Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

poniedziałek, 30 lipca 2012

Cierpienie


Ten temat krąży wokół mnie już od dłuższego czasu. Pojawia się w moim życiu, przyjaciół, znajomych, jakoś ostatnio dość często ... Jest mi bardzo dobrze znany, a jednak trudno ubrać w słowa i go opisać. Może dlatego, że opiera się w całkowitym stopniu na uczuciach, a te ciężko jest nazwać i przedstawić. Ale cóż, spróbuję.
Ile sytuacji, tyle różnych interpretacji, rozwiązań i zakończeń, ale jest coś co łączy je wszystkie. A mianowicie sens lub jego brak. Mając choćby cień nadziei na to, że nasze cierpienie ma sens, do czegoś prowadzi, że zostanie jednak nam wynagrodzone, łatwiej jest je wybrać świadomie i znieść. Tylko gdzie ta pewność? I czy można ją mieć? Pewność, że jednak któregoś dnia nasze czekanie, cierpienie będzie mieć happyend? Że powiemy sobie "A jednak było warto"? Niestety takiej pewności nigdy nie mamy i nie będziemy mieli. Pozostaje jedynie zaryzykować i mieć nadzieję, że wybór będzie słuszny. Mowa tu oczywiście o sytuacjach, w których nie mamy wpływu na bieg wydarzeń, na decyzje innych. Świadomie wybieramy cierpienie, to o czym pisałam w ostatnich postach, samotność, czekanie, mając nadzieję, że zostanie nam to wynagrodzone, że wróci do nas utracone szczęście ...



Właśnie, a jeśli warto ... wytrwam do końca. Tak, myślę, że człowiek potrafi znieść więcej niż mu się wydaje, jeśli tylko uprze się na coś, jeśli tylko znajdzie sens, jeśli tylko u kresu cierpienia czeka szczęście ...
I jak zwykle pojawia się druga strona medalu, mniej kolorowa. Jak czekać, cierpieć w samotności nie mając nawet odrobiny wiary w to, że jest w tym sens. Nie mając żadnych znaków, wskazówek, po prostu nic. Żadnego punktu zaczepienia, jedynie cichą nadzieję, że może jednak coś, kiedyś, gdzieś ...



Tak, niby wiemy, że coś nie ma sensu, że nigdy nie nastąpi, nie spełni się, ale jednak czekamy z nadzieją, "a nóż widelec". Czasem chce się wierzyć w cuda, ponoć się zdarzają ... Zwłaszcza, gdy to na co czekamy, dla czego cierpimy jest jedyną rzeczą której tak naprawdę pragniemy. O której sama myśl trzyma nas przy życiu. Lecz niestety, tak jak pisałam wyżej, są różne sytuacje. Jedną z trudniejszych właśnie jest to, gdy my sami nie mamy kompletnie wpływu na to co się dzieje, na to jakie będzie rozwiązanie i czy nasze cierpienie będzie miało sens. Wszystko zależy od tej drugiej osoby, dla której zdecydujemy się cierpieć, czekać. Co jeśli ta osoba tego nie doceni? Co, jeśli nie będzie chciała docenić albo nawet zauważyć naszego poświęcenia? Co jeśli nasze uczucia są tylko i wyłącznie jednostronne? Automatycznie cierpienie pozbawione jest całkowitego sensu, jakiejkolwiek szansy na powodzenia, ponieważ okazuje się, że próbujemy walczyć o coś, co nie ma prawa się spełnić. Lecz myślę, że dopóki nie wyzbędziemy się ostatniej iskierki nadziei, jeśli nie przekonamy się całkowicie, w 100%tach, że nasze uczucia nie są odwzajemnione, będziemy czekać i cierpieć do ostatniego tchu, bo ... 



Podsumowanie?
Widzę, że w obu przypadkach, czy jest sens czy go nie ma, wszystko skłania się ku jednej, oczywistej rzeczy. Dla prawdziwej miłości warto jest cierpieć, nawet za najwyższą cenę. A jeśli przyjdzie moment, gdy przekonamy się, że nasze poświęcenie nie miało sensu, przynajmniej nie będziemy żałować, że nie próbowaliśmy, nie walczyliśmy i nie będziemy się zastanawiać "a co by było gdyby"... Okaże się, że tak naprawdę osoba, dla której poświęcaliśmy się, nie jest tak wyjątkowa jak nam się wydawało, uczucia, które czuliśmy nie są tak głębokie, a wszystko to miało być dla nas kolejnym doświadczeniem otwierającym nam oczy ...

"Miłość poznaje się po cierpieniu"
Zofia Nałkowska

sobota, 21 lipca 2012

Samotność... Los czy świadomy wybór

Jakiś czas temu pisałam już o samotności jako o wyborze, odcięciu się, wyciszeniu i pozytywnych tego skutkach. Dziś chcę poruszyć tą drugą, "ciemniejszą" stronę tego tematu... W temacie zawarłam dwa warianty.
Los... Tak, są to ludzie, którzy przemykają przez nasze życie. Jedni tylko na chwilę w nim zostają, inni na dłużej. Po odejściu niektórych nawet nie mrugniemy okiem, a są i tacy, którzy pozostawiają po sobie smutek, żal, rozpacz, złamane serce, niespełnione obietnice i nadzieje ...


Tak... Jak to łatwo zostać samemu. Jak to dziwnie los potrafi sprawić, że w jednym ułamku sekundy z wielkiego szczęścia, wspólnych chwil i planów, nie zostaje nic. Puste miejsce w szafie, półka w łazience, w kubku jedna szczoteczka do zębów i wolna druga strona łóżka ... Samotność. Budzisz się rano i zdajesz sobie sprawę, że nikogo przy Tobie nie ma. Ramion, które obejmą, ust, które pocałują, zapachu na poduszce, który obudzi... Dreptasz do łazienki wiedząc, że nikt nie zaparzy kawy. Telefon milczy. Brak czułych smsów, telefonów, by tylko usłyszeć ukochany głos ... Wieczorem kładziesz się do łóżka ze świadomością, że nazajutrz znów obudzisz się w pustym łóżku. Przykre, smutne...
Czemu ludzie odchodzą? Czemu karmią nas pięknymi słowami, zapewniają o swojej miłości do grobowej deski, składają wymarzone obietnice, by później nagle zniknąć z naszego życia? Nigdy tego nie zrozumiem. Jak można mówić kocham, by za chwilę zranić, jak można najpierw dać największe szczęście, a później je najzwyczajniej odebrać i zdeptać na naszych oczach. Wzbudzić miłość, dać nadzieję i po prostu odejść ... I tu się powtórzę, przykre ...
Tak, ludzie odchodzą, zostawiają nas samych, a my? Oczywiście zależy jak głębokimi uczuciami darzyliśmy osobę, która odeszła. Czasem w gruncie rzeczy okazują się one słabsze niż nam się wydawało, potrzebujemy czasu, by zapomnieć, albo po prostu kogoś kto ją zastąpi. Udaje nam się wyleczyć, nie pogrążać zbytnio w samotności. Niestety zdarza się też tak, że uczucia nasze są na tyle silne, że nie jesteśmy w stanie ani zapomnieć ani próbować czegoś nowego. Z trudem udaje nam się przetrwać. Każdy dzień samotności jest wyzwaniem, lecz, co dziwne, z czasem jest to nasz świadomy wybór. Z każdym dniem ból staje się bardziej do zniesienia, przechodzimy nad nim do porządku dziennego i zagłębiamy się w samotności. Nie mogąc i nie chcąc zapomnieć, gdzieś tam w głębi się łudząc i czekając, choć tak do końca nie wiem na co ... Taka nasza decyzja, taką ja podjęłam decyzję ...
Choć ... boję się ...


"Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie."
Jan Twardowski

środa, 18 lipca 2012

Czekanie ...

Od czego zacząć, jak złożyć w całość kłębiące się myśli ... Od rana w sumie chciałam napisać tego posta, wiedziałam o czym chce w nim napisać. Ale dopiero pewna nieprzyjemna sytuacja, która dotknęła znajomą mi osobę, dała mi do myślenia, głębszego myślenia ... Niestety, wnioski niezbyt pozytywne, wręcz powiedziałabym, że dołujące, ale cóż, przyjdzie na nie pora na końcu postu. 
Na razie może zacznę od wklejenia obrazka i rozpoczęcia tematu...


Tak, niestety. Niekiedy zdarza się, że nagle coś w naszym życiu zostaje przerwane. Kończy się, ale w gruncie rzeczy tkwi w nas... Wciąż myślimy o tym, wspominamy, zastanawiamy się. Często spowodowane jest to tym, że to nie my podejmujemy decyzję o zakończeniu czegoś, lecz jest to wyegzekwowane przez kogoś innego. I wtedy tkwimy pomiędzy, nie wiedząc tak naprawdę co zrobić. Z jednej strony chciałoby się cofnąć, lecz nie ma jak, skoro decyzja o rezygnacji nie należała do nas, z drugiej może i warto by było pójść dalej, na przód. Lecz i tu pojawia się pytanie "Jak?", skoro pozostaje za nami coś  czego nie zamknęliśmy, nie zrozumieliśmy, nie pogodziliśmy się z tym. Skoro wciąż głęboko skryta ukrywa się tęsknota za tym co utraciliśmy. I teraz kolejne pytanie... Co zrobić? Czekać? Próbować zapomnieć? Najlepszym sposobem na to byłoby dokończyć ten rozdział życia i po prostu go zamknąć w taki czy inny sposób. Lecz jak to ma się nam udać, gdy dzielimy ten rozdział z kimś, kto niekoniecznie chce wracać, cofać się, dla kogo nie jest problemem brak zakończenia, ktoś kto dawno już przeszedł nad tym do porządku dziennego. A my? Nadal tkwimy w próżni, nie mogąc ruszyć w żadnym kierunku, bojąc się zrobić jakikolwiek krok... Dlaczego? Ponieważ każdy krok w jakiś sposób prowadzi do zmian. Krok w tył może prowadzić właśnie do zamknięcia tego rozdziału, krok w przód byłby próbą otworzenia nowego, zapominając o starym. I tu pojawia się problem. Co jeśli tak naprawdę nie chcemy zamykać tego rozdziału, lecz wrócić do niego i go kontynuować? A zdając sobie sprawę z tego, że po raz kolejny decyzja nie należy do nas, tkwimy nadal, czekając na jakąś "cudowną" zmianę, zwalniając się z odpowiedzialności podjęcia decyzji, której kiedyś możemy pożałować...
Hmmm, przyszła pora na drugą część posta, drugą myśl krążącą po mojej głowie już od paru dni... Tak, czekanie, próba powrotu do rozpoczętego kiedyś rozdziału, chęć jego kontynuowania. Skąd się bierze? Czy aby na pewno z pewności, że jest to czego pragniemy? Tak się właśnie zastanawiam czy to co kiedyś było dla nas szczęściem, będzie nim teraz, gdy uda nam się powrócić do niego? Czy przypadkiem nie żyjemy pragnieniami i wspomnieniami za czymś czego już nie ma? Co dawno się już skończyło? Zostało przerwane, ale jednak z czasem wygasło... A w nas pozostały myśli o tych najlepszych chwilach. Na przykładzie zakochania się w kimś. Gdy miłość nie wygasa, a zostaje przerwana w momencie, gdy jest najsilniejsza, pozostaje w nas i nie odejdzie póki nie przekonamy siebie czy jest ona naprawdę czy jest tylko wytworem naszej wyobraźni, pozostałością po wspaniałych przeżyciach z ukochaną osobą. No właśnie, co, jeśli nadal kochamy kogoś kogo już nie ma. Czasem jest tak, że zakochujemy się w kimś bez pamięci (miłość od pierwszego wejrzenia, choć nie każdy w nią wierzy, i ja nie wierzyłam, do czasu ...), czujemy się przy tej osobie szczęśliwi i nagle dzieje się coś i to wszystko w jednym momencie się urywa. W nas pozostaje żal i tęsknota. Ale czas nieubłagalnie płynie, ludzie się zmieniają, nie zmienia się tylko miłość do tej osoby. Żyjemy wciąż nadzieją na to, że wrócą znów te szczęśliwe chwile u boku osoby, którą obdarzyliśmy największym uczuciem... Tylko na koniec pytanie. Czy nie żyjemy zbytnio przeszłością? Czy nie wierzymy ślepo w coś co nie ma prawa się spełnić? Bo jak ma się spełnić coś czego już nie ma, co dawno się skończyło, lecz my nie dopuszczaliśmy tej myśli do siebie... i nadal nie dopuszczamy, ponieważ musielibyśmy przyznać sami przed sobą, że jednak to co czujemy nie jest tym czym się wydawało ... pięknym, trwałym i wyjątkowym ... Czymś dla czego żyliśmy przez ostatni czas ...


"Jestem jeszcze zakochana resztkami bezsensownej miłości i jest mi tak cholernie smutno teraz, że chcę to komuś powiedzieć. To musi być ktoś zupełnie obcy, kto nie może mnie zranić."
Janusz Leon Wiśniewski

wtorek, 10 lipca 2012

Zmiany i strach, pamięć i wybór

Szukałam odpowiedniego obrazka do dzisiejszego posta. A raczej czegoś co mnie natchnie do pisania, do zebrania myśli. Bo to nie pomysłów i tematów brak, raczej jest ich zbyt dużo ostatnio i ciężko mi je ogarnąć heh, nie mówiąc już o złączeniu w jakąś przyzwoitą całość ;P No tak, a ja sobie jeszcze wybrałam do tego zadania nocną porę. Ale cóż, w ciągu dnia zawsze coś wypadnie, tym bardziej problemem jest usiąść spokojnie i skleić parę sensownych zdań... 
Obrazek wybrany ... Wybór i zmiany ...


Ojj, moje posty często tego dotyczyły. Chyba dlatego, bo zawsze trudno przychodziło mi podejmowanie poważnych decyzji, które miały wprowadzić zmiany w moim życiu. Czemu tak boję się zmian? Nawet jeśli są one na lepsze? Szczerze? Nie wiem tak do końca. Może tak jak wyżej jest napisane, ciężko nam rozstać się z tym, z czym nauczyliśmy się już radzić. Mimo, że jest to trudne, mimo, że nie sprawia nam to przyjemności, wręcz przeciwnie, może to być czas, gdy po prostu żyjemy z dnia na dzień radząc sobie z przeciwnościami i problemami. I paradoksem jest to, jak ciężko jest czasem właśnie porzucić te problemy dla zmian, dla jakiejś niewiadomej. I chyba to jest nasze największe przerażenie i hamulec. Ten znak zapytania, co nas czeka. Nawał nieświadomych myśli głęboko ukrytych, ale wystarczających, by zasiać w nas strach i obawy przed zmianami. "A co jeśli się nie uda? Co jeśli będzie gorzej? Przecież tyle czasu uczyłam/em się radzić z tym co mam, podniosłam/em się i co, teraz mam znów upaść, zaczynać od nowa podnosić się i uczyć żyć?" Niestety, tak często myślimy, biorąc pod uwagę negatywy, patrząc pod kątem przeszłości, zamiast zacząć myśleć pozytywnie, albo czasem po prostu nie myśleć heh. Nie kalkulować, zaryzykować. Owszem życie powinno nas uczyć, powinniśmy zbierać doświadczenia, by unikać kolejnych błędów. Lecz uciekając przed zmianami, próbując przewidzieć wszystko, zawsze doszukamy się czegoś co nam się nie spodoba, automatycznie zamykamy drzwi przed sobą. I przed zmianami na lepsze...
Hmm, ciekawe. Teraz czytam to co napisałam i zastanawiam się skąd to się wzięło hehe ;) Czasem rozkręcę się z pisaniem. Jakoś tak same myśli się piszą i powstaje tak jakby kolejny punkt widzenia ;) A co ciekawe, w trakcie czytania, dotarło do mnie dlaczego w tej chwili, w tym momencie życia boję się zmian... Boję się, że zacznę zapominać, oddalać się od tego na czym mi zależy, choć chyba już nie jest moje i nie ma szansy, by znów moim było, lecz jednak mimo wszystko chyba jeszcze nie chcę zapomnieć ...




czwartek, 5 lipca 2012

Decyzja

Był dylemat i "rozkminka" przyszła pora na decyzję ... Tak, została ona podjęta, w jakiś sposób już wprowadzona w życie, przedstawiona ... Teraz pytanie czy słuszna. Zapewne czas pokaże, jak i to czy uda mi się w niej wytrwać. Ponieważ biorąc pod uwagę dwie opcje, ja wybrałam trzecią heh. Taka moja przewrotność :P I przyznaję, na dłuższą metę, jest ona chyba najtrudniejsza do wytrwania. Teraz jest dla mnie może po części ukojeniem, próbą znalezienia spokoju, wyciszenia się, choć i tak chwilami ma też swoje minusy, lecz z biegiem czasu może stać się wielkim ciężarem. No ale cóż, kto powiedział, że nie można czasem zmienić pewnych decyzji, czyż nie? Ważnym jest, by te zmiany nie komplikowały i w negatywny sposób nie wpływały na innych. I właśnie to zaważyło na mojej decyzji. Bliskie mi osoby i wpływ moich decyzji na nie. Czasem, nawet jeśli coś może być bolesne, nawet jeśli to tylko opcja, lepiej, gdy jest przedstawione wcześniej, na początku. Szczerość to podstawa. Zawsze na nią stawiałam i stawiam, choć niestety zdarzyło mi się słono za nią zapłacić. Lecz nie zmieniłam podejścia mimo wszystko. Tak i w tej sytuacji, w podejmowaniu decyzji i przedstawieniu jej postawiłam na szczerość. A czy zmienię decyzję kiedyś? Hmm, może tak, może nie. Nie wiem tego. A czy chciałabym wytrwać? Na pewno przez najbliższy czas, by móc "wyleczyć się" albo doczekać się zmian. Zobaczymy, która z tych dwóch rzeczy jest mi "pisana" ...


"Pewne rzeczy nigdy nie umierają; one cichną na jakiś czas, ale nigdy nie umierają.
Some things never die; they just go quiet for a time but never go die (ang)."
Santa Montefiore

poniedziałek, 2 lipca 2012

Dylemat

Tytuł posta i co dalej? ... Za dużo czy za mało myśli w głowie? ...


Tak, wiedza i uczucia nie zawsze idą w parze, coś jak rozum i serce rzadko kiedy pokrywają się ze swoimi potrzebami. Teraz pytanie, co wybrać? A może nie trzeba wybierać, może da się to pogodzić? Chciałabym i to bardzo. Umieć pogodzić to co czuję z tym, o czym wiem, że powinnam. Cóż z tego, że są chęci, pewnych rzeczy nie da się zrobić, zwłaszcza, jeśli w grę wchodzą uczucia... Niezależnie od tego co będziemy sobie wmawiać, "tłuc" do głowy, nad pewnymi uczuciami nie zapanujemy, nad tymi, których chcielibyśmy się wyzbyć, przestać odczuwać, tak i tymi, których nie jesteśmy w stanie poczuć, choć chcemy i próbujemy. A wiedza, umysł? Podpowiada wiele wariantów, bardzo mądrych, mających ciekawą przyszłość z perspektywami. Zapewniającą bezpieczeństwo, stabilizację, ogólnie można powiedzieć pewien umiarkowany stopień szczęścia. Choć i tu pojawia się druga strona medalu, tak jak w uczuciach. Obawy, strach, to też podpowiedź umysłu. Wszystkie ZA i PRZECIW. I tu pojawia się dylemat, co wybrać, czemu zawierzyć, czy takie umiarkowane, choć niepełne szczęście jest dla nas wystarczające? A może wszystko przyjdzie z czasem i z czasem to szczęście wypełni się do końca a obawy znikną ... 
Dzisiejszy post zawiera same pytania. Łatwiej zastanowić się nad rozwiązaniem mając  to co nas dręczy przedstawione jasno i przejrzyście... A odpowiedź i decyzja? Znajdę ją, mam nadzieję, że słuszną...

"Wiem, że moje ręce nie dotkną nieba"
Safona