Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Niewytłumaczalne

Tak tak, wiem wiem. Nie było mnie długo. Coraz dłuższe przerwy w blogowaniu. Nie będę się rozpisywać z jakiego powodu, będzie na to miejsce w kolejnym poście. Dziś nie chcę utracić wątku, który przyszedł na myśl... Albo ktoś go podsunął...

Często nie zdajemy sobie sprawy, nie zastanawiamy się czemu coś się dzieje. Czemu układa się tak, a nie inaczej. Czemu spotykamy kogoś na swojej drodze, czemu spotyka nas coś takiego, a nie innego. Po prostu cieszymy się tym, bądź smucimy (zależne od tego co się zdarzy). A czasem siądziemy w zaciszu kuchni, późną nocną porą i zastanawiamy się. Dlaczego? ....

Słowo rzucone w przestrzeń. No właśnie, dlaczego? 
I nie przychodzi na myśl żadna odpowiedź, żaden wniosek.
Po prostu, coś się dzieje i nie jesteśmy w stanie tego wytłumaczyć. Czasami jest to sytuacja, zdarzenie, które odwraca nasze życie do góry nogami. Czasem jest to ktoś, kto pojawi się w naszym życiu niespodziewanie. Nie wiedząc dlaczego, wszystko się zmienia. Przybiera nowe barwy, kształty. 

Boimy się tych zmian (chyba, że jesteśmy odważni :P). Boimy się niewiadomej. Boimy się co wniesie w nasze życie ta niewiadoma. Z drugiej strony czujemy podekscytowanie. Czujemy, że budzi się w nas na nowo siła do życia. Siła do sprawdzenia tego, co ono niesie. Siła, by zaryzykować... Nie znając przyczyny tego odczucia, obawiając się go, lecz ciekawość i brak czegoś, podpowiada, by jednak zaryzykować. By dać szansę nieznanemu. Czemuś innemu, może wyjątkowemu?
Czemuś, czego nam brak. Czemuś na co wciąż, gdzieś w głębi czekamy...

Tyle razy zawiedliśmy się. Tyle razy z nadzieją czekaliśmy. Tyle razy mówiliśmy sobie "może tym razem będzie inaczej"... A może w końcu tym razem będzie?...

Kilka pytajników w dzisiejszym wpisie. Brak odpowiedzi. Bo po co? Niech rozstrzygnie je czas. Czas, w którym zaryzykujemy...

Z dedykacją dla P...

Pozdrawiam
PannaEm 

piątek, 31 października 2014

Próg

Z tego wszystkiego, całego szału nawet nie zwróciłam uwagi, w którym momencie liczba wyświetleń bloga przekroczyła 10 tyś. A jeszcze niedawno z niecierpliwością na to czekałam. Tak to chyba już jest, że jak prowadzi się bloga, jednak zależy, by nie wisiał sobie w próżni, lecz był zauważany. 
Tak więc cieszę się moi drodzy, że udało mi się z moim blogiem przekroczyć tą "magiczną 10tkę" :) Wybaczcie mi tylko dość mały entuzjazm. Ostatnie tygodnie mocno dały mi się we znaki. Tak i fizycznie, jak i psychicznie. Lecz nie zmienia to faktu, że doceniam każdą obecność na blogu :)

W takim razie myślę, że temat dzisiejszego wpisu ładnie współgra i jak najbardziej pasuje do dzisiejszej sytuacji. Ponieważ postawienie sobie kolejno 100, 500, 1000, 5000 czy 10000 odwiedzin bloga i pisanie, by to osiągnąć jest w jakiś sposób celem, a dojście do tego, przekroczeniem jakiegoś rodzaju progu. 

Lecz nie o tym progu dziś miałam pisać... 
Ostatnio pojawił się dość optymistyczny wpis. Cele, plany, zamierzenia i tuż tuż, blisko celu. Pozostawało jedynie przekroczyć tą jedną granicę, jeden próg. Pisałam wtedy, że sama muszę go pokonać. Że sama muszę wykonać ten jeden wielki krok. I że tylko on dzieli mnie od kolejnych, już mniejszych...

I otóż moi drodzy dnia 28 października 2014 roku przekroczyłam ten właśnie próg. Był to jeden z najtrudniejszych, ponieważ dojście do niego zajęło mi dobre 3 lata...

3 lata wahań, rozterek, prób i rezygnacji. Walki o marzenia, by znów zwątpić. Przez te 3 lata nie byłam tak blisko celu, tak blisko jednej, ważnej decyzji i tego jednego kroku. A jaki to krok?

Niektórym może wydawać się to komiczne, mało ważne, bezsensowne, że taki krok, taka decyzja, taki próg, może sprawić człowiekowi aż taki problem, że może być aż takim wyzwaniem. I tak odbiorą to Ci, którym nie brak pewności siebie i wiary w marzenia. Którym z łatwością przychodzi stawianie sobie celów i ich realizacja. 

Niestety nie dla wszystkich jest to proste. Dla mnie nie było....
Ostatnie kilka tygodni, miesięcy było dla mnie wielkim sprawdzianem. Siły, samozaparcia, sprawdzenia swojej wiedzy i możliwości. A jeszcze rok temu nawet nie przeszłoby mi przez głowę, nie przypuszczałabym, że tak to się zakończy, a może dopiero zacznie... Że w ciągu 3-4 m-cy przejdę przez kursy i szkolenia, które nauczą mnie pewności siebie, wiary w swój potencjał, umiejętność pracy w grupie jak i kierowania nią, co zakończy się złożeniem wniosku do Powiatowego Urzędu Pracy o jednorazowe środki finansowe na założenie działalności gospodarczej :)
Tak moi kochani, 3 lata zbierałam się na to, by spełnić swoje marzenie, zawodowe marzenie. By wykonać ten jeden, wielki krok. Krok do zmiany swojego życia. Krok, by móc robić w życiu to co lubię, kocham, czerpać z tego satysfakcję, a dodatkowo zacząć działać w kierunku polepszenia sytuacji swojej i swoich dzieci. 
I może właśnie dlatego ten krok był aż tak trudny... Ponieważ niósł za sobą o wiele więcej. Nie tylko powrót na rynek pracy po długoletniej przerwie, ale szereg zmian, które za tym idą. A kto czyta mojego bloga od początku wie doskonale jak trudne dla mnie są zmiany :P

Nie wiem co czas przyniesie, jaka będzie decyzja, pozytywna czy negatywna. Nie wiem czy uda mi się zrealizować to marzenie jakim jest własna firma. Ale wiem jedno i tego już nikt mi nie odbierze. Pokonałam w sobie długoletnia barierę, przekroczyłam próg i zrobiłam to co zależało ode mnie...
A resztę pokaże życie ...

"Życie jest zmianą. Jeśli przestaniesz się zmieniać, przestaniesz żyć."
Rainer Haak

Pozdrawiam
PannaEm

sobota, 11 października 2014

Marzenia się nie spełniają... Marzenia się spełnia

Dzisiejszy wpis postanowiłam zaakcentować innym kolorem czcionki. Kto wie, może przy nim zostanę heh. To już trzeci kolor odkąd prowadzę bloga i z każdym z nich wiąże się pewien rozpoczęty etap. 

Oczywiście mogę jak poprzednio napisać, że dłuższą chwilę mnie tutaj nie było. Że ciężko było ogarnąć myśli i sklecić z nich coś sensownego. A może po prostu, jak napisałam wyżej, zaczął się jakiś kolejny etap w moim życiu. Etap wdrażania w końcu zmian w życie, a nie tylko mówienia o nich, myślenia czy prób. Może zaczął się etap porzucenia emocjonalnych rozkminek i najzwyklejszego działania heh.

Nie wiem czy dzisiejszy wpis będzie pozytywny czy zbytnio pocukrowany, a może pełen nadziei? Nie wiem, na pewno jakaś odmienność w ostatnim czasie heh. Choć, jak zawsze, wątpliwości i strachu aż nadto. Jest jednak spora różnica. Z czasem jednak człowiek uczy się jak radzić sobie ze stresem, hamulcami czy barierami.
Mowa tu oczywiście o samozaparciu, a nie o założeniu rąk i czekaniu na mannę z nieba. Mowa tu o przetrwaniu trudnych okresów, brania z nich lekcji i mimo wszystko nie zatrzymywaniu się. No może czasem na chwilkę, jak to w którymś ze wpisów... jak na rowerze, dla złapania równowagi ;)

Tak więc skąd dzisiejszy post i taki temat? Bo tak właśnie jest. Bo do tej pory nie byłam jeszcze tak blisko celu. Bo jak dotąd nie byłam tak blisko realizacji jednego ze swoich marzeń...
Przez 3 ostatnie lata wahałam się. Planowałam owszem, ale wszystko pozostawało w tej sferze, sferze planów i zamierzeń. Gdy przychodziło przekroczyć pewien próg, wycofywałam się karmiąc masą wątpliwości. Żyłam nadzieją, że kiedyś uda mi się przekroczyć ten próg i wyzbyć strachu. Żyłam nadzieją, że jakoś wszystko magicznie się ułoży i mi to ułatwi... 
I w sumie, poniekąd to się sprawdziło. Poniekąd udało mi się tego doczekać, ponieważ chyba los tak chciał, bym spotkała ludzi, którzy "przytrzymają mnie" w momencie, gdy będę chciała znów wykonać krok do tyłu. To oni nie pozwolili mi zrezygnować, wrócić do swojego bezpiecznego choć pustego azylu. Azylu pełnego jedynie niespełnionych marzeń i nadziei. I jeden z progów (chyba najtrudniejszych) został przeze mnie przekroczony. Tak to chyba już jest, że jeśli uda się człowiekowi przejść jedną swoją wewnętrzną granicę, kolejne już łatwiej przekroczyć.

I tak stoję w punkcie, w którym pozostał mi do przekroczenia ten ostateczny próg. Próg dzielący mnie od jednego z ważniejszych dla mnie marzeń i celów. Próg, który muszę już sama przekroczyć. I mimo wielu wątpliwości, wielkiego strachu wiem, że muszę to zrobić. Bo nikt nie zawalczy o moje marzenia, tak jak ich nie spełni. Nikt nie wyciągnie za mnie ręki, nikt nie rozwieje wahań w 100%-tach. 

Do tej pory, jak ta Zosia Samosia, unosząc się dumą uważałam, że nie potrzebuję niczyjej pomocy, że sama świetnie dam sobie radę. Zmarnowałam na takie myślenie dobrych kilka lat. Zaczynając coś i nie kończąc, chowając głowę w piasek. Odrzucając pomocną dłoń, wsparcie, budujące słowa. Nie wierząc do końca w siebie... i chyba czekając na cud :P

A tak naprawdę wystarczyło zauważyć i docenić. Tak naprawdę wystarczyło złapać czyjąś dłoń przy tym łapaniu równowagi. Wystarczyło otworzyć się na ludzką pomoc. 

Tak więc z tego miejsca, dziś, postanowiłam podziękować wszystkim osobom, dzięki którym jestem teraz w miejscu, w którym jestem. W miejscu, które w końcu daje mi nadzieję na lepsze jutro, na wiarę w ludzi i pokazuje, że nie jestem sama. 

Dziękuję Grzesiowi i Wojtkowi za wsparcie, czasem opierdziel i za to, że nie pozwalają mi na krok w tył używając w tym wszelakich sposobów :P
Dziękuję Marcie za długoletnią przyjaźń, szczere słowa i ramię do wypłakania. Jak i za to, że pomimo wszystkiego w każdej sytuacji mogę na nią liczyć.
Dziękuję pani Natalii i pani Ani za wiarę w mój potencjał, budowę mojej motywacji, pewności siebie i wiarę, że jestem w stanie coś osiągnąć.
Dziękuję Damianowi, Oli i Krzysztofowi za rozmowy, wiarę we mnie, cierpliwość połączoną ze świadomością, że dążę do spełnienia moich marzeń.
Dziękuję również moim dzieciom, dwóm rozbrykanym chochlikom, którzy może i "kradną" mój czas, ale swoją obecnością nie pozwalają, bym odpuściła.

Na koniec specjalne podziękowania dla Agnieszki, która (choć pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy) pobudziła na nowo moją motywację do działania w chwili zmęczenia, stresu i załamki. Która kilkoma słowami, szczerym uśmiechem i docenieniem mojej osoby sprawiła, że zagościł uśmiech na mojej twarzy. Wróciła wiara i taka troszkę dumna moja strona, że przecież muszę dać radę heh. Dziękuję. Jesteś dla mnie wiarą, że jednak są ludzie bezinteresowni. Że są ludzie, którzy potrafią docenić, dodać otuchy w sposób szczery i nieudawany, którzy po prostu chcą wzbudzać uśmiech i szczęście. Których nie trzeba znać lata, nie trzeba się przyjaźnić. Jesteś osobą, która (chyba w sposób nieświadomy) daje światło innym... I dziękuję, że dostrzegasz we mnie to, czego czasem sama nie widzę...

Marzenia się nie spełniają... Marzenia się spełnia... dzięki ludziom, którzy są u Twojego boku...
Dziękuję Wam. Również tym, których nie wymieniłam. Doceniam każdy gest, każde słowo... Już umiem...

A do Was moi drodzy czytelnicy mam kilka słów. Nie bójcie się walczyć o swoje marzenia. Nie bójcie się przekraczać kolejnych barier. Bo nikt nie przeżyje za Was życia. I nikt nie będzie za Was cierpiał z powodu niespełnionych pragnień. Stawiajcie sobie cele i dążcie do nich. Bo to właśnie z nich składa się szczęście...
A ludzi, którzy Was wspierają i oferują pomoc, doceniajcie. Jest ich więcej niż Wam się wydaje...

"To możliwość spełniania marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące."
Paulo Coelho "Alchemik"


Pozdrawiam
PannaEm

wtorek, 23 września 2014

Jak domek z kart...

Aż wstyd bierze jak długo mnie tu nie było. Równo miesiąc temu dodany ostatni wpis. Miesiąc czasu... Tylko czy aż?

W ostatnim czasie często myślałam o tym jak wiele zmieniało się przez ostatnie lata, z roku na rok. Dziwne. Zawsze powtarzam jak bardzo przerażają mnie zmiany. Wiele z nich pewnie przez to podświadomie hamuje, ale ile też dzieje się bezwiednie. Patrząc z perspektywy czasu widzę jak wiele... Choćby po ostatnim miesiącu.

Jak pisałam kilka wpisów wcześniej zaczęłam pewne szkolenia i chyba te zmiany właśnie od tego się zaczęły. Niby nic takiego, a jednak... 
Miesiąc czasu, a mam wrażenie jakby upłynęło pół roku. Jeden wielki szał działań, decyzji, myśli... 

Ludzie, których tak długo starałam się zatrzymać w swoim życiu odeszli w niepamięć. Chwilami zastanawiam się czy w ogóle istnieli, jakie miejsce tak naprawdę zajmowali... Kim dla mnie byli, skoro tak po prostu, z dnia na dzień, potrafiłam ulotnić ich...

Z drugiej strony pojawili się nowi. Wspaniali ludzie, którzy każdego dnia dodają mi motywacji i siły. Którzy na nowo uczą mnie zaufania, poczucia bezpieczeństwa i wsparcia. Pokazują czym jest prawdziwa przyjaźń i wzajemna pomoc. I za to z góry im dziękuję.

Zmiany... Tak, ostatni miesiąc był w nie bardzo bogaty. Wielka burza myślowa, plany, opcje, przemyślenia. Pomogło mi to odzyskać na nowo zapał do tego, co chciałabym robić. Ale...

No ba, nie byłabym sobą, gdyby nie pojawiło się jakieś "ale" heh. 
Po dzisiejszym dniu zastanawiam się czy ktoś sprawdza moją wytrwałość? Moją konsekwencję? Zaparcie w dążeniu do celu i walczeniu o marzenia? A może pokazuje kogo tak naprawdę mam obok siebie...

Bo to wszystko teraz jak ten domek z kart. Co wybuduję fundamenty, stawiam ściany i już myślę, że wystarczy położyć dach, a tu wszystko się rozpada i trzeba zacząć od nowa. Więc stawiam znów, karta po karcie i sytuacja się powtarza. Więc jak to w końcu jest? Sprawdzanie mojej siły czy siły osób, którymi się otaczam?

I teraz pojawia się pytanie. A może wystarczy pozbierać te rozsypane karty i zacząć coś całkiem innego? Kto powiedział, że to musi być domek? Jest wiele innych opcji. A może pasjans ;)

Pozostawię ten wpis na takim etapie. Nie będę od razu zasypywać masą myśli ;) 

Tak więc tego posta dedykuję osobom, które w ostatnim czasie pojawiły się w moim życiu i mimo krótkiego czasu znajomości dają mi wiele siły i wsparcia. Jak i starają się mnie motywować, bym nie "załamywała" się tym zburzonym domkiem z kart, lecz spróbowała ułożyć tego pasjansa ;) Dziękuję chłopaki :)

"Przyjaźń nie potępia w chwilach trudnych, nie odpowiada zimnym rozumowaniem: gdybyś postąpił w ten czy tamten sposób... Otwiera szeroko ramiona i mówi: nie pragnę wiedzieć, nie oceniam, tutaj jest serce, gdzie możesz spocząć."
Malwida von Meysenbug

Pozdrawiam
PannaEm

sobota, 23 sierpnia 2014

Oni...

Bez zbędnych wstępów i rozczuleń nad zawieszką na blogu...

ONI...
Kim są Ci Oni zawarci w tytule wpisu? 


   http://crazyant.soup.io/

I cóż więcej dodać, jak wszystko zawarte w tych paru zdaniach...
Parę zdań... Nasuwa się pytanie, nie jedno. Skąd biorą się tacy ludzie? Dlaczego wpuszczamy ich do Naszego życia? Dlaczego wciąż pozwalamy, by to miejsce zajmowali? Czy każdy spotyka w życiu taką osobę czy jest to "wyróżnienie" dla nielicznych? Jak to nazwać?

Na ostatnie pytanie odpowiedź nasuwa się od razu. Można to nazwać tylko w jeden sposób - coś co nie powinno istnieć. Coś co trwa, mimo, że nie ma prawa bytu. Coś co wciąż się tli, nie mogąc do końca zgasnąć. Coś co wzbudza dreszcze, emocje. Coś czego nie da się kontrolować. To coś takiego na co nie mamy wpływu. To coś nie pozwala powiedzieć "NIE". To coś co zaprzecza Naszym słowom, wypowiedzianym z rozsądkiem... I do tego wciąż się wraca. Wbrew wszystkiemu i mimo wszystko.

To coś nie jest człowiekiem, nie da się tego ukształtować, choć dotyczy danej osoby. To odczucie. To coś, co się po prostu czuje. Tak po prostu. 
Dlaczego na to pozwalamy i skąd się bierze? Z tęsknoty... Wielkiej tęsknoty za czymś wyjątkowym, innym i niepowtarzalnym. Za czymś co podda pod wątpliwość Nasze reguły i zasady. Co pomoże Nam zaprzeczyć. Zaprzeczyć, że w życiu można czuć tylko to co zdefiniowane. Miłość, nienawiść, zazdrość, smutek, lęk... itp. itd. A można dużo więcej...

Dlatego właśnie wpuszczamy TO do Naszego życia, przygotowujemy mu miejsce, pozwalamy zagościć. Czasem przez wzgląd na inność, ciekawość. Czasem z powodu wielkiej pustki. Reszta dzieje się już bezwiednie. Bez Naszego udziału i przyzwolenia. 

Bywa to irytujące, wkurzające i zastanawiające. Dlaczego akurat TO, dlaczego akurat TA/TEN? Dlaczego akurat JA?
Bo...

"Nagle dzieje się coś... Co Cię uruchamia... i w tym momencie wiesz, że coś się zmieni... W tym momencie zdajesz sobie sprawę, że wszystko zdarza się tylko raz... Następnie okazuje się, że to wszystko zdarza się tylko jeden raz, i że nigdy więcej nie poczujesz tego samego. Że już nigdy nie będziesz trzy metry ponad niebem..."
(cytat z filmu "Trzy metry nad niebem").

"Księżyc staje się Słońcem, noc staje się dniem. Ponieważ wewnątrz każdej osoby ukrywa się inna, może piękniejsza, może bardziej nowa. Może Twoja..."
"Trzy metry nad niebem"

Pozdrawiam
PannaEm

niedziela, 10 sierpnia 2014

Środowisko

Dzisiejszy wpis może być poniekąd zaskoczeniem. Tak, fakt, dłuższą chwilę mnie tutaj nie było. Tzn. byłam, lecz... raczej tylko myślami. Myślami, których nie dało się ubrać w słowa. 

Dziś niestety nie zaskoczę Was jakimiś błyskotliwymi pytaniami, super-wspaniałymi wnioskami heh. Nie. Sama nie wiem czym będzie dzisiejszy wpis. Choć jednego jestem pewna, będzie jednym, wielkim chaosem. Chaosem pytań i rozterek... Czy moich, czy cudzych? To już mało istotne...

Duża część z Nas (pierwszym było "większość" co zostało skasowane...) "tkwi" w jakimś rodzaju miejscu. Środowisku, które w pewien sposób wpływa na nasze zachowania, decyzje czy "motor" życia. Nie można tego mylić z hierarchią wartości czy podejściem do życia. 
Pewna część z Nas zachowuje się w dany sposób, podejmuje decyzje z danych powodów. Często nie z własnych... Często są to decyzje pod naciskiem tegoż właśnie środowiska, osób, które zajmują górujące miejsce. Osób, od których jesteśmy uzależnieni, osób, którym nie jesteśmy w stanie się przeciwstawić. Czy jest to dominujący mąż/żona, rodzic czy ktokolwiek inny... 
Osoby, które są w stanie utożsamić się z tą sytuacją wiedzą o czym mówię. 

A o czym mówię? O nieumiejętności "postawienia się". O sytuacjach, w których nie jesteśmy w stanie "wywalczyć" własnego JA, własnych decyzji, własnych wyborów. O sytuacji, w której Nasze Ja jest stłamszone, sprowadzone do poziomu podłogi. O sytuacjach, w których zdajemy sobie z tego wszystkiego sprawę, lecz mimo to, nie umiemy postawić na swoim. Dlaczego? Z racji wdzięczności, sumienia czy zwykłej uległości podpartej brakiem pewności siebie?

Więc pytam dlaczego?!
Dlaczego pozwalamy na życie obok Nas. Dlaczego pozwalamy na to, by Nasze marzenia, cele czy decyzje były tymi gorszymi, tymi, które są mało ważne. Dlaczego pozwalamy, by Nasza pewność siebie została zdeptana tylko dlatego, bo różni się od innych... Bo jest coś warta? Bo dotyczy Naszego wzlotu, nie upadku?

A może warto zastanowić się jakimi osobami się otaczamy, w jakim środowisku żyjemy. Może warto zastanowić się jakie aspiracje tak naprawdę mamy i zmienić...
Nie podejście do życia. Nie hierarchię wartości czy sens życia, lecz miejsce, ludzi, którzy doprowadzają Nas do takich rozważań. 
Może warto pomyśleć w końcu o sobie i o swoich planach. Nieważne jak głupie, niedorzeczne czy wybujałe są dla innych. Może warto w końcu uwierzyć we własne marzenia...

I może warto w końcu wyrwać się z tej matni, w której się tkwi. Może w końcu warto docenić siebie za wyobraźnię. Może warto docenić siebie za swoją odmienność i dążyć do samospełnienia? Nie patrząc na krzywe spojrzenia innych...
Może warto, by znów przytoczyć słowa z filmu "Secret" (swoją drogą chyba powinnam znów go obejrzeć heh) i w nie uwierzyć, nie bacząc na to co nas otacza...

"Znaleźliście się na skrzyżowaniu Waszego życia, ponieważ coś w Was ciągle powtarzało "Zasługujecie na bycie szczęśliwymi". Urodziliście się, aby coś dodać, wnieść do tego świata, abyście starali się jak tylko możecie najlepiej.
Każda rzecz, której doświadczyliście, każdy moment przygotowywały Was właśnie do tej chwili. Teraz powinniście uwierzyć, że to Wy tworzycie Wasze przeznaczenie. Wyobraźcie sobie czego możecie od dzisiaj dokonać. Jak wykorzystacie tę chwilę, co zrobicie z tą chwilą, nikt nie zatańczy za Was Waszego tańca, nikt nie zaśpiewa Waszej piosenki, nikt inny nie napisze Waszej historii. Kim jesteście, co robicie, zaczyna się teraz. 
Wierzę, że jesteście świetni, że jest w Was coś wspaniałego. Niezależnie od tego co Was spotkało w życiu. Niezależnie od tego za jak starych lub młodych się uważacie. To chwila, w której powinniście zacząć myśleć, że to jest w Was. Że macie moc większą niż świat. Wtedy to się pojawi, wtedy przejmie Wasze życie, nakarmi Was, ubierze Was, będzie Was chronić. Prowadzić Was. Podtrzymywać Wasze życie, jeśli zechcecie. Ja w to wierzę..."

Z ręką na sercu, chciałabym w to wierzyć. A Ty?

"Rzeczywistość to coś co nie znika, kiedy przestaje się w to wierzyć."
Philip Kindred Dick

poniedziałek, 21 lipca 2014

Stres - choroba cywilizacyjna czy zwykła wymówka?

Powolutku, małymi kroczkami dobijamy do 10tyś. wyświetleń mojego bloga. Powoli, bo zajmuje to sporo czasu, no i zostało jeszcze niecałe 500 :P
Pewnie innym blogerom jakoś to szybciej i sprawniej idzie heh, ale cóż. Czynników może być wiele. Więcej czasu, inna (bardziej "chodliwa") tematyka, większe zaangażowanie? Nie wiem. Statystyka nie jest aż tak ważna dla mnie, choć pobudza jakąś tam nutkę satysfakcji, nie mówię, że nie :P
Lecz mi zależy na tematach, które poruszam. Myślę, że nadal zbyt mało z Nas tak naprawdę zastanawia się nad życiem, dogłębniej... Myślę również, że jeszcze wiele osób, nie wiem, wstydzi się tego? Mówić o uczuciach, emocjach. Analizować je, próbować zrozumieć, znaleźć ich sens. Ale to tylko moje domysły ;)

Mogę tak dywagować do północy:P jednak, by nie zboczyć z tematu zaznaczę tu dużymi literami jedno, najważniejsze słowo dzisiejszego wpisu: STRES.

Moi drodzy, pokuszę się na stwierdzenie, że nie ma takiej osoby, która nie wiedziałaby co ten krótki, pięcioliterowy wyraz oznacza, co ze sobą niesie i jak wielką moc może mieć. 

Jest z nim podobnie jak ze strachem. Paraliżujący i pobudzający, odbierający mowę i motywujący do działania, siła niszcząca i napędzająca. Dwie skrajności. 

Dlaczego zawarłam takie pytanie w tytule postu? "Choroba cywilizacyjna czy zwykła wymówka?" No właśnie. Czy ktoś z Was zastanowi się nad tym? 
Nie dotyczy ono jednej ze skrajności jaką jest bardziej "pozytywna" strona stresu, która pobudza, motywuje, napędza. Choć fakt, sieje fizyczne, wewnętrzne spustoszenie dla naszego organizmu (dlatego umyślnie zaznaczyłam cudzysłowem). Lecz gdzieś tam jesteśmy w stanie znaleźć plusy. Dlatego skupię się dziś na tej drugiej, ciemniejszej stronie. Jak zwykle zresztą na moim blogu heh. Ten typ tak ma :P

Zadaję po raz kolejny to samo pytanie. Stres jest chorobą cywilizacyjną czy zwykłą wymówką? Zdania mogą być podzielone. Ja sama waham się przed skłonieniem ku jednej z odpowiedzi. Dlaczego? Czasem przesiąkamy tym tak głęboko, że ciężko odróżnić, w którym momencie odzywa się w Nas prawdziwy stres czy jest on tylko wytłumaczeniem przed wycofaniem się, porażką, niezrealizowanym planem. Nawet na własnym przykładzie, po głębszym zastanowieniu, mogę przyznać, że chyba gdzieś tam ta wymówka jednak się przewija. Łatwiej przecież powiedzieć sobie "nie byłam/em w stanie tego i tego zrobić przez stresową sytuację" niż przyznać otwarcie "nie chciało mi się" :P By lepiej zobrazować Wam co dokładnie chodzi mi po głowie, przytoczę przykład, z mojego życia. 

W pracy, którą się zajmuję (rękodzieło i florystyka dla niewtajemniczonych:P) często liczy się precyzja, zręczność w dłoniach, opanowanie, jak i wena (tak to nazywam heh) oraz wyobraźnia. Do tej pory miałam jedną sytuację, gdy stres przybrał u mnie taką siłę, typowo zewnętrzną, gdy nie byłam w stanie wykonać czegoś ze względu na drżenie rąk. A było to jedno z zamówień, które opierało się typowo na precyzji i zręczności w palcach. No kurczę, telepało rękami tak, że nie dało się. Trzeba było odłożyć to na później, wyciszyć się i uspokoić. Częściej za to zdarza mi się brak pomysłów. Jak ja to mówię "nie widzę tego". Głowa jest tak zasypana problemami, że nie ma miejsca na nowe pomysły, nie mówiąc już o wcielaniu ich w życie. 

Wiem. Niektórzy z Was mogą powiedzieć "a co to za filozofia wziąć parę kwiatków, jakiś innych pierdółek i sklecić to w całość". Owszem, więc chętnie te osoby zaproszę do siebie i udostępnię wszystkie materiały ;) (taka moja mała złośliwość :P). Osoby, które zajmują się rękodziełem, które wkładają w to serce i naprawdę wcielają własne pomysły w życie, wiedzą o co chodzi. Podobnie też inni, którzy wykonują jakąkolwiek pracę z zaangażowaniem. Dlatego tak czasem wkurza mnie, gdy ktoś bagatelizuje wkład w to co robimy. Ale to taki mały przerywnik :P

Wracając do mojego przykładu. Pewnie wstyd się przyznać, ale również zdarzyło mi się szukać wymówki w postaci stresu. Ciężki dzień, problemy na głowie, nie ogarnę tego, zrobię to jutro (czyt. nie chciało mi się). No właśnie, a tak naprawdę się nie spróbowało. Z góry założenie, że się nie uda, że nie wyjdzie tak jak trzeba. Bo stres. 
No zdarzyło się. Zdarzyło się na wstępie zasypać minusami, nie szukając plusów, nie próbując wykorzystać tego w postaci motywacji, siły napędzającej. 

A w innych aspektach życia czy też zdarza nam się szukać wymówki opierając się na stresie? Oczywiście. Pewne osoby pewnie mnie za to za uszy powieszą na balkonie :P Ale tak, zdarzyło mi się przez zdenerwowanie np. odsunąć od pewnych rozmów, osób, odciąć się, izolować. Po czasie stało się to wymówką. Zgrabnie ułożoną regułką "miałam/em ciężki dzień, przepraszam". Przyzwyczajenie?...
Ale by całkiem się nie pogrążyć i nie narazić bliskim osobom :P mam poniekąd usprawiedliwienie heh. Tyczy się ono wszystkich aspektów, od tych zawodowych po osobiste. I jest odpowiedzią na nurtujące pytanie zawarte w temacie dzisiejszego wpisu.

Stres jest chorobą cywilizacyjną XXI wieku!
O wiele większą niż większość z nas zdaje sobie sprawę. Czasem przyjmuje ona stanowisko wymówki, lecz często niezauważonej, nieświadomej. Często ta choroba jest w Nas tak głęboko zakorzeniona, że nie jesteśmy w stanie odróżnić jaką formę przyjmuje. A tym bardziej zareagować czy coś zmienić. Często tkwimy w tym tak długo, że "normalnym" staje się wytłumaczenie typu: "zdenerwowałam/em się", "żyję w ciągłym stresie". Przechodzimy do tego jak do porządku dziennego, przyzwyczajając się, nie próbując nawet nic zmienić. Asekurujemy się właśnie tymi odpowiedziami. Na wybuch naszej złości, na wegetację, na zaniedbywanie ważnych osób czy spraw. Lecz nie zapominajmy o jednym, ważnym ...

"Denerwować się to mścić się na własnym zdrowiu (...)"
Ernest Hemingway

Pozdrawiam
PannaEm


środa, 16 lipca 2014

Gorsi i lepsi (?)

Temat na wpis pojawił się przypadkiem. Gdzieś tam w głowie przypomina o sobie urywek luźnej rozmowy, podczas której na początku tak naprawdę nie zwróciłam na to uwagi. Dopiero z czasem, gdy w myślach, dzień w dzień, zaczęło powracać kilka tych wybranych słów, zdań postanowiłam o tym napisać. 
Lecz, żeby odpowiednio zobrazować to o czym będzie dzisiejszy wpis, pokuszę się trochę o pewne fakty, których zwykle unikam na blogu. Staram się nie przedstawiać konkretnych sytuacji (zwłaszcza, gdy mają związek ze mną :P), staram się o ogólniki i brak powiązań, lecz nie zawsze tak się da. Do rzeczy...

Od początku lipca uczęszczam na spotkania w Klubie Integracji Społecznej. Jest to część projektu organizowanego przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej, którego zadaniem jest pomoc osobom w trudnej sytuacji życiowej (czy to finansowej czy rodzinnej). Następnym etapem tego są szkolenia i kursy. Ja oczywiście wybrałam bukieciarstwo i szkolenie w zakresie działalności gospodarczej :P Kto mnie zna, wie dlaczego :P
Spotkania te, które trwają 2 miesiące, mają na celu ułatwienie osobom powrót do pracy, rozwój zawodowy, umiejętność odnalezienia się na nowo w środowisku pracy. Są to spotkania z psychologiem i doradcą zawodowym. Dodatkowe kursy mają wzbogacić Nasz życiorys zawodowy, pomóc poszerzyć wykształcenie i poniekąd otworzyć Nam furtkę w kierunku pracy. 
I moim zdaniem wszystko jest najbardziej ok. Tylko czy aby na pewno?
Do czego zmierzam...

Jak wyżej wspomniałam, rozmowa z pewną osobą, kilka wypowiedzianych słów dało mi do myślenia... "Nigdy nie przypuszczałem/am, że przyjdzie taki moment w moim życiu, że będę musiał/a skorzystać z pomocy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej". Rzucam to zdanie w przestrzeń, dla zastanowienia się...

I teraz pytam Was, moi drodzy czytelnicy, czy to jest ujma? Czy ujmą jest to, że zwracamy się do tego typu instytucji o pomoc? Czy jest to w formie zasiłków czy takiego projektu szkoleń. Czy to czyni Nas gorszymi? Nas, osoby, które zwracamy się po to?

Coś czuję, że pytań pojawi się więcej... Pytań bez odpowiedzi...

Czy to, że zwracamy się o pomoc, stanęliśmy na pewnym rozdrożu życia, to, że zagubiliśmy się w pewnym momencie, może i dokonaliśmy pewnych złych decyzji albo po prostu mieliśmy pecha. Czy to czyni nas gorszymi?
Czy jesteśmy gorsi od tych, którym w życiu się powiodło? Od tych, którym udało się skończyć szkołę, studia, znaleźć dobrze płatną pracę bądź otworzyć własną firmę, która świetnie prosperuje? Którym udało się zaplanować własne życie na tyle, by tego się trzymać i nie popełniać większych błędów?...
Czy to czyni Nas, ludzi, którym w pewnym momencie powinęła się noga, gorszymi?

Czy lepsi od Nas są Ci, którzy nie wiedzą co to strach przed jutrem, którzy nie zmagają się z trudami życia codziennego jakimi są brak pieniędzy, perspektyw czy trudna sytuacja rodzinna?

Co czyni nas gorszymi?! To, że gdzieś tam kiedyś popełniliśmy błąd, który zaważył na Naszym życiu? To, że byliśmy zbyt ufni albo zbyt słabi? To, że urodziliśmy się w środowisku jakim się urodziliśmy? Przykładów może być wiele...

Oczywiście nikomu nie życzę, by przekonał się na własnej skórze jak to jest walczyć o rodzinę, lepszy byt i znaczącą przyszłość. Lecz powtarzam się znów. Czy dla Nas, ludzi, którzy każdego dnia prowadzą taką walkę należą się właśnie takie słowa? "JESTEŚ GORSZY"? 

Czy nie wystarczającym dla Nas jest świadomość własnych błędów, niewykorzystanych szans? Czy nie wystarczająco pokutujemy za Nasze winy biorąc na barki konsekwencje Naszych złych wyborów czy słabości?

Każdy z Nas, mniej lub lepiej usytuowany powinien zadać sobie tych kilka pytań i odpowiedzieć na nie. 

Ja, z tego miejsca, z głębi siebie, przedstawiając własne zdanie powiem jedno. 

Nigdy, przenigdy nie jest gorszy ten, kto ponosi odpowiedzialność za własne czyny, wybory. Nigdy nie jest gorszym ten, który (nieważne w którym momencie) zdaje sobie sprawę, że nie chce tak dłużej żyć. Nigdy nie jest gorszym ten, który próbuje zmienić coś w swoim życiu na lepsze. Nieważne ile błędów popełnił, ważne czego one nauczyły. I ważnym jest, że jest to bodźcem do zmian. Dla niektórych wielkich zmian. I dla tych osób składam wyrazy szacunku. Dążcie do celu i nie patrzcie na krytyczne spojrzenia innych. To Wasze życie i od was zależy jak je poprowadzicie.

A wyciąganie dłoni po pomoc? Nie jest słabością, a wielką wewnętrzną siłą, by spełniać niezrealizowane i zapomniane marzenia... Każdy ma do nich prawo. I każdy ma prawo je realizować.

Więc zanim z góry przekreślicie kogoś, kto upadł, zanim wyśmiejecie i poczujecie się lepsi, zastanówcie się nad jednym (o czym wielu z Nas zapomina)...

Każdy z Nas mógłby znaleźć się w takiej sytuacji... Czy umiałbyś wtedy poprosić o pomoc?...

"Na dziesięć osób, które proszą mnie o pomoc, wolę być oszukany przez dziewięć, aniżeli odesłać z pustymi rękami człowieka, będącego rzeczywiście w potrzebie."
Jan XXIII

Pozdrawiam
PannaEm


piątek, 20 czerwca 2014

Blog

Stwierdzam, że ostatnio u mnie ma miejsce jakiś armagedon myślowy. Jeden wielki chaos. Ze skrajności w skrajność. Raz są emocje, które pobudzają, motywują. Kierowane do innych, we mnie samej napędzają ten motor siły i pewności siebie. By po chwili popaść w totalny bezsens i nieumiejętność znalezienia jakiegokolwiek rozwiązania. 
Może rzeczywiście powinnam przestać na jakiś czas pisać. A może całkowicie? Wpis o zawieszeniu bloga nawet nie poruszył, przemknął bez echa. Daje mi to tylko dowód, że moje pisanie jest tylko i wyłącznie dla mnie, choć starałam się by było inaczej. Cóż. Może rzeczywiście wyimaginowałam sobie, że potrafię coś zrobić w tym temacie, dotrzeć gdzieś dalej. Zderzenie z brutalną rzeczywistością otwiera oczy...

Tak zastanawiam się czy poszukiwanie w jakiś sposób uznania jest czymś złym? Czy płytkim jest chęć bycia w życiu innych kimś więcej? Szukanie w tym własnych wartości jest oznaką czego? Próżności? Chęci wkupienia się w czyjeś "łaski"? A może świadomości własnej bezużyteczności? 
Można to nazywać różnie. Dla mnie jest to motywacją. Zainteresowanie, docenienie jest motorem napędzającym dającym mi powód do dalszego działania, że to co robię ma sens. Niestety ten sens umknął mi gdzieś, po raz kolejny. Po raz kolejny waham się pomiędzy tym co chcę robić, a co tak naprawdę potrafię. 
Może rzeczywiście ubzdurałam sobie, że coś mogę. Że z czasem, pracą nad pisaniem będę w stanie coś osiągnąć i przyniesie to efekty. Może blog ten miał na celu jedynie uporanie się z negatywnymi emocjami, przetrwanie trudnego okresu w życiu, by później "umrzeć śmiercią naturalną". Może...

Ktoś kiedyś powiedział mi, że dość późno zaczęłam swoją przygodę z blogowaniem. Że w dzisiejszych czasach, dobie internetu to młodsi ludzie szukają w ten sposób własnej drogi. Ja swoją wycieczkę zaczęłam 4 lata temu i zmieniła mnie ona bardzo.
Pomogła mi ona dojrzeć, pokonać wiele przeciwności, zmienić się. Wyjść z matni, w której dość wcześnie się pogrążyłam. Może przyszła teraz kolej na kolejny etap w życiu, ponieważ ten został już wyczerpany. Może nauczyło mnie to już wszystkiego co miało. Nie wiem...

W tej chwili przede mną masa niewiadomych. Pytajniki krążą wokół. Wątpliwości zderzają się jedna z drugą i nie dają możliwości znaleźć odpowiedzi i rozwiązania na żadne z nich...


wtorek, 17 czerwca 2014

Cel w życiu i jego sens

Dzisiejszy wpis to dopiero temat rzeka. Tak wiele można w nim napisać. Tak wiele sytuacji dotyczy. Myślę też, że w wielu poprzednich postach był już nie raz poruszany. Lecz uważam, że jeszcze wiele można w nim dopowiedzieć i dopisać...

Każdy z nas, założę się, że każdy, miał w życiu sytuacje, w których jego myślenie, postrzeganie świata, życia, zostało zachwiane. Każdy z nas miał moment, w którym przestał wierzyć w sens czegokolwiek. Każdy z nas choć przez chwilę stał na rozdrożu nie wiedząc jaką drogą się udać. Nie widział celu w życiu, nie widział motywacji ani sensu w tym. Każdy...
Jednym udaje się szybko pozbierać na nowo, odzyskać pewność siebie i chęci do działania. Innym potrzeba dużo więcej czasu. Więcej motywacji, więcej pomocy i wsparcia ze strony bliskich osób. A jeszcze inni tracą wiarę na tyle, że nie dopuszczają do siebie myśli, że może być lepiej. Zaczynają swoją "przygodę" z wegetacją. Wędrówkę w pewne, bezpieczne choć niszczące emocje. Strach, pustka, bezsens, smutek. 

W dzisiejszym wpisie skupię się na tych dwóch grupach ludzi, którym ciężko przychodzi pogodzenie się z pewnymi doświadczeniami, sytuacjami i odzyskanie siły do ponownego działania. 
Pierwszej z nich wystarczy wsparcie. Poczucie, że są ludzie, dla których jest się ważnym. Świadomość, że nie jest się samemu w całym tym wirze problemów. Wystarczą słowa otuchy, by pobudzić na nowo motywację. By znaleźć siłę do stawienia czoła problemom. Wystarczy świadomość, że są wokół ludzie, którzy wiedzą co czujesz. Którzy wiedzą i rozumieją. Którzy są...



A ta druga grupa ludzi? Ta, która straciła całkowicie sens życia. Całkowicie straciła wiarę, że kogoś w ogóle obchodzi? Ta, która przez swoją wrażliwość utraciła umiejętność słuchania, uchwycenia wyciągniętej z pomocą dłoni? Co z tymi ludźmi?

Moi drodzy, moi kochani, to od Was zależy na ile dacie sobie pomóc. To od Was zależy czy uwierzycie w słowa otuchy. To od Was zależy na ile uwierzycie w szczerość, uczciwość i chęć pomocy. Stety bądź niestety nikt tego za Was nie zrobi. 

Pewnie dużo z tych osób mogłoby mi teraz zarzucić, że łatwo się mówi. Że łatwo mi w tym momencie pisać o podniesieniu się, poszukiwaniu na nowo siły i otworzeniu się na pomoc. Owszem. Napisać łatwo. Nie neguję tego, że o wiele trudniej to zrobić. Nie neguję tego, że w pewnych momentach życie doświadcza nas tak boleśnie, że nie widzi się światełka w tunelu. 
Może i nie jestem osobą, która przeżyła bardzo dużo. Nie mam 60-ciu lat i mega bagażu doświadczeń. Ale mając prawie 30-ści stwierdzam, że jednak co nie co przeżyłam. Nieprzyjemnych sytuacji, ciężkich sprawdzianów. Do tej pory prowadzę swoją małą walkę z przeszłością, z trudnymi do udźwignięcia konsekwencjami swoich decyzji czy ciężkimi wspomnieniami sytuacji losowych, na które wpływu nie miałam.

Ostatnie kilka lat były trudnym czasem przeplatających się ze sobą prób siły i samozaparcia. Poszukiwania drogi i gubienia jej na nowo. Wielu pytań, rozterek, żalu do losu, życia. Patrząc z perspektywy czasu "obskoczyłam" chyba wszystkie trzy grupy ludzi, o których wspomniałam wyżej. Czasem udawało mi się samej podźwignąć, czasem potrzebowałam do tego pomocy innych, czasem potrafiłam zamknąć się przed światem na dłużej nie wierząc kompletnie w nic. Chcąc zatracić się w smutku, żalu.
Nie mam jeszcze rozwiązania na wszystkie swoje problemy. Nie jestem jeszcze na prostej. Jeszcze wiele przede mną. Wiele prób i sprawdzianów. Pewnie i wiele załamek, wiele upadków. Lecz wiem, że się podniosę. Każde doświadczenie umacnia mnie po to, by mogła zmierzyć się z kolejnym. 

Ten wpis dedykuję pewnej osobie w ciężkim momencie życia. Więc za każdym razem, gdy przyjdzie Wam na myśl dręczące pytanie: "Po co Żyć?"
odpowiem zawsze tak samo: "Bo mimo wszystko warto!".



"Wierzę, że życie warte jest, aby je przeżyć. Twoja wiara pomoże Ci uczynić je pełnym wartości".
William James 

Pozdrawiam
PannaEm

poniedziałek, 16 czerwca 2014

"Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą"

Chyba każdy z nas miał chociaż raz styczność z cytatem, który zawarłam w tytule postu. Wielu z nas choć raz zdarzyło się go zacytować. Słowa Jana Twardowskiego brzmią jak echo...


Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie ze nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak uroczystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umierać
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnia czy ostatnia pierwsza

Jan Twardowski

Czy trzeba coś jeszcze dodawać w tym temacie? Poezja nie zawsze jest odpowiednio rozumiana czy interpretowana. Lecz w tym wypadku przesłanie jest jasne i przejrzyste. Pozwolę sobie jednak dodać kilka słów od siebie...

"Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" dźwięczy mi w głowie od paru dni. Pobudza myśli, wracają wspomnienia, sytuacje, doświadczenia. 

Zbyt często słowa te pojawiają się w naszych głowach w momencie, w którym jest już za późno. W momencie, gdy nie da się już cofnąć czasu. Nie da się naprawić, powiedzieć czy zrobić czegoś. Zbyt rzadko myślimy o tym, kiedy jeszcze jest możliwość docenić słowem bądź czynem. Zbyt rzadko...

"Śpieszmy się kochać..." powraca do mnie w dzień i w nocy. Zaprząta moją głowę, nie daje spokojnie zasnąć. Pobudza żal względem niewypowiedzianych słów, niewykorzystanych szans, nieokazanych gestów...

Dlaczego tak jest? Dlaczego czasem nie potrafimy powiedzieć czegoś w porę? Dlaczego czasem nie zastanawiamy się nad tym, że ta chwila może być tą ostatnią? Ostatnią szansą, by coś zmienić. Ostatnią szansą, by docenić i okazać emocje, uczucia...

Wiersz ten i słowa ks. Twardowskiego mogą odnosić się to różnych sytuacji. Pierwsza jaka przychodzi na myśl to śmierć bliskiej osoby. Odejście, które jest nieodwracalne, na które często nie mamy żadnego wpływu. Najbardziej dotyka nas nagłe, na które nie jesteśmy przygotowani. Najczęściej to, które pobudza masę pytań i jedno główne, głośno krzyczące: DLACZEGO?!
Więc i ja pytam dlaczego? Dlaczego los stawia nas przed takim doświadczeniem jakim jest śmierć bliskiej, młodej osoby? Dlaczego akurat młodej? Przecież śmierć, niezależnie od wieku bywa równie ciężka do pogodzenia. Dlatego, ponieważ to właśnie ta nagła, często bezsensowna dla nas, sprawia, że mamy do siebie ten właśnie żal. Żal niewypowiedzianych słów... Lecz, gdy dotyka ona starszą, schorowaną osobę, czy można się na to przygotować? Może... Ale czy boli mniej? Czy to oznacza, że zdążyliśmy ze wszystkim? Ze wszystkim co chcieliśmy powiedzieć, okazać? Nie zawsze...

I druga myśl, krążąca po głowie. Druga, która idealnie wpasowuje się w cytat dzisiejszego postu. Nie zawsze śmierć musi być czymś, co rozdziela bliskie osoby. Nie zawsze to śmierć musi być bodźcem do tego typu rozmyślań. Czasem zbyt dużo nieodpowiednich słów, zachowań czy decyzji decyduje o odejściu. Decyduje o tym, że tracimy bliską, ukochaną osobę. Decyduje o tym, że gdzieś tam w środku rodzi się żal. Żal ( tak jak wyżej) z powodu niedocenienia, nieumiejętności okazania tego co się czuje. I wtedy również może być za późno. Za późno, by uratować. Za późno, by odbudować. I czasem żyje się ze świadomością, że gdzieś tam jest ktoś, komu tak wiele można było powiedzieć. Tak wiele można było...

Dlatego, moi drodzy czytelnicy, z tego miejsca piszę do Was: "Śpieszmy się". Śpieszmy się każdego dnia, by docenić wszystkich i wszystko co jest dla nas ważne. Każdego dnia na nowo. Każdego dnia z równie mocną siłą. Każdego dnia doceniajmy chwilę, obecność i nasze życie. 
By żal nie niszczył naszej radości życia. By wspomnienia i popełnione błędy nie kładły cienia na to co robimy...
Tego Wam życzę.

Pozdrawiam
PannaEm

czwartek, 12 czerwca 2014

Co ludzie powiedzą...

Temat rzeka. Temat, który idealnie wpisuje się w większość z nas. Temat, który wzbudza emocje, wkurzenie. Który dotyka chyba każdego. 

"Co ludzie powiedzą" i trzy kropki. Ba, szarpnęłabym się nawet i na dziesięć. 
Nieważne jak bardzo staramy się czasem nie przejmować, olewać krzywe spojrzenia. Ośmielę się rzucić stwierdzenie, że każdy z nas miał choć jedną taką sytuację. Choć jeden raz zastanawiał się co powiedzą inni, choć jeden raz wielką przykrość zrobiło mu to, co usłyszał na temat swojej decyzji.
Może nawet obawa przed krytyką sprawiła, że z czegoś zrezygnował. Dla świętego spokoju, z powodu niechęci "bycia na językach", ze strachu przed najmocniejszym ciosem jakim potrafią być słowa innych. 
Idealnie w tym temacie komponuje się obrazek, tekst, który już od dłuższego czasu krąży w sieci. W sumie jest ich coraz więcej, skróconych i bardziej rozwiniętych, ale przesłanie jedno...



Kurdęęęę. No i właśnie o to chodzi. Właśnie o to. O to, by żyć zgodnie ze sobą. Podejmować własne decyzje nie patrząc na opinie innych. 
Nie mówię teraz o jakiś skrajnych sytuacjach, o przekraczaniu granic, których mimo wszystko nie powinno się. Nie mówię teraz o jednostkach, które tych granic i norm przyzwoitości nie mają (co poniektórych mogłabym wymienić, wskazać palcem... obawiałabym się jedynie, że mogłabym to zbyt mocno zaakcentować i oko wydłubać :P a potem jeszcze płać takiemu odszkodowanie heh).

Mówię o tym, że to nasze życie i nikt go za nas nie przeżyje. Patrząc na opinie, przejmując się krytyką można doprowadzić tylko do jednego. Do niezadowolenia, do żalu względem własnej osoby, że nie przeżyło się własnego życia tak jak się chciało. Do tego, że za kilka bądź kilkanaście lat będziemy żałować nie podjętego ryzyka, niespełnionych nadziei i marzeń. Któregoś dnia zdamy sobie sprawę, że nasze życie przeszło obok nas i będzie za późno, by coś naprawić czy zmienić. Któregoś dnia zdamy sobie sprawę, że można było inaczej...
Bo można było...

Wszystko tak naprawdę zależy od nas. Nie mówię teraz o sytuacjach losowych, na które rzeczywiście wpływu nie mamy. Lecz naszym wpływem jest jak do nich podchodzimy, jakie wnioski z nich wyciągamy i czego nas uczą. Na co bierzemy poprawkę, czym się przejmujemy. Od nas zależy jak wielką wartość będzie miało nasze życie i jak wiele jesteśmy w stanie zrobić dla niego. Jak wiele stereotypów, opinii i krytyki możemy odrzucić, by żyć tak jak chcemy.

Owszem, będziemy popełniać błędy. Nie raz powinie nam się noga. Pewnie czasem będziemy żałować pewnych decyzji i kroków. Ale to nasze błędy, nasze życie. Nasz rozum i nasze sumienie. Nasze konsekwencje. Powinniśmy jedynie brać za nie odpowiedzialność. O tym nigdy nie zapominajmy. Decydując się na życie zgodnie ze sobą przyjmujemy na siebie nie tylko odważne decyzje, ale i konsekwencje złych wyborów. 
Lecz któregoś dnia, po całej fali krytyki, krzywych uśmiechów, szyderczych spojrzeń głośno krzyczących "A nie mówiłam/em", biorąc na siebie całą odpowiedzialność za własne życie i decyzje, te krzyki umilkną, głupi uśmiech zniknie z czyjejś twarzy i pojawi się zazdrość. Zazdrość za odwagę, sumienie i zgodność ze sobą.

To nasze życie, więc nie pozwólmy nikomu przeżyć go za nas ...

"Jest mnóstwo ludzi na świecie, którzy powiedzą Ci, że nie możesz. A Ty musisz po prostu odwrócić się i powiedzieć:
- No to ku*wa patrz."
Anonim

Jestem prawie 30-letnią blogerką. Matką samotnie wychowującą dwójkę szkrabów. Próbującą na nowo ułożyć sobie życie. Masz z tym jakiś problem? Bo ja nie, już nie :)

Pozdrawiam
PannaEm

środa, 11 czerwca 2014

Dziwny jest ten świat

Jak to w piosence Czesława Niemena "Dziwny jest ten świat"... Ojj dziwny... 
Jak rzadko kiedy, w ostatnim czasie, brakuje mi słów na opisanie wszystkiego co mnie otacza. Odczuć, emocji, sytuacji. Po prostu jedna, wielka burza myślowa. Od skrajności w skrajność. Od miłości do nienawiści, kłamstwa do prawdy, jawy do snu.

I utknęłam, gdzieś pomiędzy, gdzieś po środku, Gdzieś tam, w miejscu, w którym nie ma odpowiedzi, a pytań brak. A może jest ich zbyt wiele? 
Rysują się nowe sprawy, choć stare jeszcze nie zamknięte. Życie po raz kolejny stawia mnie przed wyborami, krokami i radykalnymi zmianami. Kolejny raz stoję przed dylematem jak powinno wyglądać moje życie, czego tak naprawdę chcę i co jest możliwe do zrealizowania. Miotam się pomiędzy samokontrolą, zdrowym rozsądkiem, spontanicznością i ryzykiem. Pomiędzy przeszłością, teraźniejszością, a przyszłością. 

I nic nie jest proste. Wydawać by się mogło, że człowiek po pewnych przeżyciach, doświadczeniach powinien już wiedzieć czego chce. Powinien umieć rozgraniczyć sytuacje, których nie chce powielić, od tych, które mogą przynieść coś lepszego. I co? I ni uja ;] Tak się nie da. Wciąż nie da się przewidzieć złych czy dobrych decyzji, jak i konsekwencji ich. I czy tak ma wyglądać życie? Lawirowanie pomiędzy pytaniami i odpowiedziami bez pewności co będzie słuszne. Jedna, wielka niewiadoma? Bosko ;]

Powoli odchodzą w dal sprawy, które kiedyś miały ogromne znaczenie. Ludzie, którzy (wydawało się) są najbliżsi. Uczucia, o które walczyło się do ostatniego tchu. I to wszystko znika, ulatnia się, robiąc miejsce na coś nowego. Może lepszego, może bardziej pewnego, stabilnego. Czegoś innego... Ale czy tak łatwo jest dać odejść sprawom, sytuacjom, odczuciom czy ludziom, którzy tak ważne miejsce zajęli w naszym życiu? Nie, nie jest łatwe. Kurczowo próbuje się zatrzymać chociaż resztki tego co było. Tylko po co?

By żyć namiastką? Wspomnieniami i niespełnionymi marzeniami? By każdego dnia, wciąż, na nowo wstawać z nadzieją, że coś wróci? By kładąc się wieczorem spać, po raz kolejny umierać od ulatniającej się nadziei? Czy to jest życie?

A może to los stawia przed nami nowe możliwości, stare skrzętnie usuwa w cień. Może to los bierze nasze życie w swoje ręce, podejmuje za nas decyzje, których my sami nie jesteśmy w stanie podjąć. Z powodu sentymentu? Kurczowego trzymania się tego co znane i pewne (choć rani)? Strachu przed zmianami? Czymś nowym i zarazem burzącym nasz stereotyp o podłym życiu?

Trzeba byłoby przyznać się, że to o co się walczyło nie było tym o co warto było walczyć. Trzeba byłoby przyznać się, że szczęście jednak istnieje, że życie nie jest takie złe i przestać się umartwiać. Trzeba byłoby odrzucić swoją zbroję i obronną postawę i nauczyć się żyć inaczej. Bez wydzierania najmniejszych drobnostek, bez walki o każdy oddech. Po prostu ze spokojem przyjąć co niesie życie. Otworzyć znów na ludzi, odczucia.
Otworzyć na nowo swoje serce, które kiedyś się zamknęło i wyrzuciło klucz...

Dziwny świecie czy to możliwe?...

"Pewien indiański chłopiec zapytał kiedyś dziadka:
- Co sądzisz o sytuacji na świecie?
Dziadek odpowiedział:
- Czuję się tak, jakby w moim sercu toczyły walkę dwa wilki. Jeden jest pełen złości i nienawiści. Drugiego przepełnia miłość, przebaczenie i pokój.
- Który zwycięży? - chciał wiedzieć chłopiec.
- Ten, którego karmię - odrzekł na to dziadek."
Anonim

Pozdrawiam
PannaEm 

  

czwartek, 5 czerwca 2014

Życie

Tadaaam :) I oto znów pojawiam się na blogu. Jeszcze nie do końca w pełni sił i zdrowiusieńka, ale jestem już na finiszu. Po tej złośliwej anginie przypelętało się jeszcze dodatkowo jakieś pieroństwo, które spać mi nie dawało. Zespół bolesnego karku o.O Co to kurdę niby ma być? 2 noce wycięte z życiorysu i przejażdżka na środkach przeciwbólowych. Człowiek nawet nie wie jakie dziadostwo może się do niego przyczepić. Ale na szczęście diagnoza trafna, leki działają, jest ok :) Mogę w końcu zebrać myśli do kupy :P

O czym dziś na blogu? Tematyka dość ogólna: "Życie", lecz chcąc go ujednolicić pewnie nie udałoby mi się zmieścić w jednym zdaniu heh. Lecz do czego zmierzam (bo znając mnie znów rozpiszę się, dam ponieść myślom i odbiegnę od tematu :P).

Obserwuję, dużo ostatnio obserwuję. Ludzi, sytuacje ich, sposób podejścia do życia, do problemów, do przyszłości. I niestety wnioski nie są za ciekawe. Owszem, są osoby, które mogłabym postawić sobie za wzór do naśladowania. To jak radzą sobie z przeciwnościami, problemami, natłokiem spraw. To jak uparcie, mimo wszystko zmierzają do celu. Układają plan i małymi kroczkami go realizują. Ale jest ich garstka. Ja skupię się na tej drugiej grupie. 
Grupie osób, które kompletnie nie radzą sobie (moim zdaniem) z tym co niesie im życie. Ideałem nie jestem, osądów też żadnych nie chcę wyciągać. Ot co, moja obserwacja, bez podawania imion, nazwisk. Więc co takiego widzę?

Widzę wegetację. Widzę ucieczkę od odpowiedzialności. Widzę wygodę i kombinacje. Widzę poszukiwanie najprostszego sposobu na życie bez większych ambicji. Tak po prostu, przeżyć łatwym kosztem swoje życie. A przyszłość? To mnie właśnie przeraża. Zero myślenia o przyszłości. Zero wyobraźni. Brak jakichkolwiek prób odbicia się od tego wzorca, skrzywionego wzorca, który postawiło się samemu sobie. A co najgorsze, zero myślenia o innych, nawet i bliskich osobach. Hierarchią w tym wszystkim, podstawowymi budulcami jej są: kłamstwo, wykorzystywanie innych dla własnej wygody i "piękna" gra aktorska. Mottem przewodnim jest "Jak zrobić tak, by się nie narobić".

To tak w skrócie, wielkim skrócie, bo esej na ten temat mogłabym napisać heh. I stwierdzam, że to przerażające. To żałosne i płytkie. I niestety coraz więcej ludzi obiera sobie taki cel życia, takie hasło, którym się kieruje. Po trupach do celu. Ważne, by to im było wygodnie i dobrze. A Ci, których ranią po drodze? Drodze niszczącej i depczącej podstawowe normy, reguły i prawdziwy sens życia? Szczerość, wzajemna pomoc, odpowiedzialność, dorosłość i dojrzałość. Nic nie jest ważne. Nic z tych wartości się nie liczy. 

Kolejnym przerażającym faktem jest to, że tacy ludzie albo nie zdają sobie sprawy z tego co robią (mniejsza ilość, bo człowiek myślący prędzej czy później zauważy krzywdę jaką wyrządza) albo robią to świadomie i perfidnie. Bez mrugnięcia okiem wyciągają łapska, żeby zagarnąć pod siebie jak najwięcej. Bez skrupułów, bez wyrzutów sumienia. Ot tak po prostu, bo im się należy. 

Więc mówię "HOLA HOLA, jakie należy?!". Jakim prawem traktuje się w ten sposób innych ludzi. Jakim prawem wykorzystuje się ich do własnych, płytkich celów. Wychodzę z założenia, że tego typu ludzie, jeśli obrali sobie taką drogę, ok, ich wybór. Ale proszę z dala od społeczeństwa. Z dala od ludzi, którzy wyznają jakieś prawdziwe zasady i wartości. 

I niestety na koniec ostre słowa z mojej strony (nie jestem w stanie inaczej tego nazwać i ująć), tacy ludzie nie są dla mnie pełnoprawnymi ludźmi. Bo żeby zasłużyć na miano człowieka, prawdziwego człowieka chyba trzeba się trochę postarać. Nie wystarczy być...

Dzisiejszy wpis przyjął dość dziwną formę. Myślę też, że jeszcze nie wszystko zostało przeze mnie powiedziane w tym temacie. Lecz chyba będę dozować te wszystkie myśli, które mną targają heh. Na raz mogłoby to być nie do przełknięcia...

Miłego dnia moi drodzy czytelnicy. 
Pozdrawiam
PannaEm 

piątek, 30 maja 2014

Chorobowe wariacje

Dziś wyjątkowo, beż żadnych pomysłów, bez chęci wyrzucenia myśli. Ot tak, postanowiłam coś naskrobać na blogu, żeby nie było, że olewam sobie pisanie i tygodniami nie pojawia się nic nowego heh :P
Czy będzie to składne, ułożone, szczerze wątpię heh. Od paru dni pozbieranie się do kupy graniczy u mnie z cudem. Myśli schowały się gdzieś tam głęboko i siedzą sobie po cichutku. Chyba nie chcą przedzierać się przez ten cały szum, który mam w głowie.

Oj tak, mega choróbsko, angina pełną parą. Po tych wszystkich chorobowych wariacjach młodszego W, przyszła kolej na mnie :/ Ból mięśni, ból gardła, głowy, gorączka i delirka. Towarzyszy mi to już od 4 dni. Ratuję się jak mogę, choć wdrożony antybiotyk coś opornie zaczyna działać. I tak się pocieszam: "jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę, trzeba przetrwać, będzie lepiej". 

Może wydaje się to śmieszne, że dorosła osoba aż tak biadoli, ale chyba po prostu odzwyczaiłam się od chorowania, takiego konkretnego. Ostatni raz anginę i antybiotyk miałam chyba jeszcze w szkole średniej o.O będzie z 10 lat :O

Wtedy to można było chorować. Człowiek nie zdawał sobie sprawy jaką wygodę ma. Można było dostać leki i sru do wyra, przeleżeć bite 3,4,5 dni. Mama, tata bądź siostra przynieśli herbatkę do łóżka, kupili soczek w sklepie czy zrobili kanapki. Laba, wypoczynek i kuracja pełną gębą heh. Nawet miewało się już dość tego leżenia, a jak poczuło się lepiej to od razu jak nowy model. Ahhh to były czasy...
Oczywiście nie tęsknie za chorowaniem hehe, lecz chyba za tym, że zawsze miało się przy sobie na pełen etat kogoś, kto dbał...

W życiu dorosłym nie zawsze tak jest. Owszem pomoc, jakiś rodzaj troski czy wsparcia w takich momentach jest od rodziny. Ale stety bądź niestety czasem jest to obcięte do granic możliwości. Poza tym przecież samemu też trzeba dbać o takich dwóch mały ludzików. Jak to wymieniłam wyżej, podać herbatkę czy soczek i pozwolić odpoczywać. To co odeszło gdzieś tam, bezpowrotnie z naszego życia, teraz przekazuje się swoim dzieciom. Nie ma wyproś. Life is brutal heh.

Cóż. Tak więc pozostaje po raz kolejny zacisnąć zęby i jakoś przetrwać. Czas jest lekarstwem na wszystko :)

Pozdrawiam Was wszystkich i życzę dużo zdrówka przy tych wariacjach pogodowych. Ale najbardziej i z całego serca życzę byście mimo wieku, mimo dorosłego życia mięli przy sobie choćby jedną, bliską osobę, która pozwoli Wam czasem poczuć się jak dziecko... ;) 

PannaEm