Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

piątek, 30 maja 2014

Chorobowe wariacje

Dziś wyjątkowo, beż żadnych pomysłów, bez chęci wyrzucenia myśli. Ot tak, postanowiłam coś naskrobać na blogu, żeby nie było, że olewam sobie pisanie i tygodniami nie pojawia się nic nowego heh :P
Czy będzie to składne, ułożone, szczerze wątpię heh. Od paru dni pozbieranie się do kupy graniczy u mnie z cudem. Myśli schowały się gdzieś tam głęboko i siedzą sobie po cichutku. Chyba nie chcą przedzierać się przez ten cały szum, który mam w głowie.

Oj tak, mega choróbsko, angina pełną parą. Po tych wszystkich chorobowych wariacjach młodszego W, przyszła kolej na mnie :/ Ból mięśni, ból gardła, głowy, gorączka i delirka. Towarzyszy mi to już od 4 dni. Ratuję się jak mogę, choć wdrożony antybiotyk coś opornie zaczyna działać. I tak się pocieszam: "jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę, trzeba przetrwać, będzie lepiej". 

Może wydaje się to śmieszne, że dorosła osoba aż tak biadoli, ale chyba po prostu odzwyczaiłam się od chorowania, takiego konkretnego. Ostatni raz anginę i antybiotyk miałam chyba jeszcze w szkole średniej o.O będzie z 10 lat :O

Wtedy to można było chorować. Człowiek nie zdawał sobie sprawy jaką wygodę ma. Można było dostać leki i sru do wyra, przeleżeć bite 3,4,5 dni. Mama, tata bądź siostra przynieśli herbatkę do łóżka, kupili soczek w sklepie czy zrobili kanapki. Laba, wypoczynek i kuracja pełną gębą heh. Nawet miewało się już dość tego leżenia, a jak poczuło się lepiej to od razu jak nowy model. Ahhh to były czasy...
Oczywiście nie tęsknie za chorowaniem hehe, lecz chyba za tym, że zawsze miało się przy sobie na pełen etat kogoś, kto dbał...

W życiu dorosłym nie zawsze tak jest. Owszem pomoc, jakiś rodzaj troski czy wsparcia w takich momentach jest od rodziny. Ale stety bądź niestety czasem jest to obcięte do granic możliwości. Poza tym przecież samemu też trzeba dbać o takich dwóch mały ludzików. Jak to wymieniłam wyżej, podać herbatkę czy soczek i pozwolić odpoczywać. To co odeszło gdzieś tam, bezpowrotnie z naszego życia, teraz przekazuje się swoim dzieciom. Nie ma wyproś. Life is brutal heh.

Cóż. Tak więc pozostaje po raz kolejny zacisnąć zęby i jakoś przetrwać. Czas jest lekarstwem na wszystko :)

Pozdrawiam Was wszystkich i życzę dużo zdrówka przy tych wariacjach pogodowych. Ale najbardziej i z całego serca życzę byście mimo wieku, mimo dorosłego życia mięli przy sobie choćby jedną, bliską osobę, która pozwoli Wam czasem poczuć się jak dziecko... ;) 

PannaEm

poniedziałek, 26 maja 2014

Zmiany

Miałam dzisiaj dodać jakiś fajny wpis, który otworzy kolejną serię. Tak jakoś układają się myśli, zbierają doświadczenia, obserwacje, że postanowiłam urozmaicić bloga. I co? I dupka blada heh :P Już tłumaczę dlaczego ;)

Moje prowadzenie bloga, ostatnimi czasy, sprowadza się do wejścia, napisania postu i wyjścia heh. A całkowicie pominęłam fakt, że pasuje, by wyglądał przejrzyście i ciekawie. I otóż wzięłam się za segregacje wpisów. O żesz, co mnie podkusiło to ja nie wiem hehe. Bite 2h przeglądania wszystkich wypocin, dodawania etykiet, by łatwiej można było znaleźć temat, który interesuje. (po lewej stronie bloga znajdziecie wszystkie etykiety:) ) A i tak, myślę, że to czubek góry lodowej, jeśli chcę, być w pełni zadowolona :P I przyznaję, jedna, wielka tragedia :/ Chaos, harmider, wszystko na kupę o.O Szlag.

Ale cóż, ja jak to ja, jak się zawezmę, to nie ma bata, uporządkuję wszystko jak należy :) Tylko potrzebuję na to czasu i będzie gitez majonez :D

Swoją drogą, przeglądając wszystkie wpisy, od początku prowadzenia bloga, bywały momenty, gdy łapałam się za głowę i z niedowierzaniem czytałam hehe. Czy ja to w ogóle napisałam? Co mną kierowało? Przy jednym z postów aż zaklęłam pod nosem hah. Nie mówiąc już o tym jak kiedyś pisałam. Boszz, nie zdawałam sobie sprawy :O
Ściany tekstu. Jak to w ogóle dało się czytać?!
Widzę, z perspektywy czasu, że pewne poprawki wprowadzone na blogu są na plus :) I mam zamiar uczyć się na swoich błędach. Skoro już postanowiłam na nowo pisać, rozwijać się w tym, pasuje wziąć się za to jak należy :P

Tak tak, moi drodzy czytelnicy, tak łatwo się mnie nie pozbędziecie :P Dalej będę dodawać "błyskotliwe" wypociny, dziwne obserwacje i (czasem) komiczne wnioski ;)
Ot co, cała ja. Niektórzy mają ubaw z czytania, inni przysiądą z zaciekawieniem i rozkminką, a jeszcze inni zapewne szukają na mnie jakiś haczyków :P

Cóż, każdy ma swój powód zaglądać tutaj i czytać to co staram się przekazać. Moją decyzją było założenie bloga, moją zamknięcie go, jak i otwarcie na nowo. Tak więc poniosę wszelkie tego konsekwencje w postaci słów uznania :D jak i krytyki czy szyderstwa :)

Otwarcie nowej serii wpisów (o czym wspomniałam na początku) pozostawię na inny dzień. Totalnie wyczerpały mnie te "porządki" na blogu heh. 
Tak na marginesie dziwnie było powrócić do pewnych wpisów, przeczytać je na nowo i poniekąd wrócić do nich myślami... Co wtedy czułam, co przeżywałam... Chyba to najbardziej mnie zmęczyło myślowo ...

Ale bez przymulania. Niebawem kolejne wpisy. Tym razem może uda mi się bardziej zachęcić męską część widowni do przycupnięcia na chwilę i rozkoszowania się moim zgrabnie ułożonym potokiem myślowym ;)

Ciekawi? Zapraszam :)
Pozdrawiam
PannaEm

niedziela, 25 maja 2014

Dylematów ciąg dalszy

Był już wpis w tym temacie, dłuższy czas temu, lecz myślę, że jest to coś co zatacza koło, wciąż powraca i dotyka kolejnych sytuacji.

Całe nasze życie to pasmo decyzji, kroków, jak i konsekwencji tego co postanowimy. Czasem wybierając pewien kierunek, gdzieś po drodze, czy to na początku czy przy końcu, nachodzą nas wątpliwości. Czy aby słusznie postępujemy? Czy nasze decyzje, które podejmujemy, kroki, które stawiamy, zaprowadzą nas do tego, do czego dążymy? Czy jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkie skutki i konsekwencje, jakie przyniosą nasze wybory? Na ostatnie zadane pytanie znam odpowiedź: Niestety nie. Życie wtedy chyba byłoby zbyt proste heh. 

I tu właśnie pojawia się dylemat. Skąd mam wiedzieć, które postanowienia są słuszne? Skąd pewność, że te, które wcielam w życie, przyniosą mi to, czego oczekuję? A skoro nie mam pewności, co robić dalej? Zatrzymać się, a może cofnąć? Zacząć od nowa czy brnąć dalej, konsekwentnie?

Masa pytań, a to tylko kilka, które ubrałam w słowa. A wnioski? Chyba ciężko o nie. To do każdego z nas należy decyzja. Do każdego z nas wybór, ponieważ to my sami ponosimy ich konsekwencje. 

Czasem chciałabym, że by to ktoś za mnie zadecydował. Powiedział: "Słuchaj, zrób tak i tak, koniec kropka". Chyba łatwiej byłoby konsekwentnie dążyć do celu, nie zatrzymując się i nie zastanawiając czy to dobry wybór. A w razie czego, w razie niepowodzenia, można na kogoś zrzucić winę za porażkę :P

Wiem, to zbyt proste. Nie ponosząc konsekwencji złych wyborów, nie potrafilibyśmy z czasem podejmować własnych decyzji. Ale czemu to jest takie trudne. Czemu mimo wyznaczonego celu i drogi, tak trudno być konsekwentnym? Może dlatego, że doświadczenia, które zbieramy po drodze, sytuacje i odczucia, zmieniają się. 

Czasem żałujemy pewnych kroków, zastanawiając się, co by było, gdybyśmy zrobili inaczej. Może byłoby lepiej? Może, a może nie. Lecz tego już się nie dowiemy. A konsekwencja? Osobiście uważam, że powinniśmy się jej trzymać, by uszanować własne zdanie. Ale... Oczywiście u mnie zawsze jakieś "ale" :P Myślę, że powinniśmy brać również poprawkę na to, że od momentu podjęcia decyzji do osiągnięcia celu, potrafi być daleka droga, pełna zmian, czynników, które mogą zmienić tak i nasze postrzeganie problemu, jak i sytuację, w której się znaleźliśmy. 

Nie raz słyszę teksty typu: "Powinnaś być bardziej konsekwentna", "Co chwila zmieniasz zdanie". Może tak jest. Lecz bierze się to właśnie z tego, że staram się brać pod uwagę zmieniającą się sytuację, ludzi i uczucia. To co było ważne na początku, z czasem może stracić na znaczeniu, by coś innego stało się priorytetem. Sztuką jest, myślę, odpowiednio to dostrzec i potrafić przyznać się, choćby przed samym sobą, do popełnionego błędu. I umieć, nadal, z podniesioną głową, podejmować kolejne decyzje i dążyć do celu. 

Czasem z nadzieją, że swoimi, może nieświadomymi, złymi krokami, nie zniszczyliśmy tego, na czym nam zależy...

Warto o tym pomyśleć.
Pozdrawiam
PannaEm

poniedziałek, 19 maja 2014

Tylko raz

Pomysł na wpis rodzi się od dwóch dni. Jak to u mnie, czasem rozmowa, sytuacja, film czy książka, pobudza do płynięcia myśli w jakimś danym kierunku. Czasem "chodzi" to za mną i nie daje spokoju. Tak jak w tym przypadku. 

Tym razem pozwolę sobie wkleić tekst, zaczerpnięty z pewnego filmu, jako początek postu, a reszta? Mam nadzieję, że przyjmie odpowiednią formę, ciut inną niż dotychczas, adekwatną do zamierzenia ;) Miłego czytania :)

"Nagle zdajesz sobie sprawę, że wszystko się skończyło. Naprawdę. Nie ma już powrotu. Czujesz to. I próbujesz zapamiętać, w którym momencie to wszystko się zaczęło. (...) I to w tej chwili zdajesz sobie sprawę, że to wszystko zdarzyło się tylko raz. I nieważne jak bardzo się starasz, nigdy nie poczujesz się taki sam. Nie będziesz już nigdy czuć się jak trzy metry nad niebem..."
Moccia Federico "Trzy metry nad niebem"

Nie ma dwóch takich samych zachodów słońca, nie ma identycznych dni, sytuacji, odczuć. Każde z nich ma w sobie coś innego, wyjątkowego. Ale też w każdym z nich jest jedno, to jedyne, niepowtarzalne. To coś, co nie daje spać po nocach. To coś co powraca, wywołuje niemy krzyk, dławiący płacz i nieopisany ból. Umiejscowiony gdzieś w środku, w bliżej bądź dalej nieokreślonym miejscu. Najczęściej w okolicy serca, miejsca gdzie wszystko boli najbardziej. Nie w głowie, nie w myślach, choć tam też. Lecz ból myśli można zagłuszyć, czymkolwiek. Bólu serca nie jest w stanie nic przyćmić. Tkwi jak zadra, drzazga, której nie można niczym wyciągnąć. Zatruwa powoli wszystko. Najpierw to co jest najbliżej, później już jak leci, byle jak najwięcej. Jak trujący bluszcz...

Zdajesz sobie sprawę, że są sytuacje i SYTUACJE, uczucia i UCZUCIA. Zdajesz sobie sprawę, że pewne rzeczy się kończą, nie ważne jak istotne były. Nie ważne jakie miejsce zajęły. Nic nie jest ważne. Przeżywasz to tylko raz. Tylko raz stoisz przed szansą. Taką prawdziwą. Tylko raz zdarza Ci się coś naprawdę wyjątkowego. Coś za co mógłbyś skoczyć w ogień, oddać życie... 
Lecz Twoje decyzje nie są wyjątkowe. Są przyziemne. Czasem racjonalne, czasem szalone. Ale nigdy wyjątkowe. Wyjątkowym jest to, co starasz się później zrobić. W momencie, gdy zdajesz sobie sprawę ze zmarnowanej szansy. Jesteś w stanie przewrócić świat do góry nogami, rzucić niebo na ziemię, by tylko to odzyskać. Lecz prawdziwą szansę ma się tylko raz. Nie ma prób generalnych, nie ma powtórzeń. 

Myślę, że takie szczęście nie jest osiągalne dla nikogo. Jednym jest dane zaznać go przez chwilę, innym nigdy. Jedni cierpią z powodu utraty, inni zatrzymują się przy opcji zastępczej. Ci drudzy, myślę, że są bardziej i dłużej szczęśliwi, może nawet całe życie. Dlaczego? Bo łatwiej żyć ze świadomością posiadania nieba, niż utraty trzech metrów nad nim...

"Niech ludzie nie znający miłości szczęśliwej twierdzą, że nigdzie nie ma miłości szczęśliwej. Z tą wiarą lżej im, będzie żyć i umierać."
Wisława Szymborska

Ten wpis dedykuję Tobie... Tak, Tobie... I wiesz dlaczego... A jeśli jeszcze nie wiesz, popatrz wstecz, a zrozumiesz...

Pozdrawiam
PannaEm

wtorek, 13 maja 2014

Życie - zmartwień ciąg dalszy

No i proszę, tyle różnych przerw na blogu z powodu nawału spraw, obowiązków, stresów itp., a jednak jak się chce, można znaleźć czas, mimo wszystko, na naskrobanie kilku zdań. Kwestia samozaparcia? A może po prostu przesyt już myśli, frustracji i trzeba dla nich znaleźć ujście? Może.
Parę bliskich mi osób pewnie ma mi to trochę za złe. A może nie za złe. Nie wiem jak to ująć. Jest im przykro? Czują się zawiedzeni? Że nie zwracam się już tak jak kiedyś ze swoimi problemami, rozterkami, że nie szukam w nich wsparcia tak, jak robiłam to do pewnego momentu. A może szukam, lecz w inny sposób? 
No bo ileż można wałkować wciąż te same tematy. Ile można żalić się na to samo? Ile można ciągle i do upadłego wracać do tych samych problemów? 
Bo mam wrażenie, że problemy zataczają jakieś błędne koło. Owszem, wdzierają się gdzieś tam jakieś nowe, dodatkowe, ale "namieszają" i mijają. Główną rolę, niestety odgrywają wciąż te same. Jest ich garstka. Może 3-4, ale wracają z siłą tsunami. Odlatują na bezpieczną dla nas odległość i gdy już poczujemy się pewnie, odwrócimy, by ruszyć dalej, powracają zataczając koło i uderzając w nas na nowo. Jak bumerang, który wypuszczasz z rąk i nie jesteś przygotowany na jego powrót. A to przecież nie Australia, kangurów tutaj nie widzę, co najwyżej parę osłów czy baranów. Ale kangury? Więc może zamiast bumerangu przydałby się taki balonik jak w Akademii Pana Kleksa. Zapakować na niego wszystkie problemy i sru, puścić w niebo. Hmm, ciekawa myśl, ale jak to zrobić? :/

Niestety życie nie jest tak proste jak w książkach, bajkach czy filmach. Kieruje się własnymi prawami, przypisanymi każdemu z nas indywidualnie. Coś na zasadzie selekcji (?). "Ten już tyle przeszedł, wyszedł na prostą, jak dorzucę trochę problemów i tak da radę, nie może spocząć na laurach. Ten i tak ma wszystko gdzieś, więc na co mu problemy. A tamtemu rzucę tylko troszkę przecież w czepku urodzony" ;] No śmiejcie się z moich przykładów, śmiejcie gromkim śmiechem, ale inaczej nie potrafię tego ująć. Nic innego mi do głowy nie przychodzi. Chyba, że to przyciąganie problemów swoim nastawieniem, o czym pisałam ostatnio. Sama już nie wiem. Chwilami gubię się.
Zmagam się z własnymi problemami, na tym cholernym bumerangu (chyba im tam wygodnie ;]), patrzę na rozterki i kłody pod nogi bliskich mi osób, obserwuję i nadstawiam uszy na to co dzieje się dookoła, nawet u obcych ludzi. I otwieram szeroko oczy ze zdziwienia. Jeszcze pasuje bym rozdziawiała usta w geście rozpaczy.

Choroby dziecka/dzieci, wciąż powracające. Brak pracy, bądź czasu, by tą pracę wykonywać. Co za tym idzie coraz większe trudności w zapewnieniu sobie i bliskim choćby podstawowych warunków na godne życie. Nieporozumienia z przyjaciółmi czy rodziną. Przeszłość, która uparcie daje o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Przykładów jest masa. To tylko czubek góry lodowej. I jedyne co teraz przychodzi mi na myśl to obrazek kątem oka zauważony i powracający w myślach...



No i gdzie mój sens? Do cholery jasnej, pytam się, kto mi zajumał mój sens?!...

Czy Wy też tak macie?

Pozdrawiam
PannaEm

piątek, 9 maja 2014

Komplikacje, wariacje i frustracje

Postanowiłam nadrobić trochę blogowych zaległości. Tyle razy mówiłam sobie w duchu, że będę pisać regularnie. Może nie jakoś bardzo często, ale w miarę nie zaniedbywać pisania. I co? I uj bombki strzelił ;] Dlatego wykorzystuję czas, gdy jest, jak ja to mówię, "ujowo, ale stabilnie" i nadrabiam w postach heh. Znając życie i ten mój jakiś złośliwy los, niebawem pewnie znów odstawię bloga na dalszy plan, bo przyjdą kolejne stresy, obowiązki, itp., itd. Ale w ostatnim czasie zostało chyba połechtane troszkę moje ego :P jeśli chodzi o pisanie. Kilka słów uznania, pochwał i o, rosnę już w piórka hehe. I to właśnie daje mi motywację, by nadal to robić :) (pisać, nie rosnąć w piórka :P) Ale do rzeczy, moi drodzy.

Korci mnie, żeby poruszyć jeden, dość ważny temat, lecz w środku jest jeszcze na to jakaś blokada. Może kiedyś zbiorę się i o tym napiszę, gdy nerwy i frustracje opadną. I tak teraz, pewnie nie potrafiłabym sklecić tego jakoś spójnie, bo wciąż wywołuje to "wewnętrzną delirkę" :/ Tak więc odganiam niepotrzebne myśli i ...

Wybiorę temat, który dość często się pojawia. Dość często daje o sobie znać. I założę się, dam sobie rękę uciąć, że większość z Was ma podobnie jak ja. O czym mowa? O komplikacjach...

Ośmielę się zadać bezpośrednie pytanie do Was, moi drodzy czytelnicy, ilu z Was i jak często powtarza to błędne koło jakim jest wyjście na prostą, by po chwili znów kręcić się po bezdrożach? Ilu z Was po stresach, nerwach, komplikacjach życiowych, gdy wszystko w miarę się uspokaja, zaczyna powoli widzieć przed sobą jakąś nadzieję, że już będzie dobrze? I ilu z Was, nie czekając długo, znów się rozczarowuje kolejną lawiną nieprzyjemności? Dla ilu z Was ten czas spokoju pomiędzy coraz to nowymi problemami, jest jedynie chwilką na odstapnięcie (przy dobrych wiatrach dłuższą, przy gorszych nawet na to nie starcza czasu)? Dla ilu z Was życie toczy się od problemu do problemu i kolejnych zmagań z nimi? 
Czy tylko ja tak mam? Czy tylko ja mam tak, że gdy już widzę to światełko w tunelu, już jestem blisko i bach, znów się oddala, nie dając nawet możliwości napawania się nim? Ogrzania rąk, duszy i serca...

Myślę, że nie jestem w tym osamotniona. I zastanawia mnie skąd to się bierze... Hmmm. Chwila namysłu, papieros.

Chyba najlepiej wychodzi mi rzucanie pytajników w przestrzeń. Zadawanie ich głośno, świadomie lub pod wpływem impulsu pisania. Ale to nie ważne. Dużo pytań jest zaplanowanych, dużo wypływa podczas potoku myślowego. Palce czatalce same jakoś je układają, nazywają. Dlatego tak lubię pisać. Czasem sama siebie zaskakuję ilością i wartością tego jak te paluszki zgrabnie współpracują z moimi "szarymi komórkami" (przy okazji znalazłam ciekawy tekst o szarych komórkach, więc blogowanie również mnie uczy :P). Ale znów zbaczam z tematu...

Tak więc skąd biorą się kolejne problemy. Skąd bierze się jakaś taka dziwna pewność, że ten błogi spokój nie potrwa długo? Może z naszego podejścia? Może właśnie z tego, że wychodząc na prostą, przywołujemy kolejną lawinę problemów (przecież tyle razy ten schemat się powtórzył, czemu teraz miałoby być inaczej?). Ale czy naprawdę mamy aż taką siłę, by przyciągać do siebie następne i następne rozterki? Naprawdę mamy w sobie, gdzieś w środku taką moc? Może. Bo w sumie jak to inaczej wyjaśnić? Skoro czasem narzekamy na złośliwość losu, co jest w jakiś sposób wytłumaczeniem naszych porażek, de facto w to wierzymy, więc dlaczego nie można uwierzyć w siłę przyciągania problemów swoim nastawieniem? 
Aż na myśl przychodzi mi genialny film "The Secret", który oglądałam już jakiś czas temu. Moje dzisiejsze myśli i post idealnie się z nim komponują. Idąc za tą myślą wydaje się to takie proste. Zmień myślenie, problemy znikną. Kurdę banał, prawda? :P Kolejna rzecz, która idealnie do tego pasuje, to tekst znaleziony jakiś czas temu "życie odwzajemnia uśmiech uśmiechem, a kopniaka kopniakiem". I wydaje się to takie proste prawda? Wychodzić na prostą, cieszyć się tym i wgl jeden wielki zaciesz...

A może rzeczywiście coś w tym jest? Może rzeczywiście zamiast doszukiwać się kolejnych porażek, potknięć, "złośliwości losu", warto cieszyć się z tego co jest. Że wyszło się z obronną ręką, że pokonało się przeciwności losu i że może być już tylko lepiej. Może rzeczywiście warto budować to pozytywne nastawienie z każdym kolejnym krokiem zbliżającym nas do tego światełka w tunelu i wtedy uda nam się na dłużej zatrzymać je przy sobie? Może to właśnie odpowiedź na moje pytajniki? Może to nadzieja ma być wybawieniem z tej matni, a nie przygotowywanie się na kolejne starcie? Może zamiast przygotowywać się do kolejnego boju, kolejnych zmagań, powinniśmy bardziej napawać się tą spokojną drogą i nie baczyć na zjazdy, a rozdroża mijać z podniesioną głową i uśmiechem... Bo ...

"W życiu piękne są tylko chwile (...) dlatego czasem warto żyć"
Ryszard Riedel

Ale czy potrafię? Ostatnie pytanie w moim wpisie? Czy Twoje również?

Pozdrawiam
PannaEm

środa, 7 maja 2014

Samotność - doświadczenie - strach

Zacznę wpis moim znakiem rozpoznawczym:P Po dłuższej przerwie... Chociaż z tego co widzę, nie jest ona tak długa jak wcześniejsze heh. Ale co mi tam.

Przyznaję, dziś pozbierać myśli do kupy to nie lada wyczyn dla mnie. Ba, w ciągu ostatnich dni, może nawet tygodni wszystko buzuje. I ni huhu, nie jestem w stanie tego posegregować czy poukładać. Jeden wielki chaos, mętlik w głowie, a jedyna ochota jaka przychodzi to uciec od tych myśli gdzieś daleko. Niestety. Od sytuacji, miejsc czy ludzi, w jakiś sposób, jest możliwość się odciąć. Od myśli niestety nie. Dlatego zrobię inaczej niż zwykle i nie będę starać się ogarnąć tego bajzlu w głowie, próbować poskładać jakoś spójnie to co we mnie siedzi. Dziś pójdę całkowicie innym torem.
Poruszę temat, który już chyba nie raz powtórzył się na blogu. Temat, który gdzieś tam w środku, cichutko sobie siedzi i tylko czasem dochodzi do głosu. Temat, który dotyczy wielu ludzi. Który nie krzyczy głośno, nie wywołuje lawiny myślowej. Co najwyżej czasem wbije taką małą szpileczkę gdzieś w okolicy serca, by o sobie przypomnieć. To samotność...

Samotność, a co za tym idzie: pustka, smutek i duże pokłady niezadowolenia, niespełnienia i rozczarowania. Rozczarowania z dokonanych wyborów, niezadowolenia z popełnionych błędów, braku spełnienia w życiu. 
Ale żeby temat nie brzmiał standardowo i prymitywnie dorzucę jeszcze jedno, ważne, łączące się mocno z nim, pobudzające go i często utrzymujące. To doświadczenie. 
Doświadczenie, które nie daje wyjść z tej matni, bańki negatywnych odczuć. Trzyma w swoich szponach, by nie popełnić kolejnego błędu, znów nie zaryzykować, by po raz kolejny się nie rozczarować. Zamiast uczyć stawiać pewniejsze, trafniejsze kroki podsyca strach przed następną porażką...
Strach. Jak już kiedyś napisałam, jedno z najmocniejszych odczuć jakie zdarzyło mi się doświadczyć. Paraliżuje, zniechęca, odbiera chęci i nadzieje. Podparty doświadczeniem jest jak wielki mur, nie do przebicia. Odcina on od możliwości zmian, od próby wyrwania się z tego błędnego koła. Jest głównym, w połączeniu z doświadczeniem, bodźcem do zatracania się w samotności...

Od słowa do słowa, określenia do określenia zatoczyłam tym pełny krąg, by móc powrócić do kluczowego, sedna mojego postu. Słowa, które chciałam rozwinąć, opisać i nagle ... pustka w głowie o.O Czy tym właśnie jest samotność? Czy to w związku czy w jego braku, czy to wśród ludzi czy gdzieś z boku. Czy tym jest właśnie samotność? Taka prawdziwa? Nieumiejętnością ubrania nawet w słowa tego co ze sobą niesie, co wzbudza? Jedną, wielką pustką. Zamyśleniem się, "zawieszeniem", by po chwili zdać sobie sprawę, że brak jakichkolwiek określeń czy słów na opisanie jej. 
Samotność społeczna, związkowa, umysłowa, emocjonalna, uczuciowa... 
Świadomość własnej nieprzynależności do niczego i nikogo. Brak przywiązania do miejsc, sytuacji, ludzi albo odwrotnie, tych wymienionych, do nas samych. Brak uczuć i głębszych emocji (no poza wQrwem, bo ten jakoś mnie nie opuszcza heh:/), brak myśli i brak... Po prostu brak...

Tak więc posiedzę sobie cichutko, wspólnie ze swoją samotnością, popatrzymy sobie w oczy i doskonale się zrozumiemy, bez słów, jak zawsze...

"Samotność, prawdziwa samotność bez złudzeń, to stan poprzedzający obłęd lub samobójstwo."
Erich Maria Remarque (Paul Remarque)


Pozdrawiam
PannaEm