Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Podsumowanie roku, postanowienia noworoczne

Nie będę się dziś rozpisywać. Ani weny ani nastroju na to. Można powiedzieć, że dziś piszę tak trochę na siłę. Obiecałam sobie, że dodam post na koniec roku, więc to robię, ale niestety bez entuzjazmu. 

Niestety muszę przyznać, że ten rok nie należał do udanych. Może i dużo postanowień udało się zrealizować i z niektórych jestem zadowolona, ale jednak mógł być lepszy. Może zbyt mało samozaparcia i konsekwencji? Nie wiem. A może zbyt mało wymagań wobec siebie i mało poważne podejście do zmian i wcielenia w życie celów. 

W każdym bądź razie podsumowując. Rok 2013 - trochę lipa. Zbyt dużo negatywów, za mało optymizmu. Zbyt dużo wahań, zbyt mało znaczących zmian. 

A przyszły rok? Tym razem nie będę tu pisać swojej nowej listy postanowień noworocznych. Tym razem postanowiłam zapisać ją typowo dla siebie, w zeszycie. Czy podzielę się później wnioskami? Nie wiem. 

Na chwilę obecną postanowiłam zawiesić bloga. Nie wiem czy będzie to na stałe czy długi czy krótki czas. Sens tego co robię - pisania, został troszkę zachwiany. Tyle poświęconego czasu na problemy, wnioski, czasem rady, a teraz zdałam sobie sprawę jak mało sama potrafię z tego wcielić w życie. Więc jaki tu sens? Jaki sens jest w próbie zrozumienia, gdy samemu tak naprawdę niewiele się rozumie. Bo jak to inaczej nazwać, skoro czasem nie potrafię uwierzyć we własne słowa... Wrócę do pisania, jeśli pokażę sama sobie, że potrafię...

Tak więc w skrócie plan jest taki, by Nowy Rok przyniósł o wiele więcej niż stary. I tego Wam życzę moi Kochani. Celów, chęci zmian, poprawy i samozaparcia w tym co robicie. A przede wszystkim zadowolenia z tego. By zmiany, które zechcecie wnieść w swoje życie były dobrymi wyborami, a decyzje, które podejmiecie zaowocowały w przyszłości. 

Szczęśliwego i owocnego tego 2014 Roku.

Życzy i pozdrawia PannaEm

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Recepta na szczęście

W całym tym szale przedświątecznym postanowiłam znaleźć jednak chwilę, by skrobnąć coś na blogu. Niezaplanowanie, spontanicznie, bez jakiś większych rozkminek czy pytajników. Myślę, że to dobry temat na zbliżające się święta i nowy rok. Myślę, że to dobry czas (spokoju, wyciszenia i miłej atmosfery), by łatwiej zrozumieć i przyjąć do wiadomości pewne bardzo proste reguły i zasady, o których w codziennym biegu, natłoku frustracji i problemów, często zapominamy.

Dzisiejszy dzień... Tak, dzisiejszy miły i dobry dzień, tak mogę go ująć. Pełen spokoju, uśmiechów, miłych gestów jak i zaskoczeń (choć tych do końca nie jestem pewna na ile są pozytywne, ale jednak...). Ten dzień i kilka rozmów z pewną osobą, kilka obserwacji zachowań i podejścia ludzi, by napisać właśnie na ten temat.

Miły dzień. Złożony z drobnych przyjemności, z pozytywnego podejścia i przede wszystkim uśmiechu. I ot co. Cała recepta na szczęście. Banalne? Śmieszne? Może i tak, ale przyznajmy sobie szczerze, jakie czasem trudne. Z  jakim trudem chwilami jest nam cieszyć się z drobnostek. Jak trudno nam uśmiechać się, gdy coś idzie nie tak, gdy nas coś martwi . I jak bardzo można się w tym zagłębić, nie zdając sobie sprawy, że właśnie przez to gubimy drogę do szczęścia. Skupiając się na negatywach, na tym co nam przeszkadza, na tym czego byśmy chcieli, a nie mamy. Automatycznie przyciągamy kolejne rozterki, kolejne problemy. Swoimi frustracjami tworzymy błędne koło, które nijak ma się do postawionego sobie celu, jakim jest BYCIE SZCZĘŚLIWYM. 

A gdyby tak zmienić podejście? A gdyby tak zacząć zauważać te najdrobniejsze pozytywne szczegóły, gesty, słowa. A gdyby tak uśmiechać się zawsze i pomimo wszystko? A gdyby tak doceniać każdą, nawet najmniejszą cząstkę, z których będziemy tworzyć spójną całość?

Wiem. Łatwo się mówi. Ktoś nawet może zaryzykować stwierdzenie, że tak to raczej twierdzi osoba bez problemów, patrząca realnie na świat, widząca jak wiele jest złych rzeczy wkoło. A właśnie, że nie. Mówi to osoba, która wie co znaczy smucić się jak i śmiać. Która wie co to radość jak i ból. I która wie, jak wiele ma. 

W każdym smutku jest odrobina radości, w każdej rozterce odpowiedź, a w każdym problemie rozwiązanie. Kwestia tylko tego, jak patrzymy. Czy patrząc widzimy? Czy słuchając, słyszymy wszystko co powinniśmy? Czy wyłapujemy tylko to, co dla nas najłatwiejsze do przyjęcia? Bo przecież smucić się jest najłatwiej... O wiele łatwiej niż uśmiechać, gdy nas coś boli. O wiele łatwiej pogrążyć się w negatywnych myślach niż z nimi walczyć. 

Tak więc moi drodzy. Moje wnioski na dziś. Recepta na szczęście? Drobnostki, chwile, czasem ułamki sekund wyłapane przez nas i doprawione naszym podejściem. Zdrowym, pozytywnym i pewnym siebie podejściem. Wiarą, że szczęście tak naprawdę jest w nas, to od nas zależy czy je dostrzeżemy i będziemy pielęgnować...

"Szczęście jest obecne, wystarczy nie zamykać oczu"
Anonim  

środa, 18 grudnia 2013

Świątecznie i noworocznie

Święta już tuż tuż. Nowy Rok zbliża się wielkimi krokami. Kiedy to zleciało? Sama nie wiem. Sporo wydarzyło się tego roku... Nowe doświadczenia, zmiany, nowy punkt patrzenia na pewne sprawy i ludzi. Jednym słowem masa nieprzyjemnych rzeczy. Ale cóż. Może to wszystko było potrzebne do tego, by nowy rok otworzyć z całkiem innym podejściem. Tak sobie to tłumaczę heh ;)

Święta... Czas na spokój, wyciszenie się. Czas na głębsze przemyślenia, na schowanie pewnych zadr i żali, a może na całkowite ich pozbycie się... Czas na przyjazną i rodzinną atmosferę.
Właśnie tego chcę na te święta. Właśnie tego chcę... By były one punktem zwrotnym, zakończeniem wszystkiego co złe. Złych emocji, odczuć i doświadczeń. Wystarczająco już tego było. Wystarczająco już było smutku, nienawiści, karmienia się negatywami. Zbyt dużo złości, frustracji i niepotrzebnej zawiści. 

Tak więc na te święta mówię STOP moi drodzy. STOP temu wszystkiemu co było. Wielkie i konsekwentne STOP. Trzeba przerwać w końcu tą złą passę.

I to moje największe postanowienie noworoczne, które zaczynam już dziś. Wyrzucam ze swojego życia zbędne i negatywne emocje, ludzi, którzy wpływają na mnie źle i biorę doświadczenia jako naukę, nie karę. Tak, to moje podstawowe postanowienie, na którym mam zamiar oprzeć kolejne. Lista oczywiście utknęła w martwym punkcie heh. Ale właśnie dlaczego? Bo pozwoliłam, by te negatywy mnie przygniotły. Pozwoliłam, by ogarnęło mnie zrezygnowanie. By sprawy, które uporządkowałam i miały pchnąć mnie do przodu, stały się dla mnie hamulcem. Lecz mówię dość. 

"Porządki" były po to, by ruszyć na przód, a nie cofać się. Były po to, by zmotywować do działania i zmian, nie do wspomnień i zagłębiania się w smutku i żalu. Po to, by przestać przejmować od ludzi ich nienawiść i frustracje. Po to, by być sobą, a nie odbiciem tego co złe w innych. Dzisiejszy przykład? Wysyłam życzenia świąteczne, ze szczerych chęci, szczerych pobudek, by przestać karmić się zawiścią i co dostaję w zamian? "Nie rozśmieszaj mnie". 
Idealny przykład na zawiść ludzką. Idealny przykład na to, że niektórzy pozostaną już zgorzkniali i nigdy się nie zmienią. Takimi ludźmi już nie chcę się otaczać. Nie chcę, by mięli jakiekolwiek miejsce w moim życiu. Zapatrzeni w siebie, zawistni, niepotrafiący wybaczać ani uczyć się na błędach. Żyjący w jakimś swoim chorym świecie opartym na samouwielbieniu i braku jakichkolwiek zasad, wartości czy moralności.
Kiedyś pewnie wciągnęłabym się w potyczkę słowną i dała znów wmanipulować w negatywne emocje, żale i złości. Nie tym razem. 

Wszystko co dajemy od siebie, wraca do nas. Nawet jeśli jest to podsycone i spowodowane złością na kogoś. Odbijając piłeczkę sami stajemy się motorem złych emocji, które przekazujemy dalej. Nie warto. 

Podsumowując moi drodzy czytelnicy. Zachęcam Was również do głębszego zastanowienia się nad tym co Was otacza i co chcielibyście zmienić. Jak chcielibyście by wyglądał ten Wasz Nowy Rok. Myślę, że warto zastanowić się nad tym i powziąć jakieś postanowienia, które sprawią, że kolejny rok będzie lepszy od poprzedniego :)
Życzę Wam powodzenia i trzymam kciuki :)

"Czy nie lepiej byłoby zamiast tępić zło szerzyć dobro?"
Antoine de Saint-Exupery

Pozdrawiam
PannaEm

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Piszemy!

W ostatnich dniach o wiele bardziej wychodzi mi słuchanie niż pisanie o sobie. Lubię słuchać :) Zapominam wtedy o swoich rozterkach, czuję się może poniekąd ważna i potrzebna. I oczywiście lubię pomagać. Lubię patrzeć na uśmiechnięte, nie zasmucone twarze, czytać pozytywne wiadomości, dlatego postanowiłam tutaj, na ogólnym napisać do Was moi drodzy czytelnicy.

Jeśli macie chęć, jeśli dręczy Was coś i po prostu chcecie pogadać, pożalić się czy wspólnie znaleźć odpowiedź na nurtujące Was pytania, zapraszam śmiało do otwartego pisania. 

To mój adres e-mail blogowy: pannaem85@gmail.com

Piszcie otwarcie co Was boli, drażni czy frustruje. Również to co cieszy. Chętnie poświęcę czas, by, może chociaż spróbować, pomóc rozwikłać pewne dylematy, dojść do pewnych wniosków wspólnie. Co dwie głowy to nie jedna jak to mówią ;)

Zaznaczam, że wszystko pozostanie anonimowe i tylko za Waszą zgodą jakiekolwiek wnioski czy doświadczenia zostaną wykorzystane na blogu.

A może chcesz po prostu opisać swoją historię? A nie wiesz jak, nie wiesz gdzie. 
Ja Ci w tym pomogę :) Wystarczy tylko napisać :)

Zapraszam i pozdrawiam.
PannaEm

wtorek, 10 grudnia 2013

Martwy punkt

Ostatni wpis był taki optymistyczny. Pełen siły, wiary i nadziei. Byłam dumna z tego co osiągnęłam w sprawach, które obrałam sobie za cele: "Zrobić porządek z przeszłością". 
Tak. Taki był plan. Plan i realizacja. Nie powiem, że było to proste. Wręcz przeciwnie. Ale o tym był poprzedni post, więc rozpisywać się nie będę. 
W każdym bądź razie ten "porządek" miał oczyścić atmosferę, wyprostować wiele spraw i rozwiać rozterki. Miał dać zielone światło do kolejnych zamierzeń, planów i kroków w przyszłość. Dobrze powiedziane, miał...

Dziwne. Kiedy człowiek nabiera tempa, kiedy uparcie brnie do przodu w pewnych sprawach, w chęci ich realizacji za wszelką cenę, jakoś inne stają się bardziej realne... Patrząc na to co się robi, jak potrafi się człowiek uprzeć i zawziąć, wszystko inne staje się o wiele prostsze. Myśli sobie: "trzeba tylko przetrwać ten trudny czas, a potem będzie już lepiej". Taaaa. Guzik prawda :/

Wcale nie czuję, żeby było łatwiej. Wcale nie czuję się "wolna" od przeszłości na tyle, by śmiało ruszyć na przód. Utknęłam w takim martwym punkcie. Zamiast bagażu przeszłości pojawił się bagaż doświadczeń, którego już nie da się zrzucić. Pamięć w tej kwestii jest chyba największą zmorą. 
Czemu do cholery nie można wcisnąć przycisku RESET albo DELETE, lub chociaż BACKSPACE, by usunąć choć niektóre myśli czy wspomnienia? :/ 

Tak tak, wiem. Doświadczenia są po to, by się na nich uczyć, by nabierać sił, by widzieć ile człowiek potrafi przejść, by doceniać lub wiedzieć co nie jest warte uwagi. Tak... bla bla bla. I co z tego?! Jak jest druga strona medalu. 
Co z tego, gdy te doświadczenia uczą również, że można się zawieźć, pomylić, popełnić błąd, który będzie się ciągnął w nieskończoność za człowiekiem. Co z doświadczeń, gdy zamiast naprowadzać nas, one blokują. Blokują zaufanie, odwagę i wiarę. Co z doświadczeń, które uczą, że nie powinno się ufać, wierzyć lub walczyć. Pokazują jak wiele można stracić, jak bardzo pomylić...

I jak znów ruszyć, z tego martwego punktu, gdy brak już sił. Sił na zmiany i kolejne próby. Na ryzyko, że tym razem będzie inaczej. Jak podnieść się po życiowych porażkach (choć zamkniętych i uporządkowanych), gdy doświadczenia pokazują jak łatwo popełnić błąd. Jak znów uwierzyć w siebie i swoje możliwości. Jak zacząć patrzeć w przyszłość z uśmiechem, gdy widzi się tylko znak zapytania. Wielki pytajnik, który kiedyś spłatał nam figla...

I ostatnie pytanie. "Jak teraz żyć w tej swojej wolnej pustce?" ....

Jeszcze nie wiem...

"Wolność ma wysoką cenę, równie wysoką jak niewola. Jedyna różnica polega na tym, że tę cenę płaci się z przyjemnością i uśmiechem, nawet jeśli czasem bywa to uśmiech przez łzy."
Paulo Coelho "Zahir"

Pozdrawiam
PannaEm

czwartek, 5 grudnia 2013

Czysta karta

Dziś wyjątkowo całkowicie inny kolor czcionki. Czy pasujący do wyglądu bloga? To bez znaczenia. Ten wpis chcę, by się odznaczał, ponieważ jest on przelaniem moich emocji i odczuć związanych z czymś ważnym dla mnie. Myślę, że i Wy możecie znaleźć w nim coś wyróżniającego dla siebie.

Jak to robiłam wcześniej, zacznę od obrazka, który tutaj pasuje.



Idealnie ujęte to, co mam Wam dziś do przekazania na podstawie moich doświadczeń, decyzji, kroków i postanowień. 
Otóż moi drodzy. Moja lista postanowień noworocznych na ten rok uzupełniła się o kolejne "odfajkowanie". Jedno z najważniejszych i zarazem najtrudniejszych. Kosztowało mnie to wiele smutków, rozczarowań, wewnętrznych rozterek, wahań i frustracji. A przede wszystkim strachu. I dziś moi drodzy zamknęłam ostatnią sprawę, którą sobie zamierzyłam na ten rok. Bardzo zależało mi, by zdążyć z tym do końca grudnia, ponieważ chciałam otworzyć nowy rok z CZYSTĄ KARTĄ. 

Dziwne jest to, że było z tym więcej strachu niż było to warte. Dziwne jest to, że bałam się tego bardziej niż powinnam. I dziwne jest to, jak wszystko ułożyło się na finiszu. Jakaś opatrzność, zrządzenie losu? Nie wiem sama. A może po prostu miałam przekonać się, że były tu słuszne decyzje i kroki. 

Co do wielu decyzji nie jestem i nie byłam pewna. Często nawet po ich podjęciu wahałam się i czułam narastającą niepewność. Tym razem jest inaczej. Tym razem wiem, że moje wybory były słuszne. Wiem, że pokonałam jeden ze swoich największych strachów, jakim jest dążenie do zmian. Zamknęłam pewne rozdziały swojego życia, które wciąż nie chciały same się zakończyć. Powracały jak taśma, która się zacięła i odtwarza na nowo. Ale... 

Tym razem konsekwentnie, uparcie i zawzięcie szłam do przodu nie patrząc za siebie. Widziałam przed sobą tylko cele, które chcę osiągnąć. Obaw była masa. Nie raz, w trakcie, zastanawiałam się czy dobrze robię. 
Przyznam, że w tych sytuacjach bardzo pomogły mi bliskie osoby. Wspierające mnie i dodające otuchy. Wciąż przypominające, że skoro postawiłam jeden krok nie mogę się już zatrzymać. I za to im serdecznie dziękuję. Ale może post z podziękowaniami zostawię na inna okazję :P

Ale wracając do tematu, pomijając już moją sytuację i pisząc już ogólnie do Was moi drodzy czytelnicy. Co chcę Wam dzisiaj przekazać?

Chcę Wam powiedzieć, że jednak da się. Że człowiek jest silniejszy niż mu się wydaje. Że potrafi obrać sobie cele, nawet najtrudniejsze i dążyć do nich. 
Nie będę popadać w skrajności pisząc, że wszystko się da. Jeszcze tego nie sprawdziłam heh. Lecz mogę powiedzieć z ręką na sercu, że te realne, zgodne z naszymi zasadami, ale i wywołujące nasze największe obawy, można osiągnąć. 

Że wewnętrzny strach, obawy, wahania są tylko i wyłącznie barierą w nas samych. Są hamulcem ręcznym, który sami sobie zaciągamy. Tłumaczymy się przed sobą, że to za trudne, że nie jesteśmy gotowi, że tak naprawdę co my możemy. Ale jest coś silniejszego od tych barier. Chęci...

Chęć zmian. Chęć wyrwania się z tego błędnego koła. Chęć odcięcia się od przeszłości, która nas niszczy. Wysysa wszystkie siły, energię i radość z życia. To w nas jest wszystko co chcemy osiągnąć. To w nas jest lekarstwo na nasze problemy. To my jesteśmy własną siłą napędzającą. I to od nas zależy czy ją wykorzystamy. 

Przecież wystarczy tylko zwolnić ten ręczny hamulec i wcisnąć gaz. I możecie powiedzieć: "no tak, niby tylko...", a ja przerwę i powiem: "Tak, tylko" :)

"Mam takie problemy jakie sama sobie stworzę. Musze przeskakiwać bariery, które sama sobie postawię. Burze mury tak grube jakie sama zbuduję."
Anonim

Pozdrawiam serdecznie
PannaEm 


niedziela, 1 grudnia 2013

Fałszywość ludzi

Tak to u mnie z postanowieniami. Miałam częściej pisać na blogu i klops heh. Znów zaczęłam robić dłuższe przerwy. Ale staram się to nadrobić dzisiejszym wpisem :)

Moje chłopki ostatnio wysysają ze mnie wszystkie siły i wieczorem już ich brak na myślenie hehe. Może stąd zastój. Nawet pomysłu na temat nie miałam. 
I co zrobiłam? :D 
Portal społecznościowy i pytanie czy ktoś podrzuci jakiś temacik na wpis. I proszę bardzo, jest :) Dziękuję Esterko ;)

Tak, pomysł jest, nawet parę przykładów, ale jak to ubrać składnie w słowa? 
Chwila namysłu...

Dobrze. Wybór tematu już mamy za sobą. Dlaczego akurat taki, też. Pytanie czemu go podłapałam...

Tak się złożyło, że akurat dziś (może troszkę w innym aspekcie, ale...) w rozmowie, poruszyłam pewną kwestię. Idealnie pasuje ona do tego wpisu. 

Fałszywość ludzi i trzy kropki ... Ba, nawet z dziesięć ..........

Wciąż się ujawnia, wciąż powraca, wciąż ukazuje mentalność niektórych ludzi. Przykładów jest wiele. Czy to zachowywanie pozorów przed obcymi ludźmi czy to przed przyjaciółmi, rodziną. Udawanie przyjaciela obgadując za plecami, gra aktorska przed ukochaną osobą albo dane zachowanie, gdy inni patrzą...
Życzliwy, miły, uprzejmy, pomocny, pobożny, zakochany, itp. itd. 
Takich epitetów jest masa. Masa pozorów i kłamstw tylko po to, by poczuć się lepiej, by coś zyskać czy po prostu kogoś zranić. Powodów również jest mnóstwo. Myślę, że nawet ciężko byłoby wymienić chociażby połowę z nich. 

Nie chcę tu dociekać dlaczego tak się dzieje, dlaczego tak się ludzie zachowują, ponieważ musiałabym zniżyć się do ich poziomu... Poziomu opartego na własnej wygodzie, chęci zyskania w oczach innych, chęci bycia kimś kim się nie jest. Jedyny powód jaki przychodzi mi na myśl (bez dociekania:P) to własna ułomność. Nieakceptowanie siebie takim jakim się jest. Gra przed innymi tylko dlatego, że nie potrafi się ofiarować niczego. Nic więcej do głowy mi nie przychodzi i jak napisałam wyżej, zagłębiać się nie będę. Wyrozumiałość wyrozumiałością, ale wypada, by była ona również podparta odrobiną chęci z drugiej strony ;]

Szczerość i prawdziwość pilnie poszukiwana...

Tak. I to jest chyba największy problem ludzi, którzy grają. Chyba o wiele łatwiej jest udawać, niż przyznać się do błędu, niż pokazać, że nie jest się takim idealnym. 
Lecz niestety jest to dla mnie przerażające, że coraz to więcej ludzi szuka sposobu na życie właśnie w kłamstwach i bajkopisarstwie próbując ukryć swoje prawdziwe JA. Próbując pokazać się z jak najlepszej strony, niekoniecznie tej prawdziwej. 

A szczerość? Niesie również swoje konsekwencje. Trzeba stanąć twarzą w twarz z samym sobą, zaakceptować. Trzeba umieć przyjąć krytykę, przyznać się do błędu i okazać odrobinę skruchy. Czasem jest to zbyt trudne dla niektórych. Więc łatwiej jest udawać coraz bardziej zagłębiając się we własnej bańce złudnych priorytetów...

"Fałszywość to taki potwór, który ma nogi dłuższe niż kłamstwo, ale biega znacznie szybciej."
Anonim




Pozdrawiam
PannaEm

środa, 20 listopada 2013

Niewykorzystane szanse

Tematy na bloga sypią się jak z rękawa. Może to wena? Chyba raczej przerwa w przelewaniu myśli i uczuć na ekran heh. A może zmiana? Tak, raczej tak. Zmiana w odbiorcach. 
Coraz częściej piszę tutaj. Daję upust emocjom, skrywanym frustracjom, które gdzieś tam wciąż się kumulują. Wcześniej było więcej rozmów z przyjaciółmi, znajomymi. Wymiana z nimi swoich odczuć. A teraz? Teraz chyba łatwiej mi tu pisać. Choć nie wiem czemu. Lecz nie o tym miałam...  

Również dzisiejszy wpis ma swój początek gdzieś w środku mnie. Przeplatający się w moim życiu, na którego czasem nie zwracam i nie zwracałam uwagi. Do dziś ...
Nie będę wdawać się w szczegóły co było bodźcem do tego typu przemyśleń, bo nie o to tu chodzi. Każdy, kogo ten post może dotyczyć, ma swoje powody do takich rozważań. 

NIEWYKORZYSTANE SZANSE BOLĄ BARDZIEJ NIŻ POPEŁNIONE BŁĘDY.

To zdanie prześladuje mnie dziś...
W pewnym momencie człowiek zdaje sobie sprawę, tak dobitnie, że aż przytłaczająco, z konsekwencji swoich decyzji, wyborów. Zdaje sobie sprawę jak wiele, z upływem czasu, zmieniają one dotychczasowe i przyszłe życie, obrane cele i marzenia. Zdaje sobie sprawę, że pewne rzeczy czy sytuacje nie są już w zasięgu ręki. 
Oczywiście można powiedzieć, że trzeba mieć marzenia i dążyć do ich realizacji. Że wszystko zależy od nas i tak naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych. Bla bla bla. Całkiem prawdopodobne, że i ja kiedyś o tym mówiłam czy pisałam. Ale... Przychodzi moment, gdy człowiek świadomie i racjonalnie podsumowuje swoje życie i stwierdza, że jednak tak się nie da. Że niektóre szanse, których się nie wykorzystało, nie są już możliwe. Że nie ma czegoś takiego jak "Możesz mieć co chcesz, możesz być kim chcesz". Przychodzi moment, gdy człowiek siada i dociera do niego jak wiele przegapił, jak wiele zmarnował? Nie wiem jak to ująć. Ciężko nazwać zmarnowaniem coś po co się nie sięgnęło. Może lepsze będzie stwierdzenie nie wykorzystał...

Nie wiem czym to jest spowodowane. Zmianą priorytetów, hierarchii wartości, marzeń... Coś co kiedyś wydawało nam się mało ważne, może i trudne do osiągnięcia, z czasem okazuje się wielką, niewykorzystaną szansą, po którą wystarczyło sięgnąć, zaryzykować. A teraz pojawia się pytanie: "Co by było gdyby?" (Ehh nienawidzę tej prześladującej rozkminki :/)

Czyżby znów miał czekać martwy punkt? Znów zatrzymanie się i wegetacja? Znów zmiana postanowień i celów? Głębokie przemyślenia nad sensem tego co się robi? I po co? Skoro czasem tak łatwo przychodzi przekreślenie tego jedną decyzją. Jednym maleńkim wyborem, który niesie za sobą tak niszczące skutki. Odbija się na całym dotychczasowym życiu, a my nie zdajemy sobie sprawy jak daleko jeszcze te konsekwencje potrafią sięgnąć...

I powtórzę: Niewykorzystane szanse bolą bardziej niż popełnione błędy.

Dlaczego tak uważam? Bo po raz kolejny człowiek zdaje sobie sprawę jak bardzo zawiódł samego siebie. Jak niewiele potrzeba, by całkowicie zmienić kierunek swojego życia i nie być z niego zadowolonym. A co najgorsze, trzeba z tym żyć. Ze świadomością utraconych celów. Celów, które okazały się o wiele bardziej ważne i istotne niż myśleliśmy...

PannaEm

Niechciane dziecko...

Trafiłam na coś w necie co mnie poruszyło... Mnie i moje frustracje z tym związane.
Zastanawiałam się dłuższą chwilę czy dziś pisać na ten temat, ponieważ moje emocje i odczucia są dość "świeże". Może dlatego więc powinnam o tym napisać teraz. Z góry przepraszam (choć nie każdego), jeśli moje słowa kogoś urażą, będą dobitne i niezbyt pozytywne. 

Tytuł postu... Łagodniejszym byłoby "nieplanowane", lecz nie oddawałoby to całkowicie sensu tego wpisu. 

Dziecko... Najdelikatniejsza istota. Najwspanialsza i najbardziej bezbronna. Największy cud dla niektórych, by dla innych być problemem i "kulą u nogi".

Dziecko... Dar od losu, upragnione i wyczekane szczęście. Najpiękniejsze doświadczenie życiowe, najwspanialszy obowiązek. To tylko kilka epitetów opisujących czym bądź kim powinno być. A jak jest w rzeczywistości?

Poruszę w tym wpisie niestety tą drugą stronę medalu. Ten fragment, te sytuacje, te zachowania, które sprawiają, że słowo "dziecko" traci swoją najważniejszą wartość.

Czy jest to porzucenie po urodzeniu przez matkę na śmietniku czy przez ojca, który "nie był gotowy" na taki "obowiązek". Przypadków jest wiele, przykładów i sytuacji, jak i ich powodów. Nie będę tu wszystkich wymieniać, bo nie na powodach chcę się skupić w tym momencie. Nie na ocenianiu czy krytyce. Chcę zwrócić uwagę na to, o czym wielu rodziców "umywających ręce od problemu", zapomina. O dziecku...

Irytujące i zarazem ciekawe jest to, że właśnie z myślą o dziecku porzuca się odpowiedzialność wobec niego, lecz nie myśląc o nim. Paradoksalne, wiem. Może dość niezrozumiale się wyraziłam, ale nie potrafię tego określić inaczej w jednym zdaniu. Już rozwijam swoją myśl.

W sytuacjach, gdy dziecko jest nieplanowane dochodzi do pewnego rodzaju przełomu, zmiany obecnej sytuacji i obrania pewnego kierunku w życiu. Oczywiście standardowym i na miejscu jest zachowanie dojrzałości i wzięcia na siebie odpowiedzialności za swoje wybory i czyny. Tak, tak powinno być... 
Niestety coraz częściej spotykam się z tym mniej odpowiednim zachowaniem, jakim jest porzucenie obowiązku. I tu jest właśnie ta moja irytacja, gdy myśląc o zbliżającym się przełomie i zmianach podejmuje się decyzję, w której (tu druga część) kompletnie nie bierze się pod uwagę wartości jaką powinien mieć ten przełom.

Myśląc o sobie, o tym, że "nie da się rady", "nie było to planowane", "nie był odpowiedni czas, osoba" czy po prostu "znudziło mi się", zapomina się o sprawie najważniejszej. Zapomina się jak nasze decyzje wpływają i wpłyną później na dalsze życie tej małej istoty, która zostaje odrzucona. Czy to z czystego egoizmu, strachu czy innych pobudek. Dla mnie osobiście nie ma żadnego wytłumaczenia takiego zachowania. Dlaczego?

Ponieważ jest to dla mnie brak wyobraźni. Ponieważ jest to krzywda kogoś, kto nie może sam się obronić, zdecydować. Ponieważ to za tą małą osóbkę zostaje podjęta decyzja. Decyzja odnośnie przyszłego życia i tego jak będzie ono wyglądać. Pełne smutku, zapłakanej buźki, wzroku przesiąkniętego niezrozumieniem i wielkich, zdziwionych oczu wciąż pytających: "Dlaczego?"...

"Dlaczego to ja nie mam mamy/taty?", "dlaczego inne dzieci mają oboje rodziców", "dlaczego ja?", "co ja takiego złego zrobiłem/am?"... To ostatnie pytanie przeraża mnie najbardziej...

Tak więc teraz ja, otwarcie i głośno pytam się: JAKIM PRAWEM?

Dlaczego 1,5-roczne dziecko nie zna słowa TATA? Nie wie kto to jest, co znaczy przytulić się do niego, uśmiechnąć, poczuć bezpiecznie w jego ramionach...
Dlaczego 6-cio letni chłopczyk wymyśla niestworzone historie o tacie, który ciężko pracuje i ma super auto, tylko dlatego, by nie przyznać się sam przed sobą jak bardzo za nim tęskni...

Powtarzam: JAKIM PRAWEM DO CHOLERY?! Jakim prawem skazuje się dziecko na takie pytania, myśli. Jakim prawem podejmuje się tą decyzję za nie. Jakim prawem "funduje" mu się dzieciństwo przepełnione żalem, niezrozumieniem i poczuciem bycia gorszym. Jakim prawem krzywdzi się własne dziecko... Najbardziej niewinną istotę. Najbardziej potrzebującą miłości, autorytetu i przykładu...

Chyba nigdy nie znajdę na to odpowiedzi...

PannaEm


Post został ukończony, lecz pojawił się pomysł, by dołączyć pewien tekst, który idealnie oddaje sens tego tematu. Dziękuję Aniu za podsunięcie go :)

"Naszym prawem jest być dzieckiem miłości.
 Powitanym tu jak najmilszy z gości.
 Choć wiem, że tych uczuć nie odda mi nikt.
 (...)
 Naszym prawem jest radość istnienia.
 A nie martwa cierpliwość kamienia.
 I tak wiem, że z tą prawdą nie liczy się nikt.
 (...)
 Posłuchajcie nas i Was nienarodzonych.
 Dotąd cichych, dotąd zawsze bez obrony.
 Chcemy bowiem przemówić nareszcie (...)
 TO PRAWO"


środa, 13 listopada 2013

Lista postanowień noworocznych 2013

W ostatnim czasie staram się pracować nad konsekwencją w dodawaniu wpisów na blogu. Cele, które sobie obrałam, sprawy, które chciałam rozwiązać i zakończyć chylą się ku końcowi. Myślę, że to najlepszy czas, by poruszyć kolejne postanowienia z listy noworocznej jaką napisałam prawie rok temu. Przecież czas na kolejną ;)

Ale zanim zacznę podsumowanie tejże listy wspomnę o ostatnich postach na blogu. Zauważyłam, że moja szczerość poruszyła w 2 różne kierunki emocje i odczucia z nią związane. Nie wiem, może przez to, że w ostatnim czasie zaczęłam więcej obserwować niż mówić? Może dlatego, że zrobiłam sobie taką przerwę na zamknięcie pewnych spraw, doprowadzenie ich do końca i skupiłam się właśnie na tym. Na sobie.

Przez to bądź dzięki temu (nie wiem jakie stwierdzenie tu bardziej pasuje) dowiedziałam się ciekawych rzeczy o sobie, biorąc pod uwagę postrzeganie mnie przez innych. Przyjaciół i pseudo-przyjaciół. Opinie się podzieliły. 

Mój syn właśnie postanowił posilić się malowanką. Tak to jest jak mama siedzi na blogu i pisze, a dziecku śniadania nie zrobi hahaha :P Taki mały żartobliwy przerywnik ;)

Wracając do tych opinii. Niektórzy wiernie wspierali mnie w tych moich dążeniach do zamknięcia spraw, czekając cierpliwie. Inni zaczęli oceniać, krytykować i domagać się uwagi. Uwagi, której de facto nie byłam w stanie dać w 100%-ach. I czego to człowiek może się dowiedzieć w takich momentach? Tego, jak naprawdę jest postrzegany przez otoczenie, przez ludzi, którymi chciał się otaczać. Egoistka, megalomanka, zapatrzona w siebie, nie słuchająca o problemach przyjaciół, nie wspierająca. Jednym słowem podobno olewka. No cóż. Jeśli tak jest człowiek odbierany w ciężkich dla siebie chwilach, gdy stara się z całych sił doprowadzić do końca wszystko co zaczął i nie jest w stanie dać od siebie 100% dla innych, no cóż, więc pewnie jestem egoistką. Egoistką, przy której pozostała garstka wiernych przyjaciół. Przyjaciół, którzy potrafią zrozumieć na czym polega prawdziwa przyjaźń.

Ajj ale nie o tym miałam pisać. No tak, wychodzą ze mnie miesiące sporadycznego dodawania postów na blogu i myśli masa heh. 
Dobrze dobrze, podsumowanie postanowień na ten rok, ponieważ niebawem będzie pora na kolejną listę ;)

Tak więc moi kochani. Może już krótko. Mogę powiedzieć, że cele jakie sobie obrałam odnośnie własnej osoby udało mi się spełnić w 95% i jestem z tego bardzo zadowolona. Praca nad sobą przyniosła i przynosi efekty. Oporniej idzie kwestia zewnętrzna heh :P Ale na to już jest miejsce na kolejnej liście noworocznej ;) Cieszę się z tego, że udało mi się zrobić dość spore postępy w kwestii swojej emocjonalności, konsekwencji, stanowczości i wiary we własne możliwości. A to już duży plus dla mnie. 

Reszta punktów z listy nie pozostaje przekreślona ani wyrzucona z niej. Myślę, że przejdzie również na następną. Wiele z tych postanowień jest raczej efektem długotrwałym opierającym się na zawziętości i konsekwencji. Podstawy do tego już są :) Tak więc myślę, że za rok, gdy będę podsumowywać swoją listę 2014 "odfajkuję" już o wiele więcej :)

Zachęcam nadal Was, moi kochani czytelnicy do stworzenia takiej listy. Jest to jakaś motywacja, bodziec do tego, by jednak dążyć do celów. Nazwanie ich myślę, że jest już połową sukcesu. Z czasem zaglądanie do takiej listy jest coraz rzadsze, aż w końcu nie potrzeba jej, by dążyć konsekwentnie do swoich zamierzeń :)
Najważniejszy jest pierwszy krok :)

Trzymam za Was kciuki :)

Pozdrawiam
PannaEm

wtorek, 12 listopada 2013

Docenianie

Długo szukałam odpowiedniego tytułu posta i sama nadal nie wiem czy jest on odpowiedni. Ilość myśli, pomysłów, przeróżnych tematów ciężka do ogarnięcia. 
Wybrałam "Docenianie" choć na tym miejscu chyba powinno znaleźć się jeszcze co najmniej 2 rzeczowniki, 3 przymiotniki i może 1 czasownik. I jak to wszystko teraz połączyć w jedną spójną całość? 
Ale dobrze, spróbuję.

Łyk kawy, papieros...

Zacznę od tego, że post ten jest poniekąd zlepkiem moich frustracji opierających się na obserwacjach. Zachowań, sytuacji, wypowiedzi. 
W ostatnim czasie często spotykam się z "jesienną depresją" (tak to ujmę). Masą niezadowolenia, złości, smutków i żali. Nazywanie po imieniu wszystkich swoich negatywnych emocji i uczuć. Wyrzucanie z siebie wszystko co złe. Jest to jeden z etapów. Mówienie o tym co nas boli. 

Myślę, że po części to dobre. Ale... No właśnie. Wielkie ALE. 
Powinna być w tym jakaś granica. Jakiś moment, który uświadamia nam czego nie chcemy, co chcielibyśmy naprawić i zmienić. I zacząć to robić. 
Niestety. Bardzo często spotykam się z utknięciem na tym pierwszym etapie. Bez żadnych głębszych wniosków, bez chęci zmian, bez widoku na zmiany, z tłumaczeniem sobie "Przecież ja nic zmienić nie mogę". Coraz to większe podupadanie, dołki. I zamiast brać z tego lekcję człowiek bardziej się nakręca i jego życie skupia się jedynie na narzekaniu. Najpierw na problemy, później na brak zmian, z czasem na brak uszu, które wysłuchają, ust, które doradzą. I zamykamy się w błędnym kole, które z czasem nabiera kolosalnych rozmiarów.  

Nasze frustracje wzrastają. Nawet najmniejszy problem urasta wtedy do rangi światowej. A my tkwimy w tym nie widząc perspektyw ani możliwości zmiany.
Tylko rodzi się teraz pytanie... Czy aby na pewno tych możliwości nie ma? Czy aby na pewno nie jesteśmy w stanie nic zmienić? A może po prostu nie potrafimy już inaczej żyć... Nie potrafimy i nie chcemy. 

Jednak robić coś, walczyć o zmiany, doceniać co się ma pomimo negatywów, jest o wiele trudniejsze. Usiąść i użalać się nad sobą nie wymaga od nas żadnego wysiłku. Krzyczeć na około jak mi źle, jak bardzo życie mnie rani, nikt tego nie widzi i nie chce pomóc. A ja przecież krzyczę. Więc do cholery co jest nie tak?!

Dopóki sami nie dostrzeżemy w tym problemu ciężko będzie wyrwać się z tej matni. I nikt ani nic nam w tym nie pomoże. Sytuacja stanie się nie do zniesienia, życie nie będzie miało sensu, przyjaciele staną się wrogami, którzy nic nie rozumieją, nie słuchają. Na każdym kroku dostrzegać będziemy złośliwości losu i ludzi. 

W pewnym momencie życia byłam w takim martwym punkcie, gdy właśnie tak się czułam. Ciężko było postawić ten pierwszy krok. Ciężko było uświadomić sobie, że nikt nie może za mnie tego kroku zrobić. Miałam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie, nie chce słuchać, ma dość mnie i moich problemów. Nie widziałam tego, że najzwyczajniej w świecie sama muszę się podźwignąć, że to do mnie należy decyzja jak chcę żyć i na co godzić. I nie dlatego, że nie miałam nikogo obok siebie. Nie dlatego, że nikt nie chciał mi pomóc. 
Pierwszy, najważniejszy krok należał do mnie. Postawiłam go, a dalej? Nie było łatwo, nie rozwiązało się wszystko jak za dotknięciem magicznej różdżki, ale... Ruszyłam z miejsca, nadal powoli, ale konsekwentnie wychodzę z tego mroku, w którym się pogrążyłam. Czasem sama, czasem ze wsparciem, kiedy go potrzebuję. Lecz idę. Idę i staram się doceniać co mam.

To moje życie i muszę o nie walczyć. Mnie się udało. Więc i Ty możesz...

"Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takie jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie."
Phil Bosmans



ZMIEŃ TO CZEGO NIE MOŻESZ ZAAKCEPTOWAĆ. ZAAKCEPTUJ TO CZEGO ZMIENIĆ NIE MOŻESZ

czwartek, 7 listopada 2013

Samotne rodzicielstwo: wstyd czy duma

W ostatnim czasie coś więcej pomysłów na posty. Łatwiej poskładać myśli, szybciej wpada pomysł do głowy. Tak jak np dzisiaj. Niby zwykły wpis na facebooku przelotem dostrzeżony przeze mnie i bach, wena heh. 

Coraz częściej moje "wypociny" przebierają różne formy. Nie są już tylko wnioski, spostrzeżenia. Nie są oparte tylko na emocjach. Pojawia się więcej postów w postaci apelu, przestrogi, jak i takich, w których nazywam konkretnie swoje przejścia. Tak będzie z dzisiejszym wpisem i problemem, którego dotyczy. Dziś zauważyłam, że nie tylko mnie...

Powtarzam temat. "Samotne rodzicielstwo: wstyd czy duma"?
Pytanie rzucone w przestrzeń...

Może najpierw napiszę czemu akurat dziś moje myśli krążą wokół tego problemu. Otóż, za zgodą osoby, która podsunęła mi go, niby przypadkiem, chcę zawrzeć tutaj konkret. A mianowicie: ktoś kto samotnie wychowuje dziecko bądź dzieci jest gorszy od innych. 
Nie wiem czy powinnam sama oceniać tą wypowiedź czy przedstawić dwie strony medalu. Ale w końcu to mój blog :P Tak więc moi drodzy, uważam to za jakąś kpinę. W sumie to nawet nie wiem gdzie szukać powodu czy przyczyny, by ktoś mógł tak powiedzieć, ocenić. Złość, zazdrość, chęć upokorzenia, skrytykowania? Sama nie wiem. I teraz pytanie do Was. Czy tylko ja mam takie zdanie? Czy tylko ja sądzę, że jest to niesprawiedliwe?

Tak. Jestem samotną matką wychowującą dwoje dzieci. Chwilami bywa ciężko, przyznaję. Czasem miewam dołki i zwątpienia co do swojego rodzicielstwa, jak i tego czy postępuje słusznie względem dzieci. Czy zapewniam im wszystko co potrzeba, czy jestem dobrym rodzicem, czy powinnam być z siebie dumna czy się wstydzić? 

Chyba każdego z nas, samotni rodzice, czasem dopadają takie pytania i wątpliwości. I stwierdzam, że to normalne. Umyślnie piszę rodzice, nie matki, ponieważ ten problem nie dotyczy wyłącznie kobiet. I nie chcę tutaj sprowadzać tego do kobiecego problemu, choć znam więcej takowych przypadków. Wracając do tematu.

Rodzą się właśnie pytania, niestety często "z pomocą" krytyki ludzi. Przytaczając kilka ogólnych przykładów. "To Twoja wina, że samotnie wychowujesz dziecko/dzieci", "Ty jesteś odpowiedzialna/ny za swoje błędy, więc ponoś ich konsekwencje", "to przez Ciebie dziecko/dzieci jest/są nieszczęśliwe", "trzeba było pomyśleć wcześniej, być ostrożniejszą/ym" i masa innych. Niestety muszę stwierdzić, że ludzie czasem potrafią być cholernie niesprawiedliwi i niemili. Nie zastanawiają się nad powodami, z góry oceniają ( a ponoć tolerancja ma iść do przodu). Czy nie wystarczającym ciężarem dla nas są smutne oczy naszych dzieci? Trzeba nam jeszcze takiego kopniaka w postaci kpin? Czy niewystarczającą "pokutą" dla nas, drodzy rodzice i drodzy czytelnicy, jest to, że sami ponosimy trud w wychowaniu dzieci? Czy w tym momencie powody naszej sytuacji są najważniejsze?

Takich pytań znalazłabym o wiele więcej. Wciąż powtarzających się w naszym życiu, w naszych głowach. Wciąż utrudniających nam zmaganie się z każdym codziennym dniem. I teraz główne pytanie dzisiejszego postu. 

Czy to wstyd czy duma?

Czy wstydem jest wychowywanie samotnie dziecka/dzieci, zapewnianie im wszystkiego co najlepsze i co jesteśmy w stanie? Czy wstydem jest, że staramy się być dla naszych pociech obojgiem rodziców w jednym? Czy wstydem jest to, że sobie z tym radzimy (czasem marnie, czasem kiepsko, ale jednak)?

A może powinniśmy być z siebie dumni, że pomimo wszystko potrafimy na swój sposób "ogarnąć" jakoś tą sytuację? Może powinniśmy czuć się dumni, że nasze dzieci mają w nas wsparcie, mogą na nas liczyć, mimo, że na drugiego rodzica nie. Może powinniśmy być dumni, że staramy się wyjść na prostą mimo przeciwności losu, a nasze dzieci są na tej drodze najważniejsze.

Żeby być całkowicie obiektywną w tym temacie, nie może tutaj również zabraknąć delikatnej formy upomnienia nas, samotni rodzice. Oczywiście są przeróżne sytuacje, których efektem jest samotne rodzicielstwo. Nie będę tutaj ich wymieniać, bo nie skończyłabym dzisiaj tego wpisu heh. Lecz zwracam się do tych, którzy w jakiś sposób przyczynili się do zaistniałej sytuacji. Kochani wina zwykle leży po obu stronach. Czy to po środku czy mniej bądź więcej po jednej. Nie ma to znaczenia. Ale do czego zmierzam? Myślę, że każdy z nas powinien przemyśleć dokładnie wszystko i jednak dostrzec swój błąd. Wszyscy je popełniamy. Wziąć na nie poprawkę i ich nie powielać. A teraz walczyć o to, by nasze dzieci jak najmniej odczuły konsekwencje naszych błędów. I to jest prośba do nas. 

Ale żebyśmy nie popadli w zbytnią nostalgię i obwinianie się, powtórzę to o czym wspomniałam wyżej. To MY ponosimy konsekwencje swoich wyborów. To MY wstajemy po nocach, siedzimy nad łóżkiem chorego dziecka, wtedy, gdy drugi rodzic umywa ręce. To MY zapewniamy naszym dzieciom, jak tylko potrafimy, w miarę normalny dom. Staramy się dla nich być silni, odpowiedzialni. Staramy się dźwigać ten ciężar samotnie. I tak, przyznam teraz szczerze i otwarcie, powinniśmy być z tego dumni. Powinniśmy być dumni z tego, że pomimo takiej sytuacji jaka jest, potrafimy walczyć o szczęście naszych dzieci. Potrafimy dbać o nie, troszczyć się i kochać z całych sił. 

Pamiętajmy kochani. 
Jesteśmy najważniejszymi osobami w życiu naszych dzieci. Dajemy im bezpieczeństwo i miłość. Zmagamy się z problemami dla nich. Wszystko co robimy, z myślą o nich. Staramy się zapewnić im normalny dom i dzieciństwo, choć czasem to cholernie trudne. Ale staramy się. Ponosimy odpowiedzialność za swoje czyny. I nie tylko za swoje ...

Bądźmy dumni z tego, że jesteśmy rodzicami. Bądźmy dumni z tego, że potrafimy nimi być. Nieważne czy samotni czy nie. Nie jesteśmy gorsi ani lepsi. Nasza miłość do dzieci nie jest bledsza, a dbanie o nie, nie jest mniejsze. Nasze dzieci są dla nas najważniejsze, a szczęście ich najważniejszym celem w życiu.
Niech rodzicielstwo będzie skarbem, a nie ciężarem. I doceńmy siebie za to co robimy. Za naszą siłę, wytrwałość i bezgraniczną miłość.

Ja jestem dumna.

"Dziecko jest chodzącym cudem, jedynym, wyjątkowym i niezastąpionym."
Phil Bosmans

Pozdrawiam
PannaEm


poniedziałek, 4 listopada 2013

Słowa

Masa myśli, odczuć, emocji aż kipi ze mnie. Były dłuższe przerwy w pisaniu, a teraz? Ciężko ogarnąć i poskładać ten nawał, który kłębi się w głowie.  
Ostatni post był raczej niespójnym zlepkiem tego co we mnie siedzi, a to tylko czubek góry lodowej. Tyle tematów do poruszenia, tyle opcji do wybrania i jak to wszystko sklecić...

Idealnym w tej chwili zdaje się tytuł postu. SŁOWA...

Jeden z najmocniejszych, najważniejszych, pięknych i zarazem niebezpiecznych środków przekazu. Jak to kiedyś przeczytałam: "Słowami można uderzyć mocniej niż pięścią". Słowa potrafią dodać otuchy, dać nam obietnicę, wywołać uśmiech na naszej twarzy, jak i zranić, zapaść w pamięć, by wszystko zniszczyć.

Słowa... Sprzymierzeniec i wróg w jednym. Prawda i kłamstwo. Miłość i nienawiść. Dwie skrajności i dwie spójności. Zawierają w sobie wszystko i zarazem nic.

Mówić można wiele. Mówić można wszystko. Niepodparte czynami są to tylko puste dźwięki bez ładu i składu. I niestety, muszę przyznać, że w ostatnim czasie doświadczyłam tego w dość obszerny sposób. Ileż pięknych słów i obietnic bez pokrycia, ileż zapewnień i nadziei... I jak mało w tym spełnienia. Jak mało czynów, gestów i poparcia. Jak mało w tych słowach prawdy...

Gdzie te osoby, które mówiły, że będą... Że będą kochać, wspierać, pomagać. Gdzie Ci wszyscy, którzy obiecywali, zapewniali, że można na nich liczyć? 

Zwykle tak jest, że Ci, którzy najgłośniej mówią, najmniej potrafią. Zwykle tak jest, że Ci, którzy czarują słowem, tak naprawdę nie potrafią niczego więcej. Paplają te swoje kłamstwa, ubarwione bajeczki po to tylko, by zaimponować, by połechtać swoje ego, by zaistnieć. By pokazać jacy są cholernie ważni i wspaniali. Lecz z czasem wychodzi, kto jest kim. Czas pokazuje kogo warto słuchać...

I pozostaje garstka ludzi, dla których słowa mają znaczenie. Niewielka garstka, która potrafi docenić, potrafi słuchać i dać ramię do oparcia. Garstka ludzi, dla których warto pisać...

I takim osobom dziękuję. To dla takich osób jak Wy prowadzę bloga. I dla takich osób jak Wy moje słowa mają znaczenie...

Pozdrawiam
PannaEm

Ludzie i ich mentalność

Po pewnych stresach, sytuacjach, jak i porządkach z pewnymi sprawami postanowiłam dodać wpis o wnioskach, jakie wyciągnęłam odnośnie ludzi i ich zachowań. Może być on niezbyt miły, może dość ostry, może niezbyt składny albo niesprawiedliwy. Zwykle piszę o odczuciach, swoich przemyśleniach. I teraz też tak będzie. Lecz nie jestem w stanie ominąć pewnych spraw dotyczących konkretnych osób.
Zaznaczam, że mowa w nim nie o ogóle, nie o wszystkich. Plan jest taki, by dał do myślenia tym, którzy najzwyczajniej w świecie nie widzą swojego złego postępowania, krzywdy jaką wyrządzają swoim brakiem wyobraźni, sumienia i uczuć. Choć, znając życie, nie dotrze to do żadnej z tych osób. Dlaczego? Właśnie z braku tych wyżej wymienionych. Ale cóż. Moi drodzy, których Was ten wpis będzie dotyczył. Jeśli kogoś z Was w jakiś sposób urażę, bardzo, ale to bardzo mi z tego powodu wszystko jedno. Czas i doświadczenia pokazały mi, że nie warto przejmować się takimi ludźmi jak Wy. Przykro mi.
Chciałabym również, by post dał chwilę refleksji dla tych, którzy godzą się na krzywdę, dają się wykorzystywać i ranić. Jak i dla tych, którzy czasem stoją z boku i nie reagują. 

Tak więc Moi drodzy czytelnicy... A może powinnam zacząć Mój drogi? Może powinnam zwrócić się bezpośrednio do tej jednej, konkretnej osoby, która (na szczęście bądź nieszczęście) jest motorem tego całego postu, jest ucieleśnieniem wszystkich moich myśli, odczuć i wniosków, a jej postępowanie zawiera wszystkie możliwe złe emocje, jakie w tej chwili kierują mną do pisania na ten temat.

Niestety nie zwrócę się całkowicie bezpośrednio, po imieniu, choć wielką chęć mam na to. Lecz nie chciałabym być znów posądzona o nękanie, uprzykrzanie życia czy usłyszeć w swoim kierunku groźby ;] 
I już samo to daje no myślenia. Już samo to, gdy mówisz otwarcie o krzywdzie, złym postępowaniu kogoś, z czym się spotykasz? Z poniżeniem i oczernianiem. 
Zamiast dać do myślenia, stajesz się obiektem ataku i kontry. Stajesz się osobą niezrównoważoną, mściwą i zawistną. Tylko dlatego, że mówisz głośno o tym, na co się nie godzisz. Tylko dlatego, że masz odwagę wskazać palcem i powiedzieć otwarcie: "Tak, to ten człowiek. To ten człowiek, który kłamie, oszukuje, rani i krzywdzi. To ten człowiek, który ma gdzieś jakiekolwiek zasady, moralność i odpowiedzialność. To ten człowiek bez sumienia, który śmieje się prosto w twarz, i któremu wszystko uchodzi bezkarnie".
Czy tak powinno być? Pytam się, czy tak, do jasnej cholery, powinno być?! 
Czy tacy ludzie mają prawo oskarżać, gnoić i upokarzać? Czy mają prawo łamać każdą hierarchię wartości? Żyć wygodnie nie patrząc na konsekwencje? Niestety, muszę przyznać, że mają. Dlaczego? Bo sami na to pozwalamy. Pozwalamy na krzywdę własną i innych. Czasem z braku odwagi, czasem ze strachu, a czasem dla świętego spokoju. 
Tak więc mówię NIE. Mówię NIE za siebie, za panią na ulicy, za Ciebie. Powiedzmy w końcu dość takiemu postępowaniu. Powiedzmy dość na naszą krzywdę, brak szacunku, upokorzenia. Powiedzmy dość na zapłakane oczy naszego dziecka, na zawiedzione nasze zaufanie i nie dajmy się zwariować. 



Dopóki nadal, siedząc cicho w kącie, z zapłakanymi oczami, ze złamanym sercem i wielkim żalem do świata czy ludzi, będziemy godzić się na to wszystko co nas otacza, nic się nie zmieni. Takie osoby wciąż będą ranić i oszukiwać. Wciąż będą wykorzystywać nas dla swoich marnych i płytkich celów. Wciąż będzie powielać się schemat, a my będziemy sprowadzani do wartości rzeczy, zepsutej zabawki rzuconej w kąt. Świat wciąż przesiąknięty będzie kłamstwem, obłudą i szyderczym śmiechem. A resztka tych, którzy pozostają przy swoich zasadach, reszta tych z sumieniem i jakąkolwiek hierarchią wartości, zmieni się w swoich oprawców. Wydarte zostaną z nich pozytywne uczucia, chęć czynienia dobra i niesienia pomocy. 

Ja się na to nie godzę, a Ty?

"Pamiętaj, że wszystko co uczynisz w życiu zostawi jakiś ślad. Dlatego miej świadomość tego co robisz."
Paulo Coelho "Być jak płynąca rzeka"

Pozdrawiam
PannaEm

środa, 30 października 2013

Z serii "Rozmowy z Nią" cz. 6

Zaczynam wpis jak większość "Po długiej przerwie...". Tak. Ten czas jakoś szybko leci, czasem na łeb na szyję, a czasem ciągnie się niemiłosiernie. Dopiero co był początek października, a już się kończy... I nie tylko październik. Ale o tym, o czym chcę dziś napisać, chyba najlepiej opisze "Rozmowa z Nią"...

Późnym wieczorem ciszę nocną przerwało pukanie do drzwi. Zaskoczona otworzyłam. Ona. Wyglądała inaczej niż zwykle. Zawsze widać było w niej jakieś emocje, uczucia. Dziś jej twarz była bez wyrazu, oczy nieobecne. Tylko jej postawa zdradzała, że coś jest nie tak. Stała przede mną skulona, w pozie obronnej i zamkniętej. Jakby zaraz miała uciec jak spłoszone zwierzę. Nie chcąc jej wystraszyć czy zniechęcić stałam i czekałam co zrobi.
- Możemy porozmawiać? - zapytała cicho.
- Oczywiście, wejdź - otworzyłam szerzej drzwi, by ją wpuścić. 
Przez chwilę wahała się, jakby czegoś się obawiała. Patrzyła pustym wzrokiem w ukrytą przestrzeń we wnętrzu korytarza. Chcąc ją zachęcić wyciągnęłam do niej rękę. Nie zauważyła. Dotknęłam jej ramienia. Drgnęła. Ocknęła się jak z letargu, popatrzyła na mnie...
- Chyba niepotrzebnie przyszłam - wyszeptała, odwróciła się i chciała odejść. 
Zaskoczyła mnie swoim zachowaniem. Szybko, w głowie układałam myśli, szukałam odpowiednich słów, które mogłyby ją zatrzymać. Czułam, że muszę. Wyszłam za nią.
- Jesteś wyjątkowa... - nie wiem czemu akurat to zdanie wybrałam z masy innych, racjonalnych i pewniejszych. 
Zatrzymała się, lecz nie odwróciła. Stała w ciemności. Wiedziałam, że nie mam dużo czasu i tylko jedną szansę.
- Jesteś wyjątkowa (powtórzyłam szukając dalszych słów). Nie możesz teraz odejść. 
- Dlaczego? - zapytała nadal stojąc do mnie plecami.
- Bo wiem, że już do mnie nie przyjdziesz...
Odwróciła się, podeszła bliżej i popatrzyła na mnie. Stała teraz w świetle latarni, a jej oczy? Myślałam, że do tej pory widziałam już wszystko w tych oczach. Smutek, złość, gniew, żal, czasem przebłyski radości. Dziś te oczy mnie przeraziły. Jej spojrzenie przesiąknięte było strachem, bólem, jakąś niewytłumaczalną pustką i masą innych uczuć, których w tym momencie nazwać nie umiem. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak wiele można zobaczyć, wyczytać w jednym spojrzeniu. 
- Jesteś jedyną osobą, która to widzi - powiedziała.
- Co takiego? - zapytałam zaskoczona.
- To na co teraz patrzysz. To wszystko o czym pomyślałaś i to wszystko co nie pozwala Ci dać mi odejść. To wszystko co widzisz. 
- A co widzę?
- Wszystko co Cię intryguje. Patrzysz na mnie jak na osobę, która da Ci odpowiedzi. Odpowiedzi na nurtujące, wciąż powracające pytanie: "Dlaczego?". Dlaczego do Ciebie przyszłam, dlaczego jestem smutna...
- Smutna to mało powiedziane - wtrąciłam.
- Owszem. Chociaż nie ujęłabym tego tak. Widzisz... - zaczęła i usiadła na ławce. - Człowiek żyje, zbiera doświadczenia, zmaga się z problemami, konsekwencjami swoich wyborów. Jak to mówią, uczy się na błędach, niektóre wciąż powiela. Może szukając odpowiedniej lekcji dla siebie, nie wiem. Ale tak sobie żyje, myśli, że daje rade, pokonuje kolejne przeciwności. Czasem opada z sił, potyka się i upada, ale wstaje i idzie dalej. Starają się w tym pomóc przyjaciele, rodzina. Słowami otuchy, pobudzeniem wiary we własne możliwości. I owszem, to pomaga. Pomaga na tyle, że wstajesz i idziesz dalej, dążysz do określonych sobie celów. Dążysz, przesz do przodu, aż w końcu... coś w Tobie pęka. Zatrzymujesz się. Nie na chwilę, nie na moment, by się pozbierać. Zatrzymujesz się, by zrozumieć, że nie masz już swoich celów. Że "dawanie rady" tak naprawdę nie jest dla Ciebie, jest dla innych. Dla tych, którzy powtarzają, że wierzą w Ciebie. Dla tych, którzy tylko czekają, aż powinie Ci się noga. Dla wszystkich wkoło, lecz nie dla Ciebie. Zdajesz sobie sprawę, że zgubiłaś sens tego wszystkiego o co tak uparcie walczysz. Zdajesz sobie sprawę, że zgubiłaś drogę. Zgubiłaś cel. I to jest ta pustka, którą widzisz. Strachem jest to, że gdy człowiek zatrzyma się, tak naprawdę zatrzyma, nie potrafi obrać kolejnego celu, kolejnego kierunku. Doświadczenia pokazują mu jak wiele złego może przez to doświadczyć, więc boi się kolejnych prób. A ból? Chyba nie muszę tłumaczyć czym jest spowodowany. Chyba nie muszę mówić jak potrafi boleć cierpienie, krzywda i rozczarowanie własną osobą. Osobą, której postawiło się cele, od której się wymagało, która "miała dać radę". I tak stoisz przed lustrem, patrzysz na siebie i ... Nie widzisz tej silnej kobiety, którą starałaś się być. Widzisz małą, przestraszoną dziewczynkę ze łzami w oczach, raz po raz powtarzającą: "Ja chcę do mamy". Czy tego po sobie oczekiwałaś? 

Moc jej słów mnie zaskoczyła. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie żadnego sensownego słowa.
- Odpowiem za Ciebie. Nie, nie tego oczekiwałaś... - wstała i odeszła. Nie potrafiłam jej już zatrzymać, nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów. Zniknęła w ciemności. Dopiero po chwili dostrzegłam karteczkę na ławce, którą zostawiła. Chciałam zawołać za nią, zapytać o wiele rzeczy. Zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu jak mgła, jakby nigdy jej tu nie było. Z wahaniem podniosłam karteczkę i przeczytałam:

"Są granice, których przekroczenie jest niebezpieczne: przekroczywszy je bowiem wrócić niepodobna." Fiodor Dostojewski


- Jesteś wyjątkowa - szepnęłam patrząc w kierunku, w którym odeszła...

czwartek, 10 października 2013

Wołanie o pomoc

Temat rozległy, wszechobecny i wciąż powracający. Co jakiś czas pojawiający się w przeróżnych miejscach, sytuacjach. Wszędzie. 
Tyle myśli, lecz jak je ubrać w słowa...

Łyk kawy, papieros (temat rzucenia palenia już pomijam ;]). 
Wołanie o pomoc i trzy kropki ... Choć przydałoby się chyba więcej tych kropek ... A może lepsze w tym momencie byłyby wykrzykniki?
Dlaczego tak stwierdzam? Ponieważ często mija nas to niezauważone. Często nie słyszymy takiego wołania. Często po prostu nie zwracamy uwagi na nie, będąc głusi i ślepi, a czasem najzwyczajniej bagatelizujemy sygnały, które ktoś do nas wysyła.

Tak wiele zła dzieje się wokół nas. Tak wiele cierpienia, bólu i krzywdy ludzkiej, obok której przechodzimy obojętnie, twierdząc, że to nie nasz problem, nas to nie dotyczy. Mając swoje problemy, swoje smutki czy rozterki porzucamy naszą ludzką wrażliwość i uczuciowość względem innych. Przecież może pomóc ktoś inny, tak? Ktoś, kto ma mniej problemów na głowie, ktoś to ma czas i cierpliwość, albo możliwości. Więc dlaczego akurat ja. I koło się zamyka. Co raz to więcej ludzi tak właśnie uważa i przechodzi obojętnie. Nie słucha krzyków dookoła siebie, nie zastanawia się nad konsekwencjami takiego długotrwałego wołania... 

I wtedy dzieje się coś. Coś co zostaje w końcu zauważone. Wypadek, samobójstwo, morderstwo dziecka... Jest wiele przykładów, które mogłabym tu wymieniać i wymieniać. Zbyt wiele niestety. Pojawiają się wtedy masowe osądy i krytyka. "Jak ona/on mógł/mogła tak postąpić", "Nienormalny człowiek, wariat", "Wyrodna matka", itp. itd. Takich osądów pada wiele. Dopiero później, z czasem pojawiają się powoli pytania. "Dlaczego?", "Czy można było tego uniknąć?", "Co mogło się dziać w głowie tego człowieka, że posunął się do takiego czynu?"...

Zbyt późno pojawiają się te pytania. Zbyt późno i w zbyt radykalny sposób poruszona jest nasza wrażliwość i wyobraźnia. Zbyt późno łączymy fakty, zbyt późno zauważamy sygnały, na które mogliśmy zareagować wcześniej i chociaż spróbować nie dopuścić do tragedii. 

Myślę, że nie muszę przytaczać tu przykładów, które pojawiają się bardzo często w masowych odbiornikach. Każdy z nas zna choć jeden taki przykład, choć jedną sytuację. Niektórzy nie zwracają na to uwagi, uważając, jak to napisałam wyżej, że ich ten problem nie dotyczy. Inni współczują, osądzają, krytykują. Tak naprawdę tylko garstkę z nas porusza to dogłębnie. Na tyle, że zaczynamy się zastanawiać co musiało się dziać w życiu tego człowieka, co musiało "siedzieć" w jego głowie i dlaczego nie otrzymał pomocy w momencie, gdy jej potrzebował? I odpowiem Wam na to pytanie. MY sami. My i nasze podejście. My i brak chęci niesienia bezinteresownej pomocy. Niestety. 

W tym momencie, mam wrażenie, że chęć niesienia pomocy jest podzielona. Dwie skrajności. Albo ta pomoc jest na szeroką skalę (fundacje, ośrodki pomocy, grupy wsparcia) albo nie ma jej wcale. Te pierwsze reagują, gdy ktoś sam jest w stanie przyznać się, że tej pomocy potrzebuje i owszem zostanie ona udzielona. Stwierdzam, że w tym kierunku idziemy na przód. Co raz częściej widzę wpisy na fb chociażby, gdzie wiele osób przyłącza się do różnych akcji, wspomaga finansowo, duchowo czy choćby słowem. 
Ale gdzie reszta? Pytam się, gdzie jest w tym wszystkim ta reszta ludzi. Ludzi, którzy najzwyczajniej nie potrafią poprosić, nie potrafią przyznać się, że ta pomoc jest niezbędna? Gdzie Ci wszyscy ludzie, którzy zbyt cicho wołają? Którzy chcą, by ich zauważono, lecz nie osądzano. Ludzie, którzy potrzebują wsparcia i zrozumienia. Którzy chcieliby coś zmienić, wyjść z tego piekła, w którym tkwią, lecz nie mają odwagi, nie potrafią, czasem po prostu się wstydzą. Własnej słabości, własnych błędnych wyborów. 

Oczywiście w tym momencie bardzo często wkrada się bezlitosna krytyka: "Kowalem swojego losu jesteś sam". Tak? "Ułożyłeś sobie życie w taki sposób, więc pij piwo, które sobie naważyłeś", "Ponoś konsekwencje swoich wyborów i decyzji, nikt za Ciebie Twojego życia nie naprawi". I owszem, jest w tym sporo racji, nie mówię, że nie. Ale kto dał nam prawo być sędzią? Kto daje nam prawo być katem? Bo przyglądając się obojętnie z boku na krzywdę, nie reagując, czy przypadkiem w jakimś stopniu nie stajemy się też podobni do oprawców?

Tak więc apeluję do Was wszystkich, którzy przeczytacie ten wpis. Apeluję do Was byście nie dawali przyzwolenia na krzywdę, ból i cierpienie.

Żyjemy wspólnie, w społeczeństwie i to my razem tworzymy świat, w którym żyjemy. Świat pełen obłudy, kłamstwa, egoizmu i bezduszności. 
Mocne słowa? Nie. Znalazłabym o wiele więcej bardziej dobitniejszych i nieprzyjemnych. Nie osądzam w tym momencie nikogo z Was. Nie krytykuję postępowania. Krzyczę głośno, w imieniu tych, którzy tego nie potrafią. Otwórzmy oczy i uszy na wszystko co się wokół Was dzieje. I w końcu do jasnej cholery coś zróbmy!!!

"Aby stać się lepszym, nie musisz czekać na lepszy świat."
Phil Bosmans

Pozdrawiam
PannaEm