Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

niedziela, 24 lutego 2013

Życie

Nie planowałam dziś postu. Ostatnie sytuacje, problemy, jakoś nie nastrajają mnie do pisania. Nawet powiedziałabym, że nabieram chęci, by przestać pisać, odsunąć się od ludzi, zamknąć w swoim świecie... Nie wiem, takie zrezygnowanie dość długo się u mnie utrzymuje. Postawiłam pewien decydujący krok, na który zbierałam się już od nowego roku, który powinnam była postawić już dawno... I chyba to tak na mnie działa. Nie to, że ten krok jest zły, błędny, nie. Jest to kolejny krok ku zmianom. Zmianom, które sobie postanowiłam, celom, które zamierzyłam. Ale jednak wzbudza on wielki lęk. Obawy przed skutkami jakie przyniesie. Strach przed tym, jak wyglądać będzie moje życie przez najbliższe miesiące. A nie zapowiada się spokojnie i miło. Niestety, czasem trzeba zdecydować o czymś, co może nam przynieść wiele bólu... By dopiero po czasie, móc się z niego otrząsnąć i wyleczyć. Zastanawiam się tylko czy dobry moment na to wybrałam. W sumie, na takie coś, chyba żaden nie byłby dobry. Zawsze byłoby jakieś "ale". A to co postanowiłam, co zrobiłam, kiedyś musiało nastąpić. Każdy kto zna moją sytuację mi to powtarza. Ale niestety. Większości wydaje się, że to takie proste, łatwe. Że przecież trzeba, że dam radę kolejny raz, przetrwam. Owszem, pewnie tak. Jak zwykle dam radę. No bo co, ja bym nie dała? Więc nie pozostaje mi nic innego, jak pokazać właśnie to, że jednak dam radę. Bo co, ja nie dam? heh :/ A może jednak nie dam? Może jednak nie jestem taka silna, twarda jak się wydaje. Może nie radzę sobie z tym wszystkim. Może tylko gram. Po raz kolejny odgrywam kolejną rolę w tym swoim filmie. Może wszystko co mnie otacza, czego doświadczam, wpływa na mnie bardziej niż się wydaje. Może nie jestem taka zaradna. Może tak naprawdę nie umiem udźwignąć tego, co sama, swoimi decyzjami na siebie narzuciłam. Może chciałabym teraz po prostu wstać i wyjść... Wsiąść w pierwszy lepszy pociąg, nie oglądając się za siebie. Nie zastanawiając się nad tym co zostawiam za sobą. Odciąć się od tego wszystkiego w czym tkwię, od tego co zaczęłam. Po prostu olać... Tak, czasem mam wielką chęć na to, ostatnio co raz większą. Czas leci nieubłaganie, zbliża mnie do tego, czego się obawiam. Do tego, co poniekąd zrobiłam wbrew sobie... Może to dziwnie brzmi. Przecież ten krok, który postawiłam ma przynieść zmiany, zmiany na lepsze. Ma pozwolić mi zamknąć pewien rozdział życia... No właśnie. I tu jest największy ból... Wiem, że muszę zamknąć ten rozdział, by zacząć żyć na nowo, ale wiem też, że zamykając go, tracę wszystko... Wszystko co było z tym związane, nie tylko złe... Przekreślam też te dobre emocje, choć jest ich niewiele i choć źle na mnie wpływają... Które przez ostatni rok niszczą mnie od środka. Dają nadzieję, by za chwilę znów ją odebrać. Ale które utrzymywały mnie w jakiś sposób, dawały siłę do walki ... Niestety o coś co nie miało sensu. Zbyt dużo sprzeczności we mnie. Może to dzisiejszy nastrój mnie tak nastraja... Masa problemów. Twierdzę, że nieszczęścia chodzą parami, nawet powiedziałabym, że stadami. Ale nie, one chodzą już całymi grupami, nawet nie jestem w stanie tego nazwać. Niedługo braknie mi palców u rąk do wyliczenia tego, ile na raz mi się składa. Tak więc, jakbym miała za mało problemów, emocjonalnych, finansowych, dochodzą jeszcze zdrowotne :/ A co, jak szaleć to szaleć, wszystko na raz, za jednym zamachem heh :/ Zmartwień nigdy dość :P W tej chwili próbuję już obrócić to w żart, żeby w jakiś sposób złagodzić, nie dołować się aż tak, nie panikować. Ale jak tego nie robić, gdy zastanawiam się czy nie zrobić sobie przerwy od pisania, dłuższej przerwy. I nie tylko na blogu, a po prostu odłożyć komputer w kąt. Ajj, katorga byłaby to dla mnie. Odłożyć w kąt praktycznie najważniejsze źródło kontaktu mojego ze światem. Może i powinnam całkowicie skupić się na obowiązkach, dzieciakach, zacząć wysypiać, ale jednak ten kontakt to czasem jedyne co mam, tylko dla siebie. A w tej chwili wisi to na włosku, ze względu na sprawy zdrowotne. Niestety odzywają się na nowo dolegliwości z przeszłości. Myślałam, że udało mi się je już wyleczyć (i nadal mam nadzieję, że to tylko moja panika, nie wiem warunki atmosferyczne czy coś), ale mówiąc otwarcie chyba trzeba będzie na nowo popracować nad wykurowaniem rąk, a dokładniej palców. Wypadek, który miałam, owszem był już ponad 3 lata temu i de facto nie powinno się już nic dziać, a jednak ... :/ Może moje palce potrzebują odpoczynku albo znów rehabilitacji, nie wiem. Dla niewtajemniczonych, w skrócie, 3 lata temu miałam poważnie oparzone całe ręce. 1,5 roku po wypadku, udało mi się odzyskać sprawność w rękach na tyle, by móc zająć się swoim hobby, związanym z kwiatami i kompozycjami, jak i pisaniem. I jakoś tak przestałam o tym myśleć, wspominać. Aż do teraz, gdy na nowo odzywają się bóle w palcach, rwanie w dłoniach. Nie wiem czym to jest spowodowane, pewnie trzeba odwiedzić specjalistę, który mam nadzieję, rozwieje obawy, wątpliwości i skończy się tylko na strachu i panice. Oby ... Na chwilę obecną odłożyłam kwiaty na bok, nie ma czasu na to. Pisanie, może i sporadyczne, ale jednak potrzebuję tego. Mam nadzieję, że nie będę musiała zrezygnować z tego, choć czasem chęci i weny brak. Wolałabym jednak nie pisać z powodu braku pomysłów niż z powodów narzuconych (że tak to ujmę) odgórnie...
Mam również nadzieję, że będziecie trzymać kciuki za mnie. I za to, by udało mi się kolejne przeciwności zwalczyć ...
Pozdrawiam serdecznie
PannaEm

wtorek, 19 lutego 2013

Brak chęci

No tak, było postanowienie, by częściej pisać na blogu, rozwijać się w pisaniu, nawet popracować nad artykułem. I co? I dupa blada. Czas leci tak szybko, że nawet nie wiem kiedy umyka. Obowiązki domowe, dzieciaki, problemy. Co rusz dokłada się coś nowego i moje blogowanie znów zaczyna zwalniać tempo :/ Raz większe chęci, by po chwili bach, kolejna "rewelacja", wątpliwości, chwila załamki. Znów zbieram się, staję na nogi i tak w kółko. Jakoś brnę do przodu, ale chyba trochę kijowo mi to wychodzi. Lista postanowień noworocznych gdzieś tam pozostawiona w oddali. Nawet w tej chwili tyle myśli w głowie, nowych rozterek, pomysłów, a sił i chęci na pisanie u mnie brak. Każde słowo przychodzi z trudem. A przecież to taki mój sposób na radzenie sobie z problemami, taka terapia. Stety bądź niestety nawet na taką terapię trzeba mieć czas, chęci i otwarty umysł. A w mojej głowie ostatnio bajzel, większy niż na pulpicie heh. No tak i chwila namysłu nad kolejnym zdaniem...
Nie wiem, stwierdzam, że ten rok jednak jakiś pechowy dla mnie. Może i miałam dużo chęci na początku, postawiłam sobie cele, sporządziłam tą listę. De facto nie mogę powiedzieć, że nie wdrażam punktów z niej. Owszem, jakoś mi się to udaje, ale nie odczuwam zbytniej satysfakcji w tym. A przecież to sobie zamierzyłam. Przedstawić cele i je realizować. I to robię. Czemu więc nie ma we mnie zadowolenia, że (może i powoli, ale jednak) stawiam te kroki? Po raz kolejny, nie wiem. Gdzieś uciekają ze mnie chęci, radość z sukcesów, podjętych decyzji i ich realizacji. Nie zadowala mnie to tak, jak tego się spodziewałam, jak zamierzałam. Czasem czuję się, jakbym po prostu zaprogramowała się na dane sytuacje. Wprowadziła do swojej bazy danych odpowiednie kody i włączyła START. I tak leci. Decyzje podejmuję, kroki stawiam, idę do przodu... ALE (moje nieodłączne ale heh). No tak, jakoś nie widzę w tym siebie. Albo może za bardzo już tym wszystkim przesiąkłam. Nie wiem jak to ująć. Nie potrafię na chwilę obecna dokładnie określić co i jak się czuję. Na pewno zmęczona i zrezygnowana. Zmianami, rewelacjami, informacjami nowymi. Fakt, pomagają mi one podejmować kolejne decyzje, ale chyba wolałabym inny bodziec. Jakiś bardziej pozytywny. Ale znowuż znając mnie czy gdyby taki był, byłby wystarczający? Masa pytań w głowie, wątpliwości. Brak odpowiedzi na chwilę obecną. Nie mam sił...
W tym tygodniu stawiam definitywny krok dążący do zamknięcia pewnej sprawy. Chciałam na tym się skupić, ale u mnie jak to u mnie. Nieszczęścia chodzą parami i oczywiście musiało mi coś podciąć nogi. Tym razem zostaje zachwiana moja stabilność finansowa i mam nie lada orzech do zgryzienia. Tak więc wszystko na raz. Nie wiem czy to dobrze. Z jednej strony w jakiś sposób motywuje to człowieka, musi się wziąć w garść i w sumie za jednym zamachem ogarnąć parę spraw. Ale to męczy, wykańcza i może stąd później brak satysfakcji, która powinna być... Na chwilę obecną nic więcej nie napiszę na temat tych dwóch spraw, które zaprzątają moją głowę, nie chcę. Gdy będę na etapie ogarniania ich i choć minimalnego zadowolenia, wtedy o tym napiszę.
Na dziś kończę. Rano pobudka o 5tej i znów stanie w kolejce, by małego na kontrolę do lekarza zarejestrować. Później drugi do przedszkola, wizyta u lekarza, posegregowanie wszystkich dokumentów i dentysta heh ;] "ciekawy" dzień...
Wybaczcie dzisiejszego posta, mój stan chwilowo jest mocno zachwiany... Ale jak zwykle się pozbieram ;)
Pozdrawiam
PannaEm

poniedziałek, 11 lutego 2013

Wątpliwości cd.

Dziś raczej krótki wpis. Za chwilę z chłopakami do lekarza trzeba jechać. Coś te moje dzidki często chorują ostatnio. Najpierw starszy ospa, później młodszy załapał. A przy osłabionej odporności angina i zapalenie oskrzeli ehh. Tak to się plącze nadal wszystko. "K" już prawie zdrowy, chociaż tyle. Niestety "W" coś się wygrzebać z tego kaszlu i kataru nie może, wciąż to powraca :/ Nawet jego wzmożony apetycik i wygląd pączusia :P nie pomaga w zwalczaniu chorób. No ale cóż, mam nadzieję, że tym razem kolejna dawka leków pomoże i będzie już lepiej :) Swoją drogą (tak skoro jestem przy tym temacie) nie do pomyślenia, żeby trzeba było stać pod przychodnią dobrą godzinę, by móc chore dzieci do lekarza zarejestrować. To i tak przy tej pogodzie, na mrozie jest to godzina, gdy cieplej minimum 2, żeby się dostać :/ Dla mnie to niepoważne. A co, gdy nie masz z kim dzieci w domu zostawić? Pozostają wizyty prywatne (na które wydałam w ostatnim czasie już majątek). No ale cóż, żyjemy w Polsce, mamy służbę zdrowia jaką mamy. Można by sporo na ten temat. Nie o tym chciałam dziś napisać. Tak, temat wątpliwości, znów powracający co jakiś czas. Kolejne wahania w głowie, myśli. Człowiek już postanowił, poczynił kroki w pewnym kierunku. Można powiedzieć, że wystarczy tylko wykonać ten ostatni, decydujący, by zacząć zmieniać to co się rozpoczęło. Ale ... Moje słynne ale heh. Te cholerne wątpliwości co do tego ostatecznego kroku, który wywoła lawinę. Lawinę nieprzyjemnych sytuacji, może i potyczek słownych, negatywnych emocji. I po co to wszystko? Takie pytania mi się nasuwają. Po co w ogóle wywoływać tą lawinę. Czy nie lepiej dać sobie spokój, pozostawić sprawy takimi jakie są? Może i nie będzie jak należy, ale człowiek uniknie wielu nieprzyjemnych rzeczy. No tak, może i tak, ale co dalej. I tak, kiedyś przyjdzie moment, gdy będzie nieuniknione, by jednak ten krok postawić. Tylko czy wtedy nie będzie za późno? Czy wtedy będzie można załatwić to jak trzeba i doprowadzić do końca bez komplikacji? Chyba jednak nie. Pewnych spraw nie można odkładać na później. Same się nie rozwiążą, a i strachu się nie wyzbędę. Mogę jedynie odwlekać w nieskończoność i wciąż złościć się na siebie, że nie mam dość odwagi i siły, by zmierzyć się z problemami. Pytania postawione, odpowiedzi znalezione. A wątpliwości? Są i nadal będą, ale pewnych spraw nie uniknę. Powiedziałam "A", trzeba powiedzieć "B". Najważniejszym argumentem teraz, który sobie przedstawiam to ta moja noworoczna lista. Określiłam, postanowiłam, działam ...



Wieczorową porą obrazek do postu. Wykorzystany już w którymś poprzednim, ale do dzisiejszego pasuje idealnie. Czasem trzeba zamknąć za sobą drzwi, by przypadkiem znów się nie cofnąć...

P.S. Jest wieczór, dzidki śpią. Byli dziś u lekarza. Starszy już zdrowy, ładnie przechodzi choroba, jutro do przedszkola pójdzie. Niestety ze zdrowiem młodszego nie jest tak różowo :( Ma dopiero 9m-cy a już drugi raz złapał zapalenie oskrzeli, tym razem ostre i przewlekłe :/ Dziś kolejna dawka leków, inhalacja i bańki stawiane ehh. Mam nadzieję, że uda nam się uniknąć szpitala i komplikacji w przyszłości takich jak astma :/ Choć niestety prawdopodobieństwo tego jest. Ale staram się być dobrej myśli, że jednak tym razem uda mu się zwalczyć chorobę i będzie już tylko lepiej. Trzymajcie kciuki :)
Pozdrawiam
PannaEm

środa, 6 lutego 2013

Wiedza czy niewiedza

W sumie nie mam jakiegoś konkretnego tematu, na który mogłabym napisać. Tzn temat pewnie i by się znalazł, sporo się dzieje ostatnio w moim życiu. Ale jakoś dziś brak chęci do ogarnięcia myśli. Po prostu pozwalam im krążyć w mojej głowie bez składu i ładu. Na chwilę obecną nie mam sił, by próbować je poukładać. Doszły znów nowe "rewelacje" względem pewnej sprawy. Po raz kolejny nie spodziewałam się, że dotkną mnie aż tak. Fakt, wpływają na mnie już w trochę inny sposób, inny niż kiedyś. Wzbudzają we mnie więcej złości niż smutku, więcej żalu do kogoś niż do siebie. Ale jednak wciąż są to negatywne emocje. Emocje, których chciałabym się już pozbyć, nie odczuwać. Najwidoczniej jest jeszcze na to za wcześnie. Najwidoczniej muszę definitywnie zamknąć sprawę, którą zaczęłam, by całkowicie uwolnić się od tego. Tak, wcielam nadal postanowienie noworoczne z mojej listy. Było i jest ono priorytetem, a czemu tak długo mi to schodzi? Bo są sprawy, na które nie mam wpływu. Nie mam wpływu na czas ich rozwiązania, ułożenia. Wpływają na nie sytuacje odgórne, z którymi ja jedynie muszę sobie poradzić, zaakceptować i czekać. Z pewnego powodu nie piszę o szczegółach tej sytuacji. Myślę, że kiedyś, gdy uda mi się ją już zamknąć, opiszę chyba w całości. Może ku przestrodze dla innych. Ale w tej chwili wiem, że mój blog jest ogólnodostępny i choćby z tego powodu nie mogę sobie pozwolić na szczegóły. Mogę jedynie powiedzieć, że uparcie, małymi kroczkami dążę do celu, który sobie postawiłam i napawa mnie to dumą, że udaje mi się odnaleźć siłę w sobie, by zamknąć tak trudną sprawę. Do tej pory, jeszcze w tamtym roku, unikałam tego. Znajdywałam tysiące powodów, by jednak tego nie ruszać. Nie było dobrze, nie było spokojnie, ale jednak obawiałam się co będzie, gdy rozpocznę tą lawinę. I owszem, obawy miałam słuszne. Nie jest to wcale miłe, łatwe. I tak teraz pisząc, zastanawiam się jak to jest z tą wiedzą i niewiedzą, którymi nazwałam swój post. Nie raz mnie to zastanawiało. Czy lepiej jest żyć w "błogiej" nieświadomości, ale może i zachować jakieś resztki miłych wspomnień? Czy może lepiej, tak jak ja teraz, po kolei odkrywać części tej całej układanki, otwierać szeroko ze zdumienia oczy i czuć żal, złość, frustrację. Przekonywać się o całym paśmie kłamstw, kombinacji, zdradzie... Nie wiem sama już. Chwilami gubię się w tych faktach, emocjach. Sama już nie wiem czy chciałabym poznać to wszystko. Jednak minęło już sporo czasu od sytuacji, z którą powinnam była dać sobie spokój i załatwić wszystko jak trzeba. Może wtedy nie dowiedziałabym się tego, co wiem teraz? Może nie drążyłabym tak, by się dowiedzieć. Nie wiem. Może... Ale jednak odwlekałam ją, może nie tylko z własnego wyboru. Jednak widzę ile było w tym wszystkim manipulacji moją osobą. Brania na litość, na słodkie słówka, odwracanie kota ogonem i pobudzanie mojego poczucia winy. I szczerze mówiąc, jak o tym myślę, przeraża mnie to, jak bardzo dałam się "wkręcić", zmanipulować. Jak bardzo potrafiłam sama siebie obwiniać o coś, umartwiać, że to ja wszystko zniszczyłam, a wszystko dlatego, że ktoś potrafił wzbudzić takie odczucia we mnie. Znając moją wrażliwość, siłę mojej miłości. Przykre to. Przykre, że teraz dowiaduję się jak wiele kłamstwa było w tych słowach. Słowach, które kiedyś dodały mi skrzydeł. Przykre dowiedzieć się, że przez cały rok walki o coś, o co myślałam, że warto walczyć (bo podobno o prawdziwą miłość warto), że to wszystko było ściemą, idealnie wyreżyserowaną. Przykre zdać sobie sprawę, z tego jak źle ulokowało się uczucie. Co najgorsze, tak wielkie uczucie. Uczucie zdolne do największych poświęceń. Może i popełniam teraz błędy językowe czy stylistyczne :P ale po raz kolejny powiem, przykre to. Na chwilę obecną znów staję przed próbą poradzenia sobie z kolejnymi faktami. Faktami ukazującymi jak bardzo się pomyliłam, jak bardzo dałam się oszukać, wykorzystać. Jak bardzo dałam z siebie zadrwić. Ale cóż, poradzę sobie jak zawsze ;) Ten typ tak ma. Zawsze spadam na cztery łapy ;) Lecz, gdy już się podniosę, gdy przegryzę, przełknę i przetrawię, przyjdzie moment, gdy pokażę całą swoją siłę. Siłę do walki...



;]
Pozdrawiam
PannaEm