Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

środa, 29 sierpnia 2012

Błąd

Planowałam dziś napisanie jakiegoś kolejnego błyskotliwego posta, z odpowiednimi pytaniami, wnioskami, może znów udałoby mi się zrozumieć pewne rzeczy w trakcie pisania. No tak, po raz kolejny zdarza się coś, co moje zamiary zrzuca na dalszy plan. Czasem jest to "złośliwość losu", a czasem ludzie mnie otaczający. I bach, zamiast upragnionego wewnętrznego spokoju, ogólnie nawet spokoju, znów stres, kłody pod nogi i zachwianie mojej pewności siebie. Rzadko daję się wyprowadzić z równowagi, raczej stwierdzam, że jestem dość spokojną osobą (poza ciętym językiem czasem czy szczerością aż do bólu ;P), i myślę,że udało mi się wypracować cierpliwość, spokój i opanowanie, ale dziś? ... Ojj, oskara dla osoby, której udało się wzbudzić we mnie znów porywczość, impulsywność i moją ciemną stronę heh :/ A to wszystko (co najbardziej mnie wkurzyło) przez zwykłe niedomówienie, niedopatrzenie, pomyłkę... Niektórzy ludzie powinni zdecydowanie ugryźć się w język lub zwyczajnie pomyśleć nad tym co mówią, jak oceniają. Ponieważ jednym słowem, osądem potrafią wzbudzić tak negatywne emocje w nas, których konsekwencji nie da się już cofnąć ... Jedyny plus takich sytuacji, że przekonujemy się jakie naprawdę osoby nas otaczają ...
Z dedykacją dla pana P. ... -,-




"Popełnić błąd to jeszcze nie tragedia. Tragedią jest upieranie się przy tym błędzie"
Francois de La Rochefoucauld

wtorek, 21 sierpnia 2012

Rozstanie

Czeka mnie napisanie czegoś bardzo ważnego. Czegoś, co chciałabym, by poniekąd trochę rozwiązało moje problemy. I szczerze mówiąc nie wiem jak się do tego zabrać. Dlatego postanowiłam "opróżnić" głowę z nadmiernych myśli kłębiących się. Może wtedy uda mi się ubrać odpowiednio w słowa to co planuję. 
Dzisiejszy temat może z jednej strony troszkę przedawniony, lecz z drugiej gdzieś tam wciąż plącze się w moim życiu. A raczej powiedziałabym, że konsekwencje pewnych błędów, decyzji, doświadczeń...


Wcześniej nie pisałam na ten temat w tym kontekście, ponieważ jakoś nie potrafiłam zrozumieć jak można zostawić drugą osobę dla jej "dobra". Owszem gdzieś tam kiedyś czyjeś takie doświadczenia "obiły mi się o uszy", ale jednak było to dla mnie odległe i niezrozumiałe. W tej chwili, może nie do końca przeżyłam to o czym piszę, lecz myślę, że jestem w stanie już to przyjąć do wiadomości. Nie mogę tak do końca napisać o zrozumieniu tego. Z jednej strony owszem, wiem, że jest coś takiego, że ludzie potrafią tak się zachować i rozumiem już dlaczego, lecz z drugiej nie jestem w stanie zaakceptować tego typu decyzji. 
Rozwinę trochę obie te strony. Tak więc dlaczego ktoś nas zostawia, myśląc, że dla naszego dobra? Często jest to spowodowane niezrozumieniem się dwojga ludzi. Dla jednej osoby jest to najlepsze wyjście, jest to coś, co pozwoli drugiej zrobić ten krok w przód. Nie zdaje sobie ona jednak sprawy z tego, że dla kochającej osoby nie jest to wcale "zbawienne" a wręcz przeciwnie, spycha nas w przepaść. Sprawia, że tracimy chęci, wiarę w życie, w sens czegokolwiek. Zamiast zacząć żyć, pogrążamy się jeszcze bardziej. Nie potrafimy się odnaleźć. Spadamy coraz niżej na dno ... A druga osoba? Czasem w porę zdaje sobie sprawę z popełnionego błędu i jest jeszcze szansa na naprawę. Lecz niestety jest i tak, że ludzie tak bardzo odsuwają się od siebie, w coraz większym niezrozumieniu i żalu, i nie ma już czego ratować, sklejać. A my? Pozostajemy w tej przepaści próbując znaleźć drogę wyjścia. Przykre jest to, gdy my próbujemy jakoś się po tym pozbierać, cierpimy, a tak naprawdę osoba, która naraziła nas na tego typu doświadczenie, okazuje się, że już dawno zaczęła na nowo żyć. Więc czy tak naprawdę takie jej zachowanie było szczerym postępowaniem? Kto tak naprawdę miał zyskać w tej całej sytuacji? Ajj ciężki temat. Ciężko pisać o czymś co się wie, rozumie, ale jednak się z tym nie zgadza. Bo niestety ja nie potrafię się z tym zgodzić. Jedyny plus tej całej sytuacji, to to, że jednak, gdy nie ma się wyjścia, mimo targających myśli sprzeciwiających, trzeba to zaakceptować. Najlepszym lekarstwem w tym wszystkim jest wtedy czas. Człowiek jest silniejszy niż mu się zdaje, potrafi przetrwać wiele nieprzyjemnych rozczarowań, po czasie je zaakceptować, by w końcu się podnieść i zrozumieć, że...



I na koniec przychodzi taka namiastka satysfakcji, poniekąd zadowolenia z siebie, że jest się zdolnym wbrew wszystkiemu do takiego gestu... A on pozwoli nam ruszyć znów na przód...
Dzisiejszy post może trochę nieskładny, to dlatego, że w ostatnim czasie zbyt dużo myśli na przeróżne tematy, zbyt dużo różnych nowych doświadczeń, z którymi musiałam sobie poradzić. Mam nadzieję, że kolejne będą lepsze heh

niedziela, 19 sierpnia 2012

Przetrwanie czy walka

Znów chwila przerwy w pisaniu. Miałam dążyć do wewnętrznego spokoju, wyciszenia... No tak, miałam. Taki był plan, zamierzenia... A życie pisze inne scenariusze. Pojawiają się sytuacje, na które nie mamy wpływu. Zamiast upragnionego spokoju, problemy przyciągają kolejne. Mówią, że nieszczęścia chodzą parami. W moim przypadku to już raczej stadami O.O Tak, brzmi to może dość komicznie, niestety tak to nie wygląda i do śmiechu nie jest. Bo jak się sypie, tak już wszystko po kolei, jak spadająca lawina niszcząca wszystko na swojej drodze i ciągnąca na sam dół... I teraz pytanie, walczyć czy po prostu próbować przetrwać...


No właśnie. A może to wszystko nie jest warte smutków, zamartwiania się. Może warto by było spróbować olać i iść dalej... Może i warto. Tylko czy każdy tak potrafi? Akurat dziś rozmawiałam z kimś na ten temat. Są ludzie, którzy potrafią tak ot tak, nie przejmować się, "co będzie to będzie"... Ja od pewnego czasu próbuję takiego nastawienia. Owszem w drobnych sprawach może czasem się uda, lecz jednak przy większych problemach nie jestem w stanie przejść na "luzaka" obok problemu i czekać aż sam się rozwiąże bądź (daj Boże) zniknie. Nie wiem czym to jest spowodowane. Może jakąś większą wrażliwością, emocjonalnością czy wrodzonym umartwianiem się heh :/ Albo po prostu, jak to już pisałam w którymś z moich postów, jestem typem, który analizuje wszystkie opcje, doszukuje się tysiąca rozwiązań, by znaleźć to właściwe. Niestety jest to dość czasochłonne jak i chwilami dołujące, gdyż przed znalezieniem odpowiedniego rozwiązania przechodzę przez wiele stadiów tak i radości jak i wielkich smutków.
I znów powracam do pytania z tematu. Przetrwanie czy walka. Tak, dobre pytanie. Starać się przetrwać, czekać aż niektóre problemy z czasem stracą na sile, niektóre może los za nas rozwiąże (bo i tak bywa) czy próbować walczyć, brać się kolejno za każdą męczącą nas sprawę. Stawiać kolejne kroki nie oglądając się, nie patrząc po nogi. Nie czekając aż przepaść zrodzona z tych wszystkich problemów urośnie do takich rozmiarów, że nie będziemy w stanie jej przeskoczyć...



Tak więc, jak zawsze, pisząc posta dochodzę do kolejnych wniosków. Było postawione pytanie, pojawia się i odpowiedź.

"Do wszystkiego, co czynisz, potrzeba Ci odwagi. Jakikolwiek kurs obierzesz, zawsze znajdzie się ktoś, kto Ci powie, że idziesz w złym kierunku. Zawsze pojawi się pokusa myślenia, że Twoi krytycy mają rację. By nakreślić kurs działania i zrealizować go do końca, potrzeba Ci odwagi żołnierza. Również czas pokoju posiada swe zwycięstwa, ale mogą ich zakosztować tylko ludzie odważni"
Ralph Waldo Emerson



...
No tak, dzisiejszy post znów w klimacie dość przykrym? Dołującym? Niestety, jak na razie problemy biorą górę... Choć, gdzieś tam, powoli, szykuje się bardziej weselszy temat. Lecz jak na razie nie jestem jeszcze do końca go pewna. Mam nadzieję, że czas i los będą dla mnie łaskawe i będę mogła go rozwinąć z uśmiechem na twarzy ...

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Prawda

Czy naprawdę mój blog, posty są dołujące? Pisząc na te różne tematy pokazuję złe czy dobre strony? A może w nieodpowiedni sposób staram się przekazać to co mi w głowie siedzi... Kiedyś w którymś z pierwszych postów pisałam, że łatwiej przychodzi mi mówienie o tych gorszych rzeczach, "ciemniejszych" stronach życia i doświadczeń. Dlaczego? Bo kto zastanawia się dogłębnie nad czymś dobrym czego doświadczył? Kto rozkminia czemu spotkało go szczęście, wygrana na loterii czy udany związek? To są sprawy, sytuacje, rzeczy, z których należy się cieszyć, a nie szukać tego przyczyny. Choć w sumie poniekąd to też powinno być lekcją dla nas. By wiedzieć jak postępować, doceniać dobro i je powielać. Tak. Ja jednak wolę pisać o tych bardziej przykrych doświadczeniach, myślach, po to, by móc je zrozumieć, zaakceptować, z niektórymi nauczyć się żyć, inne postarać się wyeliminować. 
Bo ...


Tak. Każde bolesne sytuacje, które nas spotykają, kopniaki od życia powinny uczyć nas. Z każdym kolejnym doświadczeniem czujemy się bardziej dojrzali. Jeśli oczywiście umiemy wyciągać z nich wnioski. Bo tak naprawdę chyba to jest celem zbierania doświadczeń. Nie powtarzanie błędów, lecz uczenie się na nich. 
Może czasem moje posty sprawiają wrażenie, że się dołuję, smucę... Owszem, po części tak jest, lecz staram się właśnie pisaniem wychodzić z takiego stanu. Staram się z każdym słowem napisanym dochodzić powoli do lepszego nastroju, podejścia. Może często wracam do podobnych myśli i wniosków, może czasem w tym wszystkim jest za mało optymizmu. Może... Lecz jest to po prostu prawdziwe. Nie udawane, by fajnie się czytało, nie puste słowa podnoszące na duchu. Raczej odpowiednio przemyślane, ułożone w jedną w miarę spójną całość. Od przedstawienia problemu, przez chęć zrozumienia, po próbę znalezienia rozwiązania...

"Pamiętacie, kiedy byliście małymi dziećmi i wierzyliście w bajki, marzyliście o tym, jakie będzie wasze życie? Biała sukienka, książę z bajki, który zaniesie was do zamku na wzgórzu. Leżeliście w nocy w łóżku, zamykaliście oczy i całkowicie, niezaprzeczalnie w to wierzyliście. Święty Mikołaj, Zębowa Wróżka, książę z bajki byli na wyciągnięcie ręki. Ostatecznie dorastacie. Pewnego dnia otwieracie oczy, a bajki znikają. Większość ludzi zamienia je na rzeczy i ludzi, którym mogą ufać, ale rzecz w tym, że trudno całkowicie zrezygnować z bajek, bo prawie każdy nadal chowa w sobie iskierkę nadziei, że któregoś dnia otworzy oczy i to wszystko stanie się prawdą. (...) Pod koniec dnia, wiara to zabawna rzecz. Pojawia się, kiedy tak naprawdę tego nie oczekujesz. To tak, jakbyś pewnego dnia odkrył, że baśń może się nieco różnić od Twoich wyobrażeń. Zamek, cóż, może nie być zamkiem. I nie jest ważne "długo i szczęśliwie", ale "szczęśliwie teraz". Raz na jakiś czas, człowiek Cię zaskoczy, i ran na jakiś czas człowiek może nawet zaprzeć Ci dech w piersiach"
Anonim 

niedziela, 12 sierpnia 2012

Czas

Zrobiłam sobie kilkudniową przerwę w pisaniu. Miałam poświęcić czas na odpoczynek, na odnalezienie spokoju. O tym miał być mój kolejny post. No tak hmmm. Ale jak pisać o czymś czego tak naprawdę jeszcze nie mam i nie czuję. Czasami myślę, że jestem już blisko, by po chwili znów wracać do punktu wyjścia. Zdecydowanie łatwiej jest pisać o podejmowaniu decyzji, odpowiednich kroków, o gotowości do zmian. Gorzej jednak jest to wcielić w życie...


No tak, czasem mam właśnie takie wrażenie, że próbując zrozumieć, siebie, ludzi, próbując często pomagać, dawać innym rady, sama nie potrafię ich zastosować. Czemu tak jest? Przecież zrozumienie problemu, znalezienie rozwiązania to już połowa sukcesu. Niestety jednak chyba łatwiejsza połowa. Ktoś mi kiedyś powiedział, że umiem ładnie pisać, mówić, rozumiem dużo, że mądra ze mnie dziewczyna, ale co z tego skoro często nie potrafię zrobić tego co wiem, co uważam za najlepsze. Może właśnie za dużo chcę rozumieć, za dużo opcji biorę do przeanalizowania... Owszem podejmuję decyzje, dokonuję wyborów, lecz tak do końca nie jestem pewna w 100% ich słuszności, a co za tym idzie, ciężko mi je wcielić w życie. Pisałam ostatnio o zamykaniu drzwi za sobą, by przypadkiem nie zwątpić i nie cofać się. Co z tego? Mam jakiś taki "dar", że mimo wszystko, mimo, że zamykam te drzwi za sobą, gdzieś przez jakąś szparkę w nich wracają do mnie rzeczy, sprawy, ludzie, których chciałabym zostawić za sobą, by móc iść dalej. Nie wiem, jakieś nieszczelne te drzwi za mną heh. I znów siedzę i rozkminiam, analizuję kolejne ZA i PRZECIW. Po raz kolejny dokonuję wyboru i po raz kolejny doszukuję się  coraz to nowych opcji. Lecz jestem pewna jednej rzeczy... Że któregoś dnia dojdę do momentu, gdy będzie już tylko jedna droga do wyboru, a wtedy będę jej pewna w 100%tach :) Niestety, zajmie mi to trochę czasu, ale czuję, że skłaniam się w dobrym kierunku. Przykładem choćby jest to, że zrozumiałam pewną rzecz... 
A mianowicie ... 


Tak więc myślę, że jestem na dobrej drodze do osiągnięcia upragnionego wewnętrznego spokoju. A gdy wreszcie mi się to uda, pozostawię wszystko co miało do tej pory na mnie niszczący wpływ i ruszę dalej, spokojnym krokiem w przyszłość... :)

"Kto ma słuszność i cierpliwość, dla tego przyjdzie też odpowiedni czas"
Johann Wolfgang Goethe

niedziela, 5 sierpnia 2012

Tak, coś ostatnio się rozszalałam z tymi postami heh. Było pół roku przerwy, nie było czasu, weny, chęci, a teraz? Dochodzę do wniosku, że jednak dużo daje mi pisanie, choć nie jest ze mnie pisarka :P Brakowało mi tego, choć też potrzebowałam tej przerwy na to wszystko co się wydarzyło w moim życiu. Spokoju może jeszcze nie osiągnęłam, wiele sytuacji nadal będzie się za mną ciągnąć, wiele spraw muszę pozamykać, ponieść konsekwencje swoich złych wyborów, ale jednak powoli staję na nogi i dążę do tego wewnętrznego spokoju. I o tym będzie mój kolejny post, ale to już nie dziś. Pora nie ta. Ostatnio troszkę zaniedbałam odpoczynek, narzuciłam sobie zbyt duże tempo, chcąc jak najszybciej pewne sprawy załatwić, jak najwięcej zrozumieć, jak najwięcej osiągnąć w krótkim czasie. Tak jakbym chciała nadrobić stracony czas. A wszystko powinno mieć swój odpowiedni bieg...


Na dziś wystarczy. Powoli w głowie szykuję kolejny post, ale na razie odpoczynek i spokój ... :)

sobota, 4 sierpnia 2012

Droga

Tak. Kolejny post w klimacie zmian i działań. Może czasem się powtarzam pisząc po raz kolejny w danym temacie ... Może, lecz jestem pewna, że każdy kolejny jest bogatszy o nowe doświadczenia, wnioski i pomysły. Dziś np. połączony on jest jak poprzedni, z wcześniejszymi wpisami, więc jednak podobny, a jednak inny ;)


Coś w tym jest. Wiem sama po sobie. Pomimo, że postanawiamy sobie coś, chcemy działać, jednak przychodzą momenty, gdy jest ciężko, mamy chęć się zatrzymać, wycofać, wrócić. Mimo pewności, że nie powinniśmy. Dlatego tak jak to wyżej napisane, czasem lepiej jest zamknąć te drzwi za sobą. Mówią, że nie powinno się palić za sobą mostów, jednak w niektórych sytuacjach jest to jedynym wyjściem, by iść na przód, by nasze obawy, które zawsze gdzieś tam w nas siedzą, nie zaważyły po raz kolejny, byśmy nie stchórzyli. Nawet jeśli wydaje nam się, że jesteśmy czegoś pewni, decyzji, obranej drogi, czasem przychodzi zwątpienie czy aby na pewno dobrze robimy. Czy aby na pewno to dobry wybór. I w sumie możemy się tak zastanawiać i nadal nic nie robić. Konsekwencja. Tak, to powinna być podstawa do zmian. Decydujemy i działamy. Nie ma, że boli, że żal. Czasem jednak jest to trudniejsze niż nam się z początku wydawało. Tak jak ja, stawiam powoli kroki na przód, podejmuję decyzje, planuję jak wcielić je w życie, lecz przychodzą momenty, nawet w tej chwili, gdy piszę ten post, że waham się, że ciężko mi wytrwać. Dlatego właśnie zamykam pewne drzwi. Nie wiem czy akurat w dobry sposób, bo dość radykalny i myślę, że niezbyt przyjemny jak i dla mnie, tak i osób, które są z tym powiązane. Lecz wiem, że innego sposobu nie ma, bo znów zawaham się, znów obawy wezmą górę, znów dam się zmanipulować, oszukać, wykorzystać... Nie, nie popełnię po raz kolejny tego błędu. Niestety moją zmorą zawsze było to, że chciałam jak najlepiej dla wszystkich i zwykle wychodziło najgorzej dla mnie. Spotykałam na mojej drodze osoby, które potrafiły to idealnie wykorzystać. Tą moją słabość, którą była wiara w ukryte dobro, w to, że każdy zasługuje na szansę, na pomoc, wsparcie. Dawałam więcej niż otrzymywałam. I znów wracałam do punktu wyjścia z coraz większymi obawami, lękami i coraz mniejszym zaufaniem do ludzi. Przez to wszystko straciłam pewność siebie, radość z życia, samozaparcie i siłę. Przestałam wierzyć w sens tego co robię, co chciałabym robić. Dlatego teraz zamykam drzwi, odcinam się raz na zawsze od tego, co może we mnie zasiać wątpliwości co do słuszności mojego wyboru i dalszych tego konsekwencji. Tak więc odnajduję na nowo w sobie to co utraciłam i idę do przodu z coraz częściej pojawiającym się uśmiechem na mojej twarzy ... :)


No to patrz ... :)

"W naszym życiu przychodzą chwile strapienia i nie można ich uniknąć, bo zdarzają się nie bez powodu.
- Jakiego powodu?
Na to pytanie nie  umiemy odpowiedzieć ani przed, ani w chwili, gdy pojawiają się trudności. Dopiero, gdy są już za nami, rozumiemy dlaczego stanęły na naszej drodze."
Paulo Coelho 

czwartek, 2 sierpnia 2012

Wygrana

Był post o dylemacie, decyzjach, czekaniu i cierpieniu. O wyborach i samotności. Czasem życie bądź los podejmuje decyzje za nas. Mimo, że sobie coś założymy, postanowimy, chcemy w czymś wytrwać dzieje się coś co to przekreśla, ukazuje brak sensu. Może po to, by otworzyć nam oczy. Pokazać nam co tak naprawdę się liczy, pokazać o co jednak możemy walczyć, a o co nie powinniśmy...



Niestety muszę zgodzić się z opisem na obrazku. Jest to żałosne, gdy poświęcamy się, czekamy na jakiś znak, gest, na jakąś zmianę, łudzimy się na coś, a okazuje się, że naprawdę nie było warto, że ktoś po prostu zakpił sobie z nas. Przytoczę też myśl z jednego z poprzednich postów, że czasem w głębi nas tkwi nadzieja na coś czego po prostu już nie ma. Coś czego chcielibyśmy, za czym tęskniliśmy, lecz niestety to już dawno minęło, odeszło, a może nigdy tego nie było. Jedynie wytwór naszej wyobraźni o czymś pięknym, wyjątkowym, ponadczasowym. 
Tak, bo co można zdziałać czekaniem i cierpieniem dla kogoś, kto ma to w dalekim poważaniu. Przykre. I to nie jest tak, że to my rezygnujemy, że nie kochaliśmy wystarczająco mocno, że nie potrafiliśmy zawalczyć czy wytrwać. Teraz wiem, że wytrwałam do końca, lecz niestety przyszedł moment, gdy dotarło do mnie, że walczyłam o coś niemożliwego, o coś co nie miało prawa się spełnić, nie mogło być happyendu. Bo nasze uczucia to nie wszystko, nie są wystarczające do pełnego szczęścia. Do tanga trzeba dwojga. Poniekąd jestem dumna z siebie. Nie zrezygnowałam, próbowałam, choć bywało ciężko. Ale potrafiłam swoją cierpliwością dojść do momentu, gdy cała nadzieja ze mnie opadła. I nie jest to złe. Doszłam do końca tej drogi, którą niecały rok temu rozpoczęłam. Przyniosła mi ona wiele radości jak i cierpienia, wiele uśmiechów jak i łez. Ale skończyła się. W sumie to już dawno, a ja nadal szłam po omacku z wiarą i nadzieją, lecz sama. Może za daleko zaszłam, może powinnam była zatrzymać się w pewnym momencie, a może musiałam tak daleko dojść, by jednak zrozumieć, ujrzeć koniec tej drogi i zobaczyć, zrozumieć, że pewne rzeczy się kończą i mogą pozostać jedynie miłymi wspomnieniami. Dziś to wszystko rozumiem i akceptuję, choć jeszcze tkwi we mnie żal, że jednak tak to się skończyło. Lecz wiem, że nie mogło inaczej. To co kochałam, od dłuższego czasu nie istniało już, było moje tylko przez krótki ułamek, dosłownie przez moment, a ja wciąż żyłam niespełnionymi marzeniami o tym, wyobrażając sobie, że jeszcze mogę to zatrzymać. Za późno. Może to przykre, że dane mi było poczuć coś tak głębokiego i zostało mi to odebrane. Czasami jestem z tego powodu zła, myślę, że nie chciałabym tego nigdy spotkać, poczuć, ale jednak to jest coś co zachowam w sercu. Nie osobę, a uczucie. Zachowam w pamięci to, że jestem skłonna kochać pomimo wszystko, że mam w sobie siłę walczyć do utraty tchu o to co kocham. Mimo, że nie otrzymałam tego, o co walczyłam, czuję się wygrana. Wygrana sama ze sobą, z przeciwnościami, które mogłam pokonać. Przegrałam jedynie z tym, czego nie byłam w stanie zmienić, a nie jest to dla mnie żadną porażką. Choć nadal jeszcze gdzieś tam w środku kuje, jeszcze gdzieś tam żal. I pewnie jeszcze nie raz zrobi się smutno, gdy będę patrzeć na tą małą buzię, która zrodziła się z tych wszystkich uczuć. Nieraz zaklnę pod nosem za "złośliwość" losu. Lecz ...


Bo są ludzie, którzy naprawdę są warci uśmiechu i nie powinniśmy zaprzątać sobie głowy ludźmi, którzy nie są warci nawet naszego przelotnego spojrzenia...

"Nigdy nie płacz, że coś minęło. Co odeszło - już nie wróci. Zawsze pamiętaj czego Cię to nauczyło."
Anonim 

środa, 1 sierpnia 2012

Niebawem kolejny post, muszę tylko pozbierać myśli,  opanować złość i frustrację, pogodzić się z czymś co było nieuchronne, a tylko moja ślepa nadzieja mnie przy tym trzymała. Przyznać sama przed sobą, że to kolejne doświadczenie, kolejna lekcja, że potrafię je znieść godnie ...


"Ludzie bardziej obawiają się śmierci niż bólu. To dziwne, że odczuwają lęk przed śmiercią. Życie rani bardziej niż ból."
Jim Morrison