Długo zastanawiałam się czy opublikować tutaj to, co udało mi się już napisać. Miałam mieszane myśli czy dzielić się czymś, co jest dopiero w zalążku.
Po długich namysłach stwierdziłam, że chciałabym znać Waszą opinię. Czy to co piszę może mieć swój finał w postaci Waszych chęci poznania ciągu dalszego. Czy to co zaczęłam może być tym, z czym przysiądziecie wieczorem. I z ciekawością będziecie chcieli poznać dalsze losy bohaterki mojej książki...
Dlatego przedstawiam Wam wstęp i początek projektu, który realizuję :)
"Mam
na imię Klara. Mam 36 lat…
Słucham
właśnie jakiejś smętnej piosenki, która w moim mniemaniu
odmienia moje życie. Znowu... Z każdym brzmieniem, każdą nutą,
każdym słowem. I mimo że leci po angielsku, nie mając kompletnie
słownego związku ze mną, rozpływam się w jej dźwiękach…Tak.
Kolejny raz jestem sentymentalną wariatką w środku nocy…
wsłuchującą się...
W
głos, którego zazdroszczę, nuty, których nie potrafiłabym sama
napisać, klimat, którego nie potrafiłabym stworzyć…
Zazdroszczę…
Zazdroszczę
chyba zbyt wielu rzeczy. Szczerych uśmiechów na ulicy, beztroskich
spojrzeń, rutyny, która nie zabija. Zazdroszczę miłości,
spokoju, poczucia bezpieczeństwa. Planów na przyszłość i ich
realizacji, umiejętnego dokonywania wyborów, trafnych decyzji.
Zazdroszczę i…
Marzę…
Mając
36 lat, każdego dnia budząc się rano, marzę… Mimo tych
wszystkich sytuacji, lat, wciąż to robię. Nadal wierzę, że
gdzieś tam, kiedyś czeka ktoś. Coś co odmieni moje życie. Tak
jak ta smętna piosenka każdego wieczoru… Wieczoru pełnego myśli
i analiz. Pełnego zwątpień, nadziei i wiary. Wiary, że poranek w
końcu przyniesie coś innego…
.
. .
Tej
nocy również położyłam się z takimi myślami. Takimi jak co
wieczór, jak przez ostatnie kilka lat… Lecz tym razem bez nadziei,
bez wiary w zmianę. Tym razem wiedziałam, że nic już nie będzie
takie jak dotychczas. Wiedziałam, że wszystko się zmieni. Miałam
rację. Tej nocy umarłam...
_____________________________________________________________________________
Rozdział
I:
Chłodny,
zimowy wieczór. Prószył delikatny śnieg, a w powietrzu roznosiła
się atmosfera zbliżających świąt. Jak co roku, ruch na ulicach.
Jak to 23 grudnia, święta tuż tuż. Ludzie spieszący się na
ostatnie zakupy, niektórzy chcący załatwić swoje ostatnie sprawy
lub wracający do domu z delegacji. Jedni przemykając szybko w
swoich ciepłych samochodach z włączoną klimatyzacją, inni
otulając się szalikiem szybkim krokiem przemierzali chodniki.
Para
zakochanych nie zważała na lekki mróz. Spacerując powoli
rozmawiali. Blondynka o długich włosach i różowych policzkach
gestykulując próbowała coś wytłumaczyć swojemu chłopakowi, on
słuchał z uwagą. Po chwili odpowiedział coś. Zapał dziewczyny
opadł, mina nabrała dziwnego wyrazu. Czyżby gafa? Szybkim gestem
uszczypnął dziewczynę, szepnął coś do ucha, poprawił jej
czapkę, a za chwilę oboje się śmiali. Gdy tak szli chodnikiem,
przytuleni, otulała ich aura radości. Ciągnęła się za nimi
niczym cień i wzbudzała uśmiech mijających przechodniów. Tak
jakby każdy znajdujący się w jej zasięgu musiał się uśmiechnąć.
Lecz
mimo bijącej atmosfery od zakochanych czy zbliżających się świąt
wieczór nie dla wszystkich był taki radosny… Dla niektórych
okazał się innym niż co roku. Tego wieczoru ktoś nie dotarł do
domu na święta, by cieszyć się i świętować z rodziną. Tego
dnia zdarzyło się coś, co wydaje się Nam, że zdarza się tylko w
filmach, wiadomościach czy opowieściach innych ludzi. W tym
momencie zmieniło się życie wielu osób, choć jeszcze nie zdawali
sobie z tego sprawy…
.
. .
Obudziła
się i rozglądnęła wokół. Wszystko było jakieś znane.
Aparatura przy łóżku, białe ściany, pusta sala. Światło
migające nad łóżkiem. Wszystko takie same jak… Jak wtedy?
Przymknęła na chwilę oczy. Wspomnienia zaczęły powracać jakby
to było wczoraj. Z każdą chwilą coraz to wyraźniejsze. Klatka po
klatce układały się w całość. Wypadek, telefon, szpital. „Nie
żyje”. Na nowo pojawiło się wspomnienie tego pamiętnego przedświątecznego wieczoru… Poczuła się jak wtedy, gdy
dowiedziała się o śmierci bliskiej osoby i musiała jechać do
szpitala zindetyfikować ciało. Tamtego wieczoru, ponad 20 lat temu
widziała to samo co dziś. Pusta sala, migające światło,
szpitalne łóżko. Niepewność, ogromny strach i przepełniające
odczucie złego…
Z
tą różnicą, że tym razem to ona leżała na tym szpitalnym
łóżku. Tym razem aparatura raz po raz wydawała rytmiczny dźwięk
świadczący o tym, że życie nie opuściło tej sali.
Zacisnęła
mocniej powieki, by odegnać tamto wspomnienie. Znów otworzyła
oczy. Przyzwyczajając się powoli do światła wokół, co raz
wyraźniej zaczęła dostrzegać otoczenie. Sala nie była biała,
lecz zielona. Miganie nad łóżkiem ustało, a aparatura przestała
być tak drażniąca. Rozglądając się powoli po sali zauważyła,
że nie jest w niej sama. Obok, ktoś…? Ciężko było dostrzec czy
to kobieta czy mężczyzna. Opatrunki zakrywały większą część
twarzy, ramiona, klatkę piersiowa i brzuch. Nieznana obok osoba
spała. Rytmicznym, choć świszczącym dźwiękiem dawała znać o
każdym swoim oddechu.
Odwróciła
uwagę od osoby obok i skupiła ją na sobie. Widok ją przeraził.
Ręce w całości zabandażowane i kołdra. Tyle była w stanie
dostrzec. Nic więcej. Lecz poza wzrokiem, powoli budziły się inne
zmysły. Poczuła ucisk na nogach, klatce piersiowej i twarzy.
Próbując się podnieść poczuła przeszywający ból… Znów
przymknęła oczy. To dzieje się naprawdę. Cholera, ja tu jestem!
To nie sen. Zdała sobie sprawę, że leży gdzieś, z jakiegoś
powodu i poza osobą równomiernie oddychającą obok, jest tu sama.
Nikt nie może jej powiedzieć co się dzieje, czemu tu się znalazła
i co się stało. Poza aparaturą obok i oddechem współlokatora/ki
z sali nic innego nie słychać. Poza bólem, który zaczął
napływać do jej ciała… nic nie czuć. Przymknęła znów oczy z
nadzieją, że jednak to sen. Odczucie, złudzenie, jakieś pieprzone
wyobrażenie. Przecież ludzie śnią tak realnie, że nie wiedzą,
czy to sen czy jawa. Czemuż ona nie może być jednym z nich? Do
cholery, czemu?!
Bo
to nie sen… Ból z każdą chwilą zaczął narastać. Nigdy nie
czuła czegoś takiego. Krążącego po całym ciele, że nie wiadomo
gdzie się zaczyna. Ogłupiającego, przeraźliwego i odbierającego
wszystkie zmysły, reakcje, możliwości. Poza krzykiem… Poza
dziwnym dźwiękiem, który wydobył się z jej ust. Krzyk, wołanie,
prośba? Nie można tego sprecyzować. Raczej cichy szept, w który
włożyło się cały wysiłek. Szept mówiący: „pomocy”,
„powiedzcie mi co się dzieje”, „cholera, co ja tu robię”,
„boli!”. Szept, który zacisnął się na guziczku wzywającym
pielęgniarkę. W jaki sposób? Nie wiedziała. Po chwili usłyszała
kroki z oddali, zbliżające się powoli. Ostatkiem sił uchyliła
powieki. Przy łóżku stała kobieta w jasno błękitnym stroju. A
może to zieleń? Nie była w stanie stwierdzić. Włosy chyba blond,
warkocz oparty na ramieniu. Popatrzyła na urządzenie obok,
poprawiła kołdrę, wyciągnęła strzykawkę i wstrzyknęła jej
zawartość do czegoś wystającego z bandaży na ręce. Ból zaczął
ustępować, a ciało po chwili stało się lekkie jak piórko.
Odlatywało. A ona? Z dalszą nieświadomością wszystkiego co się
dzieje, odpłynęła…"
Cdn.
Jakiekolwiek komentarze, pozytywne czy negatywne, mile widziane :)
Pozdrawiam
PannaEM