Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

poniedziałek, 25 marca 2013

Z serii "Rozmowy z Nią" cz. 3

Okazuje się, że wyjdzie seria wpisów w tym temacie. Jednak nie tylko ja mam coś do przekazania, do powiedzenia. Nie tylko ja czuję potrzebę wyrzucenia pewnych emocji i uczuć z siebie...
Dzisiejszy wpis jest jednym z trudniejszych jakie miałam okazję pisać. Czemu? Chyba dlatego, że jest oparty na szczerości, lecz nie takiej jak w poprzednich postach. To nie zwykłe zwierzenie się, opisanie samopoczucia czy rozterek drugiej osoby. To szczerość ukazująca całkowicie, bez względnie odczucia i słabości ludzkiego umysłu. Ukazująca do czego zdolne są nasze myśli w chwilach największego smutku, żalu i bezsilności. Już samo słuchanie tego wzbudziło we mnie wiele skrajnych emocji...

Czekałam aż nadejdzie. Może z lekką nutką ciekawości, ale i niepokoju. Gdy zadzwoniła mówiąc "-Musimy porozmawiać" w jej głosie czuć było coś dziwnego. Przyszła... Zwykle wybierała bezpieczne miejsce z boku, by móc spokojnie pogrążyć się w rozważaniach, odpowiadać na moje pytania albo po prostu zacząć mówić. Dziś było inaczej. Nerwowym, lecz pewnym krokiem podeszła i usiadła naprzeciw mnie. 

W tym momencie muszę wkleić jeden z moich obrazków ...



Taki właśnie był jej wzrok, gdy tak siedziała przede mną i patrzyła mi prosto w oczy. Wytrzymałam to spojrzenie i nie pytając o nic czekałam. Czekałam aż sama zacznie wyrzucać z siebie to wszystko co ją gryzło w tym momencie. Widać było, że  przychodzi jej to z trudem...
"-Dziękuję, że nie zadajesz pytań (zaczęła). To ciężkie dla mnie. Sama nie wiem od czego zacząć ... A może wiem, tylko nie może mi to przejść przez gardło. Nie jest łatwo przyznać się do pewnych rzeczy...
-Więc czemu chcesz mi o tym powiedzieć? (zapytałam łagodnie). Jeśli to zbyt trudne dla Ciebie, może...
-Muszę! (przerwała mi). Po prostu muszę o tym głośno powiedzieć, a Ty musisz o tym napisać! Bym mogła to kiedyś przeczytać i uświadomić sobie powagę sytuacji, w której się znalazłam i błąd do jakiego w tamtym momencie mogłam być zdolna. Przeraziło mnie to. Cholernie przeraziły mnie moje myśli... Owszem, od myśli do czynów jeszcze kawałek drogi, ale jednak ... Czyny to często ucieleśnienie naszych myśli, pragnień, chęci. A ja... wtedy ... naprawdę miałam chęć zniknąć... Rozpłynąć się, rozpaść na kawałeczki i przestać istnieć. Dawno już nie miałam takich odczuć. Dawno już aż tak silnych, by być zdolną do tego. Ale wiesz co przeraziło mnie najbardziej? Może nawet nie te myśli, bo ludziom często w trudnych życiowych sytuacjach przychodzą do głowy najczarniejsze pomysły. Najbardziej przeraziło mnie to, że od tych moich myśli do czynu było bardzo blisko. Wystarczyło zaledwie zrobić jeden mały kroczek. Przez tą jedną chwilę naprawdę miałam ochotę położyć się i nigdy więcej nie obudzić... I miałam chęć "pomóc" sobie w tym, jeśli wiesz co mam na myśli, a myślę, że wiesz... A teraz? Teraz jest mi wstyd za tą chwilę słabości. Takie chwile nie mają prawa bytu, takie myśli nie mają prawa pojawiać się w głowie. Od tamtego momentu, próbuję znaleźć wytłumaczenie dla własnego stanu. I szczerze mówiąc wszystkie powody są teraz zbyt małe, bym kiedykolwiek mogła, sama przed sobą się z tego wytłumaczyć. Nie szukam teraz zrozumienia, rozgrzeszenia. Sama nie wiem czego szukam, sama nie wiem jak zrozumieć to, co chodziło mi po głowie. Możesz sobie pomyśleć, że jestem zdrowo szurnięta (ciekawe połączenie słów heh) i wcale nie będę mieć żalu o to. Rozmawiałyśmy ostatnio o tym, jak wiele błędów, sytuacji, w których się znalazłam jest moją winą. Sama to otwarcie przed sobą przyznałam. Jak i również to, że najpierw sama ze sobą muszę dojść do ładu, wytrzymać i zaakceptować. Jak widać, idzie mi to marnie. I teraz powiedz mi jak to zrobić? Jak nauczyć się żyć ze sobą, we własnym ciele, gdy ja go najzwyczajniej w świecie nie akceptuję. Jak nauczyć się żyć, gdy potrzebuję do tego akceptacji kogoś z zewnątrz, kogoś kto doda mi pewności siebie, kogoś kto mnie doceni i doda sił do walki z własnymi słabościami, kto pozwoli mi otworzyć się na nowo i na nowo pokochać życie. Kogoś kto zaakceptuje mnie i da motywację. Kogoś kto nie ucieknie uważając mnie za wariatkę. Ale jak? Skoro tym co robię skreślam siebie na starcie... I popadam co raz to niżej i niżej, dotykam dna, od którego nie umiem się odbić. Czuję, że sama już nie potrafię. A ludzie? Może i chcą mi pomóc, może i starają się, ale ja jak zwykle pięknie potrafię to spieprzyć (kolejne ciekawe połączenie heh), odstraszyć. Może jestem jakaś inna, nienormalna, a może po prostu nie umiem sobie poradzić z tym, co własnymi wyborami i błędami sobie narzuciłam.  Nauczyłam się żyć w jakiś określony dla siebie sposób. Przynajmniej tak mi się wydawało, do tego felernego momentu, momentu wielkiej słabości. Ale ja nauczyłam się jedynie jakoś przetrwać, tak naprawdę nie żyjąc. Tak jakbym istniała gdzieś z boku, obserwowała. Owszem przeżywała to wszystko wewnętrznie, ale nie tak jak powinnam. I w tamtym momencie na chwilę pozwoliłam sobie "wejść całą sobą" w to swoje życie, które obserwuję. I ta chwila wystarczyła, bym tego nie udźwignęła. Więc znów uciekłam. Od siebie, od ludzi, od własnego życia. I po raz kolejny bezpiecznie trzymam się z boku, pozwalając przemykać memu życiu przez palce. Na nowo chowam się w tą swoją skorupę, otaczam grubą warstwą ochronną tylko dlatego, bym nie mogła zniszczyć siebie doszczętnie ..."
Zamilkła i spuściła wzrok. Twarz ukryła w dłoniach. Nie wiedziałam co powiedzieć, nie wiedziałam jakimi słowami pocieszyć, nie wiedziałam jakie słowa w tym momencie mogą być odpowiednie. Na chwilę obecna nawet położenie dłoni na ramieniu było nieodpowiednie. Więc tak siedziałyśmy w milczeniu przez następne pół godziny, może dłużej. Nie popatrzyła już na mnie. Jak to miała w zwyczaju, po prostu wstała i udała się w kierunku drzwi. Na chwilę zatrzymała się, odwróciła. Popatrzyła smutnym wzrokiem i powiedziała "Dziękuję".



Brak komentarza do dzisiejszej rozmowy... Brak słów...
Pozdrawiam
PannaEm

sobota, 23 marca 2013

Szczęście

Postanowiłam dziś coś "stworzyć" i była rozkminka, które ze swoich dwóch hobby wybrać. W ostatnim czasie zebrałam się w sobie i zaczęłam na nowo robić kompozycje. Pasuje coś grosza zarobić ;) Oczywiście daje mi to również satysfakcję, taki rodzaj spełnienia i radość, gdy jest to dostrzegane i doceniane. Ale podobnie jest u mnie z pisaniem. To też dla mnie spełnianie się, próba własnych sił i szukanie aprobaty, zadowolenia w tym co robię. Tak więc dziś wybór padł na bloga :) Mimo postanowienia przerwy w niedawnym czasie. 
Dziś w sumie bez konkretnego tematu, lecz myślę, że w trakcie pisania sam się znajdzie heh. W ostatnim czasie znów sporo zmieniło się w moim życiu. Nowe sytuacje, emocje, rozważania. Śmiem nawet twierdzić, że zachodzą jakieś zmiany we mnie. Postrzeganie świata, ludzi, sytuacji. Ja sama zmieniam się. Nie wiem, kolejny etap "dorastania"? heh, choć to śmiesznie brzmi. Ale czuję, że wchodzę w jakiś nowy rozdział. Pewne jest to, że nie do końca radzę sobie z obecnym stanem rzeczy jaki nastał w moim życiu. Powoli zbieram konsekwencje swoich decyzji i czynów. I to chyba spowodowało ostatnio chęć przerwy w pisaniu. Jakoś nie potrafiłam odnaleźć w nim tej "terapii". Przede mną najtrudniejszy czas. Czas, w którym będę musiała być bardzo silna. Czas, w którym będę musiała stoczyć ostateczną walkę z przeszłością, by stworzyć lepszą przyszłość. Mam nadzieję, że lepszą, ponieważ mnie dotyczy ona tylko w pewnym stopniu, a tak naprawdę walczę dla jednej z najważniejszych osób w moim życiu. Mam również nadzieję, że uda mi się zrobić to jak najlepiej, jak tylko starczy mi sił. W związku z tym zamykam pewne rozdziały swojego życia, które kładły cień, hamowały mnie, dołowały, trzymały, zamiast pozwolić iść na przód. Dodatkowo, w tym samym momencie, gdy zaczęłam "robić porządek" z przeszłością, otworzyły się przede mną nowe drzwi. Tak jakoś wszystko na raz się dzieje i próbuję to ogarnąć heh. Nie mówię, że to źle. Nowe sytuacje, osoby, pozwoliły mi złapać dystans do "starych" i poukładać sobie wreszcie wszystko w głowie. Zauważyć rzeczy, które powinnam już dawno. Próbuję teraz porównać to w jakiś sposób do jakiegoś przykładu i zobrazować. Hmm to tak jakbym przeszła przez pewne drzwi i znalazła się w korytarzu. Ktoś zostawił jedne z drzwi uchylone, weszłam... Czas pokaże czy z tego pokoju, w którym się znalazłam odnajdę kolejne, które poprowadzą mnie dalej... A może nie znajdę, cofnę się znów do tego korytarza pełnego drzwi, ale mam pewność, że w tamtych, z których przyszłam, będzie już postawiony mur, postawiony przeze mnie...  
Mimo, iż uważam, że to dobre zmiany, wzbudza we mnie to wszystko jakiś niepokój. Lęk przed tym co to przyniesie. Choć tyle piszę o zmianach, zawsze cholernie się ich bałam heh. Taki typ. Lubię mieć wszystko poukładane, najchętniej napisałabym scenariusz swojego życia na najbliższe 10 lat i tego się trzymała. Lecz los, chyba dał mi inną rolę w tym filmie, dość ciężką heh, ale przyznaję i ciekawą, sprawdzającą moje samozaparcie, umiejętność zachowania się w różnych sytuacjach, jak i siłę. W moim życiu nie ma określonego planu, ba nawet nie jestem w stanie go ustalić, bo co rusz mnie zaskakuje i trzeba improwizować heh. Ale może właśnie to sprawia, że "rozwijam się". Poznaję siebie, swoje reakcje i to do czego potrafię być zdolna. A to przyznaję intrygujące :) Taka poniekąd masochistka ze mnie heh, w moim życiu po prostu musi się coś dziać. Chyba nie potrafiłabym odnaleźć się w jakimś spokojnym i ułożonym scenariuszu. Do pewnych rzeczy i "atrakcji" sama dążę, czasem świadomie, czasem nieświadomie, a czasem po prostu coś się dzieje, bez mojego udziału, a ja to muszę później "posprzątać" heh :P Tak więc podsumowując, takie troszkę pokręcone to moje życie heh. Ale kiedyś przeczytałam czy trafiłam na coś, już nie pamiętam, może artykuł, może urywek z jakiejś książki, że każdego z nas spotyka coś, co jest w stanie udźwignąć, poradzić sobie z tym. Każdy dostaje od życia coś adekwatnego do swojej siły i możliwości, które musi jedynie znaleźć w sobie. Tak więc szukam, wciąż szukam tej siły i możliwości, i wciąż dążę do szczęścia, bo to jedyna rzecz (tak uważam) o którą warto walczyć. Ponieważ szczęście może być wszystkim czego pragniemy. Miłością, spokojem, pieniędzmi. Zależy od osoby i od tego co jest dla niej ważne. Co jest i mogłoby być moim prawdziwym szczęściem i spełnieniem? To chyba jednak pozostawię sobie. Podzielę się tym, gdy to osiągnę ... :) Ale powiem Wam jedno staram się i kiedyś mi się uda ... :) Tego również i Wam życzę, moi drodzy czytelnicy. Walczcie o swoje szczęście, a gdy ktoś zapyta Was co jest Waszym marzeniem, odpowiedź będzie bardzo prosta :) "Moim marzeniem jest bycie szczęśliwym/ą". Niby ogólne, ale mówiące tak wiele. I teraz zacytuję urywek z piosenki, którą wprost uwielbiam :) "Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest". Po raz kolejny napiszę. Doceńmy to co mamy, a skupiając się na tym czego nam brak, po prostu dążmy do tego, by te braki zmienić kiedyś w "MAM" :)



"Szczęście jest obecne, wystarczy nie zamykać oczu."
Anonim

Pozdrawiam
PannaEm

sobota, 16 marca 2013

Przyjaźń

Swoją przerwę w pisaniu postanowiłam chwilowo pominąć, by dodać jeden, myślę ważny post. Nie oczekuję po nim zrozumienia czy naprawienia czegokolwiek, cofnięcia słów. Nie, nie o to mi chodzi. Mówię co myślę, ale czasem jednak wolę zamilknąć, by nie powiedzieć zbyt dużo... Skąd dzisiejszy post? W szczegóły wdawać się nie będę, tak i nie będę przedstawiać ich z ostatniej sytuacji. Mój blog to odczucia, nie szczegóły z życia, choć czasem jednak jakieś w nim zawieram. Ale to tylko i wyłącznie dla lepszego zrozumienia sensu, który chcę przekazać. Dziś to, o czym chcę napisać nie potrzebuje faktów, szczegółów. Jedynie odczucia i emocje...
Przyjaźń ...
Otóż to, czym ona jest. Czy głaskaniem po głowie w ciężkich chwilach mówiąc "będzie dobrze" czy opierdzieleniem "weź się w garść". Czy ucieczką od szczerości, by nie zranić drugiej osoby czy powiedzeniem prosto w oczy co się myśli, zdając sobie sprawę, że może to zadać ból. Czy wysłuchaniem nawet najgorszych zwierzeń, z którymi się nie zgadzamy czy "pogadamy, gdy zmienisz zdanie"? Czy jest złoty środek w przyjaźni czy jeden schemat dyktujący co się powinno, a czego nie. O kim można powiedzieć "Mój prawdziwy przyjaciel"? Czy w przyjaźni, tak jak w miłości można się pogubić? Popełnić błąd? Ranić nieświadomie? Myślę, że nie powinno się... Przyjaźń to coś więcej niż miłość. To zaufanie, szczerość, mimo, iż dwoje ludzi może się bardzo różnić. To próba zrozumienia za wszelką cenę, ale też i krytyka. To przegadane godziny, wymiana zdań, nie zawsze podobnych. To mówienie "co Ty chrzanisz", bez obaw, że zranisz drugą osobę. Przyjaźń nie jest wtedy, gdy jej potrzebujesz tylko w chwilach załamania. Przyjaźń nie zazdrości, przyjmuje szczerość całą sobą. I tym właśnie różni się od miłości.
Może i nie jestem dobrym przyjacielem. Tu na blogu mogę pięknie pisać, ubierać w słowa myśli, odczucia, emocje. Potrafię wspierać, dać nadzieję, a w życiu? Czasem nie potrafię wysłuchać tylko dlatego, bo mam inną hierarchię wartości, inne zdanie. Tylko dlatego, że nie akceptuję pewnych rzeczy, słów, gestów... Skąd to się bierze? Myślę, że z nieumiejętności pocieszenia, z obawy przed powiedzeniem o jedno słowo za dużo, które może zranić. Z tego, że w pewnych sytuacjach nie potrafię się zachować, nie potrafię wesprzeć, a nie chcąc krytykować, wolę znów uciec ... Przyjaźń to nie licytacja kto ma gorzej, a poświęcenie czasu na wysłuchanie czasem milcząc. To wykrzyczenie czasem "ogarnij się i doceń co masz". Każdy z nas docenia coś innego, coś innego jest dla niego ważne, coś innego trzyma przy życiu, a coś innego tą chęć do życia odbiera. Nieumiejętność słuchania zabija przyjaźń, tak i nieumiejętność wsparcia, mimo wielkich chęci, nieumiejętność przedstawienia szczerości, by nie zabolała... Czasem wystarczy po prostu usiąść i posłuchać...
I myślę, że zawiodłam jako przyjaciel ... Przepraszam
Pozdrawiam
PannaEm

czwartek, 14 marca 2013

Przerwa...

Krótko, zwięźle i na temat. Chwilowa przerwa w blogowaniu... Może trwająca tydzień, może miesiąc, może dłużej, nie wiem. Trochę się jednak pogubiłam, zagmatwałam, a pisanie chyba na chwilę obecną nie bardzo mi pomoże, a ta cała terapeutyczna siła pisania o dupę rozbić. Tak więc przerwa kochani. Do następnego. 



Pozdrawiam
PannaEm

poniedziałek, 11 marca 2013

Z serii "Rozmowy z Nią" cz.2

Bez zbędnych wstępów i słów...

"Tym razem odnosiłam wrażenie, że siedzi przede mną całkowicie inna osoba. Wcześniej była ona pełna żalu, smutku, rozczarowania, ale raczej do świata i ludzi. A dziś? Dziś smutek w jej oczach spowodowany był czymś innym, czymś co bardziej, dogłębniej ją dotykało, miałam nawet wrażenie, że niszczyło od środka.
-Co się stało? (zapytałam). Jesteś jakaś inna, przygaszona, lecz w jakiś niewytłumaczalny sposób. Sama nie wiem jak to ująć. Co chcesz mi dziś powiedzieć?
Niewiele trzeba było, by zaczęła mówić.
-Wiesz, to trudne. Ciężko zdać sobie sprawę z tego, jak wiele jednak w tym wszystkim co Cię spotyka jest Twojej winy. Ciężko jest przyznać się przed samą sobą, że to nie życie, nie ludzie są powodem tego całego bajzlu. Owszem, poniekąd też, ale łatwiej jest zrzucić winę na nieprzychylność losu, umartwiać się nad sobą, narzekać jak to nas życie niemiło doświadcza, jakie to nieodpowiednie osoby spotykamy, które bawią się naszymi uczuciami i nas wykorzystują, albo, że osoby, na które chcielibyśmy liczyć, de facto uciekają od nas. I tak siedzisz, patrzysz na wszystko z żalem, zrezygnowaniem, co raz to większym dystansem i wątpliwościami czy zasługujesz na szczęście, czy warto go szukać. I powtórzę tu moje słowa, które wykorzystałaś w poprzednim poście. Tak, byłam i jestem głupia. Ślepa i naiwna. Może i uważam się za osobę wrażliwą, śmiem też zaryzykować stwierdzenie mądrą i rozumiejącą wiele spraw, sytuacji, ludzi i ich zachowań. I wiesz co, pogubiłam się w tym wszystkim na tyle, że nie zauważyłam najistotniejszej rzeczy. Nie zauważyłam najważniejszego bodźca, powodu, dla którego właśnie jestem tutaj, w tym miejscu, w tym momencie i o tym opowiadam. To ja. To ja jestem powodem własnym błędów, porażek. To ja jestem tą i tym, co powoduje, że życie mi się nie układa, że ludzie mnie wykorzystują, że ludzie, którym zależy i chcieliby coś dać od siebie, odchodzą. Cholera, czemu tak dużo czasu zajęło mi dojście do tego wniosku. Dobre pytanie, a odpowiedź bardzo szybko nasuwa się sama. No bo jak przyznać się do błędu. Jak przyznać się do tego, że to Ty sam jesteś osobą, która rani, zawodzi, wzbudza negatywne odczucia, która niszczy. I tak, to jest chore. Z jednej strony brakuje Ci szczęścia, poczucia bezpieczeństwa, ramienia do wsparcia i tego wszystkiego z tym związanego, a z drugiej strony wszystko co robisz, przecież świadomie, lecz nie kontrolując konsekwencji, robisz niszcząc drogę do tego czego pragniesz. Ubolewasz nad tym, że ludzie nie mogą z Tobą wytrzymać, sama o tym głośno mówisz i sama utwierdzasz ich w tym przekonaniu, sama dążysz do tego, by tak myśleli. Bo co, bo tak łatwiej? Tak, łatwiej burzyć niż budować. Do budowy potrzeba dużo wysiłku, samozaparcia, chęci... Do niszczenia czasem wystarczy jedno zdanie, jeden gest, jedna sytuacja. I znów znajdujesz się w punkcie wyjścia narzekając na kolejną porażkę. Boszzz jakie to żałosne. Jakie to żałosne próbować rozumieć sens życia, radzić, przedstawiać siebie jako męczennicę, jako osobę, którą los niemiło doświadcza i zdać sobie sprawę, że ma się to wszystko na własne życzenie. Że to wszystko to jedynie zamknięcie się na prawdę, prawdę o sobie. Tak bardzo skupiłam się na innych, na próbie zrozumienia ich zachowań względem mojej osoby, że zapomniałam o tym, by brać poprawkę na własne decyzje, wybory, irracjonalne zachowania. By w tym wszystkim poszukać prawdziwego sensu i prawdziwego powodu, jakim jestem ja sama. Ciężkie to odkrycie powiem Ci. I jak teraz żyć. Jak żyć ze świadomością własnej, ukrytej "złej" natury. Próbować ją zmienić? Pracować nad tym? Czy jest to możliwe? I czy z taką wiedzą o sobie, jestem w stanie znów się otworzyć? Znów próbować? Pewnych spraw nie naprawię, nie wymażę, nie zmienię, nie cofnę. A teraz dodatkowo wiem, wiem już, że jeśli chcę, by ktoś mógł ze mną wytrzymać, najpierw muszę ja sama wytrzymać ze sobą... Sama siebie muszę zaakceptować. A to o wiele trudniejsze, bo wiąże się z ciężką pracą, z wyplewieniem z siebie kilku bądź kilkunastu lat błędów... Więc jak żyć, pytam się jak żyć i znów iść samej. Jak zmienić siebie i swoje życie, by dać sobie w końcu szansę na normalność. Jak wyjść z tego błędnego koła, patologii i matni, w której się znalazłam. Wiem, nie znajdziesz odpowiedzi na moje pytania, nawet tego nie wymagam. Wiem też, że nikt mnie nie poprowadzi za rękę, nie naprawi za mnie mojego życia, póki ja sama nie zacznę żyć tak jak powinnam i dawać od siebie to co potrzebne...
Nie pytałam jej już o nic więcej. Jej zwierzenie, otwartość, całkowita szczerość i samokrytyka zaskoczyła mnie tak bardzo, że nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa. Popatrzyła na mnie, rozumiejąc moje zachowanie i spojrzenie.
-Nie musisz nic mówić (powiedziała). I znów wstała, ze łzami w oczach i odeszła...



"Nigdy nie uwolnimy się od naszych słabości i błędów. Czasem jednak inni mogą nas uratować od nas samych"
Jonathan Carroll
Dzisiejszy wpis pozostawiam bez mojego komentarza. Jest w nim zawarte chyba wszystko, czego już komentować nie trzeba...
Pozdrawiam
PannaEm

niedziela, 10 marca 2013

Z serii "Rozmowy z Nią"

Tym razem będzie to post w całkiem innej formie. Formie przekazu, lecz nie mojego. Jak kiedyś wspomniałam, chciałabym kiedyś napisać artykuł. Niestety praca nad nim idzie mi marnie. Brak pomysłów i zapału. Może ten wpis będzie poniekąd takim przełomem i próbą wdrożenia się w ten temat. Postanowiłam poszukać osób, które chciałyby coś przekazać, z czegoś zwierzyć, czymś podzielić. Udało się. Nie jest to od razu szał, masa ludzi czy coś, ale myślę, że dobre to na początek. I miło mi, że mogę to wykorzystać właśnie tutaj, na moim blogu. Zwłaszcza, że idealnie komponuje się z tematami tu poruszanymi.
Z racji właśnie, iż wykorzystam w tej chwili nie moje słowa, choć zinterpretowane i napisane moim językiem chcę to w jakiś sposób zaakcentować i postanowiłam zmienić czcionkę.
Tak więc to taki mów wstęp do wpisu poniżej. Zapraszam do czytania.

"-I po co mi to było? (zapytała). Po co te wszystkie próby, chęci. Po co kolejna wiara, że może tym razem będzie inaczej, lepiej. Że tym razem się ułoży. 
Wyrzuciła to jednym tchem po czym zamilkła i zaczęła zastanawiać się nad swoim życiem. Milczała przez dłuższą chwilę patrząc przed siebie pustym wzrokiem. Choć nie, nie był on pusty. Przyglądając się tak naprawdę, przepełniony był masą emocji, odczuć. Od smutku, żalu, zwątpienia, zrezygnowania i bólu. Tak bardzo był pełen tego wszystkiego, że ciężko było zadać to pierwsze, podstawowe pytanie... 
-Co tak naprawdę się stało, co się wydarzyło, że jesteś teraz tutaj, w tym momencie życia, pełna zrezygnowania, obaw i wielkiego wewnętrznego bólu, który można zauważyć gołym okiem, rzucając zaledwie jedno spojrzenie?...
Chwila ciszy i zastanowienia. Choć wiedziała, że nie ma nad czym myśleć. Wszystko to co miała do przekazania, aż kipiało z niej. Nie potrafiła jedynie ubrać tego w słowa, by nie mówić lakonicznie i bez składni. Chciała ważyć każde słowo, by odpowiednio przedstawić swoje odczucia. Pierwsze słowa jakie przyszły jej na myśl w tym momencie to:
-Byłam głupia, cholernie głupia...
-Czemu tak twierdzisz? (zapytałam)
-A jak inaczej wytłumaczyć popełnianie w kółko tych samych błędów, no powiedz sama...
Popatrzyła na mnie z wahaniem, dając do zrozumienia, bym nie dopytywała... Po chwili zaczęła mówić dalej....
-Jak inaczej nazwać kogoś, jak nie głupim, kto wciąż wierzy w ukrytą dobroć ludzi, w to, że nie wszyscy są tacy sami, że nie wszyscy chcą tylko wykorzystać, ugrać coś dla siebie cudzym kosztem, kto wciąż wierzy, że gdzieś tam na niego czeka szczęście, takie prawdziwe szczęście, kto wierzy, że po burzy zawsze wychodzi słońce, że czasem trzeba spaść na dno, by się odbić i zacząć układać życie na nowo. Niestety na to wszystko nie przychodzi mi inne wytłumaczenie, jak tylko głupota, do tego naiwność. A co najgorsze, człowiek z każdym doświadczeniem niby mądrzejszy, niby ostrożniejszy, bardziej zdystansowany. Każdy krok ma dobrze przemyślany i wszystko jest okey... Do czasu, gdy ma dość już tej matni i naprawdę chce coś zmienić. Postanawia ten ostatni raz zaryzykować, zawalczyć o coś, co może przynieść uśmiech, radość i szczęście. I może rzeczywiście tak jest. Może pojawia się ta odrobina szczęścia. Tylko czemu tak krótko. Czemu nie ma na tyle czasu, by zdążyć się tym nacieszyć? Ponieważ po raz kolejny jest to złudne, może wyimaginowane, stworzone w mojej głowie? Nie wiem. Już sama nie wiem czemu to wszystko tak się dzieje. Co takiego robię nie tak?
Popatrzyła na mnie spojrzeniem z wielkim znakiem zapytania w oczach. Ryzykuję nawet stwierdzenie, że błagalnym, czekając aż znajdę odpowiedź, satysfakcjonującą ją odpowiedź. Jakby czekała na to, by ktoś wytłumaczył jej to wszystko co ją spotkało, znalazł super rozwiązanie i podał na tacy. Była zmęczona, to widać. Zmęczona źle podjętymi decyzjami i krokami, tak i tymi dobrymi, którymi chciała wyrwać się z tego piekła, w którym się znalazła...
-Wiesz czego bym chciała? (zapytała). Może to głupie, ale chciałabym, by ktoś znalazł magiczne rozwiązanie na to wszystko, by powiedział mi co robić, komu ufać, wierzyć, jakie kroki postawić, jakie kroki przyniosą w końcu pożądany efekt. Chciałabym, by ktoś wziął mnie za rękę, jak małe dziecko i poprowadził tak jak trzeba. By ktoś nauczył mnie tej dobrej strony życia. Tej, w której brak większych zmartwień, tej, w której wszystko układa się tak jak sobie zaplanujesz, bez większych, nieprzyjemnych niespodzianek. A gdy jest źle, by nauczył mnie siły, by się podnieść i iść dalej. Tylko wiesz w czym tkwi największy problem? (ciągnęła dalej). Problem w tym, że zwykle podają mi rękę ludzie, którzy widzą mój strach, moje rozterki, moją szczerość, naiwność i potrafią to pięknie wykorzystać. Do mniejszości należą Ci, którzy rzeczywiście mają szczere zamiary, tak sądzę, że mają, lecz niestety nie udaje im się zmierzyć z obowiązkiem i odpowiedzialnością, na które ja od samego początku czekam, które całkowicie są połączone z moją osobą. Tak więc, gdy pojawia się iskierka nadziei, szybko gaśnie. Przychodzi zderzenie z rzeczywistością i bach, znów wszystko się sypie. A ja? Po raz kolejny zostaję sama. Sama z żalem, rozczarowaniem i cholerną złością, na życie, na siebie i swoje wybory. Wybory, które doprowadziły do tego, że nie jestem w stanie być tym, kim naprawdę jestem w środku. Kimś kim chcę być. Tak więc gram... Gram przed innymi. Gram również przed sobą, zatracając już całkowicie własną osobowość. Zatracając swoje wartości, przekonania, próbując dopasować się do tego pokręconego świata, do ludzi, dla których liczy się to wszystko inne, mało ważne. Zapytasz pewnie, czemu próbuję się dopasować, czemu nie staram się być całkowicie sobą. Tak, dobre pytanie i bardzo prosta odpowiedź. Owszem staram się... Lecz ciężko żyć ze świadomością, że każdy patrzy na Ciebie jak kogoś kto nie ma prawa istnieć... I ta odpowiedź chyba mówi wszystko... 
Zamilkła... Ze łzami w oczach, w zamyśleniu, wstała i odeszła...




Dzisiejszy post może i w dość smutnym klimacie, lecz jest on pełen przeżyć, ukrytych frustracji, tego, co trudno powiedzieć tak ot tak. O miłych rzeczach łatwo jest mówić. Płyną one z człowieka bezwiednie, potok słów z uśmiecham na twarzy. O wiele trudniej jest przyznać się do tych negatywnych, niszczących, do tych, do których ciężko jest się przyznać przed samym sobą. Może i mało szczegółów w tym wpisie, ale właśnie o to chodzi na tym całym moim blogu. Nie o konkretne sytuacje, a o to co one wzbudzają. Emocje, uczucia. Skupiam się na tej gorszej stronie życia, bo właśnie o niej najciężej jest mówić. A mówienie o tym to już połowa sukcesu. Tak myślę, tak uważam i tego staram się trzymać. 
Mam nadzieję, że z czasem pojawi się więcej postów w tej tematyce. Że znajdzie się więcej ludzi, którzy będą chcieli otwarcie mówić o tym co czują. Zbyt rzadko to robimy. Zbyt rzadko obawiamy się krytyki innych, pokazania siebie od tej słabszej strony, pełnej obaw i lęków. Nie bójmy się mówić o tym co czujemy, co nas boli. To pomaga nam radzić sobie z tym wszystkim złym co nas spotyka...
Pozdrawiam
PannaEm


środa, 6 marca 2013

Nowy rozdział

Standardowo zacząć post? Po dłuższej przerwie ... bla bla bla. Chyba nie muszę po raz kolejny tego powtarzać heh. Tak więc zacznę inaczej...
Łyk kawy, papieros. W głowie plany na dzisiejszy dzień. Chęci i motywacja. Starczy tego opierdzielania się, ładowania złymi emocjami. 
Odnośnie spraw zdrowotnych, o których wspomniałam we wcześniejszym poście, zmian jak na razie konkretnych nie ma. W sumie to doszły bóle pleców i mięśni. Ale tak to jest jak się ma taki mały słodki ciężar do noszenia heh. Najważniejsze, myślę, to to, że zabrałam się za podreperowanie zdrowia. Zrobić badania, seria zabiegów, a nie siedzieć i jojczeć :P W tej kwestii zaczynam działać. Trzeba wziąć się za siebie. Tak więc postaram się jednak nie rezygnować z bloga, ze swojego hobby :) Inne problemy na chwilę obecną pominę, nie o tym chcę pisać. 
Ostatnie tygodnie przyniosły mi sporo emocji. W ogóle cały ten rok przynosi mi masę przeróżnych odczuć i sytuacji. Początkowo byłam nastawiona pozytywnie, na zmiany, na realizację celów. Zderzenie się z rzeczywistością i problemami okazało się dla mnie zbyt ciężkie. Stąd chwila załamek, rozterek, wahań. Myślę jednak, że ważne jest, że na nowo staram się z tego wyjść, podnieść i znów zacząć działać. Wcześniej wspomniałam, że nie mogłam zabrać się za tą sprawę, zdecydować. Gdy wreszcie to zrobiłam, byłam pełna obaw, żalu, złości, że tak to wszystko musi się skończyć, że coś o co walczyłam tym krokiem przekreślam. Lecz po raz kolejny otrzymałam coś, co utwierdza mnie w przekonaniu, że jednak słusznie postąpiłam. Myślę, że to już ostatnia rzecz, która poruszyła mnie tak głęboko w tym temacie. Taki gwóźdź to trumny, że tak to ujmę. Podejrzewam, że jeszcze wiele informacji do mnie dotrze, ale teraz zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to już mnie nie dotyczy. To już nie moja sprawa, nie moje życie. Coś o co walczyłam, ktoś, okazało się naprawdę złudnym i nieprawdziwym. Ulokowałam uczucia chyba najgorzej jak mogłam. W człowieku zakłamanym, bezlitosnym, który grał przede mną skrzywdzonego przez życie, tym właśnie mnie ujmując i zdobywając moje serce. Ostatnia informacja, którą dostałam z tym związana otworzyła mi oczy chyba najszerzej, zrzuciła całkowicie klapki z oczu i rozwiała wszelkie obawy, jak i przekonała w 100% już, że był to tylko kolejny epizod w moim życiu, bez prawa do happy endu. Trzymałam się tego kurczowo, bo sama przed sobą nie potrafiłam przyznać, jak bardzo się pomyliłam. Chciałam rzeczy niemożliwej. Wiedząc już o kłamstwach, przekrętach, nadal próbowałam, wierząc, że jestem w stanie swoim zapałem, siłą, zmienić coś. Lecz wiem teraz, że są jednak rzeczy niemożliwe. Zwłaszcza, gdy dotyczą one ludzi. Niektórych po prostu nie da się zmienić. Pozostaną oni takimi jakimi są, a nam pozostaje tylko odejść nie oglądając się wstecz. I to właśnie mam zamiar zrobić. Wywalczyć teraz tylko to co najlepsze dla syna, zadbać o jego przyszłość i nie bawić się w sentymenty. 



Pozdrawiam
PannaEm