarowań. Bowiem kiedy wyruszymy na poszukiwanie miłości - ona zawsze wyjdzie nam na przeciw. I nas wybawi.”
Paulo Coelho

Wiara w siebie i zwątpienie. (14.07.2011)

Tak, tak, chwilę już nie pisałam na moim blogu. Zawsze znajduje się jakieś inne zajęcie i jakoś tak brakuje czasu i chęci, by coś popisać, podumać... Albo, jak to zwykle u mnie, za dużo myśli, by je ogarnąć heh ;)
Dzisiejszy temat postu to połączenie dwóch przeciwności. Z jednej strony wiara w siebie, we własne możliwości, w realizację swych marzeń, z drugiej zwątpienie, że cokolwiek może się udać, patrzenie na wszystko w czarnych barwach, nie dostrzeganie plusów...
Jak to jeden dzień, jedna chwila, czasem nawet ułamek sekundy może zmienić postrzeganie świata, ludzi i własnych możliwości. Bywają dni, gdy czujemy, że możemy "góry przenosić", nie ma dla nas przeszkód nie do pokonania, rzeczy nie do zdobycia. Patrzymy pozytywnie na wszystko, wierzymy, że wszystko może się udać. I to są piękne dni, warto je wtedy wykorzystać... I nagle z dnia na dzień wszystko się zmienia:/ Cały nasz zapał gdzieś się ulatnia, marzenia przestają być realne, każdy krok jest jak droga przez kamienie. Już nie wierzymy, że możemy dopiąć postawionych sobie celów, czasem nawet przeżycie kolejnego dnia jest trudne... Czemu tak się dzieje? Skąd aż taka radykalna zmiana nastawienia do życia? Skoro jednego dnia wszystko jest możliwe, dlaczego drugiego jest to dla nas przeszkoda nie do pokonania? Wpływ otoczenia? Zbyt duża wrażliwość na to, co się wokół nas dzieje? Nawał problemów sprawia, że czujemy, iż nie możemy już więcej udźwignąć? A może to po prostu tłumaczenie się przed samym sobą ze swych porażek. Łatwiej przecież użalać się nad sobą, że nie można czegoś osiągnąć, niż naprawdę z wielką siłą się za to zabrać. Ale jak zwalczyć w sobie, w tych najtrudniejszych momentach ten brak wiary? Jak go przetrzymać, by nie zniszczyć tego co już się osiągnęło? To jest dobre pytanie, na które niestety jeszcze nie znam odpowiedzi. Może kiedyś, gdy to zrozumiem, uda mi się nie poddawać się, nie wątpić we własne siły i możliwości. I będę dumna z tego, że jednak, mimo wszystko, udało mi się osiągnąć to co zamierzyłam...

"Dziś człowiek tak często nie wie, co nosi w sobie, w głębi swej duszy, swego serca. Jak często jest niepewny sensu swego życia na tej ziemi. Ogarnia go zwątpienie, które przeradza się w rozpacz."
Jan Paweł II (Karol Wojtyła)

Błędy. (25.06.2011)

Wczoraj miałam chęć napisania pewnego posta, w złości, z powodu nawału myśli i bezsilności... ale jednak nie zdecydowałam się, złość przeszła, a ja doszłam do wniosku, że zawierałby on zbyt dużo szczegółów na temat mojego życia osobistego...:P
Ale co mnie najbardziej irytuje. Jak jeden popełniony błąd może zaważyć na całym naszym życiu. Jak to może odbić się na postrzeganiu nas przez innych, zaszufladkowaniu i nie tylko przez osoby obce, ale niestety też przez bliskie:/ A przecież błądzić jest rzeczą ludzką, ważne, by wyciągać wnioski z tych błędów i starać się je naprawić. Fakt, nie wszystkie da się naprawić, już zawsze będą się za nami ciągnąć, kroczyć jak cień. Ale czy to musi nas czynić nieudacznikami, ludźmi, którzy nie maja prawa dostać drugiej szansy? Czy przez to należy nam się jedynie wytykanie palcami i krytykowanie? I jak tu naprawić bądź nawet złagodzić taki błąd, gdy otrzymujemy za niego jedynie kopniaki :/
Ten post chwilowo pozostawiam bez dalszych rozważeń. Ciężko mi dziś przychodzi pisanie na ten temat, trudno ogarnąć myśli, by napisać coś w miarę składnie. Dłuższa przerwa na kawę i zajęcia domowe powinna pomóc ;) Wieczorkiem znów powrócę do tematu...
Godzina 22:40 postanowiłam powrócić do tematu zaczętego z rana. Błędy... No właśnie, jest też druga strona medalu. Przez innych coś postrzegane jest jako błąd, przez nas może i po części, ale nie do końca, bo czasem skutkiem takiego błędu jest coś, bez czego nie możemy się obejść, bez czego już nie potrafilibyśmy żyć. I czy można mówić o naprawieniu błędu? Czy jest to jednak łagodzenie kolejnych jego konsekwencji... Ale pojawia się tu ten sam problem co powyżej. Przez konsekwencje własnych czynów, mimo, że dla nas jednak są wielkim szczęściem, dla innych są problemem, zwłaszcza dla najbliższych, dla obcych, tematem do plotek i krytyki. Niestety takie zachowania ludzi często powodują, że w efekcie popełniamy coraz to więcej błędów i koło się zamyka. Więc teraz nasuwa się kolejne pytanie. Jak wyjść z tego zamkniętego błędnego koła? Olać opinie i krytykę innych? Nie przejmować się kłodami rzucanymi pod nogi i wstawać po kolejnym upadku? Nadal starać się "unosić", gdy podcinają nam skrzydła? Ale jak?? Nie znalazłam jeszcze na to odpowiedzi niestety, lecz nadal mam nadzieję, czasem nikłą, że jednak uda mi się ją odkryć...

"Mamy prawo popełniać w życiu wiele błędów. Oprócz jednego: tego, który niszczy nas samych."
Paulo Coelho