Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

niedziela, 20 stycznia 2019

Trudne decyzje - koniec czy początek?

Ostatnie kilka tygodni to czas wielkich emocji. Wielkich zmian, masy różnych sytuacji, burzy mózgu. To czas wielkiej walki o coś ważnego. Poszukiwania odpowiedniej drogi, dylematów i decyzji. Tak, decyzje...

Do tej pory myślałam, że w życiu podjęłam już sporo ważnych i trudnych decyzji. Jedne były dobre, inne kiepskie, jeszcze inne okazały się totalną klapą. Każdą z nich starałam się dokładnie przemyśleć, wybrać najlepszą, z różnym skutkiem. Wszystkiego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Ważnym chyba jest, by mieć dobre intencje. By Nasze decyzje były zgodne z naszym sumieniem i nie miały na celu krzywdy drugiego człowieka. Tak, zdecydowanie to jest najważniejsze.

 Jedyne co irytuje mnie w ostatnim czasie to to, że niektórzy niekoniecznie kierują się takimi zasadami. Pną się po szczeblach do góry, nie zważając na innych. I im się to udaje. Co najciekawsze, często bez większych konsekwencji. A tu człowiek chce dobrze, stara się, popełni kilka nieodpowiednich decyzji i lawina konsekwencji. No cóż. Jednym zawsze wiatr w oczy i kłody pod nogi... Dlatego czasem trzeba podjąć trudną decyzję...

Pamiętam jak dziś, gdy wspólnie z zaufaną osobą, podjęliśmy jedną z ważniejszych decyzji w moim życiu. Decyzję o otwarciu FlorArts. Miało to być spełnienie marzeń. Masa pomysłów, zapał do pracy i tysiące pozytywnych myśli. Do tej pory pamiętam to podekscytowanie, satysfakcję i dumę. Coś własnego. Coś na co ma się wpływ od samego początku. Coś zbudowane własnymi rękami, od podstaw, od zera...
Nie ukrywam, obaw też było sporo. Wahań i rozterek. Był moment, gdy chciałam zrezygnować, odpuścić. Wstrzymać się i poczekać. Nigdy nie dowiem się, co by było, gdybym zrezygnowała na wstępie. Jak wyglądałoby moje życie. W jakim miejscu byłabym teraz, z jakimi myślami i jakim bagażem. Te 4 lata jednak nauczyły sporo. Wytrwałości, walki, samozaparcia. Pokazały z jak wieloma słabościami można sobie poradzić, jak wiele można zorganizować, ogarnąć. Jak w ułamku sekundy można zmienić swoje dotychczasowe życie. Pokazały drogę, którą chce się kroczyć.
Ten czas pełen był łez, złości, frustracji i hektolitrów wylanego potu. Ale i satysfakcji. Uśmiechów, zadowolenia i dumy. Przekraczania własnych granic, odkrycia talentów. Czy mogąc cofnąć się wstecz i zmienić coś, zrobiłabym to? Pewnie tak, zmieniłabym, starałabym się uniknąć pewnych błędów, ale decyzji o otwarciu nie. To był czas wielkiej nauki. Nauki pokory, pracowitości i samej siebie. To coś własnego nie było tylko firmą, działalnością, było trzecim dzieckiem, które okazało się bardzo wymagające. Dlaczego używam słów "było"?...

Ponieważ przyszła pora na najtrudniejszą, z dotychczasowych, decyzji w życiu. Przyszła pora, by postawić kropkę w rozdziale tej książki i rozpocząć nowy. Przyszła pora na wypuszczenie spod swoich skrzydeł tego dziecka...

Tak, przyszła pora, by zamknąć działalność. Samozaparcie i walka nie wystarczyły. Czegoś brakło, choć ciężko stwierdzić czego dokładnie. Na pewno nie brakło zaangażowania i pracy. Nie brakło chęci i starań. Nie brakło włożonego w to serca. Więc czego? Nie wiem.
Życie pisze różne scenariusze. Nie zawsze takie jakie byśmy chcieli. Czasem mimo usilnych prób, pewnych rzeczy nie da się już uratować. Nieważne jak będziemy się starać. 

Pozostaje mi być jedynie wdzięczną za ten czas. Za życiową lekcję, przerwanie wegetacji, w której tkwiłam kiedyś. I co najważniejsze, za wielką przyjaźń, która zrodziła się przez te 4 lata. Z tego miejsca serdecznie dziękuję mojemu przyjacielowi Grzegorzowi, który był ze mną w tym wszystkim. W chwilach smutku i radości. W chwilach zwątpienia, gdy nie raz mówiłam "dość", paniki, że nie podołam. Gdyby nie on, faktycznie, odpuściłabym i zrezygnowała już dawno. Gdyby nie on, nie odkryłabym swoich ukrytych talentów i nie dowiedziała się co tak naprawdę chcę robić w życiu.

Było to owocne, choć ciężkie doświadczenie dla nas obojga. Doświadczenie, które umocniło nasze charaktery pokazując jak wiele własnych granic można przekroczyć. Jak wiele możliwości można odkryć. Niestety, jak to w życiu przy mocnym wietrze, długo jeszcze będziemy zbierać żniwa tego doświadczenia. Długo jeszcze będziemy odczuwać konsekwencje kilku błędów, lecz...


Mimo sytuacji, która ma miejsce i decyzji, którą trzeba było podjąć, wierzę nadal. Wierzę w to, że jest to jedna z lekcji, najtrudniejszych lekcji. Wierzę w to, że za nią kryje się coś głębszego. Że któregoś dnia wreszcie zaświeci słonko. Jak to mówią "po burzy zawsze wychodzi słońce". Czeka mnie zatem porządna dawka po takim huraganie. Ja w to wierzę, muszę...


"Każdy wojownik światła bał się kiedyś podjąć walkę. Każdy wojownik światła zdradził i skłamał w przeszłości. Każdy wojownik światła utracił choć raz wiarę w przyszłość. Każdy wojownik światła cierpiał z powodu spraw, które nie były tego warte. Każdy wojownik światła wątpił w to, że jest wojownikiem światła. Każdy wojownik światła zaniedbywał swoje duchowe zobowiązania. Każdy wojownik światła mówił "tak", kiedy chciał powiedzieć "nie". Każdy wojownik światła zranił kogoś, kogo kochał. I dlatego jest wojownikiem światła. Bowiem doświadczył tego wszystkiego i nie utracił nadziei, że stanie się lepszym człowiekiem." 
Paulo Coelho - Wojownik światła

Pozdrawiam
PannaEM







piątek, 11 stycznia 2019

Pomoc i wsparcie czy kamień w twarz

Od 2 dni planowałam kolejny post. Miał wyjść spod palców wczoraj, ale niestety zmęczenie nie pozwoliło. Swoją drogą dziwna sprawa. Chęci są, robisz, coś próbujesz, naginasz czas... I organizm mówi "Hola hola stop". I nie ma zmiłuj. Niektóre sprawy planowane muszą zostać odłożone... 
Wracając do sedna. Jeszcze wczoraj wiedziałam dokładnie co chcę napisać. Skrupulatnie układałam w głowie, by przelać to jedynie. A teraz zonk. Myśli biegną w różnych kierunkach. Jak wspomniałam we wcześniejszym poście, skrajność goni skrajność. Chyba na bieżąco powinno się wyrzucać myśli z głowy, zanim umkną...
Ale podejmuję wyzwanie, dziś chyba dzień wyzwań...

Cała ta sytuacja związana z problemami jakie obecnie mają miejsce, zmusza umysł do różnych przemyśleń. Do głowy przychodzą różne opcje. Wnioski gonią wnioski, niepewność rodzi niepewność. Łapię się na tym, że zaczynam często wątpić. Wątpić w wiele spraw. Wątpić również w siebie...

Tak. Huśtawka emocji, jaką człowiek zafundował sobie nie do końca świadomie i na pewno nie zamierzenie, potrafi zrobić sieczkę z mózgu. Zaczęłam łapać się na tym, że stałam się krytyczna wobec siebie. Nie, inaczej. Bardziej krytyczna niż do tej pory. Przestałam doceniać to co robię, widzieć w tym potencjał. Coś co ludzie chwalą, stało się dla mnie czymś zwykłym i pospolitym. Przecież co za sztuka napisać tekst na kubku. Zaczęłam postrzegać siebie jako osobę, która robi co robi, ale nie ma w tym żadnego WOW. 
A co za tym idzie, dlaczego taka osoba jak ja, ma otrzymać jakąkolwiek pomoc. Ze strony kogokolwiek. No z jakiej racji? Takich osób jak ja są tysiące. Osób, którym powinęła się noga. Osób, które podjęły kilka złych decyzji. Osób z zadłużeniem. Podobnie też patrząc, osób samotnie wychowujących dzieci przybywa. Też nie jestem jedyna. Idąc dalej. Osób z marzeniami również jest wiele. Osób, które chciałyby robić w życiu to co kochają...

Patrząc na to wszystko, zaczęłam łapać się na tym, czy w ogóle zasługuję na cokolwiek. Jakąkolwiek pomoc, wsparcie, zaangażowanie w moją sytuację. Zaczęłam zastanawiać się czy zasłużyłam na podanie ręki czy ten kamień w twarz za własną głupotę.  
I nie wiem. Pomimo różnych wniosków nie wiem. Nie wiem na co zasługuję. 

Patrząc na obecną sytuację, oceniając ją przez pryzmat suchych faktów, na niewiele. Tak, pożyczyłam. Tak, zbyt dużo. Tak, źle oceniłam sytuację. Stawiając się na miejscu obcej osoby z boku, tak to właśnie wygląda. I jest to jak najbardziej do skrytykowania, nie do pomocy. Przyznaję rację. Ale... 
U mnie zawsze jest jakieś "ale". Rodzice po urodzeniu powinni mi dać na imię Ksandra, sama bym sobie do tego dołożyła "Ale" ;) Ale żarty na bok ;) Suche fakty, tak? Życie jednak nie opiera się tylko na nich. Dochodzi jeszcze do tego masa innych czynników. Patrząc na sytuację przez pryzmat inny niż tylko te suche fakty, nabiera ona jednak innego wydźwięku. Umyślnie pominę większe konkrety. Nie mam zamiaru się usprawiedliwiać ani zasłaniać masą losowych sytuacji, które przez kilka, jeśli nie kilkanaście lat wpływały kolejno na moje życiowe decyzje. Ja sama, stawiając się z boku, wiedząc co wiem i doświadczając tego czego w życiu doświadczyłam, stwierdzam, że chyba jednak ciut zasługuję... Ciut zasługuję na pomoc i wsparcie. Na ramię, na którym mogę się wesprzeć, by nie upaść. Na słowa otuchy i docenienie tego co robię.
A co takiego robię? Jeszcze do dziś wątpiłam. Jeszcze dziś, dopóki nie zebrałam się w sobie, nie wzięłam pędzla do ręki, by przekroczyć pewne granice, wątpiłam. Wątpiłam w to czy robię coś wartościowego i ważnego. Wątpiłam czy mam talent do czegoś i potencjał. Wątpiłam czy daję z siebie wszystko co możliwe. A potem wzięłam pędzel do ręki...
I stwierdziłam, że walczę. Ze wszystkich sił. Cały czas walczę o marzenia. Walczę o przyszłość moich dzieci. Cały czas pracując, szukając drogi wyjścia z tej przepaści. I cały czas mając nadzieję, że to mi się uda. 
Dziś kopa dało mi to, że pomimo problemów i zmęczenia, postanowiłam spróbować czegoś nowego. Postanowiłam pomimo trudnych chwil, rozwijać się. Mimo wszystko. Niech się wali, pali, muszę walczyć do samego końca. I jeden dzień dłużej. 
Mam powód ku temu. Bardzo ważny powód. A raczej dwa powody... Jakub i Wiktor <3 


 "Przyszłość zaczyna się dziś, nie jutro" - Jan Paweł II

A czy Ty zastanawiałeś/aś się kiedyś na co naprawdę zasługujesz?

Czy pomożesz mi walczyć?

https://pomagam.pl/sylwia85/ 

Pozdrawiam
PannaEM 
 

sobota, 5 stycznia 2019

W życiu można przegrać wiele razy ...

Ostatnie tygodnie to istna burza mózgu. Burza emocji, pozytywnych jak i negatywnych. Skrajność goni skrajność. Jednego dnia wstajesz jak wulkan energii, z masą pomysłów i siłami do walki, by drugiego nie widzieć żadnego wyjścia. Jednego dnia czujesz, że zasługujesz, drugiego obwiniasz się na każdym kroku. Jednego - doceniasz siebie za to co robisz, drugiego - nienawidzisz za to co zrobiłaś...

Kto od dłuższego czasu czyta moje wypociny, na pewno zauważył, że zwykle staram się unikać szczegółowych wyznań i konkretów. Że moje pisanie opiera się na uwalnianiu negatywnych myśli i emocji. Analizowaniu ich i układaniu. Dziś postanowiłam przełamać trochę ten swój schemat. Dlaczego? Ponieważ uważam, że czasem trzeba dopowiedzieć zdanie lub dwa więcej, by nakreślić sprawę przejrzyściej. Poza tym ostatnie tygodnie nauczyły mnie chować wstyd do kieszeni. A może zmusiły...
Nie ma to chyba większego znaczenia jaki jest powód dla mnie. Ważniejszym jest to, co chcę przekazać.

To już w sumie trzeci post w tym temacie, lecz emocji wciąż jest tak wiele, że wystarczyłoby  jeszcze na kilka wpisów. Zapewne powtórzy się kilka stwierdzeń i wniosków, lecz niektóre sprawy chyba trzeba w kółko powtarzać sobie jak mantrę.

Zacznę może od tego:
https://zrzutka.pl/pomoz-odratowac-marzenia-i-wygrac-walke-o-utrzymanie-pracy 

Równo miesiąc temu utworzyłam tą zrzutkę. Równo miesiąc temu przełamałam swoje granice. Granice wstydu, strachu, jak i głupoty. 
Dopiero miesiąc temu "obudziłam się" z jakiegoś dziwnego letargu i przerwałam błędne koło, w którym tkwiłam. Błędne koło spowodowane wyborem złej drogi. A potem już tylko paniką i strachem przed utratą swoich marzeń i przekreśleniem ciężkiej pracy.
Tak. Byłam głupia, że dałam się tak wmanewrować. Sama sobie. Swoim lękom, słabościom, bezsilności. I wybrałam do tego najgorszą z możliwych dróg.

1,5 roku temu, kiedy mnie i moim dzieciom, przydarzył się wypadek samochodowy, nie zdawałam sobie sprawy, że będzie on lawiną. Lawiną, która pociągnie na samo dno. Na dno i jeszcze dalej, bo każdego dnia czuję, że to dno nieskończone, w które wciąga mnie jeszcze bardziej.  
Wracając do tego felernego wypadku. Wierzycie w przeczucia? Ja nigdy jakoś bardzo nie wierzyłam. Ale wtedy je miałam. Czułam, że nie powinnam tego dnia, w to miejsce jechać...
W głowie zawsze zostaje myśl. Jakby wyglądało moje życie, gdybym zawróciła wtedy swojego kierowcę. Tego nigdy się nie dowiem. Jak i tego jaka siła czuwała nad nami tego dnia, że pozwoliła moim dzieciom wyjść bez szwanku, a mnie "jedynie" z nadszarpniętym karkiem (choć to wystarczyło, by utrudnić pracę na ponad rok).
Nigdy o tym nie pisałam, jak i za wiele nie mówiłam... 
Wracając wspomnieniami do tego zdarzenia, przychodzi na myśl kolejne, dużo wcześniejsze... Kiedy to prawie 10 lat temu, ktoś czuwał nade mną i moim synem podczas pożaru... Kiedy to minuty dzieliły nas od największej tragedii... Pozostała po tym wiara i nadzieja, że mam jeszcze coś do zrobienia w swoim życiu. Że to nie był mój czas. Tak i 10 lat temu, tak i 2 lata temu.
I teraz jestem tutaj, w tym miejscu i za cholerę nie wiem co ta siła czuwająca nade mną miała na myśli :/
Faktem jest, że wszystkie takie zdarzenia umacniają człowieka. Dają wiarę, że można coś jeszcze zrobić, osiągnąć. I to ta wiara chyba mnie zgubiła...
Wierząc, że dam radę, zaczęłam podejmować złe decyzje. Szybkie decyzje. Najłatwiejsze decyzje. Przy problemach zdrowotnych po wypadku najprostszym było pożyczyć pieniądze, by przetrwać. Przetrwać czas utrudniający pracę. W trakcie wystarczyło, by doszły inne sytuacje (wyjazdy z synem do kliniki do Warszawy na zabiegi odnośnie blizny po pożarze czy pogarszające się zdrowie mamy) i grunt spod nóg zaczął się osuwać. Panika to najgorszy doradca. Nie wiele trzeba było, by wejść na drogę upadku. Upadku całkowitego. I stać teraz w tym miejscu, w którym stoję. Z wielkim strachem o przyszłość swoją i dzieci u boku. To tyle z faktów. I tak jest ich dość sporo jak na mnie. 

Założenie zrzutki i otwarte przyznanie się do tego typu problemów było jedną z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Chyba dla każdego w podobnej sytuacji jest to mega trudne. Schemat dłużnika... Do samego końca nie przyznawanie się nikomu o wielkości swoich problemów. Ze wstydu, strachu czy żalu. Ktoś niedawno mi napisał, że takie problemy rozwiązuje się wcześniej, zanim urosną do kolosalnych rozmiarów. I oczywiście najlepiej tak byłoby zrobić. Zapewne sama tak bym komuś kiedyś poradziła. Teraz patrząc na to wszystko, stwierdzam, że łatwo zagubić ten moment. Cholernie łatwo. I cholernie łatwo unieść się dumą i próbować samemu. Nie zawsze niestety można poradzić sobie samemu. 
Powodem, dla którego ja zdecydowałam się przerwać to błędne koło i przełknąć wstyd, były i są moje dzieci. Można by zatem zapytać, czemu nie myślałam o nich wcześniej i doprowadziłam do tej sytuacji. Otóż od razu odpowiadam. Przez cały czas myślałam o swoich dzieciach. Każdego dnia starając się dojść do czegoś, by zapewnić im przyszłość. Każdego dnia przed wypadkiem i każdego dnia po. Każdego dnia z myślą, że dam radę. Każdego, kiedy pocieszałam się, że problemy są tylko przejściowe. I każdego kiepskiego dnia kiedy tracę nadzieję, że aż brak sił wstać z łóżka, myślę o nich. O tym, że to dla nich muszę. Że to dla nich muszę dać radę, wygrzebać się z tego bagna i podnieść. Że mimo ciężkiego czasu, nadal muszę walczyć o przyszłość dla nich. Że nie mogę zostawić im takiego bagażu. I muszę starać się z całych sił, by jak najmniej odczuwali obecną sytuację. Choć to bardzo trudne i szczerze mówiąc to najbardziej boli mnie jako rodzica. Dzieciom powinno dać się poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji. Powinno się być dla nich solidnym oparciem. Ciężka to rola w obecnej sytuacji. Dzieci czują, widzą i mimo, że staramy się ochronić je przed pewnymi rzeczami, one mają chyba jakiś rentgen w oczach. Ściska za serducho moment, w którym przychodzą, przytulą, pocałują w policzek i powiedzą: "Mamo, nie martw się, wszystko będzie dobrze"... I jak tu się poddać, nie walczyć... <3

Pocieszeniem w tym wszystkim jest również wsparcie bliskich. Przyjaciół i, co mnie zaskakuje miło, obcych osób. Osób, które doceniają moją pracę i widzą światełko w tunelu. Osób, które nie oceniają pochopnie. Osób, które w te pochmurne dni, podnoszą na duchu. To budujące.
Ten rok jest rokiem wielkich zmian. Wielkich emocji. Smutków i uśmiechu przez łzy. Ale i rokiem wielkiej życiowej walki. Albo ją wygram albo ... Tu wolę pozostawić 3 kropki wierząc w tą pierwszą opcję. Wierząc... dla moich dzieci.

Z tego miejsca również chciałabym przekazać kilka słów do osób, które kiedyś znalazły się lub znajdują w podobnej sytuacji do mojej. Nie warto unosić się dumą. Nie warto za wszelką cenę unikać wstydu. Nie warto zamykać się i próbować być maszyną. Nikt z nas nią nie jest. Każdy z nas popełnia błędy. Czasem trzeba się do nich przyznać. Inni mogą nas zaskoczyć. Zrozumieniem, pomocą, wyciągniętą dłonią. A o wiele trudniej pomóc na krawędzi. A strach przed krytyką innych? Ludzie zawsze będą krytykować, nawet to co zrobimy dobrze. Nie warto przez takie obawy tworzyć sobie piekło na ziemi...

Na koniec chciałabym skierować kilka słów do osób, które wspierają mnie każdego dnia. Którzy dwoją się i troją, by pomóc mi w jakiś sposób. Chociażby Grzegorz, który prywatnie sam prowadzi zbiórkę i z całych sił próbuje zdobywać dla mnie nowych klientów na kubeczki. To buduje. Podziękowania kieruję również do tych, którzy w tej całej sytuacji okazały wyrozumiałość i wsparcie. Którzy bez słowa udostępniają posty ze zbiórką, jak i Ci, którzy przekazują pieniążki. To pozwala nie stracić wiary całkowicie. Bywa trudno, cholernie trudno, ale ...


Z tą cichą wiarą kończę dzisiejszy post. Mam nadzieję, że otworzy oczy niektórym, innym pomoże...

Pozdrawiam
PannaEM