Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

wtorek, 31 grudnia 2019

Ona i On

Są takie wspomnienia, o których nie da się zapomnieć. Są takie uczucia, których nie da się zdusić. I są takie historie, których nie można nie opowiedzieć...

Może to historia jakich wiele, a może taka, która zdarza się raz na milion. A może to ta, która pozostaje w sferze marzeń i złudzeń, karmiona obłoczkami z waty cukrowej...

"Opowiem Wam ich historię.

ONA - Kobieta po przejściach. Realistka twardo stąpająca po ziemi. Nie pozwalająca sobie na zbytnią ilość optymizmu. Na zewnątrz zdystansowana i chłodna, ostrożna i nieufna, zimna... W środku marzycielka, usilnie potrzebująca miłości i poczucia bezpieczeństwa, dziecko potrzebujące swojego opiekuna...

ON - Facet z bagażem. Na zewnątrz lekkoduch chodzący własnymi ścieżkami. Co w głowie to na języku. W środku mały chłopczyk broniący się przed kolejnym zranieniem. Usilnie potrzebujący wsparcia i docenienia...

Wydawać by się mogło, że tych dwoje nie miało prawa się spotkać. Wydawać by się mogło, że dwoje tak różnych na zewnątrz ludzi, nie ma możliwości na porozumienie. Na zatrzymanie się na chwilę obok siebie. Że to co oboje pokazują przed innymi, nie ma prawa przyciągnąć ich do siebie. Jak to życie, wydawać by się mogło...
Wydawać by się mogło również, że istnieje wróżka zębuszka czy święty Mikołaj.

Los chciał, że tych dwoje skrzywdzonych i zawiedzionych ludzi porzuciło swe maski. Na chwilę, na moment. I w tym właśnie momencie spotkali się. Jakież to było zdziwienie i zaskoczenie. Lawina słów, pragnień i potrzeb. Potok zrozumienia, myśli kończących się tym samym zdaniem...
Podobno takie coś nie istnieje. Jak Yeti, a są tacy, którzy w nie wierzą...

Wszystko inne przestało mieć znaczenie. Tysiące km, poprzednie doświadczenia, obawy... Nic innego nie miało znaczenia, jak tylko to, że są. Że jest Ona i On. Dla siebie...

Czy był to początek pięknej relacji? Na pewno tak. Czy związku, przyjaźni, jakie to miało znaczenie? Liczyło się tylko to co jest i co będzie trwać. Bo przecież takie coś ponoć zdarza się w życiu tylko raz...

Życie niestety nie jest bajką... Wszystko ma swój początek i koniec. Choć patrząc na nich, miałam wrażenie, że to nie ma prawa się skończyć. Odnosiłam wrażenie, że jeśli to się nie uda, to w życiu już chyba nic nie może się udać.

On... Odszedł... Tak po prostu, bez słowa, bez wyjaśnienia. Zniknął...

Ona... Otarła ostatnią łzę, a wyciągnięte na wierzch marzenia, pragnienia i potrzeby wrzuciła z powrotem do szuflady. Trochę bardziej pomięte i pogniecione. Niektóre podarte w przypływie złości i niezrozumienia. Serca, które podała mu na dłoni, niestety nie oddał. Po prostu zabrał ze sobą. Może wrzuci do własnej szuflady...

Ale to jeszcze nie koniec..."

Będąc obserwatorem tej bajki, choć nie wiem czy można ją tak nazwać, nasuwa się wiele pytań. Wiele wniosków. Wiele niezrozumiałych rzeczy.
Głównym i najważniejszym jest to, czemu tak się dzieje o.O No ni huhu, nie jestem w stanie pojąć. Nie jestem w stanie pojąć jak taki początek może mieć taki finał. Ściema? Udawanie na początku? Jednak mam jeszcze odrobinę wiary w ludzi i uważam, że niektórych rzeczy nie da się udawać. Emocji, pragnień. Uważam, że w życiu odgrywając różne role, niektórych nie jesteśmy w stanie zagrać.

Zatem co takiego się stało? Pozostają dwie opcje.
Albo facet to skończony dupek. Dupek, który zabawił się uczuciami drugiej osoby. Który jednak obali moją teorię i cholernie dobrze potrafi grać. Facet, który kiedyś zraniony, potrzebował najzwyczajniej w świecie dowartościować siebie. Połechtać swoje ego. I nie jest wcale taki wspaniały na jakiego starał się upozorować. To tchórz, facet bez jaj i dojrzałości życiowej. Bo najgorszą rzeczą w takiej sytuacji jest odejść bez słowa...
Druga opcja to kobieta. Kobieta, która tak usilnie potrzebując miłości osacza drugą osobę. Kobieta bluszcz, która zamiast popychać do góry, ciągnie w dół. Która uwiesza się na mężczyźnie nie pozwalając zaczerpnąć powietrza, zamyka w złotej klatce. A jak wiadomo, kobieta nawet jakby podała się na złotej tacy, na nic to się zda...

Pozwolę sobie jeszcze na swoją prywatną, dość emocjonalną, a może i wyimaginowaną opcję... Ale kto bogatemu zabroni :P
Może po prostu to co ich połączyło, było tym co rozdzieliło... Strach z poprzednich doświadczeń, obawy przed powtórką i kolejną stratą. Nie sztuką jest coś znaleźć i rozpocząć, sztuką jest to utrzymać, a ...
"Kochanie kobiet naznaczonych przeszłością, tych silnych i dobrego serca, wymaga wielkiej odwagi. Potrzeba dużo miłości, aby wyleczyć ich rany i rozczarowania. Przede wszystkim jednak musisz być mądry, gdyż są one na tyle dojrzałe i doświadczone, że nie wierzą już w swoje uczucia, lecz w to co jesteś gotów dla nich zrobić".

Tak więc może po prostu, jemu brakło odwagi, jej zrozumienia...
Szkoda, wielka szkoda. Tak ładnie się zapowiadało. Mogłoby to obalić wiele mitów na temat relacji, związków czy spełnionych marzeń... Pozostają w głowie, a co by było gdyby... Gdyby on coś powiedział, gdyby ona czegoś nie powiedziała. Ale to już tylko ulotne "gdyby"...

Co się stało z nimi obojgiem? On? Ptaszki ćwierkały, że porzucił myśli o powrocie w rodzinne strony i został tam gdzie był. I jest w tym samym miejscu, w którym był. Podobno próbował po jakimś czasie nawiązać kontakt, lecz... Ona wyjechała. Zamknęła ten rozdział życia i otworzyła całkiem nowy, z dala od wspomnień.

Dziś Sylwester. Dla jednych czas szampańskiej zabawy, w gronie przyjaciół. Dla innych czas głębokich przemyśleń i mocnych postanowień. A może i początek wielkich zmian.
Pewnym jest to, że życie i tak napisze nam swój własny scenariusz. Jedynym co nam pozostaje to cieszyć się tym co jest, tu i teraz. To dbanie o osoby bliskie naszemu sercu i staranie się, by czuły się docenione.

W tym Nowym Roku życzę Wam wszystkim byście umieli docenić to co macie wokół siebie. Ludzi, sytuacje, rzeczy. Byście potrafili o to wszystko dbać i przy sobie utrzymać. By stawiane przez Was kroki przybliżały Was do celu, a ten rok by był przełomowy. Życzę również odwagi do zmian. Do porzucenia rzeczy, ludzi, sytuacji, które Wam nie służą. Tylko to co prawdziwe i realne, może być początkiem. Reszta to złudzenia... Życzę byście potrafili odróżnić jedno od drugiego.

Nie wiem jak dalej będzie szło pisanie postów, ale życzę sobie, by było bardziej owocne w przyszłym roku heh :P

Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku życzy PannaEM




sobota, 24 sierpnia 2019

Niepewność

Okazuje się, że pod jednym słowem kryje się o wiele więcej niż może się wydawać...

Ostatnimi czasy coraz częściej zastanawiam się co tak naprawdę kieruje Naszymi reakcjami, decyzjami. Co sprawia, że jedni z nas potrzebują mieć poukładane życie, a inni biegną przez nie na spontanie. Są tacy, którzy przejmują się wszystkim i tacy, po których wszystko spływa jak po kaczce...
Czego jest to kwestia? Daty urodzenia czy znaku zodiaku? Wychowania, otoczenia lub życiowych doświadczeń? A może jeszcze masy innych czynników albo wszystkiego po trochu, ale wniosek ten sam. Jedni są realistami twardo stąpającymi po ziemi, inni optymistami bujającymi w obłokach. Jeszcze inni pesymistami niewierzącymi we własne działania. Tych połączeń i kombinacji znalazłabym jeszcze wiele, ale nie o to w tym momencie chodzi. Nie o to chodzi, by opisywać wszystkie rodzaje charakterów, bo brakłoby miejsca na blogu :P Dziś chcę skupić się na jednym typie ludzi i na jednym odczuciu ich "hamującym" (że tak się wyrażę).

Otóż osobiście należę raczej do grupy realistów twardo stąpających po ziemi. No może z lekką nutką szaleństwa i pobujania w obłokach czasem :P Czasem wedrze się nutka pesymizmu. Ot, takie połączenie heh. Czy jest to kwestia mojego znaku zodiaku jakim jest Koziorożec, nie wiem :P Nie jestem jakimś maniakiem horoskopowym heh, ale jednak typem, który bierze pod uwagę wszystkie opcje. Idąc dalej. Czy to kwestia wychowania, otoczenia, życiowych doświadczeń? Na pewno. I jak wspomniałam wyżej, całej masy innych czynników. Ale do czego zmierzam.
Zmierzam do tytułu postu jakim jest niepewność. Dla osób takich jak ja jest to odczucie dość męczące. Hamujące, często niszczące. Odczucie niosące za sobą masę skrajnych emocji, reakcji i decyzji. Dziwne. Jak jedno uczucie potrafi tak wiele zdziałać...

Dla osoby, która najchętniej napisałaby cały scenariusz swojego życia i z wielką przyjemnością trzymałaby się tego linijka po linijce, jest to uciążliwe. Uciążliwym jest ta niepewność. Niepewność w każdym aspekcie. Czy to dotycząca planów życiowych, planów związkowych czy jakichkolwiek innych. Świadomość tego, że nie wiesz co Cię czeka napawa lękiem. Owszem, zdaję sobie sprawę, że niemożliwym jest wiedzieć co szykuje dla nas życie. Że niemożliwym jest zaplanować sobie wszystko i idealnie, krok po kroku móc do tego dążyć. To po prostu nierealne. Nie da się tak. Ale można złapać jakiś punkt zaczepienia. Coś co pozwoli rozwijać dalsze plany i choć w minimalnym stopniu obrać kierunek. Nie ma nic gorszego jak stanie na rozdrożu nie wiedząc, w którą stronę się udać :/ Nie ma nic gorszego tkwić w miejscu, w którym nie widać nic na horyzoncie. I na nic zdają się słowa "czas pokaże". Jakikolwiek krok, w jakimkolwiek kierunku napawa wielkim strachem przed nieznanym....

Niektórzy ludzie śmieją się z tego. Niektórzy twierdzą "wrzuć na luz", "odpuść i poczekaj co się stanie". Ciężko jest wrzucić na luz komuś, kto tak naprawdę kawał życia zmagał się z masą niepewności. Komuś kto raz za razem myśląc, że już odnalazł swoją drogę, znów się gubił. Komuś, kto potrzebuje pewności jak tlenu... Jak czegoś bez czego nie da się normalnie funkcjonować. 

Niepewność poza strachem i lękiem niesie również za sobą błędne decyzje. Często z braku pewności odpuszcza się pewne kroki, rezygnuje z czegoś. Właśnie z obawy i lęku przed nieznanym. Przed kolejnym rozczarowaniem. Przed kolejnym kiepskim wyborem życiowym. Dlatego wtedy łatwiej jest się wycofać... Wycofać do tego co znane i opatrzone. Do czegoś co daje chociaż namiastkę bezpieczeństwa i stabilizacji...


 Niestety... Przykre, ale prawdziwe... I już chyba nie trzeba nic więcej dodawać. Obrazek dopełnia już wszystko do dzisiejszego postu...

Na koniec pozostaje mi życzyć Wam, moi drodzy, jak najmniej niepewności w swoim życiu...

Pozdrawiam
PannaEM

środa, 21 sierpnia 2019

Bezsilność

Tak naprawdę sam tytuł mówi tak dużo, że najlepszym dopełnieniem byłoby jedynie... trzy kropki.

Mówią, że kowalem swego losu jesteś sam. Mówią, że to Ty decydujesz o swoim życiu. Że to Ty masz na nie wpływ i od Ciebie zależy jak będzie wyglądało. Mówią też, że ważne jest nastawienie. Że trzeba brać byka za rogi i pchać ten wózek do przodu. Że samo się nie zrobi. Wystarczy chcieć...
A co, jeśli w tym momencie obalę tą teorię?...
Owszem to wszystko jest ważne, ale co jeśli powiem, że chcieć to za mało? Co, jeśli powiem, że nastawienie, samozaparcie i wewnętrzna siła niekoniecznie idą w parze z Naszym losem? Co, jeśli powiem, że tak naprawdę inni ludzie również trzymają Nasze życie w swoich rękach i to oni w dużym stopniu je kształtują? 
Czasem pozwalamy im na to, świadomie bądź nie. A czasem po prostu nie mamy na to wpływu. Decyzje innych lub ich brak odciskają piętno nie tylko na ich życiu, ale również na Naszym. Są to rodzice, dzieci, partnerzy życiowi, pseudo przyjaciele, a czasem po prostu obcy ludzie. Ale efekt jest ten sam. Zawsze, w którymś momencie życia płacimy za czyjeś błędy. Nie sądzę, by znalazł się ktoś, kto z ręką na sercu mógłby zaprzeczyć. Zaprzeczyć temu, że choć raz w życiu ktoś lub coś miało wpływ na jego życie.
Najgorszym jest to, że niektórzy ludzie niszcząc sobie życie, automatycznie działają destrukcyjnie na innych. Ich błędy, brak decyzji czy zwykła bezmyślność ciągnie w dół kolejne osoby. Często bliskie, które nieświadome niczego chcą tylko pomóc. Które najzwyczajniej w świecie mają sumienie... Które nie potrafią odwrócić się na pięcie, tak po prostu.  
I tak naprawdę jedyne co możesz zrobić, to przyglądać się. Przyglądać się jak ktoś niszczy swoje życie, a przy okazji i Twoje przecieka Ci przez palce. Znikają jedno po drugim Twoje marzenia. I czujesz się bezsilny...



Chyba nie ma gorszego odczucia jak bezsilność. Jak to, że tak naprawdę nie możesz nic zrobić. Gdy wyczerpują się wszystkie alternatywy, opcje, możliwości. Gdy mimo szczerych chęci i nastawienia pozostaje Ci jedynie akceptacja... Akceptacja stanu rzeczy, który kompletnie Ci nie odpowiada. To chyba najtrudniejsze. Zaakceptować, że nie nad wszystkim możesz mieć kontrolę. Że nie na wszystko w swoim życiu możesz mieć wpływ. Że możesz jedynie się przyglądać... Przyglądać i czekać, choć nie do końca wiadomo na co. 

Dzisiejszy post w dość nostalgicznym nastroju, z wieloma rozterkami. I wielkim znakiem zapytania co dalej... Ale wiem jedno. Życie jeszcze zaskoczy w najmniej oczekiwanym momencie...

Pozdrawiam
PannaEM

poniedziałek, 15 lipca 2019

Pokochaj siebie

Całe życie za czymś pędzimy. Całe życie poświęcamy na coś. Całe życie jesteśmy dla rodziny, bliskich, przyjaciół, znajomych. Całe życie dla kogoś... A ile z tego czasu jesteśmy sami dla siebie?

Ostatnie tygodnie to masa różnych emocji. I tych dobrych i tych złych. Masa różnych decyzji, postanowień. I wydawać by się mogło, że kierunek dobrze obrany, wystarczy tylko stawiać kroki...
Tak, wydawać by się mogło. Okazuje się, że nie jest się maszyną. Że nie wystarczy zaprogramować sobie celu, by go osiągnąć. Okazuje się, że przychodzi moment, gdy potrzebujesz odetchnąć, złapać dystans. Okazuje się, że potrzebujesz czasu. Czasu, by usiąść w kąciku i dać upust emocjom. Czasu, by przeanalizować co naprawdę jest dla Ciebie ważne. A co najistotniejsze, kim jesteś dla siebie...

Gdzie jesteś w tej całej machinie kroków, emocji, sytuacji? Gdzie jesteś jako człowiek w tym całym tłumie innych ludzi? Ludzi, którzy zawsze coś od Ciebie chcą. Ludzi, dla których poświęcasz swój czas, swoje starania. Ludzi, którzy od Ciebie oczekują, mają własne potrzeby. A gdzie Ty jesteś? Gdzie są Twoje potrzeby, Twoje pragnienia, Twoje marzenia? Powtórzę raz jeszcze...
Kim jesteś dla siebie?
Czy potrafisz stanąć przed lustrem, przyjrzeć się sobie i powiedzieć: "Tak, kocham siebie"? Czy potrafisz powiedzieć sobie: "jestem z siebie dumna/y, jestem wspaniała/y, jestem wartościowa/y"? Czy potrafisz to zrobić? 

Nie będę ściemniać. Szczerze mówiąc ostatnimi czasy sama mam z tym problem :/ Nie będę również zapewniać, że jest to proste. Że łatwym jest tak po prostu pokochać siebie. Że łatwym jest popatrzeć na swoje dokonania i stwierdzić, że zrobiło się kawał dobrej roboty. Że łatwym jest zrozumieć, że do szczęścia nie potrzeba innych ludzi. Do tego wewnętrznego szczęścia...


Święte słowa. Starając się sprostać oczekiwaniom innych, starając się ich zadowolić, zataczamy błędne koło. Ludzie zawsze będą chcieli więcej i więcej. Im więcej im dasz, tym więcej będą chcieli otrzymać. Im bardziej pokażesz, że Twoje pragnienia i potrzeby są mniej ważne, stłamszą Cię. Wyciągną z Ciebie wszystko. Nawet ostatni oddech... I uwierz mi, nadal to będzie za mało. Nadal będziesz szukać docenienia próbując sprostać kolejnym oczekiwaniom. Bo przecież Ty byłeś zawsze, bo przecież jesteś taki silny, bo przecież zawsze dajesz radę. No kto jak nie Ty....

Dopiero od niedawna zaczęłam zdawać sobie sprawę, że docenienie trzeba zacząć od siebie. Że nikt inny nie doceni Ciebie bardziej niż Ty sam. Że siłą napędzającą dla Ciebie nie są inni ludzie. Nie są ich pochwały. Nie są rzeczy, które dla nich robisz. Największym motorem dla siebie jesteś Ty sam. Jeśli tego nie zrozumiesz, zawsze będziesz robił coś pod dyktando innych. Zawsze będziesz gonił za szczęściem uzależnionym od innych ludzi. Zawsze będziesz na drugim planie. Będziesz żył życiem innych, nie swoim...

Czy uważasz, że to jest w porządku? Czy uważasz, że tak powinno być? Czy na tym polega życie? Bo przecież to powinno być Twoje życie...

Pozwól sobie na chwilę zadumy. Pozwól sobie na złapanie oddechu, na zapatrzenie się w gwiazdy. I przeanalizuj... Zastanów się ile razy byłeś dla innych, a ile razy dla siebie. Zastanów się ile w zamian otrzymałeś... Zastanów się ile osiągnąłeś dzięki innym, a ile dzięki sobie. Zastanów się. Pozwól sobie na to. Pozwól sobie na odłożenie pragnień i oczekiwań innych. Pozwól sobie na głośne wykrzyczenie: "Teraz JA! Teraz moja kolej!".
I zrozum, że to Ty jesteś ważny. Zrozum, że to Ty i Twoje życie powinny być na pierwszym miejscu. Ty dla siebie. 

Boisz się, że przez to inni odejdą? Że zostanie ich niewiele? Garstka? Może tylko jedna osoba? Albo nikt? Cóż. Oni za Tobą płakać nie będą, dlaczego Ty masz? Ludzie, którzy odejdą w momencie, gdy zaczniesz żyć własnym życiem, nie są warci, by być jego częścią. Po prostu. Ludzie, którym zależy tylko i wyłącznie na własnym szczęściu nie powinni mieć miejsca w Twoim życiu. Brutalne, ale prawdziwe.
Nikt nie powiedział, że będzie łatwo... Czasem warto zrobić krok w tył. Wycofać się i ruszyć w innym kierunku. Czasem warto porzucić znane ścieżki, wydeptane przez innych i pójść za głosem własnych pragnień. Przerwać to błędne koło, opuścić bańkę złudzeń. 

To jest ten moment, by zdać sobie sprawę, że...

"Znaleźliście się na skrzyżowaniu Waszego życia, ponieważ coś w Was ciągle powtarzało "Zasługujecie na bycie szczęśliwymi". Urodziliście się, aby coś dodać, wnieść do tego świata, abyście starali się jak tylko możecie najlepiej.
Każda rzecz, której doświadczyliście, każdy moment przygotowywały Was właśnie do tej chwili. Teraz powinniście uwierzyć, że to Wy tworzycie Wasze przeznaczenie. Wyobraźcie sobie czego możecie od dzisiaj dokonać. Jak wykorzystacie tę chwilę, co zrobicie z tą chwilą, nikt nie zatańczy za Was Waszego tańca, nikt nie zaśpiewa Waszej piosenki, nikt inny nie napisze Waszej historii. Kim jesteście, co robicie, zaczyna się teraz.

Wierzę, że jesteście świetni, że jest w Was coś wspaniałego.  Niezależnie od tego co Was spotkało w życiu. Niezależnie od tego za jak starych lub młodych się uważacie. To chwila, w której powinniście zacząć myśleć, że to jest w Was. Że macie moc większą niż świat. Wtedy to się pojawi, wtedy przejmie Wasze życie, nakarmi Was, ubierze Was, będzie Was chronić. Prowadzić Was. Podtrzymywać Wasze życie, jeśli zechcecie. Ja w to wierzę."


Uwierzcie i Wy... Bo kochać trzeba zacząć od siebie...

Powodzenia :)
Pozdrawiam
PannaEM 


 

Są takie dni...

Są takie dni, kiedy nic nie ma sensu. Są takie dni, kiedy patrząc przed siebie, nie widzimy nic. Są takie dni, po których już nic nie jest takie samo...

Są takie momenty, w których czujesz, że rozpadasz się na drobne kawałeczki. I nie ma nikogo, kto mógłby je pozbierać. Nie ma ramienia, które obejmie. Nie ma odpowiedniego słowa... Tylko wdzierająca się ze wszystkich stron pustka. 
To uczucie, przed którym nie da się uciec. Łzy napływają do oczu raz po raz, a Ty nie możesz nic z tym zrobić. Nic poza poddaniu się temu uczuciu. Pozostaje jedynie pozwolić łzom spływać po policzkach...
Mówią, że łzy potrzebne są, by oczyścić duszę. Osobiście odnoszę wrażenie, że są tylko po to, by zrobić miejsce dla kolejnych fali bólu, cierpienia, rozczarowań... Są po to, by podźwignąć się i móc przyjąć na klatę kolejne dawki tego, co niesie życie. 
Kolejne rozczarowania, kolejne odejścia, kolejne smutki...

I czasem przychodzi taki moment...


Mówią, że o marzenia warto walczyć. Że o prawdziwe uczucia również. Osobiście uważam, że właśnie o prawdziwe nie ma potrzeby. Jeśli są prawdziwe... Jeśli są prawdziwe, same się obronią i zostaną...

"Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do Ciebie wróci, jest Twoje. Jeśli nie, nigdy Twoje nie było."
Antoine de Saint-Exupéry

Pozostaje jedynie otrzeć łzy i iść dalej. Pozbierać wszystkie kawałeczki na nowo i posklejać, mimo braku kilku... 
Cóż, życie...

Dzisiejszy post dość ubogi w słowa, ale niesie za sobą lawinę odczuć, których nie sposób opisać. Słowa nie na wszystko są lekarstwem. Czasem trzeba trochę pomilczeć... 


PannaEM 

piątek, 28 czerwca 2019

Pozory mylą...

Jak to dziwnie w życiu się układa... 
Podejmujemy decyzje, obieramy kierunek, idziemy daną drogą. Staramy się, potykamy, podnosimy i idziemy dalej. Ocieramy pot z czoła i nadal walczymy. Walczymy z nadzieją na sukces. Walczymy z pewnością, że to wystarczy...
Lecz...
Pozory mylą... Pozory mylą, a ludzie zawodzą...
Tak...
Na swojej drodze spotykamy wielu ludzi. Jedni przemykają przez nasze życie niezauważeni, inni przystaną, zapytają "co słychać?". Niektórzy wyciągną rękę, wesprą dobrym słowem i pomkną dalej. Są też tacy, którzy zatrzymają się w naszym życiu na dłużej...
To ludzie, na których można liczyć. To ludzie, którzy w dobrych i złych chwilach są przy nas. Ludzie, którym zależy nie tylko na własnym szczęściu. 
Mówi się na nich "przyjaciele". 
Śmieją się, płaczą i wkurzają wspólnie z nami. Przeżywają nasze radości i smutki. Często odkładają własne sprawy, by być przy nas. Tak po prostu, bezinteresownie. Poklepią po ramieniu, ale i ochrzanią kiedy trzeba. Takie nasze, prywatne anioły...



W momencie kiedy nazywamy kogoś przyjacielem, oddajemy mu cząstkę siebie. Podajemy swoje uczucia i emocje jak na tacy, wiedząc, że będą bezpieczne.
To wielki skarb mieć choć jedną taką osobę. To wielki skarb mieć pewność, że jest taki ktoś. Ktoś kto będzie zawsze...
Bo z przyjaźnią jest trochę jak z miłością...

"...cierpliwa jest, łaskawa jest, nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą... Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma, nigdy nie ustaje..."

Czasem jednak okazuje się, że "pozory mylą, a ludzie zawodzą"... Okazuje się, że ktoś nam znany, nie jest tym za kogo go mieliśmy. Nagle okazuje się, że nie jest na zawsze... I tak naprawdę nigdy nie był. Bo zawsze to zawsze, a nie na troszkę. Okazuje się, że nasze uczucia i emocje nie są bezpieczne... I nigdy nie były. To przykre...
Przykre jak łatwo jest się o tym przekonać... 


Tak, to zdecydowanie wystarczy...

A jedyne co pozostaje to wielka pustka w środku... Wielka pustka i żal...

Pozdrawiam
PannaEM




 

środa, 12 czerwca 2019

Zmiany są różne, kwadratowe i podłużne

Zmiany... Zmiany i trzy kropki...
Kto mnie dobrze zna wie doskonale, że zmiany wywoływały u mnie zawsze silny odruch wymiotny i obronny. Wizja opuszczenia bezpiecznego azylu zawsze powodowała masę negatywnych odczuć. Od strachu, wątpliwości, po różne stadia paniki. I nie miało znaczenia czy dane zmiany finalnie miały być na plus. Nie miało znaczenia, że wystarczyłoby zacisnąć zęby i doczekać się pozytywów. Nie, nie miało to znaczenia. Tkwienie w toksycznych relacjach czy sytuacjach mimo wszystko wygrywało, bo było znane. Było sprawdzone i pewne. I mimo, że nie dawało nic dobrego, było tym bezpiecznym azylem...

Patrząc z perspektywy czasu, nie wiem skąd mi się to wzięło. Nie wiem skąd takie stanowisko. Nie wiem... Nawet nie przychodzi mi do głowy żaden punkt zaczepienia, jakaś opcja. Nic...
Dlatego też tak trudnym zawsze było podejmowanie radykalnych decyzji niosących za sobą wielkie zmiany. Jakichkolwiek kroków prowadzących do opuszczania bezpiecznej... klatki. Tak, klatki, bo inaczej tego nazwać nie umiem. Zwykle mówi się, że to ktoś kogoś chciałby zamknąć w złotej klatce. Czasem jednak to my sami zamykamy się w tej klatce. My sami nakładamy sobie ciężary wyszukując tysiące argumentów. To my sami nakładamy sobie blokady. Blokady przed nieznanym.

I teraz rodzi się pytanie... Kiedy, w którym momencie życia dostrzeżemy, że ta klatka robi się już ciasna? Kiedy zauważymy, że życie przecieka nam przez palce? Kiedy zdamy sobie sprawę, że to nikt inny jak my sami robimy sobie w ten sposób krzywdę? I kiedy do jasnej cholery zaczniemy coś zmieniać?!


Otóż to. Czasem jest to przypadek, czasem zbieg okoliczności. Czasem wykonany gest, usłyszane słowo albo liść w twarz... Jednak nieważne co, ważne, by obudzić się z tego letargu. Ważnym jest, by przestać się okłamywać. Okłamywać, że bagno, w którym się tkwi to przejrzysta laguna... Przetrzeć oczy i zobaczyć coś więcej niż znajome ściany, twarze, sytuacje. Wyjść poza granice własnych uprzedzeń i lęków. Otworzyć szeroko oczy i zobaczyć...

Zobaczyć, że coś czasem się kończy. Zobaczyć, że znane nie zawsze jest dla nas dobre. A przede wszystkim dostrzec, że zasługujemy na coś więcej. Na coś więcej niż to na co sami się zamykamy. Nie podejmując radykalnych decyzji, nie stawiając wielkich kroków. Życie to nie łagodny baranek, ale też nie niebezpieczny lew. Życie jest takie, jakie sami sobie tworzymy. Jest takie jakim je przyjmujemy. Takim jakie je widzimy...
Pytanie tylko w jaki sposób będziemy na nie patrzeć. Może warto zdjąć okulary przeciwsłoneczne i dostrzec większy wachlarz kolorów...
Może po prostu warto...




Dlatego też czasem trzeba odpuścić. Czasem trzeba odejść. Czasem trzeba porzucić swój bezpieczny azyl i wypłynąć na nieznane wody. Nie zapomnijmy jedynie wziąć na wszelki wypadek kapoka. Tak na zaś... ;)

I mimo, że czasem nie jest łatwo. Mimo, że czasem mamy wiele wątpliwości i obaw, nie zasługujemy na to. Mimo, że czasem pęknie nam serce, nie zasługujemy, by przeżywać swoją własną śmierć za życia...

Ja się obudziłam... A Ty?

Pozdrawiam
PannaEM

niedziela, 9 czerwca 2019

Decyzje

Decyzje, decyzje, decyzje...
Całe nasze życie składa się z dokonywania wyborów, podejmowania decyzji. Czasem łatwych, czasem trudnych. Czasem trafionych, czasem niestety nie. Lecz przez cały czas jakieś podejmujemy. Niektóre przychodzą nam z automatu, nawet nie zauważone. Inne z niewielkim wahaniem. Są i takie, nad którymi głowimy się i próbujemy nakreślić wszystkie "za" i "przeciw". Niektóre decyzje potrafią być cholernie trudne...

Czasem jest tak, że wydaje nam się, że robimy wszystko co trzeba. Że robimy wszystko co możemy. Że nasze decyzje są słuszne i najlepsze. Czas potrafi pokazać, że nie do końca. I tu jest chyba największy ból. Przyznać się samemu przed sobą do tego, że niektóre decyzje nie miały prawa pociągnąć za sobą tego, czego chcieliśmy. Dziwne...
Dziwne jak w jednym momencie potrafi dotrzeć do człowieka całkiem inny obraz rzeczywistości. Jak jedna sytuacja potrafi zmienić całe postrzeganie dotychczasowych spraw. Jak jeden moment potrafi być takim kubłem zimnej wody. 
Otwierasz szeroko oczy ze zdziwienia i jedyne co nasuwa Ci się na usta to: "Ku*wa. Naprawdę nie widziałam/em tego wcześniej? Naprawdę tak to wszystko wygląda? Serio?!!! Ja prdl".
I nagle wszystko się zmienia. Decyzje wcześniej podjęte wydają się tak odległe, a nowe rysują się w zatrważającym tempie. I już wiesz... Już wiesz co powinieneś zrobić. Już wiesz jaką drogę obrać. Dziwne, że tak łatwo to przychodzi... Wiedzieć... 

Niestety wiedzieć to jedno, a zrobić to całkiem coś innego. Gdyby to było takie proste... Wcielić w życie całą swoją wiedzę, wnioski i spostrzeżenia. Gdyby to było takie proste jak wstukanie kilku literek na klawiaturze...

Ktoś mi ostatnio powiedział, że w życiu nie ma lekko. Że gdyby było za łatwo, byłoby nudno. Hmm, to pewne. Gdyby pewne kroki przychodziły nam zbyt prosto, nie potrafilibyśmy docenić wielu rzeczy. Czasem właśnie to ta droga, trudna i kręta, pokazuje, że warto dążyć. Że warto w życiu coś zmieniać...

Tak, przyszedł czas zmian, wielkich zmian. Przyszedł czas bardzo trudnych decyzji i jeszcze trudniejszych kroków. Przyszedł czas, gdy trzeba własne życie odwrócić do góry nogami. Nie patrząc na strach, obawy. Wziąć na barki swój krzyż...

Przez kilka ostatnich miesięcy starałam się walczyć o coś. Starałam się podejmować słuszne decyzje. Starałam się przemyśleć je dokładnie. Starannie stawiać kroki. Myślę, że udało się to. Stwierdzam, że myśląc tak jak myślałam, wiedząc co wiedziałam, to były dobre decyzje. Myślę, że to było najlepsze wyjście. I nie żałuję tego. Nie żałuję, że próbowałam. To była dla mnie bardzo dobra lekcja. Lekcja pokory, walki i samozaparcia. Sprawdzenia swoich możliwości, swoich granic... Teraz jednak widzę, że te wybory były tylko podstawą, przygotowaniem do czegoś większego, do czegoś nowego. Czegoś trudniejszego...

Tamte decyzje miały obudzić wewnętrznego wojownika. Miały pobudzić do działania. Jedna za drugą tworzyły zbroję. Zbroję, która jest już gotowa... 

Nie wiem co przyniosą mi te kroki. Nie wiem co szykuje mi los. Nie wiem jaki będzie efekt końcowy. Wiem jedynie, że jestem gotowa. Jestem gotowa w końcu zmierzyć się ze swoimi największymi demonami. Jestem gotowa...


Życie nie jest łatwe... Ale nikt nie powiedział, że takie będzie. Nikt nie powiedział, że decyzje czy wybory zawsze będą dobre i przyniosą super efekty. Może nikt nie uprzedził, że czasem to życie postawi przed nami wysoki mur. Ale to od nas zależy tylko czy będziemy stać przed nim bezradnie czy obudzimy w sobie Spidermana ;) albo Hulka ;D

"Życie warte jest, aby je przeżyć. Twoja wiara pomoże Ci uczynić je pełnym wartości" - Anonim 

Każdy z nas ma w sobie superbohatera, wystarczy go obudzić...

Pozdrawiam
PannaEM 

środa, 22 maja 2019

Szczęścia, chwilki i chwilunki

Przynajmniej jeden post w miesiącu, przynajmniej jeden post w miesiącu... Będę to powtarzać jak mantrę :P 
Pomijam fakt, że to drugie podejście, a organizację czasu raz za razem pięknie szlag trafia ;] Brawo ja.
Ale cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Kolejny miesiąc leci jak z bicza strzelił. Kolejny miesiąc pełen emocji...

Ale dziś nie o negatywach. Dziś nie o emocjach niszczących. Dziś coś całkiem innego. A może to już było? Nie wiem, mój blog przez lata zebrał masę różnych tematów. Niektóre powtarzały się, inne mimo podobnego przekazu rozwijały się do całkiem nowych wniosków. Zatem o czym dziś?

Otóż dziś na tapetę bierzemy takie coś co się zowie szczęście. Takie coś co wzbudza na Naszej twarzy uśmiech. Takie coś co pozwala nam przetrwać brutalność tego świata. Takie niby nic, a jednak wielkie coś. Dla niektórych nieuchwytne, inni biorą je garściami... W czym tkwi szkopuł? Do tej pory sama nie potrafiłam tego pojąć. Sama nie potrafiłam zrozumieć dlaczego jednym super się układa, inni mają wciąż pod górkę. Dlaczego jedni mogą powiedzieć, że są szczęśliwi, a inni nie...

I nagle mnie olśniło...

"Szczęście przychodzi wtedy, gdy przestaje się na nie czekać"

Banalne prawda? Wystarczy jedynie przestać na nie czekać. Wow, proste jak budowa cepa. Ale czy na pewno? Czy tak łatwo jest po prostu przestać czekać? Czy łatwe jest odrzucić te skrywane pragnienia i poczekać? Przecież szczęściu często trzeba dopomóc. Przecież samo tak nagle się nie pojawi... A może jednak.

Może po prostu trzeba pozamykać wszystkie drzwi, te otwarte i te ciut uchylone. Może trzeba raz na zawsze rozliczyć się z własnymi demonami. Może trzeba usiąść i powiedzieć sobie "akceptuję to co jest". Opróżnić swoją szklankę całkowicie. Poczuć się dobrze z samym sobą. Przestać uzależniać własnego szczęścia od innych ludzi. Przestać szukać na siłę...

Jak to mówią, najpiękniejsze chwile w życiu często przychodzą niezapowiedziane...
One nie wpadną z hukiem przez otwarte drzwi, ani nie będą dobijać się do okien. Cichutko wślizgną się przez tyle drzwi, niezauważone. Przycupną w kąciku i poczekają na odpowiedni moment. Bacznie obserwując nas pijących kawę i wyglądających ich usilnie przez okno. I poczekają...

Poczekają aż będziemy gotowi. Gotowi, by je przyjąć w odpowiedni sposób. Z lekkim dystansem, niedowierzaniem, z nutką wahania.

"Czy aby na pewno? Czy aby to do mnie? Może pomyliły adres?
A jednak nie, jednak to do mnie. Wow, siemaneczko. Chodźcie, zapraszam, rozgośćcie się. Ojj, jak się cieszę. Kawki, herbatki, ciasteczko? Gdzie byłyście? Co tak długo? Już przestałam mieć nadzieję... Ale co, ja nie zamawiałam szczęścia. Ono jest przereklamowane. Gonimy za nim, a jego nawet na horyzoncie nie ma. Szczęście to bujda... 
Ale jak to? Jest tutaj?! Ale jak, dlaczego? Skąd?..."

W pogoni za tysiącem spraw, wydaje nam się, że i o szczęście trzeba zawalczyć. Że trzeba wydzierać je na siłę, na przekór losowi. Że to działa na takich samych zasadach jak walka o pieniądze, karierę czy dobrobyt. Że wystarczy chcieć...
Myślę, że ze szczęściem jest trochę inaczej. Ono musi samo przyjść. Musi samo stanąć przed nami, a to my musimy zdecydować czy naprawdę chcemy je przyjąć. Z całym dobrodziejstwem jakie niesie. Z wewnętrznym spokojem, akceptacją i ukojoną duszą. 

Wszystkie sytuacje, których doświadczamy w życiu przygotowują nas do tej chwili. Do chwili, gdy w kąciku Naszej kuchni, lekko skulone, czeka na nas szczęście. Czeka aż je zauważymy. Czeka aż będziemy potrafili je docenić. Czeka aż z lekkim uśmiechem na twarzy poczujemy je w sercu. Rozsiądzie się ono wygodnie i zostanie, jeśli tylko zechcemy...

Dzisiejszy post chciałabym zadedykować dwóm osobom. 

MAŁEJ, której szczęście chyba chwilowo schowało się pod szafkę i uparte nie chce wyjść. Zawzięta bestia. Trzeba poczekać... Poczekać aż "odbrazi się", a Ty otworzysz dla niego serducho. Tylko, żeby nie trwało to za długo, bo szkoda, żeby tak samo siedziało :* <3

I HARCERZOWI, który swoją osobą pokazał mi, że i ja zasługuję na szczęście. Pokazał mi gdzie ono jest. I mimo, że siedzi jeszcze skulone i niepewne, ale jest. Już je widzę i uczę się powoli jak je oswoić i przyjąć. Małymi kroczkami, by go nie spłoszyć. Tak na marginesie pokazał również mały trik, jak je mnożyć i dzielić :)
Tak więc dziękuję. Za te godziny rozmów, tysiące wymienionych wiadomości i kilka niedospanych nocy ;) Nie zdawałam sobie sprawy z wielu rzeczy. Nie zdawałam sobie sprawy, że to takie proste.
Dziękuję za cierpliwość w nabijaniu mi do głowy rzeczy, które wydawały się poza moim zasięgiem i mam nadzieję, że wspólnie z moim szczęściem usiądziemy przy stole i napijemy się porządnej kawki :D
Teraz widzę, że to możliwe :)
I mimo, że nie rozwiązuje to moich problemów, na pewno ułatwi je pokonać. Doda siły i motywacji, by walczyć dalej. Ze wszystkim innym co przyniesie los...


Pozdrawiam wszystkich odwiedzających mojego bloga i życzę, by każdy z Was znalazł swoje małe szczęście, o które będzie mógł dbać :)

Pozdrawiam
PannaEM

sobota, 13 kwietnia 2019

Marzyłam o księciu z bajki, pojawił się... oszust

Normalnie nie wierzę. Wchodzę na bloga z myślą o dodaniu kolejnego wpisu (stwierdziłam, że chociaż 1 w miesiącu by się przydał) i co się okazuje? Że zapomniałam dodać poprzedni :O Ba, nawet go nie dokończyłam. Wylądował w wersjach roboczych. 
Zdecydowanie kiepsko ostatnio z moją organizacją czasu i samodyscypliną.
Ale cóż. Postaram się poprawić. 

Dzisiejszy wpis postanowiłam poświęcić tematowi, który ostatnio mignął mi na facebooku. Zapewne zwróciłby moją uwagę również w tv, lecz rzadko oglądam. I nie moi drodzy, nie jest to temat strajku nauczycieli, o którym aż huczy ze wszystkich stron. W tym temacie wypowiedziałam się tylko raz, gdzieś w sieci i na tym zakończę. Szkoda energii na to.

Tak więc odcinając się od tego wszech obecnego tematu strajku, poruszę inny, równie ważny. Temat, o którym kiedyś słyszałam, a niedawno sama doświadczyłam na własnej skórze. Co ciekawe, dosłownie dzień lub dwa później na facebooku okazało się, że pojawił się również w jednym z programów tv. 

Może najpierw opiszę moją "przygodę"...
Otóż od pewnego czasu zaczęłam bardziej udzielać się na Instagramie. Nie ukrywam, jest to super miejsce, by dzielić się tym czym się zajmuję. Idealne miejsce, by wrzucać zdjęcia swoich małych dzieł na kubeczkach. Jak wiadomo, takie portale, poza możliwością zbierania obserwatorów i dzielenia się np. swoją pracą, narażają również na nieprzyjemne sytuacje. Choć z początku niepozorne. 
Było to bodajże przed świętami. Nie ukrywam, do tej pory Instagram był dla mnie dość odległym tematem. Czasem wrzuciłam jakieś zdjęcie, ale nie udzielałam się tam zbytnio. Co za tym idzie, nie orientowałam się dokładnie jakimi rządzi się prawami. Dlatego też, gdy przed świętami zeszłego roku, zaczepił mnie jakiś zagraniczny profil, po prostu zaczęła się zwykła korespondencja. Pomyślałam sobie "spoko, czemu nie". Podszkolę się akurat w swoim łamanym angielskim. Wiele osób zapewne wyśmieje mnie za to, że wtedy nie orientowałam się w ilości fikcyjnych profili. Ludzi, którzy udają innych czy podszywają się pod nich. Nie orientowałam się również jak to rozpoznać. W każdym bądź razie, nie do końca mnie to interesowało. Do tej wymiany wiadomości podchodziłam luźno. Ot tak, po prostu. Nawet w momencie, gdy z ciekawości zaczęłam dociekać kim jest osoba po drugiej stronie ekranu. Muzyk, piosenkarz, okazało się, że znany. Pierwsze co pomyślałam "to na pewno nie on", ale nie miało to większego znaczenia dla mnie. Mój angielski się szlifował. 
Jakoś początkiem tego roku kontakt się urwał. Cóż, trudno. Nie pierwszy, nie ostatni raz. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że po czasie zaczęłam być obserwowana i zaczepiana prywatnymi wiadomościami z różnych profili. Różnych profili, lecz sugerującymi tą samą osobę. Wspomnianego wcześniej muzyka. Tak więc jeden profil, zaczepka "hello", nie odpisałam, ok. Drugi profil, "hello", znów brak odzewu z mojej strony. Nie pamiętam za którym razem odpisałam w końcu. Czwartym, piątym? Mniejsza z tym. Wygrała chyba ciekawość, a może oderwanie się od codzienności. No i to szlifowanie angielskiego :D Tak więc na nowo zaczęła się wymiana wiadomości, przejście na jakiś komunikator. Oczywiście z zachowaniem ostrożności. Kto mnie zna, wie, że do ufnych osób nie należę. I mimo, że zdarza mi się bujać w obłokach, ostrożność wobec ludzi jednak wygrywa.
Pamiętam, że na pierwszą "rozmowę" poświęciłam sporo czasu, kilka godzin w sumie. Miło się pisało, po prostu. Tak się złożyło, że następnego dnia wstałam w podłym humorze. A jak wiadomo, mój podły humor często równa się, większa szczerość :P Zostawiłam mojemu nowemu znajomemu wiadomość, iż wiem doskonale, że nie jest tą osobą, za którą się podaje. 
Choć fajnie czasem oderwać się od codzienności i pomarzyć sobie trochę, jednak przychodzi czas, że trzeba zejść na ziemię. Muzyk grający koncerty na całym świecie zaczepia zwykłą dziewczynę na Instagramie? No akurat. W różne bajki w swoim życiu wierzyłam, ale są pewne granice.
Ku mojemu zdziwieniu, mój nowy znajomy nie zamierzał jednak się poddać i zakończyć wymiany wiadomości. Zaczął się tłumaczyć, argumentować dlaczego właśnie mnie wybrał. Normalnie bajka można by pomyśleć. Czyżbym się pomyliła co do niego? Mignęło coś takiego przez głowę. Ale nieufną osobę do ludzi, nie tak łatwo jest zbić z tropu. Zwłaszcza, że dość szybko zaczął wyznawać miłość ;) Co jak co, ale nie uwierzę nawet w to, że ludzie innych narodowości mogą być bardziej bezpośredni czy otwarci w takich sprawach. Nie wyznaje się miłości drugiej osobie po 2 dniach pisania. No, ale... 
Moja ciekawość to moja zmora :P Poddałam się temu pisaniu. Stwierdziłam "pobujam jeszcze trochę w obłokach". I proszę bardzo, kolejne zdziwienie. Propozycja rozmowy poprzez wideo. I tu faktycznie, muszę przyznać, dałam się trochę zbić z tropu. Kto podszywający się pod kogoś, proponuje rozmowę na żywo przed kamerą? Pamiętam, że długo rozkminiałam jak ugryźć ten temat. Unikałam, wykręcałam się, by mieć czas poukładać to w głowie. Wygrała jak zwykle ciekawość :P I uwaga. Połączenie, kamerka się włącza. I jest, on ! Wow. To on. Znany muzyk. W tle szumy, nie słychać co mówi. Po chwili przekręca kamerę, witają się jego znajomi... i video się urywa. Zniecierpliwiony pyta czemu on mnie nie widział. No co to to nie, aż tak głupia nie jestem, by swoją kamerkę włączyć. Kolejny wykręt z mojej strony, że coś się podziało, że nie wiem co, idiotkę strugam. I prawie jak Rutkowski, telefon pali się w ręce, ale szukam. Szukam na oficjalnym profilu punktu zaczepienia. Szukam, szukam... Znalazłam! Moje oczy jak spodki. Wklejone video z oficjalnego profilu, jako połączenie. Jakim cudem?! Nie mam bladego pojęcia i nawet teraz nie chcę dociekać. Moja lampka ostrzegawcza przeszła już wszystkie możliwe odcienie czerwieni. Nie wspominając o frustracji. Bo co jak co, zdjęcie wysłane jeszcze zdzierżyłam, ale takie video to już niezłe przekręty. No cóż, ciekawość ciekawość, ciekawość. W tym momencie to już naprawdę byłam cholernie ciekawa jaki jest powód włożenia takiego trudu w przygotowanie takiej bajeczki. Niewiele musiałam czekać. Od słowa do słowa (pisanego oczywiście), jest! Moja ciekawość została zaspokojona w 100%. Szczerze mówiąc, patrząc z perspektywy czasu, wolałabym, by kontakt się urwał. Wolałabym nie wiedzieć jaki był powód "wybrania" mnie spośród milionów. Wolałabym pozostać w sferze niespełnionych, urojonych marzeń, niż zderzyć się z taką rzeczywistością. Pieniądze. No tak. Jak nie wiadomo o co chodzi, zawsze chodzi o pieniądze. Chory na raka menedżer, potrzebne pieniądze, liczy na moją pomoc. Ojj boszzz. Przyznam szczerze, że tego się nie spodziewałam. Ale ja jak to ja, prawie jak Sherlock Holmes próbuję wyciągnąć jakieś informacje, dane, e-mail, cokolwiek. Przecież to próba oszustwa, wyłudzenia pieniędzy! Niestety nic to nie dało. Takich spraw są tysiące. Pozostało jedynie zostawić wiadomość na koniec, zablokować i wysłać maila na oficjalną stronę biedaka, pod którego podszywają się tacy ludzie. Dodam jeszcze, że nie dając za wygraną, próbował "kupić" mnie przerobionym zdjęciem wysłanym na Instagramie, ale skończyło się również blokiem i zgłoszeniem profilu do administracji Instagrama. I tak właśnie skończył się mój instagramowy, 5-dniowy "romans" ze znanym muzykiem :D

Może zbytnio z humorem opisałam to moje doświadczenie, biorąc pod uwagę, że udaje się takim osobom oszukać innych. I nie jest to powód do śmiechu. Przedstawiłam to w taki sposób, ponieważ z mojego punktu widzenia, był komiczny. Sytuacje, w których kobiety dają się oszukać nie trwają, tak jak u mnie, 5 dni, lecz znacznie dłużej. Mi się chyba trafił dość niecierpliwy oszust i to go zgubiło. Piszę o tym, by poruszyć ten ważny temat. W dobie internetu, często korespondencji z ludźmi, których w ogóle nie znamy, nie zdajemy sobie sprawy z niebezpieczeństw jakie na nas czyhają. Po tej sytuacji zaczęłam śledzić sytuacje innych kobiet, jak i komentarze ludzi. I powiem szczerze, przerażające jest jak okrutni potrafią być ludzie w swoich osądach. 
Zgodzę się, wysyłanie pieniędzy nieznajomemu jest naiwne. Zgodzę się, marzenie o przyszłości z człowiekiem, którego się nie widziało jest nieodpowiedzialne. Zgodzę się, wierzenie w słowa osoby, która zna się tylko poprzez ekran komputera, tableta czy telefonu jest słabe. Ale...

Moja sytuacja pokazała mi, że pomimo zdrowego rozsądku, łatwo jest zbić z tropu. Sytuacja ta pokazała mi, że łatwo jest poddać się czułym słówkom i zacząć marzyć. Marzyć o innym, lepszym życiu, u boku jakiegoś wspaniałego mężczyzny. Być tą wyjątkową, wyłowioną spośród milionów. Tą wybraną. 

Ja nie dałam się oszukać. Myślę, że z kilku powodów. Mam dzieci, a to jednak jest mocny hamulec i poczucie odpowiedzialności za nie. Jestem sama od dłuższego czasu, lecz nie uważam się za osobę zdesperowaną w mojej samotności. I po prostu, nie mam kasy heh. Sama jestem na etapie, w którym potrzebuję pomocy finansowej.I nawet jeśli chciałabym pomóc, nie mam takiej możliwości. A największym powodem, że nie dałam się oszukać jest to, że po prostu nie ufam ludziom. I to pozwoliło mi wyjść z tej sytuacji obronna ręką. Poza tym, jak wspomniałam wyżej, ów oszust dość szybko przeszedł do sedna sprawy, co jednak pozwoliło mi na zachowanie zdrowego rozsądku. Ale...

Są kobiety, które nie mają takich powodów jak ja. Są kobiety doświadczone życiowo, które po prostu tęsknią. Za miłością, uczuciami, innym życiem. Są kobiety zranione, które mimo wszystko marzą o księciu na białym koniu. Lub po prostu amerykańskim żołnierzu, inżynierze ze skrzynią złota, lekarzem z wielką firmą czy zagranicznym piosenkarzu. Marzą, by ktoś interesował się czy jadły coś, jak minęła noc czy tym co aktualnie robi. Chcą usłyszeć lub przeczytać, że są piękne, wyjątkowe i wspaniałe. Chcą wierzyć, że pojawi się ktoś, kto wyrwie je z matni, w której tkwią. I brakuje mi słowa jak to określić. Każda z nas zasługuje na swojego własnego księcia, który wybawi z opresji, a nie na oszusta. 
Dlatego tak irytują mnie komentarze "przelała kasę, dała się nabrać, ma za swoje". Do cholery, ludzie! Czy wam nie zdarzyło się popełnić błędu? Czy dla takiej kobiety nie jest wystarczającą karą wstyd jaki czuje? Żal i frustracje, że dała się tak oszukać? Jeszcze trzeba taka osobę dobić? Bo co? Bo każda z osób tak komentujących jest tak pewna siebie, że nie dałaby się oszukać? Niczego w życiu nie możemy być pewni. Nie możemy być pewni tego, że kiedyś nie będziemy w takim momencie życia, w którym nasza czujność zostanie uśpiona. W momencie, w którym pragnienia wezmą górę nad rozsądkiem. W momencie kiedy brak szczęścia i poczucie samotności jest tak ogromne, że popycha w złą decyzję. Tego nie możemy być nigdy pewni. Ale możemy być ludźmi. Ludźmi dla innych ludzi...



"Światu potrzeba więcej wrażliwych serc i mniej zimnej stali"
Stefan Wyszyński

Pozdrawiam
Panna EM

niedziela, 3 lutego 2019

Lepsi i gorsi?

Od ostatniego postu minęły 2 tygodnie, a mam wrażenie jakby znacznie dłużej. Ilość kolejnych emocji, decyzji i kroków w tak krótkim czasie to jakiś hardcore.
To co udało się zdziałać pozostawię na razie dalszym wpisom. Może dlatego, by nie zapeszać, a może po prostu, by z czasem składnie i w całości opisać. Sytuacje, wybory i emocje z tym związane. A było ich sporo. I to kolejna życiowa lekcja, ile jest w stanie człowiek zaplanować i zrobić w krótkim czasie, jeśli tylko się uprze... Ale nie o tym dziś.

Tak naprawdę dziś nie miałam pisać. Tak naprawdę post miał wylądować tutaj wczoraj i w całkiem innym temacie. Po raz kolejny siła wyższa w tym przeszkodziła. Ostatnie 2 tyg oparte były na działaniach 24/H. Organizm znów się buntuje. Ale dziś myśli układają się w innym kierunku. Trzeba więc dać im upust ;)
Ostatnie moje posty pełne były konkretów. Tym razem wracam do dawnego stylu pisania opartego tylko i wyłącznie na emocjach, odczuciach z doświadczonych i zaobserwowanych sytuacji.

Temat wszechobecny, ponadczasowy i wciąż niezmienny. Lepsi i gorsi...

W życiu spotykamy różnych ludzi. Uprzejmych, kulturalnych, uczciwych, jak i chamskich, egoistycznych i próżnych. Spotykamy ludzi z empatią, jak i takich bez serca. Jedni dają nam nadzieję, że istnieją na tym świecie wyższe wartości, inni poddają to pod wątpliwość. Przy niektórych ludziach czujemy się ważni, wartościowi i potrzebni. Inni swoim zachowaniem sprowadzają nas do poziomu podłogi i próbują rozdeptać jak nic nie znaczącego robaka...

Co lub kto daje prawo do stawiania się ponad innymi? Co daje prawo, by czuć się lepszym i pomiatać drugim człowiekiem? Kto daje prawo, by oceniać i szufladkować? Pieniądz?  Lepsze wykształcenie? Lepsza praca?
Ciekawe, że pierwszą rzeczą, która przyszła mi na myśl bez większego zastanawiania się, jest właśnie pieniądz. Skłamałabym zaprzeczając, że światem rządzi pieniądz. Że to nie on jest wyznacznikiem szacunku wobec drugiej osoby, Że to nie on jest powodem poczucia wyższości. Skłamałabym pisząc, że tak nie jest, choć osobiście nie zgadzam się z tym. Choć uważam, że tak nie powinno być. Ale tak jest. Niestety.

Teraz ludziom wydaje się, że wystarczy mieć bogatych rodziców, ułatwiony start w życiu czy zapewnioną od dzieciństwa posadę w rodzinnej firmie, by móc czuć się ponad innymi. Teraz ludziom wydaje się, że jeśli posiadają super stanowisko, mają prawo do pomiatania innymi na niższym szczeblu. Teraz ludziom wydaje się, że posiadanie daje prawo do oceniania i szykanowania.
Tylko kto daje im to prawo? Kto i dlaczego?
Czy mniej wartościowym człowiekiem jest ten, kto każdego dnia walczy, by starczyło od pierwszego do pierwszego? Czy gorszym jest człowiek, który od zera, własnymi rękami próbuje stworzyć coś i powinie mu się noga? Bo co? Bo nie urodził się w bogatym domu? Bo nie miał na tyle szczęścia w życiu, by podjąć wszystkie super trafne decyzje?

Skoro niektórym tak łatwo przychodzi ocenianie i stawianie się ponad innymi, ja też to zrobię i pójdę o krok dalej w swoich przypuszczeniach...
Czyż nie bardziej wartościowym jest ten, kto pomimo braku luksusów, super samochodu czy najnowszego smartfona, pozostaje po prostu człowiekiem? Czy nie lepszym jest ten, który mając niewiele, potrafi mimo to, podzielić się tym co ma? Czyż nie wartościowszym jest ten, kto popełni błąd, lecz wyciąga z niego lekcje? A w tym wszystkim pozostaje człowiekiem?

Mogłabym tu prosto odpowiedzieć, lecz tego nie zrobię. Nie mi oceniać. Nikt nie dał mi prawa dzielić ludzi na lepszych i gorszych. Nikt nie dał prawa szufladkować. Lecz mam prawo nie zgadzać się z takimi podziałami. Mam prawo "głośno" wyrazić swoje niezadowolenie z tego powodu.

Nikt nie jest lepszy czy gorszy. Rodząc się wszyscy jesteśmy równi. Umierając również. Z tą różnicą, że każdy z nas za życia doświadczy innych możliwości, innych sytuacji, innych doświadczeń. Pytanie tylko kto otworzy oczy szerzej...


Mimo wszystko ja wciąż szukam...

"szukam świata
w którym jedna jaskółka
czyni wiosnę
gdzie szewc
chodzi w butach
gdzie jak cię widzą
to dzień dobry
szukam świata
w którym
człowiek człowiekowi
człowiekiem" 

Pozdrawiam
PannaEM 

niedziela, 20 stycznia 2019

Trudne decyzje - koniec czy początek?

Ostatnie kilka tygodni to czas wielkich emocji. Wielkich zmian, masy różnych sytuacji, burzy mózgu. To czas wielkiej walki o coś ważnego. Poszukiwania odpowiedniej drogi, dylematów i decyzji. Tak, decyzje...

Do tej pory myślałam, że w życiu podjęłam już sporo ważnych i trudnych decyzji. Jedne były dobre, inne kiepskie, jeszcze inne okazały się totalną klapą. Każdą z nich starałam się dokładnie przemyśleć, wybrać najlepszą, z różnym skutkiem. Wszystkiego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Ważnym chyba jest, by mieć dobre intencje. By Nasze decyzje były zgodne z naszym sumieniem i nie miały na celu krzywdy drugiego człowieka. Tak, zdecydowanie to jest najważniejsze.

 Jedyne co irytuje mnie w ostatnim czasie to to, że niektórzy niekoniecznie kierują się takimi zasadami. Pną się po szczeblach do góry, nie zważając na innych. I im się to udaje. Co najciekawsze, często bez większych konsekwencji. A tu człowiek chce dobrze, stara się, popełni kilka nieodpowiednich decyzji i lawina konsekwencji. No cóż. Jednym zawsze wiatr w oczy i kłody pod nogi... Dlatego czasem trzeba podjąć trudną decyzję...

Pamiętam jak dziś, gdy wspólnie z zaufaną osobą, podjęliśmy jedną z ważniejszych decyzji w moim życiu. Decyzję o otwarciu FlorArts. Miało to być spełnienie marzeń. Masa pomysłów, zapał do pracy i tysiące pozytywnych myśli. Do tej pory pamiętam to podekscytowanie, satysfakcję i dumę. Coś własnego. Coś na co ma się wpływ od samego początku. Coś zbudowane własnymi rękami, od podstaw, od zera...
Nie ukrywam, obaw też było sporo. Wahań i rozterek. Był moment, gdy chciałam zrezygnować, odpuścić. Wstrzymać się i poczekać. Nigdy nie dowiem się, co by było, gdybym zrezygnowała na wstępie. Jak wyglądałoby moje życie. W jakim miejscu byłabym teraz, z jakimi myślami i jakim bagażem. Te 4 lata jednak nauczyły sporo. Wytrwałości, walki, samozaparcia. Pokazały z jak wieloma słabościami można sobie poradzić, jak wiele można zorganizować, ogarnąć. Jak w ułamku sekundy można zmienić swoje dotychczasowe życie. Pokazały drogę, którą chce się kroczyć.
Ten czas pełen był łez, złości, frustracji i hektolitrów wylanego potu. Ale i satysfakcji. Uśmiechów, zadowolenia i dumy. Przekraczania własnych granic, odkrycia talentów. Czy mogąc cofnąć się wstecz i zmienić coś, zrobiłabym to? Pewnie tak, zmieniłabym, starałabym się uniknąć pewnych błędów, ale decyzji o otwarciu nie. To był czas wielkiej nauki. Nauki pokory, pracowitości i samej siebie. To coś własnego nie było tylko firmą, działalnością, było trzecim dzieckiem, które okazało się bardzo wymagające. Dlaczego używam słów "było"?...

Ponieważ przyszła pora na najtrudniejszą, z dotychczasowych, decyzji w życiu. Przyszła pora, by postawić kropkę w rozdziale tej książki i rozpocząć nowy. Przyszła pora na wypuszczenie spod swoich skrzydeł tego dziecka...

Tak, przyszła pora, by zamknąć działalność. Samozaparcie i walka nie wystarczyły. Czegoś brakło, choć ciężko stwierdzić czego dokładnie. Na pewno nie brakło zaangażowania i pracy. Nie brakło chęci i starań. Nie brakło włożonego w to serca. Więc czego? Nie wiem.
Życie pisze różne scenariusze. Nie zawsze takie jakie byśmy chcieli. Czasem mimo usilnych prób, pewnych rzeczy nie da się już uratować. Nieważne jak będziemy się starać. 

Pozostaje mi być jedynie wdzięczną za ten czas. Za życiową lekcję, przerwanie wegetacji, w której tkwiłam kiedyś. I co najważniejsze, za wielką przyjaźń, która zrodziła się przez te 4 lata. Z tego miejsca serdecznie dziękuję mojemu przyjacielowi Grzegorzowi, który był ze mną w tym wszystkim. W chwilach smutku i radości. W chwilach zwątpienia, gdy nie raz mówiłam "dość", paniki, że nie podołam. Gdyby nie on, faktycznie, odpuściłabym i zrezygnowała już dawno. Gdyby nie on, nie odkryłabym swoich ukrytych talentów i nie dowiedziała się co tak naprawdę chcę robić w życiu.

Było to owocne, choć ciężkie doświadczenie dla nas obojga. Doświadczenie, które umocniło nasze charaktery pokazując jak wiele własnych granic można przekroczyć. Jak wiele możliwości można odkryć. Niestety, jak to w życiu przy mocnym wietrze, długo jeszcze będziemy zbierać żniwa tego doświadczenia. Długo jeszcze będziemy odczuwać konsekwencje kilku błędów, lecz...


Mimo sytuacji, która ma miejsce i decyzji, którą trzeba było podjąć, wierzę nadal. Wierzę w to, że jest to jedna z lekcji, najtrudniejszych lekcji. Wierzę w to, że za nią kryje się coś głębszego. Że któregoś dnia wreszcie zaświeci słonko. Jak to mówią "po burzy zawsze wychodzi słońce". Czeka mnie zatem porządna dawka po takim huraganie. Ja w to wierzę, muszę...


"Każdy wojownik światła bał się kiedyś podjąć walkę. Każdy wojownik światła zdradził i skłamał w przeszłości. Każdy wojownik światła utracił choć raz wiarę w przyszłość. Każdy wojownik światła cierpiał z powodu spraw, które nie były tego warte. Każdy wojownik światła wątpił w to, że jest wojownikiem światła. Każdy wojownik światła zaniedbywał swoje duchowe zobowiązania. Każdy wojownik światła mówił "tak", kiedy chciał powiedzieć "nie". Każdy wojownik światła zranił kogoś, kogo kochał. I dlatego jest wojownikiem światła. Bowiem doświadczył tego wszystkiego i nie utracił nadziei, że stanie się lepszym człowiekiem." 
Paulo Coelho - Wojownik światła

Pozdrawiam
PannaEM







piątek, 11 stycznia 2019

Pomoc i wsparcie czy kamień w twarz

Od 2 dni planowałam kolejny post. Miał wyjść spod palców wczoraj, ale niestety zmęczenie nie pozwoliło. Swoją drogą dziwna sprawa. Chęci są, robisz, coś próbujesz, naginasz czas... I organizm mówi "Hola hola stop". I nie ma zmiłuj. Niektóre sprawy planowane muszą zostać odłożone... 
Wracając do sedna. Jeszcze wczoraj wiedziałam dokładnie co chcę napisać. Skrupulatnie układałam w głowie, by przelać to jedynie. A teraz zonk. Myśli biegną w różnych kierunkach. Jak wspomniałam we wcześniejszym poście, skrajność goni skrajność. Chyba na bieżąco powinno się wyrzucać myśli z głowy, zanim umkną...
Ale podejmuję wyzwanie, dziś chyba dzień wyzwań...

Cała ta sytuacja związana z problemami jakie obecnie mają miejsce, zmusza umysł do różnych przemyśleń. Do głowy przychodzą różne opcje. Wnioski gonią wnioski, niepewność rodzi niepewność. Łapię się na tym, że zaczynam często wątpić. Wątpić w wiele spraw. Wątpić również w siebie...

Tak. Huśtawka emocji, jaką człowiek zafundował sobie nie do końca świadomie i na pewno nie zamierzenie, potrafi zrobić sieczkę z mózgu. Zaczęłam łapać się na tym, że stałam się krytyczna wobec siebie. Nie, inaczej. Bardziej krytyczna niż do tej pory. Przestałam doceniać to co robię, widzieć w tym potencjał. Coś co ludzie chwalą, stało się dla mnie czymś zwykłym i pospolitym. Przecież co za sztuka napisać tekst na kubku. Zaczęłam postrzegać siebie jako osobę, która robi co robi, ale nie ma w tym żadnego WOW. 
A co za tym idzie, dlaczego taka osoba jak ja, ma otrzymać jakąkolwiek pomoc. Ze strony kogokolwiek. No z jakiej racji? Takich osób jak ja są tysiące. Osób, którym powinęła się noga. Osób, które podjęły kilka złych decyzji. Osób z zadłużeniem. Podobnie też patrząc, osób samotnie wychowujących dzieci przybywa. Też nie jestem jedyna. Idąc dalej. Osób z marzeniami również jest wiele. Osób, które chciałyby robić w życiu to co kochają...

Patrząc na to wszystko, zaczęłam łapać się na tym, czy w ogóle zasługuję na cokolwiek. Jakąkolwiek pomoc, wsparcie, zaangażowanie w moją sytuację. Zaczęłam zastanawiać się czy zasłużyłam na podanie ręki czy ten kamień w twarz za własną głupotę.  
I nie wiem. Pomimo różnych wniosków nie wiem. Nie wiem na co zasługuję. 

Patrząc na obecną sytuację, oceniając ją przez pryzmat suchych faktów, na niewiele. Tak, pożyczyłam. Tak, zbyt dużo. Tak, źle oceniłam sytuację. Stawiając się na miejscu obcej osoby z boku, tak to właśnie wygląda. I jest to jak najbardziej do skrytykowania, nie do pomocy. Przyznaję rację. Ale... 
U mnie zawsze jest jakieś "ale". Rodzice po urodzeniu powinni mi dać na imię Ksandra, sama bym sobie do tego dołożyła "Ale" ;) Ale żarty na bok ;) Suche fakty, tak? Życie jednak nie opiera się tylko na nich. Dochodzi jeszcze do tego masa innych czynników. Patrząc na sytuację przez pryzmat inny niż tylko te suche fakty, nabiera ona jednak innego wydźwięku. Umyślnie pominę większe konkrety. Nie mam zamiaru się usprawiedliwiać ani zasłaniać masą losowych sytuacji, które przez kilka, jeśli nie kilkanaście lat wpływały kolejno na moje życiowe decyzje. Ja sama, stawiając się z boku, wiedząc co wiem i doświadczając tego czego w życiu doświadczyłam, stwierdzam, że chyba jednak ciut zasługuję... Ciut zasługuję na pomoc i wsparcie. Na ramię, na którym mogę się wesprzeć, by nie upaść. Na słowa otuchy i docenienie tego co robię.
A co takiego robię? Jeszcze do dziś wątpiłam. Jeszcze dziś, dopóki nie zebrałam się w sobie, nie wzięłam pędzla do ręki, by przekroczyć pewne granice, wątpiłam. Wątpiłam w to czy robię coś wartościowego i ważnego. Wątpiłam czy mam talent do czegoś i potencjał. Wątpiłam czy daję z siebie wszystko co możliwe. A potem wzięłam pędzel do ręki...
I stwierdziłam, że walczę. Ze wszystkich sił. Cały czas walczę o marzenia. Walczę o przyszłość moich dzieci. Cały czas pracując, szukając drogi wyjścia z tej przepaści. I cały czas mając nadzieję, że to mi się uda. 
Dziś kopa dało mi to, że pomimo problemów i zmęczenia, postanowiłam spróbować czegoś nowego. Postanowiłam pomimo trudnych chwil, rozwijać się. Mimo wszystko. Niech się wali, pali, muszę walczyć do samego końca. I jeden dzień dłużej. 
Mam powód ku temu. Bardzo ważny powód. A raczej dwa powody... Jakub i Wiktor <3 


 "Przyszłość zaczyna się dziś, nie jutro" - Jan Paweł II

A czy Ty zastanawiałeś/aś się kiedyś na co naprawdę zasługujesz?

Czy pomożesz mi walczyć?

https://pomagam.pl/sylwia85/ 

Pozdrawiam
PannaEM 
 

sobota, 5 stycznia 2019

W życiu można przegrać wiele razy ...

Ostatnie tygodnie to istna burza mózgu. Burza emocji, pozytywnych jak i negatywnych. Skrajność goni skrajność. Jednego dnia wstajesz jak wulkan energii, z masą pomysłów i siłami do walki, by drugiego nie widzieć żadnego wyjścia. Jednego dnia czujesz, że zasługujesz, drugiego obwiniasz się na każdym kroku. Jednego - doceniasz siebie za to co robisz, drugiego - nienawidzisz za to co zrobiłaś...

Kto od dłuższego czasu czyta moje wypociny, na pewno zauważył, że zwykle staram się unikać szczegółowych wyznań i konkretów. Że moje pisanie opiera się na uwalnianiu negatywnych myśli i emocji. Analizowaniu ich i układaniu. Dziś postanowiłam przełamać trochę ten swój schemat. Dlaczego? Ponieważ uważam, że czasem trzeba dopowiedzieć zdanie lub dwa więcej, by nakreślić sprawę przejrzyściej. Poza tym ostatnie tygodnie nauczyły mnie chować wstyd do kieszeni. A może zmusiły...
Nie ma to chyba większego znaczenia jaki jest powód dla mnie. Ważniejszym jest to, co chcę przekazać.

To już w sumie trzeci post w tym temacie, lecz emocji wciąż jest tak wiele, że wystarczyłoby  jeszcze na kilka wpisów. Zapewne powtórzy się kilka stwierdzeń i wniosków, lecz niektóre sprawy chyba trzeba w kółko powtarzać sobie jak mantrę.

Zacznę może od tego:
https://zrzutka.pl/pomoz-odratowac-marzenia-i-wygrac-walke-o-utrzymanie-pracy 

Równo miesiąc temu utworzyłam tą zrzutkę. Równo miesiąc temu przełamałam swoje granice. Granice wstydu, strachu, jak i głupoty. 
Dopiero miesiąc temu "obudziłam się" z jakiegoś dziwnego letargu i przerwałam błędne koło, w którym tkwiłam. Błędne koło spowodowane wyborem złej drogi. A potem już tylko paniką i strachem przed utratą swoich marzeń i przekreśleniem ciężkiej pracy.
Tak. Byłam głupia, że dałam się tak wmanewrować. Sama sobie. Swoim lękom, słabościom, bezsilności. I wybrałam do tego najgorszą z możliwych dróg.

1,5 roku temu, kiedy mnie i moim dzieciom, przydarzył się wypadek samochodowy, nie zdawałam sobie sprawy, że będzie on lawiną. Lawiną, która pociągnie na samo dno. Na dno i jeszcze dalej, bo każdego dnia czuję, że to dno nieskończone, w które wciąga mnie jeszcze bardziej.  
Wracając do tego felernego wypadku. Wierzycie w przeczucia? Ja nigdy jakoś bardzo nie wierzyłam. Ale wtedy je miałam. Czułam, że nie powinnam tego dnia, w to miejsce jechać...
W głowie zawsze zostaje myśl. Jakby wyglądało moje życie, gdybym zawróciła wtedy swojego kierowcę. Tego nigdy się nie dowiem. Jak i tego jaka siła czuwała nad nami tego dnia, że pozwoliła moim dzieciom wyjść bez szwanku, a mnie "jedynie" z nadszarpniętym karkiem (choć to wystarczyło, by utrudnić pracę na ponad rok).
Nigdy o tym nie pisałam, jak i za wiele nie mówiłam... 
Wracając wspomnieniami do tego zdarzenia, przychodzi na myśl kolejne, dużo wcześniejsze... Kiedy to prawie 10 lat temu, ktoś czuwał nade mną i moim synem podczas pożaru... Kiedy to minuty dzieliły nas od największej tragedii... Pozostała po tym wiara i nadzieja, że mam jeszcze coś do zrobienia w swoim życiu. Że to nie był mój czas. Tak i 10 lat temu, tak i 2 lata temu.
I teraz jestem tutaj, w tym miejscu i za cholerę nie wiem co ta siła czuwająca nade mną miała na myśli :/
Faktem jest, że wszystkie takie zdarzenia umacniają człowieka. Dają wiarę, że można coś jeszcze zrobić, osiągnąć. I to ta wiara chyba mnie zgubiła...
Wierząc, że dam radę, zaczęłam podejmować złe decyzje. Szybkie decyzje. Najłatwiejsze decyzje. Przy problemach zdrowotnych po wypadku najprostszym było pożyczyć pieniądze, by przetrwać. Przetrwać czas utrudniający pracę. W trakcie wystarczyło, by doszły inne sytuacje (wyjazdy z synem do kliniki do Warszawy na zabiegi odnośnie blizny po pożarze czy pogarszające się zdrowie mamy) i grunt spod nóg zaczął się osuwać. Panika to najgorszy doradca. Nie wiele trzeba było, by wejść na drogę upadku. Upadku całkowitego. I stać teraz w tym miejscu, w którym stoję. Z wielkim strachem o przyszłość swoją i dzieci u boku. To tyle z faktów. I tak jest ich dość sporo jak na mnie. 

Założenie zrzutki i otwarte przyznanie się do tego typu problemów było jedną z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Chyba dla każdego w podobnej sytuacji jest to mega trudne. Schemat dłużnika... Do samego końca nie przyznawanie się nikomu o wielkości swoich problemów. Ze wstydu, strachu czy żalu. Ktoś niedawno mi napisał, że takie problemy rozwiązuje się wcześniej, zanim urosną do kolosalnych rozmiarów. I oczywiście najlepiej tak byłoby zrobić. Zapewne sama tak bym komuś kiedyś poradziła. Teraz patrząc na to wszystko, stwierdzam, że łatwo zagubić ten moment. Cholernie łatwo. I cholernie łatwo unieść się dumą i próbować samemu. Nie zawsze niestety można poradzić sobie samemu. 
Powodem, dla którego ja zdecydowałam się przerwać to błędne koło i przełknąć wstyd, były i są moje dzieci. Można by zatem zapytać, czemu nie myślałam o nich wcześniej i doprowadziłam do tej sytuacji. Otóż od razu odpowiadam. Przez cały czas myślałam o swoich dzieciach. Każdego dnia starając się dojść do czegoś, by zapewnić im przyszłość. Każdego dnia przed wypadkiem i każdego dnia po. Każdego dnia z myślą, że dam radę. Każdego, kiedy pocieszałam się, że problemy są tylko przejściowe. I każdego kiepskiego dnia kiedy tracę nadzieję, że aż brak sił wstać z łóżka, myślę o nich. O tym, że to dla nich muszę. Że to dla nich muszę dać radę, wygrzebać się z tego bagna i podnieść. Że mimo ciężkiego czasu, nadal muszę walczyć o przyszłość dla nich. Że nie mogę zostawić im takiego bagażu. I muszę starać się z całych sił, by jak najmniej odczuwali obecną sytuację. Choć to bardzo trudne i szczerze mówiąc to najbardziej boli mnie jako rodzica. Dzieciom powinno dać się poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji. Powinno się być dla nich solidnym oparciem. Ciężka to rola w obecnej sytuacji. Dzieci czują, widzą i mimo, że staramy się ochronić je przed pewnymi rzeczami, one mają chyba jakiś rentgen w oczach. Ściska za serducho moment, w którym przychodzą, przytulą, pocałują w policzek i powiedzą: "Mamo, nie martw się, wszystko będzie dobrze"... I jak tu się poddać, nie walczyć... <3

Pocieszeniem w tym wszystkim jest również wsparcie bliskich. Przyjaciół i, co mnie zaskakuje miło, obcych osób. Osób, które doceniają moją pracę i widzą światełko w tunelu. Osób, które nie oceniają pochopnie. Osób, które w te pochmurne dni, podnoszą na duchu. To budujące.
Ten rok jest rokiem wielkich zmian. Wielkich emocji. Smutków i uśmiechu przez łzy. Ale i rokiem wielkiej życiowej walki. Albo ją wygram albo ... Tu wolę pozostawić 3 kropki wierząc w tą pierwszą opcję. Wierząc... dla moich dzieci.

Z tego miejsca również chciałabym przekazać kilka słów do osób, które kiedyś znalazły się lub znajdują w podobnej sytuacji do mojej. Nie warto unosić się dumą. Nie warto za wszelką cenę unikać wstydu. Nie warto zamykać się i próbować być maszyną. Nikt z nas nią nie jest. Każdy z nas popełnia błędy. Czasem trzeba się do nich przyznać. Inni mogą nas zaskoczyć. Zrozumieniem, pomocą, wyciągniętą dłonią. A o wiele trudniej pomóc na krawędzi. A strach przed krytyką innych? Ludzie zawsze będą krytykować, nawet to co zrobimy dobrze. Nie warto przez takie obawy tworzyć sobie piekło na ziemi...

Na koniec chciałabym skierować kilka słów do osób, które wspierają mnie każdego dnia. Którzy dwoją się i troją, by pomóc mi w jakiś sposób. Chociażby Grzegorz, który prywatnie sam prowadzi zbiórkę i z całych sił próbuje zdobywać dla mnie nowych klientów na kubeczki. To buduje. Podziękowania kieruję również do tych, którzy w tej całej sytuacji okazały wyrozumiałość i wsparcie. Którzy bez słowa udostępniają posty ze zbiórką, jak i Ci, którzy przekazują pieniążki. To pozwala nie stracić wiary całkowicie. Bywa trudno, cholernie trudno, ale ...


Z tą cichą wiarą kończę dzisiejszy post. Mam nadzieję, że otworzy oczy niektórym, innym pomoże...

Pozdrawiam
PannaEM