Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

niedziela, 10 marca 2013

Z serii "Rozmowy z Nią"

Tym razem będzie to post w całkiem innej formie. Formie przekazu, lecz nie mojego. Jak kiedyś wspomniałam, chciałabym kiedyś napisać artykuł. Niestety praca nad nim idzie mi marnie. Brak pomysłów i zapału. Może ten wpis będzie poniekąd takim przełomem i próbą wdrożenia się w ten temat. Postanowiłam poszukać osób, które chciałyby coś przekazać, z czegoś zwierzyć, czymś podzielić. Udało się. Nie jest to od razu szał, masa ludzi czy coś, ale myślę, że dobre to na początek. I miło mi, że mogę to wykorzystać właśnie tutaj, na moim blogu. Zwłaszcza, że idealnie komponuje się z tematami tu poruszanymi.
Z racji właśnie, iż wykorzystam w tej chwili nie moje słowa, choć zinterpretowane i napisane moim językiem chcę to w jakiś sposób zaakcentować i postanowiłam zmienić czcionkę.
Tak więc to taki mów wstęp do wpisu poniżej. Zapraszam do czytania.

"-I po co mi to było? (zapytała). Po co te wszystkie próby, chęci. Po co kolejna wiara, że może tym razem będzie inaczej, lepiej. Że tym razem się ułoży. 
Wyrzuciła to jednym tchem po czym zamilkła i zaczęła zastanawiać się nad swoim życiem. Milczała przez dłuższą chwilę patrząc przed siebie pustym wzrokiem. Choć nie, nie był on pusty. Przyglądając się tak naprawdę, przepełniony był masą emocji, odczuć. Od smutku, żalu, zwątpienia, zrezygnowania i bólu. Tak bardzo był pełen tego wszystkiego, że ciężko było zadać to pierwsze, podstawowe pytanie... 
-Co tak naprawdę się stało, co się wydarzyło, że jesteś teraz tutaj, w tym momencie życia, pełna zrezygnowania, obaw i wielkiego wewnętrznego bólu, który można zauważyć gołym okiem, rzucając zaledwie jedno spojrzenie?...
Chwila ciszy i zastanowienia. Choć wiedziała, że nie ma nad czym myśleć. Wszystko to co miała do przekazania, aż kipiało z niej. Nie potrafiła jedynie ubrać tego w słowa, by nie mówić lakonicznie i bez składni. Chciała ważyć każde słowo, by odpowiednio przedstawić swoje odczucia. Pierwsze słowa jakie przyszły jej na myśl w tym momencie to:
-Byłam głupia, cholernie głupia...
-Czemu tak twierdzisz? (zapytałam)
-A jak inaczej wytłumaczyć popełnianie w kółko tych samych błędów, no powiedz sama...
Popatrzyła na mnie z wahaniem, dając do zrozumienia, bym nie dopytywała... Po chwili zaczęła mówić dalej....
-Jak inaczej nazwać kogoś, jak nie głupim, kto wciąż wierzy w ukrytą dobroć ludzi, w to, że nie wszyscy są tacy sami, że nie wszyscy chcą tylko wykorzystać, ugrać coś dla siebie cudzym kosztem, kto wciąż wierzy, że gdzieś tam na niego czeka szczęście, takie prawdziwe szczęście, kto wierzy, że po burzy zawsze wychodzi słońce, że czasem trzeba spaść na dno, by się odbić i zacząć układać życie na nowo. Niestety na to wszystko nie przychodzi mi inne wytłumaczenie, jak tylko głupota, do tego naiwność. A co najgorsze, człowiek z każdym doświadczeniem niby mądrzejszy, niby ostrożniejszy, bardziej zdystansowany. Każdy krok ma dobrze przemyślany i wszystko jest okey... Do czasu, gdy ma dość już tej matni i naprawdę chce coś zmienić. Postanawia ten ostatni raz zaryzykować, zawalczyć o coś, co może przynieść uśmiech, radość i szczęście. I może rzeczywiście tak jest. Może pojawia się ta odrobina szczęścia. Tylko czemu tak krótko. Czemu nie ma na tyle czasu, by zdążyć się tym nacieszyć? Ponieważ po raz kolejny jest to złudne, może wyimaginowane, stworzone w mojej głowie? Nie wiem. Już sama nie wiem czemu to wszystko tak się dzieje. Co takiego robię nie tak?
Popatrzyła na mnie spojrzeniem z wielkim znakiem zapytania w oczach. Ryzykuję nawet stwierdzenie, że błagalnym, czekając aż znajdę odpowiedź, satysfakcjonującą ją odpowiedź. Jakby czekała na to, by ktoś wytłumaczył jej to wszystko co ją spotkało, znalazł super rozwiązanie i podał na tacy. Była zmęczona, to widać. Zmęczona źle podjętymi decyzjami i krokami, tak i tymi dobrymi, którymi chciała wyrwać się z tego piekła, w którym się znalazła...
-Wiesz czego bym chciała? (zapytała). Może to głupie, ale chciałabym, by ktoś znalazł magiczne rozwiązanie na to wszystko, by powiedział mi co robić, komu ufać, wierzyć, jakie kroki postawić, jakie kroki przyniosą w końcu pożądany efekt. Chciałabym, by ktoś wziął mnie za rękę, jak małe dziecko i poprowadził tak jak trzeba. By ktoś nauczył mnie tej dobrej strony życia. Tej, w której brak większych zmartwień, tej, w której wszystko układa się tak jak sobie zaplanujesz, bez większych, nieprzyjemnych niespodzianek. A gdy jest źle, by nauczył mnie siły, by się podnieść i iść dalej. Tylko wiesz w czym tkwi największy problem? (ciągnęła dalej). Problem w tym, że zwykle podają mi rękę ludzie, którzy widzą mój strach, moje rozterki, moją szczerość, naiwność i potrafią to pięknie wykorzystać. Do mniejszości należą Ci, którzy rzeczywiście mają szczere zamiary, tak sądzę, że mają, lecz niestety nie udaje im się zmierzyć z obowiązkiem i odpowiedzialnością, na które ja od samego początku czekam, które całkowicie są połączone z moją osobą. Tak więc, gdy pojawia się iskierka nadziei, szybko gaśnie. Przychodzi zderzenie z rzeczywistością i bach, znów wszystko się sypie. A ja? Po raz kolejny zostaję sama. Sama z żalem, rozczarowaniem i cholerną złością, na życie, na siebie i swoje wybory. Wybory, które doprowadziły do tego, że nie jestem w stanie być tym, kim naprawdę jestem w środku. Kimś kim chcę być. Tak więc gram... Gram przed innymi. Gram również przed sobą, zatracając już całkowicie własną osobowość. Zatracając swoje wartości, przekonania, próbując dopasować się do tego pokręconego świata, do ludzi, dla których liczy się to wszystko inne, mało ważne. Zapytasz pewnie, czemu próbuję się dopasować, czemu nie staram się być całkowicie sobą. Tak, dobre pytanie i bardzo prosta odpowiedź. Owszem staram się... Lecz ciężko żyć ze świadomością, że każdy patrzy na Ciebie jak kogoś kto nie ma prawa istnieć... I ta odpowiedź chyba mówi wszystko... 
Zamilkła... Ze łzami w oczach, w zamyśleniu, wstała i odeszła...




Dzisiejszy post może i w dość smutnym klimacie, lecz jest on pełen przeżyć, ukrytych frustracji, tego, co trudno powiedzieć tak ot tak. O miłych rzeczach łatwo jest mówić. Płyną one z człowieka bezwiednie, potok słów z uśmiecham na twarzy. O wiele trudniej jest przyznać się do tych negatywnych, niszczących, do tych, do których ciężko jest się przyznać przed samym sobą. Może i mało szczegółów w tym wpisie, ale właśnie o to chodzi na tym całym moim blogu. Nie o konkretne sytuacje, a o to co one wzbudzają. Emocje, uczucia. Skupiam się na tej gorszej stronie życia, bo właśnie o niej najciężej jest mówić. A mówienie o tym to już połowa sukcesu. Tak myślę, tak uważam i tego staram się trzymać. 
Mam nadzieję, że z czasem pojawi się więcej postów w tej tematyce. Że znajdzie się więcej ludzi, którzy będą chcieli otwarcie mówić o tym co czują. Zbyt rzadko to robimy. Zbyt rzadko obawiamy się krytyki innych, pokazania siebie od tej słabszej strony, pełnej obaw i lęków. Nie bójmy się mówić o tym co czujemy, co nas boli. To pomaga nam radzić sobie z tym wszystkim złym co nas spotyka...
Pozdrawiam
PannaEm


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz