Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

środa, 20 listopada 2013

Niewykorzystane szanse

Tematy na bloga sypią się jak z rękawa. Może to wena? Chyba raczej przerwa w przelewaniu myśli i uczuć na ekran heh. A może zmiana? Tak, raczej tak. Zmiana w odbiorcach. 
Coraz częściej piszę tutaj. Daję upust emocjom, skrywanym frustracjom, które gdzieś tam wciąż się kumulują. Wcześniej było więcej rozmów z przyjaciółmi, znajomymi. Wymiana z nimi swoich odczuć. A teraz? Teraz chyba łatwiej mi tu pisać. Choć nie wiem czemu. Lecz nie o tym miałam...  

Również dzisiejszy wpis ma swój początek gdzieś w środku mnie. Przeplatający się w moim życiu, na którego czasem nie zwracam i nie zwracałam uwagi. Do dziś ...
Nie będę wdawać się w szczegóły co było bodźcem do tego typu przemyśleń, bo nie o to tu chodzi. Każdy, kogo ten post może dotyczyć, ma swoje powody do takich rozważań. 

NIEWYKORZYSTANE SZANSE BOLĄ BARDZIEJ NIŻ POPEŁNIONE BŁĘDY.

To zdanie prześladuje mnie dziś...
W pewnym momencie człowiek zdaje sobie sprawę, tak dobitnie, że aż przytłaczająco, z konsekwencji swoich decyzji, wyborów. Zdaje sobie sprawę jak wiele, z upływem czasu, zmieniają one dotychczasowe i przyszłe życie, obrane cele i marzenia. Zdaje sobie sprawę, że pewne rzeczy czy sytuacje nie są już w zasięgu ręki. 
Oczywiście można powiedzieć, że trzeba mieć marzenia i dążyć do ich realizacji. Że wszystko zależy od nas i tak naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych. Bla bla bla. Całkiem prawdopodobne, że i ja kiedyś o tym mówiłam czy pisałam. Ale... Przychodzi moment, gdy człowiek świadomie i racjonalnie podsumowuje swoje życie i stwierdza, że jednak tak się nie da. Że niektóre szanse, których się nie wykorzystało, nie są już możliwe. Że nie ma czegoś takiego jak "Możesz mieć co chcesz, możesz być kim chcesz". Przychodzi moment, gdy człowiek siada i dociera do niego jak wiele przegapił, jak wiele zmarnował? Nie wiem jak to ująć. Ciężko nazwać zmarnowaniem coś po co się nie sięgnęło. Może lepsze będzie stwierdzenie nie wykorzystał...

Nie wiem czym to jest spowodowane. Zmianą priorytetów, hierarchii wartości, marzeń... Coś co kiedyś wydawało nam się mało ważne, może i trudne do osiągnięcia, z czasem okazuje się wielką, niewykorzystaną szansą, po którą wystarczyło sięgnąć, zaryzykować. A teraz pojawia się pytanie: "Co by było gdyby?" (Ehh nienawidzę tej prześladującej rozkminki :/)

Czyżby znów miał czekać martwy punkt? Znów zatrzymanie się i wegetacja? Znów zmiana postanowień i celów? Głębokie przemyślenia nad sensem tego co się robi? I po co? Skoro czasem tak łatwo przychodzi przekreślenie tego jedną decyzją. Jednym maleńkim wyborem, który niesie za sobą tak niszczące skutki. Odbija się na całym dotychczasowym życiu, a my nie zdajemy sobie sprawy jak daleko jeszcze te konsekwencje potrafią sięgnąć...

I powtórzę: Niewykorzystane szanse bolą bardziej niż popełnione błędy.

Dlaczego tak uważam? Bo po raz kolejny człowiek zdaje sobie sprawę jak bardzo zawiódł samego siebie. Jak niewiele potrzeba, by całkowicie zmienić kierunek swojego życia i nie być z niego zadowolonym. A co najgorsze, trzeba z tym żyć. Ze świadomością utraconych celów. Celów, które okazały się o wiele bardziej ważne i istotne niż myśleliśmy...

PannaEm

Niechciane dziecko...

Trafiłam na coś w necie co mnie poruszyło... Mnie i moje frustracje z tym związane.
Zastanawiałam się dłuższą chwilę czy dziś pisać na ten temat, ponieważ moje emocje i odczucia są dość "świeże". Może dlatego więc powinnam o tym napisać teraz. Z góry przepraszam (choć nie każdego), jeśli moje słowa kogoś urażą, będą dobitne i niezbyt pozytywne. 

Tytuł postu... Łagodniejszym byłoby "nieplanowane", lecz nie oddawałoby to całkowicie sensu tego wpisu. 

Dziecko... Najdelikatniejsza istota. Najwspanialsza i najbardziej bezbronna. Największy cud dla niektórych, by dla innych być problemem i "kulą u nogi".

Dziecko... Dar od losu, upragnione i wyczekane szczęście. Najpiękniejsze doświadczenie życiowe, najwspanialszy obowiązek. To tylko kilka epitetów opisujących czym bądź kim powinno być. A jak jest w rzeczywistości?

Poruszę w tym wpisie niestety tą drugą stronę medalu. Ten fragment, te sytuacje, te zachowania, które sprawiają, że słowo "dziecko" traci swoją najważniejszą wartość.

Czy jest to porzucenie po urodzeniu przez matkę na śmietniku czy przez ojca, który "nie był gotowy" na taki "obowiązek". Przypadków jest wiele, przykładów i sytuacji, jak i ich powodów. Nie będę tu wszystkich wymieniać, bo nie na powodach chcę się skupić w tym momencie. Nie na ocenianiu czy krytyce. Chcę zwrócić uwagę na to, o czym wielu rodziców "umywających ręce od problemu", zapomina. O dziecku...

Irytujące i zarazem ciekawe jest to, że właśnie z myślą o dziecku porzuca się odpowiedzialność wobec niego, lecz nie myśląc o nim. Paradoksalne, wiem. Może dość niezrozumiale się wyraziłam, ale nie potrafię tego określić inaczej w jednym zdaniu. Już rozwijam swoją myśl.

W sytuacjach, gdy dziecko jest nieplanowane dochodzi do pewnego rodzaju przełomu, zmiany obecnej sytuacji i obrania pewnego kierunku w życiu. Oczywiście standardowym i na miejscu jest zachowanie dojrzałości i wzięcia na siebie odpowiedzialności za swoje wybory i czyny. Tak, tak powinno być... 
Niestety coraz częściej spotykam się z tym mniej odpowiednim zachowaniem, jakim jest porzucenie obowiązku. I tu jest właśnie ta moja irytacja, gdy myśląc o zbliżającym się przełomie i zmianach podejmuje się decyzję, w której (tu druga część) kompletnie nie bierze się pod uwagę wartości jaką powinien mieć ten przełom.

Myśląc o sobie, o tym, że "nie da się rady", "nie było to planowane", "nie był odpowiedni czas, osoba" czy po prostu "znudziło mi się", zapomina się o sprawie najważniejszej. Zapomina się jak nasze decyzje wpływają i wpłyną później na dalsze życie tej małej istoty, która zostaje odrzucona. Czy to z czystego egoizmu, strachu czy innych pobudek. Dla mnie osobiście nie ma żadnego wytłumaczenia takiego zachowania. Dlaczego?

Ponieważ jest to dla mnie brak wyobraźni. Ponieważ jest to krzywda kogoś, kto nie może sam się obronić, zdecydować. Ponieważ to za tą małą osóbkę zostaje podjęta decyzja. Decyzja odnośnie przyszłego życia i tego jak będzie ono wyglądać. Pełne smutku, zapłakanej buźki, wzroku przesiąkniętego niezrozumieniem i wielkich, zdziwionych oczu wciąż pytających: "Dlaczego?"...

"Dlaczego to ja nie mam mamy/taty?", "dlaczego inne dzieci mają oboje rodziców", "dlaczego ja?", "co ja takiego złego zrobiłem/am?"... To ostatnie pytanie przeraża mnie najbardziej...

Tak więc teraz ja, otwarcie i głośno pytam się: JAKIM PRAWEM?

Dlaczego 1,5-roczne dziecko nie zna słowa TATA? Nie wie kto to jest, co znaczy przytulić się do niego, uśmiechnąć, poczuć bezpiecznie w jego ramionach...
Dlaczego 6-cio letni chłopczyk wymyśla niestworzone historie o tacie, który ciężko pracuje i ma super auto, tylko dlatego, by nie przyznać się sam przed sobą jak bardzo za nim tęskni...

Powtarzam: JAKIM PRAWEM DO CHOLERY?! Jakim prawem skazuje się dziecko na takie pytania, myśli. Jakim prawem podejmuje się tą decyzję za nie. Jakim prawem "funduje" mu się dzieciństwo przepełnione żalem, niezrozumieniem i poczuciem bycia gorszym. Jakim prawem krzywdzi się własne dziecko... Najbardziej niewinną istotę. Najbardziej potrzebującą miłości, autorytetu i przykładu...

Chyba nigdy nie znajdę na to odpowiedzi...

PannaEm


Post został ukończony, lecz pojawił się pomysł, by dołączyć pewien tekst, który idealnie oddaje sens tego tematu. Dziękuję Aniu za podsunięcie go :)

"Naszym prawem jest być dzieckiem miłości.
 Powitanym tu jak najmilszy z gości.
 Choć wiem, że tych uczuć nie odda mi nikt.
 (...)
 Naszym prawem jest radość istnienia.
 A nie martwa cierpliwość kamienia.
 I tak wiem, że z tą prawdą nie liczy się nikt.
 (...)
 Posłuchajcie nas i Was nienarodzonych.
 Dotąd cichych, dotąd zawsze bez obrony.
 Chcemy bowiem przemówić nareszcie (...)
 TO PRAWO"


środa, 13 listopada 2013

Lista postanowień noworocznych 2013

W ostatnim czasie staram się pracować nad konsekwencją w dodawaniu wpisów na blogu. Cele, które sobie obrałam, sprawy, które chciałam rozwiązać i zakończyć chylą się ku końcowi. Myślę, że to najlepszy czas, by poruszyć kolejne postanowienia z listy noworocznej jaką napisałam prawie rok temu. Przecież czas na kolejną ;)

Ale zanim zacznę podsumowanie tejże listy wspomnę o ostatnich postach na blogu. Zauważyłam, że moja szczerość poruszyła w 2 różne kierunki emocje i odczucia z nią związane. Nie wiem, może przez to, że w ostatnim czasie zaczęłam więcej obserwować niż mówić? Może dlatego, że zrobiłam sobie taką przerwę na zamknięcie pewnych spraw, doprowadzenie ich do końca i skupiłam się właśnie na tym. Na sobie.

Przez to bądź dzięki temu (nie wiem jakie stwierdzenie tu bardziej pasuje) dowiedziałam się ciekawych rzeczy o sobie, biorąc pod uwagę postrzeganie mnie przez innych. Przyjaciół i pseudo-przyjaciół. Opinie się podzieliły. 

Mój syn właśnie postanowił posilić się malowanką. Tak to jest jak mama siedzi na blogu i pisze, a dziecku śniadania nie zrobi hahaha :P Taki mały żartobliwy przerywnik ;)

Wracając do tych opinii. Niektórzy wiernie wspierali mnie w tych moich dążeniach do zamknięcia spraw, czekając cierpliwie. Inni zaczęli oceniać, krytykować i domagać się uwagi. Uwagi, której de facto nie byłam w stanie dać w 100%-ach. I czego to człowiek może się dowiedzieć w takich momentach? Tego, jak naprawdę jest postrzegany przez otoczenie, przez ludzi, którymi chciał się otaczać. Egoistka, megalomanka, zapatrzona w siebie, nie słuchająca o problemach przyjaciół, nie wspierająca. Jednym słowem podobno olewka. No cóż. Jeśli tak jest człowiek odbierany w ciężkich dla siebie chwilach, gdy stara się z całych sił doprowadzić do końca wszystko co zaczął i nie jest w stanie dać od siebie 100% dla innych, no cóż, więc pewnie jestem egoistką. Egoistką, przy której pozostała garstka wiernych przyjaciół. Przyjaciół, którzy potrafią zrozumieć na czym polega prawdziwa przyjaźń.

Ajj ale nie o tym miałam pisać. No tak, wychodzą ze mnie miesiące sporadycznego dodawania postów na blogu i myśli masa heh. 
Dobrze dobrze, podsumowanie postanowień na ten rok, ponieważ niebawem będzie pora na kolejną listę ;)

Tak więc moi kochani. Może już krótko. Mogę powiedzieć, że cele jakie sobie obrałam odnośnie własnej osoby udało mi się spełnić w 95% i jestem z tego bardzo zadowolona. Praca nad sobą przyniosła i przynosi efekty. Oporniej idzie kwestia zewnętrzna heh :P Ale na to już jest miejsce na kolejnej liście noworocznej ;) Cieszę się z tego, że udało mi się zrobić dość spore postępy w kwestii swojej emocjonalności, konsekwencji, stanowczości i wiary we własne możliwości. A to już duży plus dla mnie. 

Reszta punktów z listy nie pozostaje przekreślona ani wyrzucona z niej. Myślę, że przejdzie również na następną. Wiele z tych postanowień jest raczej efektem długotrwałym opierającym się na zawziętości i konsekwencji. Podstawy do tego już są :) Tak więc myślę, że za rok, gdy będę podsumowywać swoją listę 2014 "odfajkuję" już o wiele więcej :)

Zachęcam nadal Was, moi kochani czytelnicy do stworzenia takiej listy. Jest to jakaś motywacja, bodziec do tego, by jednak dążyć do celów. Nazwanie ich myślę, że jest już połową sukcesu. Z czasem zaglądanie do takiej listy jest coraz rzadsze, aż w końcu nie potrzeba jej, by dążyć konsekwentnie do swoich zamierzeń :)
Najważniejszy jest pierwszy krok :)

Trzymam za Was kciuki :)

Pozdrawiam
PannaEm

wtorek, 12 listopada 2013

Docenianie

Długo szukałam odpowiedniego tytułu posta i sama nadal nie wiem czy jest on odpowiedni. Ilość myśli, pomysłów, przeróżnych tematów ciężka do ogarnięcia. 
Wybrałam "Docenianie" choć na tym miejscu chyba powinno znaleźć się jeszcze co najmniej 2 rzeczowniki, 3 przymiotniki i może 1 czasownik. I jak to wszystko teraz połączyć w jedną spójną całość? 
Ale dobrze, spróbuję.

Łyk kawy, papieros...

Zacznę od tego, że post ten jest poniekąd zlepkiem moich frustracji opierających się na obserwacjach. Zachowań, sytuacji, wypowiedzi. 
W ostatnim czasie często spotykam się z "jesienną depresją" (tak to ujmę). Masą niezadowolenia, złości, smutków i żali. Nazywanie po imieniu wszystkich swoich negatywnych emocji i uczuć. Wyrzucanie z siebie wszystko co złe. Jest to jeden z etapów. Mówienie o tym co nas boli. 

Myślę, że po części to dobre. Ale... No właśnie. Wielkie ALE. 
Powinna być w tym jakaś granica. Jakiś moment, który uświadamia nam czego nie chcemy, co chcielibyśmy naprawić i zmienić. I zacząć to robić. 
Niestety. Bardzo często spotykam się z utknięciem na tym pierwszym etapie. Bez żadnych głębszych wniosków, bez chęci zmian, bez widoku na zmiany, z tłumaczeniem sobie "Przecież ja nic zmienić nie mogę". Coraz to większe podupadanie, dołki. I zamiast brać z tego lekcję człowiek bardziej się nakręca i jego życie skupia się jedynie na narzekaniu. Najpierw na problemy, później na brak zmian, z czasem na brak uszu, które wysłuchają, ust, które doradzą. I zamykamy się w błędnym kole, które z czasem nabiera kolosalnych rozmiarów.  

Nasze frustracje wzrastają. Nawet najmniejszy problem urasta wtedy do rangi światowej. A my tkwimy w tym nie widząc perspektyw ani możliwości zmiany.
Tylko rodzi się teraz pytanie... Czy aby na pewno tych możliwości nie ma? Czy aby na pewno nie jesteśmy w stanie nic zmienić? A może po prostu nie potrafimy już inaczej żyć... Nie potrafimy i nie chcemy. 

Jednak robić coś, walczyć o zmiany, doceniać co się ma pomimo negatywów, jest o wiele trudniejsze. Usiąść i użalać się nad sobą nie wymaga od nas żadnego wysiłku. Krzyczeć na około jak mi źle, jak bardzo życie mnie rani, nikt tego nie widzi i nie chce pomóc. A ja przecież krzyczę. Więc do cholery co jest nie tak?!

Dopóki sami nie dostrzeżemy w tym problemu ciężko będzie wyrwać się z tej matni. I nikt ani nic nam w tym nie pomoże. Sytuacja stanie się nie do zniesienia, życie nie będzie miało sensu, przyjaciele staną się wrogami, którzy nic nie rozumieją, nie słuchają. Na każdym kroku dostrzegać będziemy złośliwości losu i ludzi. 

W pewnym momencie życia byłam w takim martwym punkcie, gdy właśnie tak się czułam. Ciężko było postawić ten pierwszy krok. Ciężko było uświadomić sobie, że nikt nie może za mnie tego kroku zrobić. Miałam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie, nie chce słuchać, ma dość mnie i moich problemów. Nie widziałam tego, że najzwyczajniej w świecie sama muszę się podźwignąć, że to do mnie należy decyzja jak chcę żyć i na co godzić. I nie dlatego, że nie miałam nikogo obok siebie. Nie dlatego, że nikt nie chciał mi pomóc. 
Pierwszy, najważniejszy krok należał do mnie. Postawiłam go, a dalej? Nie było łatwo, nie rozwiązało się wszystko jak za dotknięciem magicznej różdżki, ale... Ruszyłam z miejsca, nadal powoli, ale konsekwentnie wychodzę z tego mroku, w którym się pogrążyłam. Czasem sama, czasem ze wsparciem, kiedy go potrzebuję. Lecz idę. Idę i staram się doceniać co mam.

To moje życie i muszę o nie walczyć. Mnie się udało. Więc i Ty możesz...

"Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takie jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie."
Phil Bosmans



ZMIEŃ TO CZEGO NIE MOŻESZ ZAAKCEPTOWAĆ. ZAAKCEPTUJ TO CZEGO ZMIENIĆ NIE MOŻESZ

czwartek, 7 listopada 2013

Samotne rodzicielstwo: wstyd czy duma

W ostatnim czasie coś więcej pomysłów na posty. Łatwiej poskładać myśli, szybciej wpada pomysł do głowy. Tak jak np dzisiaj. Niby zwykły wpis na facebooku przelotem dostrzeżony przeze mnie i bach, wena heh. 

Coraz częściej moje "wypociny" przebierają różne formy. Nie są już tylko wnioski, spostrzeżenia. Nie są oparte tylko na emocjach. Pojawia się więcej postów w postaci apelu, przestrogi, jak i takich, w których nazywam konkretnie swoje przejścia. Tak będzie z dzisiejszym wpisem i problemem, którego dotyczy. Dziś zauważyłam, że nie tylko mnie...

Powtarzam temat. "Samotne rodzicielstwo: wstyd czy duma"?
Pytanie rzucone w przestrzeń...

Może najpierw napiszę czemu akurat dziś moje myśli krążą wokół tego problemu. Otóż, za zgodą osoby, która podsunęła mi go, niby przypadkiem, chcę zawrzeć tutaj konkret. A mianowicie: ktoś kto samotnie wychowuje dziecko bądź dzieci jest gorszy od innych. 
Nie wiem czy powinnam sama oceniać tą wypowiedź czy przedstawić dwie strony medalu. Ale w końcu to mój blog :P Tak więc moi drodzy, uważam to za jakąś kpinę. W sumie to nawet nie wiem gdzie szukać powodu czy przyczyny, by ktoś mógł tak powiedzieć, ocenić. Złość, zazdrość, chęć upokorzenia, skrytykowania? Sama nie wiem. I teraz pytanie do Was. Czy tylko ja mam takie zdanie? Czy tylko ja sądzę, że jest to niesprawiedliwe?

Tak. Jestem samotną matką wychowującą dwoje dzieci. Chwilami bywa ciężko, przyznaję. Czasem miewam dołki i zwątpienia co do swojego rodzicielstwa, jak i tego czy postępuje słusznie względem dzieci. Czy zapewniam im wszystko co potrzeba, czy jestem dobrym rodzicem, czy powinnam być z siebie dumna czy się wstydzić? 

Chyba każdego z nas, samotni rodzice, czasem dopadają takie pytania i wątpliwości. I stwierdzam, że to normalne. Umyślnie piszę rodzice, nie matki, ponieważ ten problem nie dotyczy wyłącznie kobiet. I nie chcę tutaj sprowadzać tego do kobiecego problemu, choć znam więcej takowych przypadków. Wracając do tematu.

Rodzą się właśnie pytania, niestety często "z pomocą" krytyki ludzi. Przytaczając kilka ogólnych przykładów. "To Twoja wina, że samotnie wychowujesz dziecko/dzieci", "Ty jesteś odpowiedzialna/ny za swoje błędy, więc ponoś ich konsekwencje", "to przez Ciebie dziecko/dzieci jest/są nieszczęśliwe", "trzeba było pomyśleć wcześniej, być ostrożniejszą/ym" i masa innych. Niestety muszę stwierdzić, że ludzie czasem potrafią być cholernie niesprawiedliwi i niemili. Nie zastanawiają się nad powodami, z góry oceniają ( a ponoć tolerancja ma iść do przodu). Czy nie wystarczającym ciężarem dla nas są smutne oczy naszych dzieci? Trzeba nam jeszcze takiego kopniaka w postaci kpin? Czy niewystarczającą "pokutą" dla nas, drodzy rodzice i drodzy czytelnicy, jest to, że sami ponosimy trud w wychowaniu dzieci? Czy w tym momencie powody naszej sytuacji są najważniejsze?

Takich pytań znalazłabym o wiele więcej. Wciąż powtarzających się w naszym życiu, w naszych głowach. Wciąż utrudniających nam zmaganie się z każdym codziennym dniem. I teraz główne pytanie dzisiejszego postu. 

Czy to wstyd czy duma?

Czy wstydem jest wychowywanie samotnie dziecka/dzieci, zapewnianie im wszystkiego co najlepsze i co jesteśmy w stanie? Czy wstydem jest, że staramy się być dla naszych pociech obojgiem rodziców w jednym? Czy wstydem jest to, że sobie z tym radzimy (czasem marnie, czasem kiepsko, ale jednak)?

A może powinniśmy być z siebie dumni, że pomimo wszystko potrafimy na swój sposób "ogarnąć" jakoś tą sytuację? Może powinniśmy czuć się dumni, że nasze dzieci mają w nas wsparcie, mogą na nas liczyć, mimo, że na drugiego rodzica nie. Może powinniśmy być dumni, że staramy się wyjść na prostą mimo przeciwności losu, a nasze dzieci są na tej drodze najważniejsze.

Żeby być całkowicie obiektywną w tym temacie, nie może tutaj również zabraknąć delikatnej formy upomnienia nas, samotni rodzice. Oczywiście są przeróżne sytuacje, których efektem jest samotne rodzicielstwo. Nie będę tutaj ich wymieniać, bo nie skończyłabym dzisiaj tego wpisu heh. Lecz zwracam się do tych, którzy w jakiś sposób przyczynili się do zaistniałej sytuacji. Kochani wina zwykle leży po obu stronach. Czy to po środku czy mniej bądź więcej po jednej. Nie ma to znaczenia. Ale do czego zmierzam? Myślę, że każdy z nas powinien przemyśleć dokładnie wszystko i jednak dostrzec swój błąd. Wszyscy je popełniamy. Wziąć na nie poprawkę i ich nie powielać. A teraz walczyć o to, by nasze dzieci jak najmniej odczuły konsekwencje naszych błędów. I to jest prośba do nas. 

Ale żebyśmy nie popadli w zbytnią nostalgię i obwinianie się, powtórzę to o czym wspomniałam wyżej. To MY ponosimy konsekwencje swoich wyborów. To MY wstajemy po nocach, siedzimy nad łóżkiem chorego dziecka, wtedy, gdy drugi rodzic umywa ręce. To MY zapewniamy naszym dzieciom, jak tylko potrafimy, w miarę normalny dom. Staramy się dla nich być silni, odpowiedzialni. Staramy się dźwigać ten ciężar samotnie. I tak, przyznam teraz szczerze i otwarcie, powinniśmy być z tego dumni. Powinniśmy być dumni z tego, że pomimo takiej sytuacji jaka jest, potrafimy walczyć o szczęście naszych dzieci. Potrafimy dbać o nie, troszczyć się i kochać z całych sił. 

Pamiętajmy kochani. 
Jesteśmy najważniejszymi osobami w życiu naszych dzieci. Dajemy im bezpieczeństwo i miłość. Zmagamy się z problemami dla nich. Wszystko co robimy, z myślą o nich. Staramy się zapewnić im normalny dom i dzieciństwo, choć czasem to cholernie trudne. Ale staramy się. Ponosimy odpowiedzialność za swoje czyny. I nie tylko za swoje ...

Bądźmy dumni z tego, że jesteśmy rodzicami. Bądźmy dumni z tego, że potrafimy nimi być. Nieważne czy samotni czy nie. Nie jesteśmy gorsi ani lepsi. Nasza miłość do dzieci nie jest bledsza, a dbanie o nie, nie jest mniejsze. Nasze dzieci są dla nas najważniejsze, a szczęście ich najważniejszym celem w życiu.
Niech rodzicielstwo będzie skarbem, a nie ciężarem. I doceńmy siebie za to co robimy. Za naszą siłę, wytrwałość i bezgraniczną miłość.

Ja jestem dumna.

"Dziecko jest chodzącym cudem, jedynym, wyjątkowym i niezastąpionym."
Phil Bosmans

Pozdrawiam
PannaEm


poniedziałek, 4 listopada 2013

Słowa

Masa myśli, odczuć, emocji aż kipi ze mnie. Były dłuższe przerwy w pisaniu, a teraz? Ciężko ogarnąć i poskładać ten nawał, który kłębi się w głowie.  
Ostatni post był raczej niespójnym zlepkiem tego co we mnie siedzi, a to tylko czubek góry lodowej. Tyle tematów do poruszenia, tyle opcji do wybrania i jak to wszystko sklecić...

Idealnym w tej chwili zdaje się tytuł postu. SŁOWA...

Jeden z najmocniejszych, najważniejszych, pięknych i zarazem niebezpiecznych środków przekazu. Jak to kiedyś przeczytałam: "Słowami można uderzyć mocniej niż pięścią". Słowa potrafią dodać otuchy, dać nam obietnicę, wywołać uśmiech na naszej twarzy, jak i zranić, zapaść w pamięć, by wszystko zniszczyć.

Słowa... Sprzymierzeniec i wróg w jednym. Prawda i kłamstwo. Miłość i nienawiść. Dwie skrajności i dwie spójności. Zawierają w sobie wszystko i zarazem nic.

Mówić można wiele. Mówić można wszystko. Niepodparte czynami są to tylko puste dźwięki bez ładu i składu. I niestety, muszę przyznać, że w ostatnim czasie doświadczyłam tego w dość obszerny sposób. Ileż pięknych słów i obietnic bez pokrycia, ileż zapewnień i nadziei... I jak mało w tym spełnienia. Jak mało czynów, gestów i poparcia. Jak mało w tych słowach prawdy...

Gdzie te osoby, które mówiły, że będą... Że będą kochać, wspierać, pomagać. Gdzie Ci wszyscy, którzy obiecywali, zapewniali, że można na nich liczyć? 

Zwykle tak jest, że Ci, którzy najgłośniej mówią, najmniej potrafią. Zwykle tak jest, że Ci, którzy czarują słowem, tak naprawdę nie potrafią niczego więcej. Paplają te swoje kłamstwa, ubarwione bajeczki po to tylko, by zaimponować, by połechtać swoje ego, by zaistnieć. By pokazać jacy są cholernie ważni i wspaniali. Lecz z czasem wychodzi, kto jest kim. Czas pokazuje kogo warto słuchać...

I pozostaje garstka ludzi, dla których słowa mają znaczenie. Niewielka garstka, która potrafi docenić, potrafi słuchać i dać ramię do oparcia. Garstka ludzi, dla których warto pisać...

I takim osobom dziękuję. To dla takich osób jak Wy prowadzę bloga. I dla takich osób jak Wy moje słowa mają znaczenie...

Pozdrawiam
PannaEm

Ludzie i ich mentalność

Po pewnych stresach, sytuacjach, jak i porządkach z pewnymi sprawami postanowiłam dodać wpis o wnioskach, jakie wyciągnęłam odnośnie ludzi i ich zachowań. Może być on niezbyt miły, może dość ostry, może niezbyt składny albo niesprawiedliwy. Zwykle piszę o odczuciach, swoich przemyśleniach. I teraz też tak będzie. Lecz nie jestem w stanie ominąć pewnych spraw dotyczących konkretnych osób.
Zaznaczam, że mowa w nim nie o ogóle, nie o wszystkich. Plan jest taki, by dał do myślenia tym, którzy najzwyczajniej w świecie nie widzą swojego złego postępowania, krzywdy jaką wyrządzają swoim brakiem wyobraźni, sumienia i uczuć. Choć, znając życie, nie dotrze to do żadnej z tych osób. Dlaczego? Właśnie z braku tych wyżej wymienionych. Ale cóż. Moi drodzy, których Was ten wpis będzie dotyczył. Jeśli kogoś z Was w jakiś sposób urażę, bardzo, ale to bardzo mi z tego powodu wszystko jedno. Czas i doświadczenia pokazały mi, że nie warto przejmować się takimi ludźmi jak Wy. Przykro mi.
Chciałabym również, by post dał chwilę refleksji dla tych, którzy godzą się na krzywdę, dają się wykorzystywać i ranić. Jak i dla tych, którzy czasem stoją z boku i nie reagują. 

Tak więc Moi drodzy czytelnicy... A może powinnam zacząć Mój drogi? Może powinnam zwrócić się bezpośrednio do tej jednej, konkretnej osoby, która (na szczęście bądź nieszczęście) jest motorem tego całego postu, jest ucieleśnieniem wszystkich moich myśli, odczuć i wniosków, a jej postępowanie zawiera wszystkie możliwe złe emocje, jakie w tej chwili kierują mną do pisania na ten temat.

Niestety nie zwrócę się całkowicie bezpośrednio, po imieniu, choć wielką chęć mam na to. Lecz nie chciałabym być znów posądzona o nękanie, uprzykrzanie życia czy usłyszeć w swoim kierunku groźby ;] 
I już samo to daje no myślenia. Już samo to, gdy mówisz otwarcie o krzywdzie, złym postępowaniu kogoś, z czym się spotykasz? Z poniżeniem i oczernianiem. 
Zamiast dać do myślenia, stajesz się obiektem ataku i kontry. Stajesz się osobą niezrównoważoną, mściwą i zawistną. Tylko dlatego, że mówisz głośno o tym, na co się nie godzisz. Tylko dlatego, że masz odwagę wskazać palcem i powiedzieć otwarcie: "Tak, to ten człowiek. To ten człowiek, który kłamie, oszukuje, rani i krzywdzi. To ten człowiek, który ma gdzieś jakiekolwiek zasady, moralność i odpowiedzialność. To ten człowiek bez sumienia, który śmieje się prosto w twarz, i któremu wszystko uchodzi bezkarnie".
Czy tak powinno być? Pytam się, czy tak, do jasnej cholery, powinno być?! 
Czy tacy ludzie mają prawo oskarżać, gnoić i upokarzać? Czy mają prawo łamać każdą hierarchię wartości? Żyć wygodnie nie patrząc na konsekwencje? Niestety, muszę przyznać, że mają. Dlaczego? Bo sami na to pozwalamy. Pozwalamy na krzywdę własną i innych. Czasem z braku odwagi, czasem ze strachu, a czasem dla świętego spokoju. 
Tak więc mówię NIE. Mówię NIE za siebie, za panią na ulicy, za Ciebie. Powiedzmy w końcu dość takiemu postępowaniu. Powiedzmy dość na naszą krzywdę, brak szacunku, upokorzenia. Powiedzmy dość na zapłakane oczy naszego dziecka, na zawiedzione nasze zaufanie i nie dajmy się zwariować. 



Dopóki nadal, siedząc cicho w kącie, z zapłakanymi oczami, ze złamanym sercem i wielkim żalem do świata czy ludzi, będziemy godzić się na to wszystko co nas otacza, nic się nie zmieni. Takie osoby wciąż będą ranić i oszukiwać. Wciąż będą wykorzystywać nas dla swoich marnych i płytkich celów. Wciąż będzie powielać się schemat, a my będziemy sprowadzani do wartości rzeczy, zepsutej zabawki rzuconej w kąt. Świat wciąż przesiąknięty będzie kłamstwem, obłudą i szyderczym śmiechem. A resztka tych, którzy pozostają przy swoich zasadach, reszta tych z sumieniem i jakąkolwiek hierarchią wartości, zmieni się w swoich oprawców. Wydarte zostaną z nich pozytywne uczucia, chęć czynienia dobra i niesienia pomocy. 

Ja się na to nie godzę, a Ty?

"Pamiętaj, że wszystko co uczynisz w życiu zostawi jakiś ślad. Dlatego miej świadomość tego co robisz."
Paulo Coelho "Być jak płynąca rzeka"

Pozdrawiam
PannaEm