Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

poniedziałek, 21 lipca 2014

Stres - choroba cywilizacyjna czy zwykła wymówka?

Powolutku, małymi kroczkami dobijamy do 10tyś. wyświetleń mojego bloga. Powoli, bo zajmuje to sporo czasu, no i zostało jeszcze niecałe 500 :P
Pewnie innym blogerom jakoś to szybciej i sprawniej idzie heh, ale cóż. Czynników może być wiele. Więcej czasu, inna (bardziej "chodliwa") tematyka, większe zaangażowanie? Nie wiem. Statystyka nie jest aż tak ważna dla mnie, choć pobudza jakąś tam nutkę satysfakcji, nie mówię, że nie :P
Lecz mi zależy na tematach, które poruszam. Myślę, że nadal zbyt mało z Nas tak naprawdę zastanawia się nad życiem, dogłębniej... Myślę również, że jeszcze wiele osób, nie wiem, wstydzi się tego? Mówić o uczuciach, emocjach. Analizować je, próbować zrozumieć, znaleźć ich sens. Ale to tylko moje domysły ;)

Mogę tak dywagować do północy:P jednak, by nie zboczyć z tematu zaznaczę tu dużymi literami jedno, najważniejsze słowo dzisiejszego wpisu: STRES.

Moi drodzy, pokuszę się na stwierdzenie, że nie ma takiej osoby, która nie wiedziałaby co ten krótki, pięcioliterowy wyraz oznacza, co ze sobą niesie i jak wielką moc może mieć. 

Jest z nim podobnie jak ze strachem. Paraliżujący i pobudzający, odbierający mowę i motywujący do działania, siła niszcząca i napędzająca. Dwie skrajności. 

Dlaczego zawarłam takie pytanie w tytule postu? "Choroba cywilizacyjna czy zwykła wymówka?" No właśnie. Czy ktoś z Was zastanowi się nad tym? 
Nie dotyczy ono jednej ze skrajności jaką jest bardziej "pozytywna" strona stresu, która pobudza, motywuje, napędza. Choć fakt, sieje fizyczne, wewnętrzne spustoszenie dla naszego organizmu (dlatego umyślnie zaznaczyłam cudzysłowem). Lecz gdzieś tam jesteśmy w stanie znaleźć plusy. Dlatego skupię się dziś na tej drugiej, ciemniejszej stronie. Jak zwykle zresztą na moim blogu heh. Ten typ tak ma :P

Zadaję po raz kolejny to samo pytanie. Stres jest chorobą cywilizacyjną czy zwykłą wymówką? Zdania mogą być podzielone. Ja sama waham się przed skłonieniem ku jednej z odpowiedzi. Dlaczego? Czasem przesiąkamy tym tak głęboko, że ciężko odróżnić, w którym momencie odzywa się w Nas prawdziwy stres czy jest on tylko wytłumaczeniem przed wycofaniem się, porażką, niezrealizowanym planem. Nawet na własnym przykładzie, po głębszym zastanowieniu, mogę przyznać, że chyba gdzieś tam ta wymówka jednak się przewija. Łatwiej przecież powiedzieć sobie "nie byłam/em w stanie tego i tego zrobić przez stresową sytuację" niż przyznać otwarcie "nie chciało mi się" :P By lepiej zobrazować Wam co dokładnie chodzi mi po głowie, przytoczę przykład, z mojego życia. 

W pracy, którą się zajmuję (rękodzieło i florystyka dla niewtajemniczonych:P) często liczy się precyzja, zręczność w dłoniach, opanowanie, jak i wena (tak to nazywam heh) oraz wyobraźnia. Do tej pory miałam jedną sytuację, gdy stres przybrał u mnie taką siłę, typowo zewnętrzną, gdy nie byłam w stanie wykonać czegoś ze względu na drżenie rąk. A było to jedno z zamówień, które opierało się typowo na precyzji i zręczności w palcach. No kurczę, telepało rękami tak, że nie dało się. Trzeba było odłożyć to na później, wyciszyć się i uspokoić. Częściej za to zdarza mi się brak pomysłów. Jak ja to mówię "nie widzę tego". Głowa jest tak zasypana problemami, że nie ma miejsca na nowe pomysły, nie mówiąc już o wcielaniu ich w życie. 

Wiem. Niektórzy z Was mogą powiedzieć "a co to za filozofia wziąć parę kwiatków, jakiś innych pierdółek i sklecić to w całość". Owszem, więc chętnie te osoby zaproszę do siebie i udostępnię wszystkie materiały ;) (taka moja mała złośliwość :P). Osoby, które zajmują się rękodziełem, które wkładają w to serce i naprawdę wcielają własne pomysły w życie, wiedzą o co chodzi. Podobnie też inni, którzy wykonują jakąkolwiek pracę z zaangażowaniem. Dlatego tak czasem wkurza mnie, gdy ktoś bagatelizuje wkład w to co robimy. Ale to taki mały przerywnik :P

Wracając do mojego przykładu. Pewnie wstyd się przyznać, ale również zdarzyło mi się szukać wymówki w postaci stresu. Ciężki dzień, problemy na głowie, nie ogarnę tego, zrobię to jutro (czyt. nie chciało mi się). No właśnie, a tak naprawdę się nie spróbowało. Z góry założenie, że się nie uda, że nie wyjdzie tak jak trzeba. Bo stres. 
No zdarzyło się. Zdarzyło się na wstępie zasypać minusami, nie szukając plusów, nie próbując wykorzystać tego w postaci motywacji, siły napędzającej. 

A w innych aspektach życia czy też zdarza nam się szukać wymówki opierając się na stresie? Oczywiście. Pewne osoby pewnie mnie za to za uszy powieszą na balkonie :P Ale tak, zdarzyło mi się przez zdenerwowanie np. odsunąć od pewnych rozmów, osób, odciąć się, izolować. Po czasie stało się to wymówką. Zgrabnie ułożoną regułką "miałam/em ciężki dzień, przepraszam". Przyzwyczajenie?...
Ale by całkiem się nie pogrążyć i nie narazić bliskim osobom :P mam poniekąd usprawiedliwienie heh. Tyczy się ono wszystkich aspektów, od tych zawodowych po osobiste. I jest odpowiedzią na nurtujące pytanie zawarte w temacie dzisiejszego wpisu.

Stres jest chorobą cywilizacyjną XXI wieku!
O wiele większą niż większość z nas zdaje sobie sprawę. Czasem przyjmuje ona stanowisko wymówki, lecz często niezauważonej, nieświadomej. Często ta choroba jest w Nas tak głęboko zakorzeniona, że nie jesteśmy w stanie odróżnić jaką formę przyjmuje. A tym bardziej zareagować czy coś zmienić. Często tkwimy w tym tak długo, że "normalnym" staje się wytłumaczenie typu: "zdenerwowałam/em się", "żyję w ciągłym stresie". Przechodzimy do tego jak do porządku dziennego, przyzwyczajając się, nie próbując nawet nic zmienić. Asekurujemy się właśnie tymi odpowiedziami. Na wybuch naszej złości, na wegetację, na zaniedbywanie ważnych osób czy spraw. Lecz nie zapominajmy o jednym, ważnym ...

"Denerwować się to mścić się na własnym zdrowiu (...)"
Ernest Hemingway

Pozdrawiam
PannaEm


środa, 16 lipca 2014

Gorsi i lepsi (?)

Temat na wpis pojawił się przypadkiem. Gdzieś tam w głowie przypomina o sobie urywek luźnej rozmowy, podczas której na początku tak naprawdę nie zwróciłam na to uwagi. Dopiero z czasem, gdy w myślach, dzień w dzień, zaczęło powracać kilka tych wybranych słów, zdań postanowiłam o tym napisać. 
Lecz, żeby odpowiednio zobrazować to o czym będzie dzisiejszy wpis, pokuszę się trochę o pewne fakty, których zwykle unikam na blogu. Staram się nie przedstawiać konkretnych sytuacji (zwłaszcza, gdy mają związek ze mną :P), staram się o ogólniki i brak powiązań, lecz nie zawsze tak się da. Do rzeczy...

Od początku lipca uczęszczam na spotkania w Klubie Integracji Społecznej. Jest to część projektu organizowanego przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej, którego zadaniem jest pomoc osobom w trudnej sytuacji życiowej (czy to finansowej czy rodzinnej). Następnym etapem tego są szkolenia i kursy. Ja oczywiście wybrałam bukieciarstwo i szkolenie w zakresie działalności gospodarczej :P Kto mnie zna, wie dlaczego :P
Spotkania te, które trwają 2 miesiące, mają na celu ułatwienie osobom powrót do pracy, rozwój zawodowy, umiejętność odnalezienia się na nowo w środowisku pracy. Są to spotkania z psychologiem i doradcą zawodowym. Dodatkowe kursy mają wzbogacić Nasz życiorys zawodowy, pomóc poszerzyć wykształcenie i poniekąd otworzyć Nam furtkę w kierunku pracy. 
I moim zdaniem wszystko jest najbardziej ok. Tylko czy aby na pewno?
Do czego zmierzam...

Jak wyżej wspomniałam, rozmowa z pewną osobą, kilka wypowiedzianych słów dało mi do myślenia... "Nigdy nie przypuszczałem/am, że przyjdzie taki moment w moim życiu, że będę musiał/a skorzystać z pomocy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej". Rzucam to zdanie w przestrzeń, dla zastanowienia się...

I teraz pytam Was, moi drodzy czytelnicy, czy to jest ujma? Czy ujmą jest to, że zwracamy się do tego typu instytucji o pomoc? Czy jest to w formie zasiłków czy takiego projektu szkoleń. Czy to czyni Nas gorszymi? Nas, osoby, które zwracamy się po to?

Coś czuję, że pytań pojawi się więcej... Pytań bez odpowiedzi...

Czy to, że zwracamy się o pomoc, stanęliśmy na pewnym rozdrożu życia, to, że zagubiliśmy się w pewnym momencie, może i dokonaliśmy pewnych złych decyzji albo po prostu mieliśmy pecha. Czy to czyni nas gorszymi?
Czy jesteśmy gorsi od tych, którym w życiu się powiodło? Od tych, którym udało się skończyć szkołę, studia, znaleźć dobrze płatną pracę bądź otworzyć własną firmę, która świetnie prosperuje? Którym udało się zaplanować własne życie na tyle, by tego się trzymać i nie popełniać większych błędów?...
Czy to czyni Nas, ludzi, którym w pewnym momencie powinęła się noga, gorszymi?

Czy lepsi od Nas są Ci, którzy nie wiedzą co to strach przed jutrem, którzy nie zmagają się z trudami życia codziennego jakimi są brak pieniędzy, perspektyw czy trudna sytuacja rodzinna?

Co czyni nas gorszymi?! To, że gdzieś tam kiedyś popełniliśmy błąd, który zaważył na Naszym życiu? To, że byliśmy zbyt ufni albo zbyt słabi? To, że urodziliśmy się w środowisku jakim się urodziliśmy? Przykładów może być wiele...

Oczywiście nikomu nie życzę, by przekonał się na własnej skórze jak to jest walczyć o rodzinę, lepszy byt i znaczącą przyszłość. Lecz powtarzam się znów. Czy dla Nas, ludzi, którzy każdego dnia prowadzą taką walkę należą się właśnie takie słowa? "JESTEŚ GORSZY"? 

Czy nie wystarczającym dla Nas jest świadomość własnych błędów, niewykorzystanych szans? Czy nie wystarczająco pokutujemy za Nasze winy biorąc na barki konsekwencje Naszych złych wyborów czy słabości?

Każdy z Nas, mniej lub lepiej usytuowany powinien zadać sobie tych kilka pytań i odpowiedzieć na nie. 

Ja, z tego miejsca, z głębi siebie, przedstawiając własne zdanie powiem jedno. 

Nigdy, przenigdy nie jest gorszy ten, kto ponosi odpowiedzialność za własne czyny, wybory. Nigdy nie jest gorszym ten, który (nieważne w którym momencie) zdaje sobie sprawę, że nie chce tak dłużej żyć. Nigdy nie jest gorszym ten, który próbuje zmienić coś w swoim życiu na lepsze. Nieważne ile błędów popełnił, ważne czego one nauczyły. I ważnym jest, że jest to bodźcem do zmian. Dla niektórych wielkich zmian. I dla tych osób składam wyrazy szacunku. Dążcie do celu i nie patrzcie na krytyczne spojrzenia innych. To Wasze życie i od was zależy jak je poprowadzicie.

A wyciąganie dłoni po pomoc? Nie jest słabością, a wielką wewnętrzną siłą, by spełniać niezrealizowane i zapomniane marzenia... Każdy ma do nich prawo. I każdy ma prawo je realizować.

Więc zanim z góry przekreślicie kogoś, kto upadł, zanim wyśmiejecie i poczujecie się lepsi, zastanówcie się nad jednym (o czym wielu z Nas zapomina)...

Każdy z Nas mógłby znaleźć się w takiej sytuacji... Czy umiałbyś wtedy poprosić o pomoc?...

"Na dziesięć osób, które proszą mnie o pomoc, wolę być oszukany przez dziewięć, aniżeli odesłać z pustymi rękami człowieka, będącego rzeczywiście w potrzebie."
Jan XXIII

Pozdrawiam
PannaEm