Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

niedziela, 26 lipca 2015

Praca, a dzieci...

Już mam! Wreszcie mam nowego lapka. Wcześniejsze wpisy niestety, poza brakiem czasu, blokował również brak sprawnego sprzętu. Ale już jest :) Ach, jaka ulga. 
Domyślam się, że organizacja czasu nie pozwoli mi jeszcze na aktywność taką jaką planuję, ale powoli, małymi kroczkami :)
Lecz, żeby zbytnio nie odbiegać od tematu...

Sama nie wiem jak dokładnie powinien brzmieć tytuł. Czy "praca i dzieci", "praca, a dzieci", "praca z dziećmi", a może "w pracy z dziećmi". Na swoim przykładzie wybrałabym to ostatnie, ale żeby nie zawężać kręgu pozostanę przy obecnym tytule. 

"Praca, a dzieci"... Kto boryka się z tym "problemem" łapka w górę :P Podejrzewam, że mielibyśmy tu las rąk heh. I żeby nie było, nie tylko kobiecych rąk.

Tak jak mamy choroby XXI wieku, tak mam wrażenie, że można też wyodrębnić problemy XXI wieku. I jednym z nich jest zdecydowanie godzenie wychowania pociech z pracą. Zwłaszcza teraz, w okresie wakacyjnym (mowa o starszych potomkach), kiedy to pojawia się problem, nazwijmy rzeczy po imieniu, "co z nimi zrobić"... I szczerze mówiąc, nie przychodzi mi nic do głowy.

Sama jestem po całym dniu pracy z dwójką szkrabów. I mam dość. Plus, że prowadzę własną działalność? Kłóciłabym się. Mama - szef to dla 8-latka i 3-latka pełna świadomość, że mama może wszystko :} Może zamknąć sklep kiedy chce, może sobie siedzieć i nic nie robić. Mama to szef i nikt jej nie podskoczy ;] A co z rodzicami, którzy nie mają takiego "luksusu"? Którzy pracując na etat "przemycając dziecko na zaplecze"? Albo Ci, którzy stają na rzęsach, by zdążyć po dziecko do babci, opiekunki? Małżeństwa "wymieniające" się zmianami w pracy?

Wiemy doskonale, że przykładów jest full, nie sposób wymienić wszystkich. Nie chodzi w tym momencie już tylko o samotnych rodziców, ale i o tych, którzy starają się wspólnie z małżonkiem wiązać koniec z końcem bądź czegoś dorobić. O tych, którzy nie mają babci, dziadków, których nie stać na opiekunki, O tych, którzy w tym całym rodzicielstwie zdani są tylko na siebie. Ewentualnie na dobroduszność przyjaciółki albo wyrozumiałego klienta, któremu nie przeszkadzają dzieci biegające po sklepie.

I teraz rodzi się pytanie jak sobie z tym radzić? To nie te czasy, gdy na chore dziecko bez problemu dostawało się opiekuńcze. Nie te czasy, że pracowało się do danej godziny i dość. 
Teraz mamy czasy, gdy nie jesteś dyspozycyjny/a i wylatujesz. Chcesz wyjść wcześniej wylatujesz. Nie ważne, że dziecko chore. Nie masz z kim dzieci zostawić? Twój problem. Takie czasy. 

Co Nam pozostaje? Cierpliwość moi drodzy, cierpliwość. Nie do pracy, do dzieci :P I na pewno samozaparcie w dążeniu do celu, organizacji czasu i umiejętności godzenia życia zawodowego z domowym. Jak to mówią, co nas nie zabije, to rozpie*doli psychicznie heh. A tak serio, jedynie Nasze podejście i Nasze umiejętności potrafią pomóc Nam, rodzicom pracującym, w ogarnięciu tych dwóch jakże ważnych elementów. Dwóch ważnych potrzebnych do życia. Przyszłości (dzieci) i teraźniejszości (pracy).

I trzymam za Was kciuki. Jak to mówią, chcieć to móc. W tym wypadku jedynie, potrzeba tylko częstszego urlopu na regenerację ;)

Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników, a dziś głownie rodziców zmagających się z tym trudnym tematem. Nie jesteście sami...

PannaEm

poniedziałek, 13 lipca 2015

Ja i mój czas

Czas... Kolejny wpis w tym samym temacie, można by pomyśleć. Czy aby na pewno? Poniekąd tak, lecz przyglądając się bliżej, dochodzi jeden ważny element. A mianowicie: "mój czas", a to już zmienia postać rzeczy. 

Co to jest tak naprawdę mój czas? Czy jest czy go nie ma? Jeśli jest, jakie ma znaczenie? Jeśli go nie ma, czym jest jego brak? Powtórzę jeszcze raz. Czy jest coś takiego jak mój czas?

Kilka pytań rzuconych w przestrzeń. Chwila zastanowienia.

Znam kilka osób, które na ostatnie pytanie gromkim chórem z powodzeniem mogą odpowiedzieć: "Nie ma! Nie ma czegoś takiego jak mój czas".
Czy się zgodzę? Niestety, podpiszę się pod tym rękami i nogami heh (choć mam nadzieję kiedyś zmienić stanowisko w tym temacie :P).

Słowo "czas" zmienia już swoje znaczenie w momencie, gdy dodajemy do niego cząstkę "mój" (zabijcie mnie, nie pamiętam czy to przyimek, zaimek itp., choć chciałam zabłysnąć wiedzą :P, a szukanie w wikipedii... czy to aż tak ważne?).
Dlaczego? Już odpowiadam.

Czas to pojęcie ogólne. Czas należy do każdego i do nikogo. Czas po prostu jest. 
A jak możemy zdefiniować "mój czas"? ... heh.

Domyślam się, że np. rodzice, którzy mają ruchliwe pociechy, osoby mające pod opieką kogoś bliskiego czy pracoholicy, bez problemu zrozumieją co mam na myśli. Oczywiście wymieniłam tylko kilka przykładów, których na pewno jest więcej, ale nie potrzeba nam tutaj "ściany" przykładów.

W każdym bądź razie, nie tracąc czasu (paradoks), dojdźmy do sedna. Czym jest dla nas "mój czas", a czym powinien być? Czy można tak go nazwać w momencie kiedy mamy np. dzień wolny w pracy, a w zamian za to spełniamy czyjeś prośby czy zachcianki? Czy możemy mówić "mój czas" wtedy, gdy dziecko śpi lub gdy przycupniemy na chwilę odsapnąć pomiędzy odkurzaniem, a prasowaniem? A może jest on w momencie kiedy po całym dniu pracy, obowiązków jesteśmy w stanie wygospodarować pół godziny na kąpiel? (dla niektórych 30 min to luksus)

Kiedy tak naprawdę jest "mój czas"? Szczerze? Nie umiem Wam odpowiedzieć na to pytanie. Za to jestem w stanie określić, kiedy mogłabym z ręką na sercu powiedzieć: "teraz nie jest mój czas". I na pewno nie jest on "pomiędzy". Nie jest on pomiędzy obowiązkami, gdy znajdujemy 5 min na oddech. Nie jest on w momencie, gdy myślami mimo wszystko jesteśmy w pracy, przy dzieciach czy obowiązkach. Nie jest on wtedy, gdy siedząc nad upragnioną książką, czytamy jedno zdanie po 10 razy, by złapać jego sens, tylko dlatego, bo zastanawiamy się jakie zakupy na jutrzejszy obiad trzeba zrobić. Nie jest on również wolnym dniem, spędzonym pod dyktando drugiej osoby czy nawet 3-godzinną kąpielą, gdy nasłuchuje się płaczu dziecka.
Przykładów jest wiele jak wiele jest sytuacji, w których się znajdujemy. Każdy znajdzie coś dla siebie. 

Uważam, że wszyscy z nas zasługują na ten swój czas. Nawet i 5 min, ale z czystym umysłem. Bez myślenia o pracy czy obowiązkach. Taki moment dla siebie. Moment, chwila, dzień. Choć chyba z tymi 5cioma minutami to przesadziłam :P
W każdym bądź razie, myślę, że wiecie o co mi chodzi.

Teraz rodzi się kolejne pytanie. Mianowicie czy i co jesteśmy w stanie zrobić, by ten "mój czas" mieć? Nie mam bladego pojęcia o.O
Może ktoś z Was podsunie mi jakiś pomysł? Byłabym wdzięczna heh :)

I tak czekając na jakieś sugestie, też i swoje wnioski, zadam ostatnie, równie ważne pytanie moi drodzy, które każdy zabiegany mógłby sobie zadać...

"A gdzie jestem JA w tym wszystkim?"

Pozdrawiam
PannaEm


wtorek, 7 lipca 2015

Czas. cz. 2

Czas...
"Wybawienie? Przekleństwo? Czy nadzieja na lepsze jutro?"

3 pytajniki rzucone 3 m-ce temu. Jak na nie odpowiedzieć? Wciąż się nad tym zastanawiam.

Jedyną odpowiedzią, która nasuwa mi się na myśl jest: 3 razy TAK! i zarazem 3 razy NIE!
Jest wszystkim i niczym. W wielu sytuacjach przyjmuje najróżniejsze znaczenie i interpretację. W oczekiwaniu na coś, na kogoś jest przekleństwem, które mimo wszystko może nieść nadzieję na lepsze jutro. Na to o czym się marzy, za czym się tęskni. By na powrót znów wrócić do początkowej formy. Przekleństwa. Oczekiwania na coś, co tak naprawdę nigdy się nie wydarzy. By na koniec popaść w błędne koło nadziei i zwątpienia.
To ta gorsza, strona, opcja. Jest i lepsza...

Gdy czas staje się wybawieniem, lekarstwem. Kiedy płynąc nieubłaganie zaczyna przynosić ukojenie. Kiedy myśląc, że nic się nie poprawi, nie zmieni, pojawia się światełko w tunelu.

Więc tak naprawdę czym jest Czas? Czy jest czy go nie ma? Czy nie niesie on po prostu tego co sami tworzymy? Na co sami pozwalamy? Co sami z niego czerpiemy?
Może tak naprawdę to my sami go kształtujemy, a raczej to co niesie.
My sami jesteśmy wskazówkami tego zegara. Panując nad organizacją czasu, jego wykorzystaniem bądź marnowaniem. 

To my narzekamy, że tak szybko płynie i nam go brakuje. To my cieszymy się, gdy możemy go poświęcić na to co ważne. Ale czy potrafimy go docenić?

Minuta nie płynie ani szybciej ani wolniej. Podobnie godzina, doba, dzień czy miesiąc. Gdy spotyka nas coś miłego czas nie płynie szybciej. Gdy cierpimy on nie spowalnia, by ból tym bardziej nas dotykał. Choć mamy wrażenie, że dobre chwile przemykają z prędkością światła, a złe ciągną się w nieskończoność, nie zmienia to zwykłego, prostego faktu. Czas zawsze płynie tak samo. 
To po prostu my wydłużamy bądź skracamy jego wielkość. W trudnych momentach, skupiając się na tym co nas boli dokładamy dodatkowe minuty bądź godziny. Czemu tak łatwo nie przychodzi nam to w dobrych momentach? Czemu w tych gorszych odliczamy sekundy w przekonaniu, że czas ciągnie się niemiłosiernie, a w tych dobrych nie odliczamy "sekund radości"?

Czy aby na pewno "to co dobre szybko się kończy", a "w życiu piękne są tylko chwile"? Czy po prostu skupiamy się bardziej na tym, czemu powinniśmy pozwolić odejść...

Na to ostatnie pytanie, mimo wewnętrznych rozterek, trzeba odpowiedzieć mocne TAK!

Dlatego rada na dzisiejszy wieczór i najbliższe dni, moi drodzy czytelnicy. 
Cieszmy się tym co mamy, bo szkoda czasu na myślenie o tym czego nam brak.

"Czas jest czymś niematerialnym, poza naszą kontrolą - nie możemy go przyśpieszyć ani zwolnić, dodać ani ująć - jest niewyobrażalnie cennym darem."
 - Maya Angelou





Pozdrawiam serdecznie
PannaEm