Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

wtorek, 4 marca 2014

Z serii "Rozmowy z Nią" cz. 8

Po ostatnim wpisie z tej serii wydawać by się mogło, że już wszystko zostało napisane w tym temacie. A jednak nie...

"Kawa, papieros, wietrzny i pochmurny poranek, wielki chaos w głowie. Po ostatnim spotkaniu z Nią nie potrafiłam się pozbierać. Natłok myśli, rozkminek i jakiś dziwny niepokój. Ja. Osoba ułożona, kierująca się rozumem, mająca odpowiedź na każde pytanie, pewna siebie i optymistycznie nastawiona do życia... Taka kiedyś byłam. Taka byłam do czasu, aż zaczęła pojawiać się w moim życiu. Z każdą rozmową z Nią mój wewnętrzny spokój gdzieś się ulatniał, a jego miejsce zajmowała niepewność, obawy i strach. 
Co się ze mną stało? - zadawałam sobie to pytanie raz po raz dzisiejszego poranka. Czym były te rozmowy, spotkania, kim tak naprawdę była... Moje pytania miał rozwiać dzwonek do drzwi. Ostrożnie podeszłam i spojrzałam przez wizjer. Tak, to Ona. Otworzyłam ze zdziwieniem i zaskoczeniem obserwując Ją. Uśmiechnięta, zadowolona, pewnym krokiem weszła do środka nim zdążyłam ją zaprosić. Z niedowierzaniem patrzyłam jak rozsiada się energicznie w fotelu.

- Widzę, że jesteś zaskoczona - uśmiechnęła się do mnie z jakimś dziwnym wyrazem na twarzy. Było w niej coś szyderczego(?), innego...
- Owszem i to bardzo. Wyglądasz inaczej... - z  trudem powstrzymywałam się, by mówić spokojnie, by nie zasypać ją pytaniami i wyrzutami.

Przez chwilę trwała niezręczna cisza, podczas której czułam na sobie jej spojrzenie. Bacznie mi się przyglądała. Z zaciekawieniem i uwagą. Wytrzymałam tą lustrację czekając, aż Ona zacznie...

- Znów oczekujesz, że udzielę Ci odpowiedzi - zaczęła. - Masz tyle pytań do mnie, dlaczego wprost ich nie zadasz?
- Nie wiem od czego zacząć...
- Wiesz! - wtrąciła. - Doskonale wiesz. Wyrzuć to z siebie.

Odetchnęłam głęboko.
- Co się stało... Ze mną, z Tobą? ... - urwałam. Nie byłam w stanie poskładać szalejących myśli w głowie. Tyle słów cisnęło się na usta, żadne nie pasowało...
- Dobrze, ułatwię Ci to. Widzę jak się miotasz - przejęła inicjatywę. - Zacznę od odpowiedzi na Twoje pytanie. Zastanawiasz się co się stało. Zastanawiasz skąd taka zmiana. W moim zachowaniu, w Twoim podejściu do wszystkiego. Role się zmieniły, nie uważasz? Do tej pory to Ty byłaś opoką, bezpiecznym azylem, w którym szukałam schronienia. Byłaś siłą. Trzymałaś wszystko w ryzach, kierowałaś się rozumem, twardo i pewnie stąpałaś po ziemi nie dopuszczając do siebie strachu, obaw i smutku. Cieszyłaś się życiem, potrafiłaś być wsparciem, wyciągałaś pomocną dłoń. A teraz? Teraz jesteś zdziwiona, bo sama jej potrzebujesz. Prawda? Potrzebujesz jej ode mnie... Od osoby, która była wielką burzą frustracji, skrytych emocji i najgorszych uczuć jakie można sobie wyobrazić. Za każdym razem, gdy przychodziłam do Ciebie, próbowałam pokazać Ci to wszystko co jest schowane najgłębiej w człowieku. Wciąż podchodziłaś do tego z rezerwą, racjonalnym wytłumaczeniem. Dlatego musiałam oddać Ci część samej siebie, byś mogła to wszystko tak naprawdę zrozumieć. Zaprosiłaś mnie do siebie, otworzyłaś przede mną drzwi, ale nie serce. 

Patrzyłam na nią osłupiała i już wiedziałam co zaraz powie...

- Tak. Dobrze się domyślasz - jakby czytała w moich myślach. - Jestem Tobą. A raczej ucieleśnieniem Twojego wnętrza. Wnętrza, które tak doskonale i perfekcyjnie ukrywałaś. Od samego początku jestem lustrem, w którym widzisz swoje odbicie. Odbicie, którego nie chciałaś dojrzeć. Dlatego wymyśliłaś sobie mnie. Kobietę po przejściach, obcą i wystraszoną. Załamaną, rozbitą na kawałeczki, która któregoś dnia postanowiła szukać pomocy u Ciebie. Nie chciałaś dopuścić do siebie świadomości, że to właśnie Ty. Że pod maską zaradności, uśmiechu i zadowolenia z życia, pod tą całą powłoką pewności siebie, zgrabnie dobieranych słów i pocieszeń, pod tym bezpiecznym parasolem, który sobie stworzyłaś, ukrywa się słaba i samotna istota. Istota, która tak bardzo odbiega od wzorca, który postanowiłaś przyjąć. I to właśnie on nie pozwalał przyznać się przed samą sobą do swojej słabości i strachu, do potrzeby pomocy, ramienia do wypłakania. Więc stałaś się powiernikiem cudzych problemów, oparciem i pocieszycielem, nie zdając sobie sprawy, jak sama tego potrzebujesz. Zakopałaś "Mnie" głęboko w sobie na tyle, że nie poznałaś, gdy stanęłam przed Tobą pierwszy raz. Nie poznałaś samej siebie. Dlatego musiałam oddać Ci "swoją duszę", byś mogła otworzyć przed sobą drzwi. A wiesz po co to wszystko? Po to, byś potrafiła siebie samą, w całości, kawałek po kawałku, zaakceptować. Nie tylko te dobre, mocne strony, ale i te, których się obawiasz i wstydzisz. Byś potrafiła przyznać się do własnych błędów i ułomności. Każdy je popełnia i ma. Nie ma ludzi idealnych. I każdy z Nas, w którymś momencie życia potrzebuje pomocy. Nie jesteś maszyną zaprogramowaną w danym celu. Jesteś tylko człowiekiem. I dopóki nie poznasz siebie tak naprawdę, do końca, nie odzyskasz spokoju. A dobra mina do złej gry, ukrywanie prawdziwych uczuć jest jedynie ucieczką. Ucieczką przed samą sobą.
Teraz to ja jestem Twoim powiernikiem. Teraz to ja jestem Twoim oparciem. Silnym i bezpiecznym azylem, w którym możesz się schronić i spokojnie dojść do ładu ze sobą. Nie licz na nikogo innego. Nikt Ci w tym nie pomoże. Nim otworzysz się na innych, musisz otworzyć się na siebie. Jesteś na to gotowa?

Nie potrafiłam nic powiedzieć. Z wielkimi oczami ze zdziwienia, układając w głowie to wszystko co do mnie dotarło, nie mogłam wykrztusić z siebie kompletnie nic. Popatrzyłam bezradnie na Nią...

- Rozumiem. Poczekam - wstała spokojnie z fotela i podeszła do mnie. Położyła rękę na moim ramieniu i szepnęła: - Nie jesteś sama. 

A ja? Stojąc jak wbita w podłogę patrzyłam jak odchodzi, jak zamykają się za nią drzwi. I nastała cisza...


poniedziałek, 3 marca 2014

Miłość. Miłość?

Po takich dość nieprzyjemnych tematach jakie wcześniej poruszałam, postanowiłam "ocieplić" trochę bloga pisząc o czymś bardziej pozytywnym. Choć nie wiem czy tak to można ująć, no ale, na pewno będzie to milsze w czytaniu niż poprzednie :P tak myślę ;)

Skąd taki temat? Miłość? Niektórzy pewnie od razu mogą sobie pomyśleć, że u mnie jest coś na rzeczy heh. Oświadczam więc wszem i wobec, że nie :P Nic się nie zmieniło, nic się nie klaruje. Ot tak po prostu postanowiłam napisać o tym. W oparciu o doświadczenia, wnioski, jak i ostatnie obserwacje, które dały mi bardzo do myślenia. Mimo wszystko, w tym całym szale, w tych wszystkich negatywnych sprawach, sytuacjach i problemach, o których ostatnio pisałam, znalazło się takie małe światełko. Znalazło się coś co daje mi odrobinkę nadziei, że jednak nie zostały zagubione w Nas emocje i głębokie uczucia. 

Od pewnego momentu, kiedy to zaczęłam mieć własne zdanie, własne postrzeganie świata i wielu spraw, uważam, że miłość jest bardzo ważnym elementem naszego życia. I mimo wieku, doświadczeń tych bardzo nieprzyjemnych, zdania w tym temacie nie zmieniłam. Myślę, że zbyt mało mówi się o miłości. Z czasem staje się to temat tabu, jakieś takie poczucie wstydu czy dziecinady, że jest to coś dla gówniarzy, nastolatków? Że przecież w dorosłym życiu są inne ważniejsze sprawy. 

I tu jest błąd, tak uważam. Uważam, że w pewnym momencie, przytłoczeni problemami, codziennymi obowiązkami, zapominamy jak ważną jest Miłość. Zapominamy jaką siłę potrafi mieć, jak wiele może się na niej opierać. Skupiając się na przyziemnych, "ważniejszych" sprawach zakopujemy ją pod te wszystkie nasze rozterki, wahania i frustracje. Pozwalamy jej gasnąć. Pozwalamy na to, by stawała się dodatkiem, nie podstawą. Dodatkiem, który przytrafia się farciarzom? Tym, którym (jak uważamy) poszczęściło się, czasem im tego zazdrościmy...
Ale czy to rzeczywiście jest fart? Czy po prostu niektórzy najzwyczajniej w świecie pracują nad tym, by ta miłość nie gasła. Dbają o nią, pielęgnują i stawiają wysoko w swojej hierarchii wartości. Doceniają to, jaką siłę potrafi mieć...

Bo czymże jest miłość, jeśli nie podstawą do szczęścia, spokoju. Walką każdego dnia o najpiękniejsze emocje jakie jesteśmy w stanie odczuwać. A czy człowiek przepełniony właśnie takimi uczuciami nie jest silniejszy? Czy nie jest wtedy bardziej skłonny stawiać czoła problemom? Czy to nie daje mu motywacji do życia?

Myślę, że właśnie tym jest miłość. MIŁOŚĆ JEST SIŁĄ. A walka o nią nie jest dziecinadą, czymś mniej ważnym od innych spraw. 

Patrzę na około co się dzieje. Obserwuję sytuacje. Widzę jak niektórzy z Nas pozwalają tej miłości odchodzić po cichutku, małymi kroczkami usuwać się w cień. Zajmować miejsce z boku, by powoli niknąć. I to jest przykre. Przykre, gdy zbyt późno zdajemy sobie sprawę o jej wartości i wadze. Zbyt późno, by coś ratować czy odbudować. Rozpalić na nowo nim zgaśnie. 
Za to z radością patrzę na tych, którzy nie pozwalają na to i walczą, starają się i doceniają. Z nadzieją na tych, którzy gdzieś kiedyś o niej zapomnieli, odłożyli nieświadomie na bok, lecz w porę dostrzegli jej moc. W porę "otrząsnęli się", docenili i chcą na nowo walczyć o nią. Zbierają w sobie siłę, wyciągają wnioski i szykują się do dalszej drogi.

Gdzieś przeczytałam tekst, że o fałszywą miłość walczyć nie warto, o prawdziwą nie trzeba. Nie zgadzam się z tym. Każdy przeżywa swoją miłość w sobie. Jeśli okazuje się ona nieodwzajemniona czy można mówić, że była nieprawdziwa? Przecież była naszym głębokim odczuciem. A że okazała się pomyłką, jednostronną walką znaczy to, że nie warto? Na swoim przykładzie stwierdzam, że i o taką trzeba się starać. Choćby po to, by kiedyś nie żałować. By pokazać sobie jak wielką siłą się dysponuje. I mimo, że się nie uda, nie uważam tego za przegraną. Przegranym jest ten, kto nie próbuje. 
A jak jest z prawdziwą miłością? Czy o nią nie trzeba walczyć? Starać się, pielęgnować i dbać? Uważam, że w życiu niczego nie można pozostawić samemu sobie. A to jak bardzo tego bronimy jest świadomością jak wielkie miejsce zajmuje w naszym życiu. 

Tak więc moi drodzy czytelnicy, Ci zakochani, Ci zawiedzeni i Ci otwarci na nowo na miłość (czyt. ja :P), nie zapominajmy jak wielką rolę odgrywają emocje i uczucia. Nie zapominajmy o nich w tym całym szale życia, obowiązkach i problemach. To nasza nadzieja...

Ten post dedykuję mojej kochanej M :) :*

"Świat to trudne miejsce. Jemu nie zależy. Choć nie żywi nienawiści do ciebie i do mnie, nie darzy nas też miłością. Dzieją się na nim rzeczy straszne, których nie można wytłumaczyć. [...] Świat cię nie kocha. [...] Pamiętaj jednak, żeby robić swoje. Takie masz zadanie na tym trudnym świecie, musisz podtrzymać swoją miłość i robić swoje choćby nie wiem co."
Stephen King "Lśnienie"

Pozdrawiam
PannaEm

sobota, 1 marca 2014

Rozczarowań ciąg dalszy

Był dylemat. Położyć się wcześniej spać czy napisać posta :P Żeby człowiek miewał tylko takie wahania heh. Wygrał wpis na blogu. Chwilkę już nie pisałam, poza tym nazbierało się też trochę myśli. Ale czy będę potrafiła skleić je w jedną spójną całość? Dobre pytanie.

Na chwilę obecną nawet tematu na dzisiejsze pisanie brak. Ot tak, burza myśli, potrzebowałam trochę je uporządkować, posegregować, część z nich wyrzucić. Chyba pozwolę myślom biec swoim torem, dać się ponieść tym najbardziej dokuczliwym, by to one stworzyły dzisiejszy wpis. 

Na czym opierać się będzie dzisiejszy post? Na własnych doświadczeniach, obserwacjach, a może po prostu na luźnych myślach nie mających związku z nikim bądź niczym konkretnym? Pozostawię to bez odpowiedzi, dla zastanowienia się i rozkminek tych bardziej ciekawskich :P 
Chcecie? Możecie doszukiwać się w tym ukrytych przesłanek, podtekstów. Uważam, że jeśli ktoś chce przypisać coś do siebie, do mnie, do kogoś, może to zrobić bez problemu. Zawsze znajdzie się jakiś pretekst, słowo czy argument. Podobnie jak, nawet wypowiedziane wprost słowa, nigdy do niektórych nie dotrą. 
Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny. Ludzie zawsze, niezależnie co się powie, co próbuje się dać do zrozumienia, zawsze zinterpretują to na swój sposób. 
Ci szczerzy i prawdziwi, Ci, którzy potrafią zagłębić się, zastanowić, przyznać rację bądź bronić własnego zdania w sposób uargumentowany, odbiorą to tak jak trzeba - z nutką zainteresowania, pobudzenia myśli i chęci zastanowienia się. 
Ci drudzy, mniej domyśli, bardziej zapatrzeni w siebie, zawsze będą doszukiwać się ukrytych zaczepek, niesprawiedliwych osądów, albo po prostu kompletnie nie zrozumieją sensu :P Ile ludzi, tyle interpretacji. Reakcji bądź jej braku. Ale o czym ja to miałam? ... A tak :P

Temat postu się nasunął, kierunek obrał. Niezbyt miły, dla niektórych może się wydawać niesprawiedliwy i krytyczny. Cóż... 

Zastanawiam się czy to jakieś przesilenie zimowo - wiosenne czy to ciśnienie czy kto tam wie co jeszcze. Ale czym można wytłumaczyć otaczające kłamstwa, egoizm, kombinacje i taką jakąś bezduszność? Chyba nie pogodą o.O 
Nie wiem sama, ciężko pozbierać mi słowa na tyle, by ubrać w nie to, co we mnie teraz się miota. Zdziwienie, zaskoczenie, rozczarowanie? Myślałam, że dostrzegłam już dno ludzkiej głupoty, braku wrażliwości, uczuciowości, jakichkolwiek granic czy zahamowań. Ale jednak nie. To jakby dopiero czubek góry lodowej. Jakaś masakra. Albo choroba XXI wieku. Zakombinować, zgnoić, upokorzyć, ciągnąć na swoje, nie brać odpowiedzialności za swoje czyny, wytykać innym, by się wybielić, by być górą, kłamać, mataczyć, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, nad wpływem tego na inne osoby. Armagedon dzisiejszych czasów? Chyba tak to można nazwać. Powinnam te wszystkie rzeczy wypunktować, ale nie starczyłoby mi nocy do opisania. Ujęłam tylko co poniektóre, pierwsze jakie najbardziej cisnęły się "na klawiaturę". A to jedynie niewielki ułamek. Więc teraz nasuwa się pytanie...

Do cholery jasnej, ludzie, czyście powariowali?! Co to ma niby być? Jakieś reality show? Jedna wielka kpina i żenada. Tak to mogę określić. 
A gdzie jakieś zrozumienie, tolerancja? Gdzie ludzkie uczucia, odruchy? Gdzie jakaś wrażliwość czy przyzwoitość? Szacunek, wsparcie, słowo "przepraszam"? Gdzie zachowania, które powinny różnić nas od innych gatunków stąpających po ziemi? Brak...

Narzekamy (piszę w formie ogółu, by nie urazić poszczególnych jednostek, choć może i by się przydało, jak również nie wybielać nikogo, ze sobą na czele) na to jak jest. Narzekamy na życie, na świat, na sytuacje, doświadczenia. Na złośliwość losu, ludzi i kuźwa pewnie jeszcze krasnoludków może? A tak naprawdę co my sami wyprawiamy. Do ciężkiej anielki, co my tworzymy? Jaki świat, otoczenie, sytuacje? To wszystko woła o pomstę do nieba. To jak traktujemy siebie nawzajem. Jak niszczymy relacje pomiędzy sobą, depczemy uczucia innych i bezmyślnie(?) krzywdzimy, ranimy, przysparzamy cierpienia. Nie myślimy, nie zastanawiamy się, nad niczym i nad nikim. Myśląc o sobie, własnej wygodzie.

Ostatnio pisałam o byciu sędzią, o osądach, o krytykach. O tym jak oceniamy innych, nie patrząc na siebie. Owszem, sama w tej chwili uderzam w Was, Nas ostrym słowem, ale mam nadzieję, że w jakiś sposób potrząśnie, da choć trochę do myślenia. Do myślenia nad tym, że któregoś dnia budząc się zobaczymy przed sobą same obce twarze. W zaciętym grymasie, z chłodnym spojrzeniem i złośliwym, szyderczym uśmiechem na ustach...

Czy tego chcemy?...

PannaEm