Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

środa, 20 listopada 2013

Niechciane dziecko...

Trafiłam na coś w necie co mnie poruszyło... Mnie i moje frustracje z tym związane.
Zastanawiałam się dłuższą chwilę czy dziś pisać na ten temat, ponieważ moje emocje i odczucia są dość "świeże". Może dlatego więc powinnam o tym napisać teraz. Z góry przepraszam (choć nie każdego), jeśli moje słowa kogoś urażą, będą dobitne i niezbyt pozytywne. 

Tytuł postu... Łagodniejszym byłoby "nieplanowane", lecz nie oddawałoby to całkowicie sensu tego wpisu. 

Dziecko... Najdelikatniejsza istota. Najwspanialsza i najbardziej bezbronna. Największy cud dla niektórych, by dla innych być problemem i "kulą u nogi".

Dziecko... Dar od losu, upragnione i wyczekane szczęście. Najpiękniejsze doświadczenie życiowe, najwspanialszy obowiązek. To tylko kilka epitetów opisujących czym bądź kim powinno być. A jak jest w rzeczywistości?

Poruszę w tym wpisie niestety tą drugą stronę medalu. Ten fragment, te sytuacje, te zachowania, które sprawiają, że słowo "dziecko" traci swoją najważniejszą wartość.

Czy jest to porzucenie po urodzeniu przez matkę na śmietniku czy przez ojca, który "nie był gotowy" na taki "obowiązek". Przypadków jest wiele, przykładów i sytuacji, jak i ich powodów. Nie będę tu wszystkich wymieniać, bo nie na powodach chcę się skupić w tym momencie. Nie na ocenianiu czy krytyce. Chcę zwrócić uwagę na to, o czym wielu rodziców "umywających ręce od problemu", zapomina. O dziecku...

Irytujące i zarazem ciekawe jest to, że właśnie z myślą o dziecku porzuca się odpowiedzialność wobec niego, lecz nie myśląc o nim. Paradoksalne, wiem. Może dość niezrozumiale się wyraziłam, ale nie potrafię tego określić inaczej w jednym zdaniu. Już rozwijam swoją myśl.

W sytuacjach, gdy dziecko jest nieplanowane dochodzi do pewnego rodzaju przełomu, zmiany obecnej sytuacji i obrania pewnego kierunku w życiu. Oczywiście standardowym i na miejscu jest zachowanie dojrzałości i wzięcia na siebie odpowiedzialności za swoje wybory i czyny. Tak, tak powinno być... 
Niestety coraz częściej spotykam się z tym mniej odpowiednim zachowaniem, jakim jest porzucenie obowiązku. I tu jest właśnie ta moja irytacja, gdy myśląc o zbliżającym się przełomie i zmianach podejmuje się decyzję, w której (tu druga część) kompletnie nie bierze się pod uwagę wartości jaką powinien mieć ten przełom.

Myśląc o sobie, o tym, że "nie da się rady", "nie było to planowane", "nie był odpowiedni czas, osoba" czy po prostu "znudziło mi się", zapomina się o sprawie najważniejszej. Zapomina się jak nasze decyzje wpływają i wpłyną później na dalsze życie tej małej istoty, która zostaje odrzucona. Czy to z czystego egoizmu, strachu czy innych pobudek. Dla mnie osobiście nie ma żadnego wytłumaczenia takiego zachowania. Dlaczego?

Ponieważ jest to dla mnie brak wyobraźni. Ponieważ jest to krzywda kogoś, kto nie może sam się obronić, zdecydować. Ponieważ to za tą małą osóbkę zostaje podjęta decyzja. Decyzja odnośnie przyszłego życia i tego jak będzie ono wyglądać. Pełne smutku, zapłakanej buźki, wzroku przesiąkniętego niezrozumieniem i wielkich, zdziwionych oczu wciąż pytających: "Dlaczego?"...

"Dlaczego to ja nie mam mamy/taty?", "dlaczego inne dzieci mają oboje rodziców", "dlaczego ja?", "co ja takiego złego zrobiłem/am?"... To ostatnie pytanie przeraża mnie najbardziej...

Tak więc teraz ja, otwarcie i głośno pytam się: JAKIM PRAWEM?

Dlaczego 1,5-roczne dziecko nie zna słowa TATA? Nie wie kto to jest, co znaczy przytulić się do niego, uśmiechnąć, poczuć bezpiecznie w jego ramionach...
Dlaczego 6-cio letni chłopczyk wymyśla niestworzone historie o tacie, który ciężko pracuje i ma super auto, tylko dlatego, by nie przyznać się sam przed sobą jak bardzo za nim tęskni...

Powtarzam: JAKIM PRAWEM DO CHOLERY?! Jakim prawem skazuje się dziecko na takie pytania, myśli. Jakim prawem podejmuje się tą decyzję za nie. Jakim prawem "funduje" mu się dzieciństwo przepełnione żalem, niezrozumieniem i poczuciem bycia gorszym. Jakim prawem krzywdzi się własne dziecko... Najbardziej niewinną istotę. Najbardziej potrzebującą miłości, autorytetu i przykładu...

Chyba nigdy nie znajdę na to odpowiedzi...

PannaEm


Post został ukończony, lecz pojawił się pomysł, by dołączyć pewien tekst, który idealnie oddaje sens tego tematu. Dziękuję Aniu za podsunięcie go :)

"Naszym prawem jest być dzieckiem miłości.
 Powitanym tu jak najmilszy z gości.
 Choć wiem, że tych uczuć nie odda mi nikt.
 (...)
 Naszym prawem jest radość istnienia.
 A nie martwa cierpliwość kamienia.
 I tak wiem, że z tą prawdą nie liczy się nikt.
 (...)
 Posłuchajcie nas i Was nienarodzonych.
 Dotąd cichych, dotąd zawsze bez obrony.
 Chcemy bowiem przemówić nareszcie (...)
 TO PRAWO"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz