Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

wtorek, 25 lutego 2014

Wyścig szczurów

Szukałam odpowiedniego tematu do dzisiejszego wpisu i szczerze mówiąc chyba żaden nie jest dość dobry. Wena do pisania gdzieś się zagubiła. Ale chcąc, by na blogu co nie co się działo :P postanowiłam jednak jakiś wybrać. Padło na temat, który może być szeroko pojmowany. Ja postanowiłam oprzeć go, poniekąd, na swoim przykładzie i osób z mojego otoczenia, w dość przyziemny sposób, żeby pokazać jak wielu z nas to dotyka. 

Dawniej "wyścig szczurów" kojarzył mi się tylko i wyłącznie z pięciem się do góry po szczeblach kariery. Choć nie wiem czemu. Tak jakoś w głowie miałam zakodowaną taką definicję tego sformułowania. Czas, doświadczenia i życie pokazało mi jak do wielu sytuacji i spraw można to podpiąć, a raczej w ten sposób je określić. 

W tym momencie odnoszę wrażenie, że ten wyścig jest wszechobecny. Od pracy, relacji międzyludzkich, po zwykłe funkcjonowanie w społeczeństwie. W każdej przyziemnej i codziennej sprawie. 

Jest jeszcze jedna rzecz, która do tej pory kojarzyła mi się z tym określeniem. A mianowicie jakaś tak bezduszność, rywalizacja bez zasad i bez skrupułów. I w tym akurat zdania nie zmieniłam, mimo, że na bazie własnych obserwacji ten "wyścig szczurów" poszerzył swój zasięg. I tak "walczymy" pomiędzy sobą, odpieramy ataki, dajemy wciągać się w jakieś gierki. Po raz kolejny już na blogu piszę o tym, że gubimy gdzieś własną wrażliwość, bezinteresowność, chęć niesienia pomocy innym. Rywalizujemy ze sobą w najdrobniejszych sprawach. Stajemy się bezduszni, rządni dojścia do swojego "po trupach" (ujęłam to może dość radykalnie), wredni i złośliwi. 

Tak bardzo krytykujemy czasem innych za ich egoistyczne podejście, za to, że nie odwdzięczają się za naszą pomoc i sami przestajemy pomagać. Bo po co? Bo przecież nikt tego nie doceni, bo poczujemy się wykorzystani. Więc stwierdzamy, że nie ma sensu pomagać, wyciągać ręki do siebie. I w ten sposób tworzymy rzeczywistość. W ten sposób sami tworzymy sobie taki "wyścig szczurów". Oparty na "każdy sobie", na egoistycznych gestach i podstawieniu komuś nogi, by przypadkiem jemu się nie powiodło. Z całego naszego życia zaczynamy tworzyć grę, w której wygranym jest ten, który, nie ważne jakim sposobem, dostanie więcej. Nieważne, że po drodze pozostawimy po sobie złamane serca, zawiedzione zaufanie czy skrzywdzone, czasem, bliskie osoby. 

W tym przyjaciele stają się wrogami, ludzie bliscy obcy, a my doszukujemy się podstępu z każdej strony. Przestajemy ufać, wierzyć. Wyznajemy zasadę "jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Kopniak za kopniaka, złośliwość za złośliwość, odgryzanie się, a czasem zemsta. W ten sposób stajemy się takimi samymi ludźmi, jakich potępiamy. Najgorsze jest to, że przestajemy widzieć w tym coś złego. Traktujemy to jako obronę, odwet, jako sprawiedliwość, która musi być. Zaczynamy sami ją egzekwować i wymierzać osądy. Stajemy się sędziami uważając, że mamy do tego prawo... A mamy?

Post przedstawiony dość radykalnie i bezpośrednio. Nie jest on atakiem w Was moi drodzy czytelnicy. Piszę ogólnie, o sytuacji, którą od dłuższego czasu obserwuję, w której również żyję. I wiecie co, nie podoba mi się to. Cholernie nie podoba. Ale to od nas zależy jaką rzeczywistość tworzymy...

"The future starts today, not tomorrow."
Jan Paweł II

Pozdrawiam
PannaEm

środa, 19 lutego 2014

Dzieci a rodzice - wzór do naśladowania (?)

Nie planowałam dziś wpisu na blogu. Plan był taki, żeby skończyć serię łapaczy snów, którą zaczęłam (dla niewtajemniczonych zajmuję się rękodziełem:P). Ale myślę, że dla takiego tematu, warto na chwilę odłożyć pracę (później najwyżej zepnę dupkę i nadgonię;))

Przypadkiem zauważony filmik na necie, kliknięcie w niego z czystej ciekawości i ... Taka burza myśli. Daje mocno do myślenia. Zwłaszcza nam, rodzicom...

Podaję linka do niego:

http://www.cda.pl/video/11300267/To-zmieni-cie-w-dokladnie-60-sekund

Uwierzcie mi, warto poświęcić na to tą minutę. Warto poświęcić kolejne 10-15 min na zastanowienie się nad nim i wyciągnięcie wniosków.

Każdy kto jest rodzicem wie doskonale z jakimi czasem musi zmagać problemami. Jak ciężko czasem podołać temu zadaniu jakim jest rodzicielstwo. Nie mówię, że zawsze i oby takich sytuacji było jak najmniej, ale jednak. Wiem po sobie. Jestem mamą. Mamą dwóch takich szkrabów, których wychowuję sama, lecz kocham ich nad życie, zrobiłabym dla nich wszystko. I wiem też doskonale jak czasem bywa ciężko. I już nie chodzi tu tylko o samotnych rodziców takich jak ja. 

Rodzicielstwo stawia nas przed różnymi sprawdzianami. Sprawdzianami cierpliwości, wrażliwości, spokoju. Często sytuacje stawiają naszą siłę i zdrowy rozsądek przed ciężką próbą. Próbą, która czasem trwa dosłownie kilka sekund. To od nas zależy jak tą chwilę wykorzystamy i co zrobimy. Czy damy ponieść się emocjom czy ta lampka ostrzegawcza zapali się nam w odpowiednim momencie. Czasem ten moment właśnie może zaważyć... 
Są też sytuacje, gdy nie zastanawiamy się, nie bierzemy pod uwagę konsekwencji swojego zachowania i tego jak ono może wpłynąć na nasze pociechy. Bezmyślność czy zwykła nieuwaga?... 

I teraz przydałoby się trochę słów otuchy dla nas, rodziców. Przecież jesteśmy tylko ludźmi. Mamy prawo popełniać błędy i uczyć się na nich. Czasem jesteśmy zmęczeni, bezsilni i sfrustrowani. Nawałem spraw, obowiązków, pracą, wychowywaniem dzieci. Tym co sobie narzucamy. Chcemy dla naszych pociech jak najlepiej, prawda? I tak staramy się robić. A to biorąc kolejne obowiązki na głowę, dodatkowy etat, by dzieci miały wszystko co potrzeba, itp. itd. Przykładów wymieniać nie będę, bo Wy sami wiecie najlepiej z jakimi sprawami się borykacie. Wiele spraw i wiele zobowiązań, które trzeba pogodzić ze sobą. I rozumiem Was, drodzy rodzice, że bywa ciężko. Rozumiem, że czasem ciężko funkcjonować ze stoickim spokojem. I rozumiem, że czasem pojawia się moment przesytu tego wszystkiego.

Lecz... Moi kochani. W tych wszystkich sprawach, sytuacjach i naszych zobowiązaniach jest jedno, najważniejsze i najbardziej podatne na całą inną resztę... Rodzicielstwo to nie tylko zapewnienie naszym pociechom dachu nad głową czy pełnego brzuszka. To coś więcej. To wzięcie odpowiedzialności za to malutkie życie i zdanie sobie sprawy, że to od nas zależy, jak nim pokierujemy i jakie kiedyś będzie w przyszłości. To odpowiedzialność i konsekwencje. 

Wiem. Sama idealnym rodzicem nie jestem. Popełniam błędy, czasem drobne, czasem większe. Czasem mają one nieprzyjemne skutki i zapala się właśnie ta lampka. I chyba zbyt późno. Ten filmik dał mi do myślenia i mocno poruszył. Pokazał mi jak czasem bagatelizuje się drobne sprawy, drobne gesty czy sytuacje. A dzieci?


"Dzieci widzą. Dzieci robią..."

Tak więc moi kochani. Mam nadzieję, że będzie to dobra lekcja dla nas. Mam nadzieję, że zmotywuje nas do działania, by jednak bardziej zwracać uwagę na te ułamki sekund. By bardziej uważnie podchodzić do naszych pociech i starać się brać pod uwagę konsekwencje naszego działania.

Oczywiście nikogo z Was nie krytykuję, nie oceniam, nie zmuszam do niczego. Nie mam do tego prawa. Staram się zwrócić uwagę na to, co mnie samą poruszyło. 
By nasze dzieci miały wspaniałe dzieciństwo i piękną przyszłość przed sobą.

Tego nam wszystkim życzę.

Już kiedyś wykorzystałam pewien cytat na blogu, ale pasuje do tego tematu idealnie...

"Dzisiejsze nieśmiałe dziecko, to to, z którego wczoraj się śmialiśmy.
Dzisiejsze okrutne dziecko, to to, które wczoraj biliśmy.
Dzisiejsze dziecko, które oszukuje, to to, w które wczoraj nie wierzyliśmy.
Dzisiejsze zbuntowane dziecko, to to, nad którym się wczoraj znęcaliśmy.

Dzisiejsze zakochane dziecko, to to, które wczoraj pieściliśmy.
Dzisiejsze roztropne dziecko, to to, któremu wczoraj dodawaliśmy otuchy.
Dzisiejsze serdecznie dziecko, to to, któremu wczoraj okazywaliśmy miłość.
Dzisiejsze mądre dziecko, to to, które wczoraj wychowaliśmy.
Dzisiejsze wyrozumiałe dziecko, to to, któremu wczoraj przebaczyliśmy.

Dzisiejszy człowiek, który żyje miłością i pięknem, to dziecko, które wczoraj żyło radością."
Ronald Russell

Pozdrawiam
PannaEm


wtorek, 18 lutego 2014

Związek a "wolność" z wyboru cz.2

Wczorajszy wpis na ten temat, tak jak zamierzałam, wzbudził trochę emocji. I tak był plan. Tak. Miał być bodźcem do postawienia sobie wielu pytań. 

Czy się pomyliłam co do przedstawienia związku i "wolności", stawiając je jako przymus? Nie, myślę, że nie. Przedstawiłam to od tej negatywnej strony. Strony, w której często ludzie w jakiś sposób oszukują samych siebie. Tkwią w czymś, tak naprawdę nie wiedząc dlaczego. Gubią się, szukają odpowiedzi, lecz nie potrafią postawić sobie pytań. Czasem trzeba mocno zagłębić się w swoje największe obawy, nazwać rzeczy po imieniu, by zdać sobie sprawę z mocy tego, co nas otacza. 

Po wczorajszej sytuacji, jaka miała miejsce, w której byłam obserwatorem, postanowiłam pokazać też drugą stronę medalu. Postanowiłam przedstawić te dwie sprawy jako wybór. Nasz i Wasz, świadomy.

Tak. Olu i Rafale, dzisiejszy wpis dedykuję Wam. To Wy pokazaliście mi jak wielkie znaczenie ma też ta druga strona. Daliście mi motywację do tego, by porządnie zastanowić się nad tym. I jakie wnioski?

Czy związek, jak to przedstawiłam we wcześniejszym poście, cytuję: "w którym dochodzi do różnych sytuacji, różnicy zdań poglądów, innego podejścia, niezrozumienia, czasem przez to smutku i wątpliwości" jest lepszy czy gorszy od, cytuję: "wolności z wyboru, bez potrzeby szukania kompromisu, bez poświęcenia"? Czy w ogóle można porównywać ze sobą te dwa rozbieżne tematy?

Umyślnie, we wcześniejszym wpisie, pominęłam jedną ważną kwestię. Pominęłam ją, by podejść do tego tematu rzeczowo i bez sentymentów. By wzbudzić pytania nieoparte na tym co jest podstawą związku. Na uczuciu. Przecież właśnie to miłość jest bodźcem, dla którego tego kompromisu szukamy, próbujemy się porozumieć mimo różnic. Związek nie jest tylko takim jak go przedstawiłam wcześniej. Ucieczką czy więzieniem, przymusem narzucanym przez nas samych. Może też być świadomym wyborem. Wyborem poświęcenia się dla drugiej osoby, chęcią dawania jej szczęścia, dbania o nią, czasem bardziej niż o siebie. Jest to wybór, świadomy wybór, dążenia do wspólnej całości jaką tworzy dwoje kochających się ludzi. A potknięcia i nieporozumienia? Są nieodłącznym elementem tego. Są pracą nad związkiem, po to, by był on taki, jaki chcemy wspólnie. Są po to, by pobudzić nas do działania, naprawienia czegoś co jest dla nas ważne. Czegoś bez czego nie chcemy żyć, funkcjonować. To jest nasz wybór.

A "wolność"? Czy rzeczywiście zawsze jest brakiem innej opcji? Czy ma nam pokazywać jacy jesteśmy beznadziejni? Że nie potrafimy porozumieć się z drugą osobą, poświęcić dla niej, dbać i iść na kompromisy? Czy rzeczywiście jest ucieczką? A może tak naprawdę jest właśnie wyborem. Wyborem bezpiecznego miejsca dla siebie. Wyborem opartym na doświadczeniach albo na zwykłej wygodzie. Nie zapominajmy, że i ta samotność jest swego rodzaju poświęceniem. Poświęceniem pewnych, głęboko skrytych odczuć i chęci. Lecz i to jest nasz wybór. Wybór dla nas samych. 

Uważam, że nie każdy "nadaje" się do związku jak i nie każdy jest w stanie żyć samotnie. Ale czy to czyni nas gorszymi? Lepiej świadomie wybrać samotność niż ranić drugą osobę. Ranić słowami, czynami, brakiem porozumienia i chęci kompromisu. Podobnie jest z samotnością. Jeśli przeszkadza nam, jeśli czujemy się w tym źle, to od nas zależy na ile będziemy dążyć do tego, by to zmienić. By znaleźć kogoś kogo obdarzymy tymi wszystkimi pokładami uczuć, jakie skrywamy w sobie. 

I to są właśnie nasze wybory.

A na koniec. Chcę jeszcze zwrócić się do Was moi kochani, którym zadedykowałam swój wpis. Pokazaliście, że chcecie oboje, wspólnie walczyć. Że chcecie się poświęcać, szukać kompromisów i dbać o siebie nawzajem. To Wasz wybór. I cieszę się, że takiego dokonaliście. Trzymam za Was kciuki i całym sercem jestem z Wami :) :*

Pozdrawiam
PannaEm

poniedziałek, 17 lutego 2014

Związek a "wolność" z wyboru

Dziś w planach było rozpoczęcie treningów. Wiosna, lato, nim się obejrzę zrobi się cieplutko, a ciałko zostało jeszcze zimowe hehe ;) No, ale cóż, plany jak to plany, nie zawsze układa się tak jak chcemy. U mnie ostatnio zbyt często nie po mojej myśli :/ Niestety dopadła jakaś kontuzja kolana i ćwiczenia w najbliższe dni odpadają. Postanowiłam więc zaplanować na nowo czas i z moich dedukcji wynikło, że dziś napiszę posta :P

Temat jak temat, wybrany z wielu innych. Obserwowany i przeżywany. I tak składają się wnioski. Pewnie nie jedna osoba, która mnie zna, stwierdzi "A co ona może powiedzieć o związkach" i fakt, będzie mieć sporo racji. Przyznaję się z ręką na sercu, bez bicia, że specem od związków to ja zdecydowanie nie jestem :P Uparciuch i indywidualistka, mająca swoje zdanie i broniąca je do upadłego (choć do błędów zdarza mi się przyznać :P), czasem egoistka i złośliwiec. A kompromisy? Chyba nie są moją najmocniejszą stroną. Dlatego na swoich własnych wnioskach mogę oprzeć jedną z dwóch stron tego wpisu. A reszta? Reszta to obserwacja, wysłuchanie bliskich osób, zbieranie informacji. I tak powstanie całość.

Nasuwa się wiele pytań w tym temacie. Co jest lepsze. Czy związek, w którym dochodzi do różnych sytuacji, różnicy zdań, poglądów, innego podejścia, niezrozumienia, czasem przez to smutku i wątpliwości? Czy "wolność" z wyboru, bez potrzeby szukania kompromisu, bez poświęcenia? A może nie ma czegoś takiego? Może ta "wolność" jest po prostu przymusem, nie wyborem. Może tak naprawdę nie potrafimy się już dostosować, poświęcić, dbać o drugą osobę. Może jest jedynie zwykłą ucieczką, robieniem dobrej miny i udawaniem, że tak chcemy...

Może...

A może to związek jest swego rodzaju ucieczką... Może związek, w którym tkwimy, w którym staramy się, próbujemy, a mimo wszystko nie jest tak jak chcemy, jest swego rodzaju przymusem, który sami sobie narzucamy. Może łatwiej jest nam trzymać się czegoś/kogoś kurczowo, czegoś co jest nam już znane, niż zawalczyć o coś innego? Może te wszystkie poświęcenia, szukanie rozmów i kompromisów, jest tylko zasłoną przed obawami bycia samemu. Może tak naprawdę nasze wybory w tym temacie dokonywane są bezwiednie. Może są narzucone przez naszą podświadomość i strach. 

Związek, by nie zostać samemu i "wolność", by nie okazać się beznadziejnym, nie nadającym do wspólnego życia...

Więc jak jest naprawdę? Jak naprawdę wyglądają nasze związki i nasza samotna egzystencja? Czy jest tym czego chcemy czy tym na co się godzimy? Wybór czy przymus? 
A może to wszystko co napisałam to jedna, wielka bujda. Szukanie czegoś na siłę. Może szukanie odpowiedniego stanu rzeczy, zamiast docenienie tego co się ma (czasem poprzez poświęcenie, łzy i smutek) jest zwykłą kombinacją? Może...

A może po prostu zbytnio się boimy, by zagłębić się w nasze prawdziwe odczucia, obawiając się do jakich wniosków możemy dojść i przed jakimi dylematami stanąć...
A wtedy czarne staje się białe, związek swego rodzaju więzieniem, a "wolność" dowodem naszej ułomności...

"Nie zadawaj pytań, jeśli nie chcesz znać odpowiedzi."
Anonim

PannaEm 

wtorek, 11 lutego 2014

Ocena

Myśli na tego posta kumulują się we mnie już od dłuższego czasu. Już od dłuższego czasu wzbudzają wielkie frustracje, choć myślę, że sięga on dużo dalej. Bierze swój początek już od najmłodszych lat każdego z nas, kiedy zaczynamy mieć własne zdanie, własne postrzeganie na świat i nasze rozumowanie zaczyna się rozwijać. Wtedy to przekonujemy się, że życie nie jest takie proste jak nam się wydawało, a ludzie...? Ludzie nie zawsze okazują się takimi, jakich sobie wyobrażaliśmy.

Do czego zmierzam? Co ma znaczyć tytuł dzisiejszego wpisu? Właśnie Ci ludzie... Ludzie, którym tak prosto przychodzi zaszufladkowanie nas, przypięcie łatki, automatyczna ocena i ostra krytyka. Ludzie, którzy używając słów względem nas, komentując nasze zachowanie i krytykując, rzadko kiedy zwracają uwagę na dobór słów. A słowa mogą pojawić się przeróżne. Od najsłabszych, ale jednak błędnych, po najgorsze i najbardziej obraźliwe.

Lecz co najbardziej w tym wszystkim mnie irytuje? Właśnie te słowa. Te słowa używane jako broń przeciwko nam, by upokorzyć i dobić. Te słowa, które dobierane są bezmyślnie, nie mające żadnego powiązania z daną sytuacją. 

Teraz przytoczę parę przykładów i z góry przepraszam za słownictwo jakim się posłużę. Niestety, by zobrazować w całości to co zamierzam, nie ma innej możliwości. 

Tak więc nazywając rzeczy po imieniu, kurwą, szmatą, dziwką, chujem, skurwysynem, wyrodną matką/ojcem/córką/synem okrzyknięta teraz może być każda osoba. Każda osoba, która w jakiś sposób odstaje. Każda osoba, która popełniła w życiu jakiś błąd. Każda...
Może to być samotna matka jak i kobieta, która lubi imprezować (nie mylić z wskakiwaniem do łóżka z każdym napotkanym facetem). Może być mężczyzna po przejściach jak i ten bez zobowiązań. Każdy...

Przydałoby się teraz poradzić niektórym skorzystanie ze słownika. Ale żeby mocniej zaakcentować ten problem, uczynię to za nich. Tak więc moi kochani:

kurwa - określenie wulgarne określające prostytutkę, kobietę prowadzącą rozwiązły tryb życia, tudzież dla osiągnięcia korzyści postępuje w sposób moralnie naganny;
szmata - zniszczona lub nędzna odzież :P; pogardliwie prostytutka, człowiek pozbawiony godności o słabym charakterze;
dziwka - powtarza się tu po raz kolejny określenie prostytutki, również pogardliwie o kobiecie, której postępowanie uważa się za niemoralne i oburzające;
chuj - wulgarne określenie, wyzwisko kierowane do mężczyzny;
skurwysyn - podobnie jak to powyżej wulgarne wyzwisko określające mężczyznę, mnie osobiście zawsze ciekawiło jaki ma wydźwięk... :P
(przytoczone określenie danych wyrazów zostało zaczerpnięte ze Słownika języka polskiego)

Przykładów tego typu jest masa, a mój blog nie ma być słownikiem, a pokazać jak łatwo przychodzi zmieszanie z błotem, użycie obraźliwego określenia na kimś, kto nie ma kompletnie żadnego powiązania z rzucanym w jego kierunku wulgaryzmem.
Więc może warto lepiej dobierać słowa? Może warto zastanowić się, zanim okrzykniemy kogoś takim a nie innym? Może warto pomyśleć trzy razy? Bo jeśli tego typu słowa mogą być rzucane ot tak, w kierunku każdej osoby, to ja się pytam, jak w takiej sytuacji można nazwać osobę, która "spełnia wymogi" tego określenia? ...

Dochodzi tu dodatkowo kolejny problem. Jakim prawem? Pytam się Was, drodzy czytelnicy, jakim prawem osądza się kogoś w ten właśnie sposób. Jakim prawem wrzuca się do szufladki hurtem wszystkich? Jakim prawem ocenia się kogoś nie znając przyczyny danej sytuacji, danego błędu, danej decyzji. Skoro jest skutek musiała być również i przyczyna, a to bardzo często jest pomijane. Na tej samej szali stawiana jest samotna matka, mająca dziecko z przypadkowego sexu w kiblu na dyskotece, jak i matka, której mąż zginął, odszedł czy ona sama odeszła z jakiejś tyrani. Na tym samym szczeblu stawiany jest ojciec, który nie ma kontaktu z dzieckiem z własnego kaprysu, jak i ten, który latami walczy o ten kontakt, a jest mieszany z błotem.
A co z jednorazowymi potknięciami, błędami, których zaczynami żałować w ułamku sekundy, a tak często w ludzkich oczach urasta to do rangi powtarzających się sytuacji, na których się nie uczymy... 
Przykłady, przykłady i jeszcze raz przykłady. Ale nie o nie tu teraz chodzi. Nie chodzi o wymienianie ilościowo sytuacji, a o to, by pomyśleć, by próbować zrozumieć, postawić się w czyjejś sytuacji, zanim bez większego problemu oceni się drugiego człowieka. 

Jest wiele sytuacji, w którym my sami moglibyśmy się znaleźć. Wiele doświadczeń, które my sami moglibyśmy dorzucić do naszego życiowego bagażu. Ale co wtedy robimy? "Ale ja nie jestem w takiej sytuacji", "Ale ja miałem/miałam na tyle oleju w głowie, by takiego błędu nie popełnić", "Ale ja bym postąpił inaczej".

I dobrze, jest wiele "ALE", a największym z nich jest: "ALE jesteśmy tylko ludźmi", tak różnymi od siebie. Ludźmi popełniającymi błędy, uczącymi się na nich. Każdy z nas ma prawo do popełnienia błędu, jak i do próby jego naprawienia bądź złagodzenia konsekwencji jakie niesie. Lecz moi kochani, kto nam dał prawo do bycia sędzią? Kto dał nam prawo do poczucia bycia lepszym, mądrzejszym i mieszania z błotem tych, którym z braku ostrożności powinęła się noga. Kto dał nam prawo dokładać tym właśnie ludziom kolejnego kopniaka w postaci wulgarnych słów, wzroku pełnego pogardy i cynizmu? Czyż dla niektórych z nich, "krzyż" który niosą nie jest jeszcze dość ciężki?...

"Słowami można uderzyć mocniej niż pięścią."
Anonim

Pozdrawiam
PannaEm

poniedziałek, 10 lutego 2014

Z serii "Rozmowy z Nią" cz. 7

"Ten dzień, od początku, wydawał się dziwny. Tego dnia przeczuwałam, że zdarzy się coś. Coś co po raz kolejny wstrząśnie moim światem i patrzeniem na niego. 
Minęło kilka miesięcy odkąd ostatni raz u mnie była. Co jakiś czas wyglądałam przez okno szukając choćby jej cienia, nasłuchując kroków. Daremnie. Zaczęłam zastanawiać się czy kiedykolwiek była. Na myśl przychodziły mi wszystkie słowa, które z tak wielkim żalem wypowiadała, ze smutkiem na twarzy i bólem w oczach. I gdy byłam już prawie pewna, że to tylko moje złudzenie, pojawiła się...

Stanęła na progu mojego domu. Zmarznięta, zmęczona i smutna. Wyglądała jakby wróciła z dalekiej podróży, gdzieś z końca świata. Jakby przez te ostatnie kilka miesięcy dotarła do miejsc, do których niemożliwe jest dotrzeć i z których nie ma już powrotu.
Stała tak bez ruchu, z ręką na wysokości dzwonka do drzwi. A ja? Wciąż stałam przy oknie obserwując ją z wnętrza mojego ciepłego i przytulnego domu. I... Nie potrafiłam wykonać żadnego gestu w jej kierunku. Po prostu patrzyłam na nią jak bije się sama ze sobą, z własnymi myślami. Widziałam tą całą walkę, klatka po klatce, jak na ekranie. Słyszałam te wszystkie dialogi, które ze sobą prowadzi i czułam to wszystko czego doświadczyła. I nie potrafiłam nic zrobić. 

A ona tam stała. Tak po prostu. Krzyk, choć niemy, wydobywał się z jej zaciśniętych w grymasie ust. W głowie, raz po raz, dźwięczały mi najgłośniejsze: "POMÓŻ MI", wypowiadane, jak przerywnik, w tym całym szale słów. Nasłuchiwałam z niedowierzaniem, zszokowana tym co się dzieje i czego doświadczam. Chłonęłam wszystko co chce mi przekazać. Patrzyłam w jej pełne smutku oczy i zmęczoną twarz, i słuchałam. Słuchałam słów, które z każdą chwilą stawały się cichsze...
I nagle, niespodziewanie, doszedł mnie przeraźliwy krzyk. Ocknęłam się, jak z letargu i wybiegłam na zewnątrz. Ptaki w popłochu zerwały się z drzew, chmury na niebie, w ten deszczowy dzień, zaczęły przybierać dziwne kształty, wiatr przybrał na sile. Popatrzyłam w niebo i krzyknęłam: "Przepraszam!". Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić. Raz po raz, z każdym "przepraszam" mój głos tracił na sile, by przy ostatnim, już tylko wyszeptanym, wszystko ucichło. Zrobiło się spokojnie. Pierwsze promienie słońca przedarły się przez pasaż chmur. Wiatr ustał, a ja poczułam spokój i zapach róż...

Wchodząc z powrotem do domu, siadając w kuchni przy stole, sięgając po kubek kawy, zastanawiałam się czego przed chwilą doświadczyłam. Czy to był sen na jawie? Czy ona rzeczywiście tam była? Stała przed moimi drzwiami chcąc wejść, szukając u mnie pomocy? Czy to wszystko było prawdą? 

Przetarłam oczy, odetchnęłam głęboko... Zawiodłam. Smutek pojawił się na mojej twarzy. Zawiodłam. Tylko to powtarzały moje myśli. Zawiodłam ją. Pozwoliłam odejść. Pozwoliłam, by rozpadła się na kawałeczki, rozpłynęła w powietrzu. Pozwoliłam, by była tylko złudzeniem..."

W codziennym wirze, szale życia, skupiając się na przyziemnych sprawach tak łatwo zapomnieć o wrażliwości, odczuciach, emocjach. Będąc głuchym i ślepym tak łatwo nie dopuszczać do siebie niczego więcej poza tym co narzuca nam świat, ludzie, zasady. W tym całym wyścigu szczurów ostatnie, głębsze pokłady uczuć są odsuwane i niszczone. A nasze wewnętrzne JA przestaje mieć prawo głosu. Stłamszone, ukryte gdzieś w zakamarkach naszej duszy czeka na swój koniec...

To nasza przyszłość?

"Brak perfekcji jest piękny, szaleństwo jest geniuszem i lepiej być absolutnie niedorzecznym niż absolutnie nudnym."
Marilyn Monroe

Pozdrawiam
PannaEm 

niedziela, 9 lutego 2014

Prawda o życiu?

Niestety postanowienie o bardziej optymistycznych postach spaliło na panewce. Chyba bliższe jest mi jednak pisanie o tym co boli, męczy, frustruje i trapi. 
Może nie potrafię być jednak motywacją? Może powinnam skupić się na pokazywaniu tej ciemniejszej strony życia? Nie wiem, może...

Dzisiejszy wpis oparty jest na wielu znakach zapytania. Na wielu pytaniach, które zadaję sobie z niedowierzaniem, czy tak naprawdę jest? Czy tak musi być?

O czym mówię? Ot tak, po prostu, o życiu. Na czym ono tak rzeczywiście ma polegać? Co się w nim liczy? Czy naprawdę ma ono opierać się tylko na obowiązkach, zobowiązaniach? Na ponoszeniu w kółko konsekwencji własnych, mało trafnych wyborów? Czy chcąc jakiejś zmiany w tym wszystkim, człowiek wymaga niemożliwego? Czy szczęście, drobne przyjemności, uśmiech jest czymś złym? Czymś na co już nie ma miejsca w codziennym wirze? Czy odpowiedzialność, błędy, których konsekwencje się ponosi kolidują z walką o szczęście?

Czy to, że kiedyś popełniło się pewne błędy skreśla nas już z listy tych, którzy zasługują na miłość, szczęście, szacunek? A może wyczerpało się już swój limit? Może pewne odczucia można przeżyć tylko raz, dwa, góra trzy i nie ma się już prawa do więcej?

Może pozostaje już tylko ciche, ciemne miejsce w kącie, gdzie nie mamy prawa głosu. Miejsce, w którym nie docierają żadne promienie słońca. Nie ma tam nic, co może wywołać uśmiech na naszej twarzy, nie ma uczuć ani radości. Pozostaje jedynie poczucie jak wielkim jest się nieudacznikiem. Smutek i łzy przeplatające się z gorzkim, wielkim "ALE" co do własnej osoby i własnych decyzji. Decyzji, które raz na zawsze zamknęły nam okno na świat. 
Na świat, w którym liczy się coś więcej niż tylko przyziemność. Świat, w którym smutek przeplata się z radością, łzy z uśmiechem, a starania nasze są doceniane. Świat, w którym jesteśmy tylko ludźmi, popełniającymi błędy, ale i zasługującymi na drugą szansę, na zrozumienie i wsparcie... 

Czy taki świat w ogóle istnieje? Niestety mam wątpliwości...

"Bestialskość życia stłamsiła mnie, zdeptała, podcięła mi skrzydła już bujające w locie, ograbiła mnie z wszelkich radości, do jakich miałem prawo."
Emil Cioran


czwartek, 6 lutego 2014

Ja, Ty, On, Ona, Ono, My, Wy, Oni, One...

Nie byłabym sobą, gdybym pisała tylko o tym co pozytywne heh. Ja potrzebuję raz na jakiś czas wyrzucić z siebie zbędne i negatywne frustracje. A zbiera się ich ostatnio dość dużo...

Od jakiegoś czasu miotają mną skrajne emocje co do ludzi... Niektórzy pokazują, że można na nich liczyć i ufać, inni przekonują mnie, że nie warto poświęcać im czasu i uwagi. Jedni wzbudzają pozytywne odczucia, drudzy na każdym kroku wzbudzają niechęć i złość. 

Zastanawiam się czy to ze mną jest coś nie tak? Czy to ja stałam się bardziej nerwowa, bezduszna i zrzędliwa? Czy po prostu dopiero teraz tak naprawdę poznaję ludzi, którymi się otaczałam. Sama nie wiem. 
Wiem tylko, że ciężko to na nowo poukładać, zrobić porządki z relacjami. Ciężko patrzeć i zdawać sobie sprawę jak wiele tego wszystkiego teraz do siebie już nie pasuje. Ludzie, którzy kiedyś byli dla mnie ważni stają się niemal obcy. Obcy ludzie wzbudzają zaufanie. I co? Po czasie oni też rozczarują?

Więc jak budować jakiekolwiek relacje z ludźmi? Czy jest w ogóle sens to robić? Przecież oni i tak, prędzej czy później odejdą. Ich miejsce zajmą nowi, by, podobnie jak Ci wcześniejsi, przystanąć tylko na chwilę. Zająć miejsce z boku, wzbudzić zaufanie i nadzieję, a potem odejść bez oglądania się (przy dobrych wiatrach bez kopniaka i odwrócenia naszego świata do góry nogami).
Świat leci na łeb, na szyję. Wszystko zmienia się radykalnie. Robi się jeden, wielki bajzel. Człowiek gubi się już w tym jak jest naprawdę. Coraz więcej obcych twarzy go otacza, język, którym do tej pory posługiwał się z innymi, staje się niezrozumiały. Przyjaciele stają się wrogami, ludzie bliscy przestają nimi być. I po co to wszystko? My sami też wiele niszczymy. Sami też odchodzimy od innych, zawodzimy, rozczarowujemy. Pytam po raz kolejny, po co to wszystko?!

Po co próbować, po co udawać?
Przydałoby się zamknąć znów w swojej skorupie, oddzielić murem od wszystkiego i wszystkich. Ale czy tak można egzystować? Czy znów trzeba wybrać samotne miejsce gdzieś w zaciszu? Swoje małe, prywatne miejsce, w którym można żyć spokojnie. Niczego od nikogo nie chcieć, nie potrzebować, nie czuć. 
Ale czy to możliwe?




Pozdrawiam
PannaEm

P.S. 
Z góry przepraszam tych, których w jakiś sposób dotknął mój wpis. Nie miałam w zamiarze nikogo urazić. Ci, którzy mnie znają, wiedzą doskonale, że w pisaniu jestem całkowicie sobą, nie zawsze miłą. Piszę otwarcie co mnie boli i frustruje. Taka jestem.