Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

czwartek, 29 listopada 2012

Kolejny krok

Tak, kochani. Widzę, że mój blog jednak nie przechodzi bez echa :) Może tłumy go nie odwiedzają, ale dla mnie to i tak duży sukces, gdy po nocy okazuje się, że było 5 czy 10 wejść na niego :) To mnie motywuje do tego, by pisać dalej i nadal go prowadzić. Choć nie raz przychodzą chwile zwątpienia, nie raz przychodzi myśl, że nie ma sensu, ale te momenty przechodzą i jednak wracam, i piszę dalej. Tak, trochę rzadko ostatnio, bo jak nie raz wspominam, coraz gorzej z czasem. Nie wiem co to się dzieje. Jakoś tak doba za krótka na wszystko. Nim się obejrzę, a już wieczór i tak dni biegną w ekspresowym tempie. Teraz są to tylko obowiązki w domu, dzieciaki, dorywcze zajęcie kompozycjami, poszukiwanie pracy, a co dopiero jak po nowym roku dojdzie właśnie ta praca? Heh, wtedy dopiero będzie ciężko ten czas znaleźć. No ale cóż, mam nadzieję, że jak zwykle uda mi się wszystko pogodzić i nie zaniedbać rzeczy, które dają mi satysfakcję :)
No tak, praca. Tu o niej wspomnę. Ciężko, niestety bardzo ciężko. Już nie mówię o organizacji czasu przy dwójce dzieci, ale o znalezieniu jej. Mam jednak nadzieję, że  uda mi się znaleźć coś, co postawi mnie na  nogi, rozwieje trochę problemów dzięki temu. Tak więc apel do wszystkich moich czytelników,  najlepiej tych z okolic podkarpacia hehe. Kochani szukam pracy! Najlepiej takiej, która pozwoli mi zagospodarować czas w ten sposób, by zbytnio nie zaniedbać moich dwóch chłopaków. Jeśli będziecie mieć jakieś informacje bardzo proszę o kontakt, w zakładce o mnie podałam maila do siebie. Będę bardzo wdzięczna za jakiekolwiek informacje :) i z góry dziękuję.
Pasuje jeszcze rozwinąć temat wpisu. Tak, kolejny krok. Dopijam właśnie kawę i stawiam następny krok w swoim życiu. Może niewielki, ale jednak. Ostatnio kiepsko sobie radzę ze wszystkim, może to też powoduje mniejszą ilość postów na blogu, gorsze ogarnianie myśli. Dlatego postanowiłam schować dumę do kieszeni i poprosić o pomoc... W szczegóły wdawać się nie będę. Mam nadzieję, że dzisiejsze wydarzenie jednak podbuduje mnie trochę, doda otuchy i spokoju. Pokieruje w jakiś sposób, napędzi do dalszych działań, które jednak powoli udaje mi się realizować. Małymi kroczkami do celu :)
I teraz parę słów do Was, moi drodzy czytelnicy. Nie obawiajcie się, nie wstydźcie prosić o pomoc, nie uważajcie za ujmę tego, że nie potraficie sobie sami ze wszystkim radzić, że popełniacie błędy, że czasem stoicie na rozdrożu, nie wiedząc jaką drogą się udać. Najważniejsze jest umieć przyznać się do błędu, do własnych słabości i czuć potrzebę je zwalczyć. A w tym czasem jednak potrzebujemy pomocy. Życzę Wam siły kochani, siły do walki z przeciwnościami losu, siły, by uparcie przeć do przodu i osiągać zamierzone cele, spełniać marzenia. Szukajcie własnej ścieżki, drogi, sposobu, by nią kroczyć. I nie bójcie się marzyć, dążyć. Nie bójcie się żyć...
W tej chwili bez obrazka i bez cytatu, ale niestety czas już goni. Wieczorem myślę znajdę odpowiedni i zakończę nim posta.
Pozdrawiam
Panna Em
Ciąg dalszy postu.
Tak znalazłam odpowiedni obrazek do dzisiejszego porannego wpisu...



Teraz powinnam rzucić jakiś błyskotliwy cytat również pasujący do tematu i post gotowy. No tak. Czy aby na pewno? A może w tym momencie powinnam usunąć całkiem ten post, bo de facto po dzisiejszym wydarzeniu, na które miałam nadzieję, że doda mi otuchy, wiary, siły, o czym pisałam rano, wszystko znów prysło jak bańka mydlana. Kurcze trzeba przyznać, że życie naprawdę potrafi zaskakiwać i pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Zamiast oczekiwanej pomocy otrzymałam masę wewnętrznych frustracji, złość i całkowicie odmienny punkt widzenia. Jak dla mnie można powiedzieć zrównanie z ziemią, po którym niestety jednak samemu trzeba się podnieść. Ale nie, pozostawię ten wpis jednak takim jakim jest, a swoje wewnętrzne rozterki i żale pozostawię na inny temat. Nadal trzymam się tego co pisałam, walczcie o marzenia i nie obawiajcie się prosić o pomoc. Z jednym "ale"... Jednak warto zastanowić się (i tu nie napiszę 3 razy, ale) z 10 razy nad tym do kogo po tą pomoc się udajemy. Czasem wydaje nam się, że wybieramy słusznie, a życie w niemiły sposób pokazuje nam naszą pomyłkę...

"Każdy człowiek ma prawo wątpić w swoje powołanie i czasem zbłądzić. Nie wolno mu tylko o nim zapomnieć. Kto nie wątpi w siebie jest niegodzien, bo ślepo wierzy w swoją moc i popełnia grzech pychy.
Błogosławiony niech będzie ten, kto doświadcza chwili zwątpienia"
Paulo Coelho

wtorek, 27 listopada 2012

900 :)

I tak kochani dobiliśmy do 900 odwiedzin w tak krótkim czasie :) Miło mi, że mój blog cieszy się choć trochę zainteresowaniem :) Tak więc teraz dobijamy do 1000 ;)
Niebawem popracuję nad kolejnym postem, a jak na razie muszę wygnać wirusa grypy żołądkowej, który niestety mnie dopadł.
Pozdrawiam gorąco wszystkich czytelników.
Panna Em

czwartek, 15 listopada 2012

Dziecko

Tak, myślę, że przyszła pora na "porządki" w głowie, na wyrzucenie w końcu myśli kumulujących się w tym konkretnym temacie...
Dziecko...



Ajj ciężki temat. Myślałam, że będzie łatwiej dobrać słowa, że skoro tak długo już "składają" się w głowie, raz dwa i popłyną same. Niestety, to trudniejsze niż sądziłam. Może zbyt dużo ich, może zbyt dużo mieszają nadal w moim życiu... No ale cóż, spróbuję. 
Obrazek. Dziecko to najpiękniejszy owoc ludzkiej miłości. Tak uważam i uważałam do tej pory. W sumie nadal tak sądzę, lecz jednak ostatni rok dał mi wiele do myślenia w tym temacie. Za chwilę dojdę do tego dlaczego. 
Niestety, często teraz sex nie do końca idzie w parze z miłością, a tym samym, jeśli pojawia się dziecko, niekoniecznie musi być ono jej owocem. Przykre. Zwłaszcza, gdy jedna strona jest przekonana o swoich uczuciach i poglądzie na ten temat. Do tego jest pewna tej drugiej strony, a co czasem okazuje się błędne. Znów powtórzę tu, przykre. Choć do końca tak naprawdę nie wiem jak było, jak jest. Na wszystkie sposoby próbowałam to zrozumieć, nadal próbuję i jakoś mi to nie wychodzi :/ 
Mój wpis może się wydawać feministyczny. Nie, nie jestem feministką, choć po ostatnich przejściach mocno się zastanawiałam chociażby nad zmianą orientacji heh. Śmieszne, co? Może i tak, lecz czasem pewne doświadczenia dotykają człowieka tak bardzo, że przychodzą mu do głowy różne dziwaczne pomysły ;P
Wracając do tematu. Dziecko... Rodzina... Matka... Ojciec... Przy tym ostatnim się zatrzymam właśnie i tego dotyczyć będzie mój post...



Tak, bardzo łatwo. Nie będę tu już się rozpisywać zbytnio jak łatwo, bo chyba każdy wie skąd się biorą dzieci ;P Ale fakt. Zostać ojcem, a nim być to wbrew pozorom dwie całkiem odrębne sprawy, bo ...



Tak, to wielka sztuka. A co dla dziecka jest najważniejsze w życiu? No tak, nie jestem tą małą istotką, mogę się jedynie domyślać jako rodzic. Mogę jedynie na podstawie tego, co próbuję sama dać, wywnioskować z obserwacji, co tak naprawdę się liczy dla takiego małego szkraba. Na pewno miłość ze strony bliskich ludzi, zainteresowanie, poczucie bezpieczeństwa, opieka, takie małe, niewinne gesty, przytulenie, pocałowanie w czółko, ululanie do snu przy akompaniamencie bicia serca rodzica. Nie będę tu pisać o zapewnieniu dóbr materialnych, bo nie to jest w życiu najważniejsze, bo tak naprawdę dzieci nie to doceniają. Dla nich najważniejszym są gesty, rzeczy, których nie da się przeliczyć na pieniądze. Choć niektórym wydaje się, że na tym polega obowiązek wobec dziecka, a od reszty umywa się ręce. Przykre, ale prawdziwe i niestety z własnego doświadczenia.
Tak, jestem samotną matką (jeden z faktów z mojego życia, których staram się unikać w mich postach) i nie ma się tu czym chwalić niestety. Ale odczuwam potrzebę napisania o tym co mnie boli. Oczywiście nie wybielam się w tej chwili. Nie robię z siebie cierpiętnicy. Nie o to mi chodzi. Popełniłam wiele błędów, doprowadziłam do wielu niefajnych sytuacji, które postawiły mnie w tym miejscu, w którym jestem. I płacę za to cenę wysoką, piję piwo, które sobie naważyłam. Ale co mi w tym wszystkim najbardziej ciśnienie podnosi? To, że często w takich sytuacjach to piwo pije tylko jedna osoba, bardzo często (nie piszę, że tylko) jest to właśnie matka. To na jej barki spada odpowiedzialność, krzywe spojrzenia ludzi (niestety nadal mamy dość mało tolerancyjne społeczeństwo, oceniające po pozorach), zapewnienie dziecku wszystkiego co potrzebuje. To ten jeden rodzic, który zostaje sam z wychowaniem, wstaje w nocy, jeździ do lekarza, zamartwia się, próbuje na wszystkie sposoby dać to co najważniejsze, za dwoje. Czemu tak jest? Czemu, gdy związek, małżeństwo się rozpada, odbija się to właśnie na dziecku? Czemu niektórzy nie potrafią tego rozgraniczyć. Bo de facto jakim prawem obciąża się dziecko własnymi niepowodzeniami. Jakim prawem, pytam się, to dziecko ma płacić za czyjeś błędy. Za czyjeś frustracje, niemożność radzenia sobie z życiem i problemami. W  jaki sposób ma ono to wszystko zrozumieć? Dlaczego w ogóle musi?
I dlaczego osoba, która zostaje z tym obowiązkiem sama, ma dźwigać to wszystko ze spokojem, próbując złagodzić skutki tchórzostwa drugiej?
Nie wiem czy uda mi się dziś skończyć tego posta. Za dużo we mnie myśli. A gdy próbuję się ich pozbyć ogarnia mnie frustracja. Ale dokończę... Został jeszcze jeden obrazek, który niestety wzbudza we mnie złość. No ale cóż. Chciałam o tym napisać, więc piszę...



Tak, i za każdym razem, gdy patrzę na ten obrazek budzi się we mnie nocna furia heh :/ Czemu niektórzy nie zdają sobie sprawy jak wielką krzywdę wyrządzają właśnie takim zachowaniem. Odcięciem się, ucieczką, odsunięciem. Niby mówią, że to dla dobra dziecka, że tak lepiej, że kiedyś da się to zrozumieć. Szczerze? Gówno prawda ;] Nie rozumiem i chyba nie chcę rozumieć, bo musiałabym wiele w głowie poprzestawiać na inny tok myślenia. Nie rozumiem jak można ze swojego świadomego wyboru odrzucić własne dziecko, mając je dosłownie w zasięgu ręki, nie mając żadnych przeszkód, by istnieć w jego życiu, mając tak naprawdę bardzo prostą drogę ku temu... Ale łatwiej jest się odciąć, pozbyć problemu :/ Nie brać odpowiedzialności za własne czyny, a zrzucić na osobę, która musi ją udźwignąć. Proste i wygodne ;] Ale jakże bolesne dla kogoś, kto ma na tyle odwagi, by ponosić konsekwencje własnych czynów...
Post jednak zostawię niedokończony. Albo jest już skończony, nie wiem. Ciężko mi w tym temacie zachować spokój. Nazwać rzeczy po imieniu, ogarnąć myśli. Może z czasem go dokończę. A może pozostawię takim jakim jest ...

"Dzisiejsze nieśmiałe dziecko, to to, z którego wczoraj się śmialiśmy. Dzisiejsze okrutne dziecko, to to, które wczoraj biliśmy. Dzisiejsze dziecko, które oszukuje, to to, w które wczoraj nie wierzyliśmy. Dzisiejsze zbuntowane dziecko, to to, nad którym się wczoraj znęcaliśmy. Dzisiejsze zakochane dziecko, to to, które wczoraj pieściliśmy. Dzisiejsze roztropne dziecko, to to, któremu wczoraj dodawaliśmy otuchy. Dzisiejsze serdeczne dziecko, to to, któremu wczoraj okazywaliśmy miłość. Dzisiejsze mądre dziecko, to to, które wczoraj wychowaliśmy. Dzisiejsze wyrozumiałe dziecko, to to, któremu wczoraj przebaczyliśmy. Dzisiejszy człowiek,który żyje miłością i pięknem, to dziecko, które wczoraj żyło radością."
Anonim 

środa, 14 listopada 2012

Terapeutyczna siła pisania

Tak, bardzo ciekawy temat. Coś kiedyś o tym słyszałam, dopiero niedawno pewna osoba zwróciła moją uwagę na to. Czy pisanie może być formą terapii? Jak najbardziej. I nie ma tu właśnie znaczenia czy potrafisz pięknie pisać czy nie, czy z błędami stylistycznymi, ortograficznymi (choć z tym teraz łatwiej, bo praktycznie wszędzie teraz "wyłapuje" ortografy :P), czy piszesz o tym co zauważyłeś/aś, co przeżyłeś/aś czy to co po prostu siedzi w Twojej głowie. Może to być cokolwiek. Po prostu wyrzucenie kłębiących się myśli z głowy. To pomaga. Pewnie nie każdemu, nie każdy odczuwa taką potrzebę, ale jednak pomaga tym, którzy taką mają. Widzę to po sobie, choć ostatnio mniej piszę. Jak zwykle czasu brak, a i też postanowiłam sobie pisać o konkretach, nie samych rozkminkach, wnioskach. Tak więc najpierw te konkrety trzeba osiągnąć ;) Jestem w trakcie, choć też w głowie układam powoli pewien wpis z serii rozkminki i spostrzeżenia. Do tej pory nie byłam jeszcze gotowa o tym pisać. Może dlatego, że jeszcze do końca miałam nadzieję na coś. Ale, pisałam o tym w jednym z poprzednich postów, dopiero niedawno zaczęło do mnie docierać, że jest to cel nie do osiągnięcia. Dość długo mi to zajęło, bo prawie rok. Tzn było to etapami. Najpierw postawienie mnie w bardzo ciężkiej sytuacji, moja próba przetrwania (skończyła się chyba sukcesem, skoro piszę heh ;P), później próba pogodzenia się z tym (to mi nie wyszło :/), na nowo próby przetrwania i ogarnięcia, aż przyszła pora na zaakceptowanie tego co jest, tego na co jednak nie mam wpływu, choć próbowałam. Jest parę plusów tej sytuacji, jednak wprowadziłam pewne zmiany w swoim życiu, zmieniłam pewne zachowania i podejście, przekonałam się ile człowiek siły potrafi znaleźć w sobie, samozaparcia i de facto z jak wielkimi problemami jest w stanie sobie poradzić. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło heh. Tak więc wracając do poprzedniej myśli, niebawem pojawi się pewien post, właśnie po to, by w jakiś sposób pogodzić się z tym, wyrzucić w końcu to z siebie i poukładać. Będzie to chyba jeden z "głębszych" wpisów, nie każdemu może się spodobać, ale przecież nie dlatego piszę. Niech to będzie dla mnie taka terapia i kolejny krok do przodu :)
Dziś bez obrazka, późna pora, nie chce mi się szukać odpowiedniego heh. Pozdrawiam wszystkich wiernych czytelników mojego bloga. Odnajdujcie spokój i swój sposób na jego osiągnięcie :)
Panna Em

środa, 7 listopada 2012

Drzwi

Krótko, zwięźle i na temat. Zamykam drzwi do przeszłości...



Bardziej niż się wydaje... Post zostawiam niedokończony, nie dziś pora na rozważania. A może inaczej. Trzeba dojść do ładu z myślami...

http://www.youtube.com/watch?v=wbKjR7AZYSQ