Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

sobota, 5 stycznia 2019

W życiu można przegrać wiele razy ...

Ostatnie tygodnie to istna burza mózgu. Burza emocji, pozytywnych jak i negatywnych. Skrajność goni skrajność. Jednego dnia wstajesz jak wulkan energii, z masą pomysłów i siłami do walki, by drugiego nie widzieć żadnego wyjścia. Jednego dnia czujesz, że zasługujesz, drugiego obwiniasz się na każdym kroku. Jednego - doceniasz siebie za to co robisz, drugiego - nienawidzisz za to co zrobiłaś...

Kto od dłuższego czasu czyta moje wypociny, na pewno zauważył, że zwykle staram się unikać szczegółowych wyznań i konkretów. Że moje pisanie opiera się na uwalnianiu negatywnych myśli i emocji. Analizowaniu ich i układaniu. Dziś postanowiłam przełamać trochę ten swój schemat. Dlaczego? Ponieważ uważam, że czasem trzeba dopowiedzieć zdanie lub dwa więcej, by nakreślić sprawę przejrzyściej. Poza tym ostatnie tygodnie nauczyły mnie chować wstyd do kieszeni. A może zmusiły...
Nie ma to chyba większego znaczenia jaki jest powód dla mnie. Ważniejszym jest to, co chcę przekazać.

To już w sumie trzeci post w tym temacie, lecz emocji wciąż jest tak wiele, że wystarczyłoby  jeszcze na kilka wpisów. Zapewne powtórzy się kilka stwierdzeń i wniosków, lecz niektóre sprawy chyba trzeba w kółko powtarzać sobie jak mantrę.

Zacznę może od tego:
https://zrzutka.pl/pomoz-odratowac-marzenia-i-wygrac-walke-o-utrzymanie-pracy 

Równo miesiąc temu utworzyłam tą zrzutkę. Równo miesiąc temu przełamałam swoje granice. Granice wstydu, strachu, jak i głupoty. 
Dopiero miesiąc temu "obudziłam się" z jakiegoś dziwnego letargu i przerwałam błędne koło, w którym tkwiłam. Błędne koło spowodowane wyborem złej drogi. A potem już tylko paniką i strachem przed utratą swoich marzeń i przekreśleniem ciężkiej pracy.
Tak. Byłam głupia, że dałam się tak wmanewrować. Sama sobie. Swoim lękom, słabościom, bezsilności. I wybrałam do tego najgorszą z możliwych dróg.

1,5 roku temu, kiedy mnie i moim dzieciom, przydarzył się wypadek samochodowy, nie zdawałam sobie sprawy, że będzie on lawiną. Lawiną, która pociągnie na samo dno. Na dno i jeszcze dalej, bo każdego dnia czuję, że to dno nieskończone, w które wciąga mnie jeszcze bardziej.  
Wracając do tego felernego wypadku. Wierzycie w przeczucia? Ja nigdy jakoś bardzo nie wierzyłam. Ale wtedy je miałam. Czułam, że nie powinnam tego dnia, w to miejsce jechać...
W głowie zawsze zostaje myśl. Jakby wyglądało moje życie, gdybym zawróciła wtedy swojego kierowcę. Tego nigdy się nie dowiem. Jak i tego jaka siła czuwała nad nami tego dnia, że pozwoliła moim dzieciom wyjść bez szwanku, a mnie "jedynie" z nadszarpniętym karkiem (choć to wystarczyło, by utrudnić pracę na ponad rok).
Nigdy o tym nie pisałam, jak i za wiele nie mówiłam... 
Wracając wspomnieniami do tego zdarzenia, przychodzi na myśl kolejne, dużo wcześniejsze... Kiedy to prawie 10 lat temu, ktoś czuwał nade mną i moim synem podczas pożaru... Kiedy to minuty dzieliły nas od największej tragedii... Pozostała po tym wiara i nadzieja, że mam jeszcze coś do zrobienia w swoim życiu. Że to nie był mój czas. Tak i 10 lat temu, tak i 2 lata temu.
I teraz jestem tutaj, w tym miejscu i za cholerę nie wiem co ta siła czuwająca nade mną miała na myśli :/
Faktem jest, że wszystkie takie zdarzenia umacniają człowieka. Dają wiarę, że można coś jeszcze zrobić, osiągnąć. I to ta wiara chyba mnie zgubiła...
Wierząc, że dam radę, zaczęłam podejmować złe decyzje. Szybkie decyzje. Najłatwiejsze decyzje. Przy problemach zdrowotnych po wypadku najprostszym było pożyczyć pieniądze, by przetrwać. Przetrwać czas utrudniający pracę. W trakcie wystarczyło, by doszły inne sytuacje (wyjazdy z synem do kliniki do Warszawy na zabiegi odnośnie blizny po pożarze czy pogarszające się zdrowie mamy) i grunt spod nóg zaczął się osuwać. Panika to najgorszy doradca. Nie wiele trzeba było, by wejść na drogę upadku. Upadku całkowitego. I stać teraz w tym miejscu, w którym stoję. Z wielkim strachem o przyszłość swoją i dzieci u boku. To tyle z faktów. I tak jest ich dość sporo jak na mnie. 

Założenie zrzutki i otwarte przyznanie się do tego typu problemów było jedną z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Chyba dla każdego w podobnej sytuacji jest to mega trudne. Schemat dłużnika... Do samego końca nie przyznawanie się nikomu o wielkości swoich problemów. Ze wstydu, strachu czy żalu. Ktoś niedawno mi napisał, że takie problemy rozwiązuje się wcześniej, zanim urosną do kolosalnych rozmiarów. I oczywiście najlepiej tak byłoby zrobić. Zapewne sama tak bym komuś kiedyś poradziła. Teraz patrząc na to wszystko, stwierdzam, że łatwo zagubić ten moment. Cholernie łatwo. I cholernie łatwo unieść się dumą i próbować samemu. Nie zawsze niestety można poradzić sobie samemu. 
Powodem, dla którego ja zdecydowałam się przerwać to błędne koło i przełknąć wstyd, były i są moje dzieci. Można by zatem zapytać, czemu nie myślałam o nich wcześniej i doprowadziłam do tej sytuacji. Otóż od razu odpowiadam. Przez cały czas myślałam o swoich dzieciach. Każdego dnia starając się dojść do czegoś, by zapewnić im przyszłość. Każdego dnia przed wypadkiem i każdego dnia po. Każdego dnia z myślą, że dam radę. Każdego, kiedy pocieszałam się, że problemy są tylko przejściowe. I każdego kiepskiego dnia kiedy tracę nadzieję, że aż brak sił wstać z łóżka, myślę o nich. O tym, że to dla nich muszę. Że to dla nich muszę dać radę, wygrzebać się z tego bagna i podnieść. Że mimo ciężkiego czasu, nadal muszę walczyć o przyszłość dla nich. Że nie mogę zostawić im takiego bagażu. I muszę starać się z całych sił, by jak najmniej odczuwali obecną sytuację. Choć to bardzo trudne i szczerze mówiąc to najbardziej boli mnie jako rodzica. Dzieciom powinno dać się poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji. Powinno się być dla nich solidnym oparciem. Ciężka to rola w obecnej sytuacji. Dzieci czują, widzą i mimo, że staramy się ochronić je przed pewnymi rzeczami, one mają chyba jakiś rentgen w oczach. Ściska za serducho moment, w którym przychodzą, przytulą, pocałują w policzek i powiedzą: "Mamo, nie martw się, wszystko będzie dobrze"... I jak tu się poddać, nie walczyć... <3

Pocieszeniem w tym wszystkim jest również wsparcie bliskich. Przyjaciół i, co mnie zaskakuje miło, obcych osób. Osób, które doceniają moją pracę i widzą światełko w tunelu. Osób, które nie oceniają pochopnie. Osób, które w te pochmurne dni, podnoszą na duchu. To budujące.
Ten rok jest rokiem wielkich zmian. Wielkich emocji. Smutków i uśmiechu przez łzy. Ale i rokiem wielkiej życiowej walki. Albo ją wygram albo ... Tu wolę pozostawić 3 kropki wierząc w tą pierwszą opcję. Wierząc... dla moich dzieci.

Z tego miejsca również chciałabym przekazać kilka słów do osób, które kiedyś znalazły się lub znajdują w podobnej sytuacji do mojej. Nie warto unosić się dumą. Nie warto za wszelką cenę unikać wstydu. Nie warto zamykać się i próbować być maszyną. Nikt z nas nią nie jest. Każdy z nas popełnia błędy. Czasem trzeba się do nich przyznać. Inni mogą nas zaskoczyć. Zrozumieniem, pomocą, wyciągniętą dłonią. A o wiele trudniej pomóc na krawędzi. A strach przed krytyką innych? Ludzie zawsze będą krytykować, nawet to co zrobimy dobrze. Nie warto przez takie obawy tworzyć sobie piekło na ziemi...

Na koniec chciałabym skierować kilka słów do osób, które wspierają mnie każdego dnia. Którzy dwoją się i troją, by pomóc mi w jakiś sposób. Chociażby Grzegorz, który prywatnie sam prowadzi zbiórkę i z całych sił próbuje zdobywać dla mnie nowych klientów na kubeczki. To buduje. Podziękowania kieruję również do tych, którzy w tej całej sytuacji okazały wyrozumiałość i wsparcie. Którzy bez słowa udostępniają posty ze zbiórką, jak i Ci, którzy przekazują pieniążki. To pozwala nie stracić wiary całkowicie. Bywa trudno, cholernie trudno, ale ...


Z tą cichą wiarą kończę dzisiejszy post. Mam nadzieję, że otworzy oczy niektórym, innym pomoże...

Pozdrawiam
PannaEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz