Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

poniedziałek, 11 marca 2013

Z serii "Rozmowy z Nią" cz.2

Bez zbędnych wstępów i słów...

"Tym razem odnosiłam wrażenie, że siedzi przede mną całkowicie inna osoba. Wcześniej była ona pełna żalu, smutku, rozczarowania, ale raczej do świata i ludzi. A dziś? Dziś smutek w jej oczach spowodowany był czymś innym, czymś co bardziej, dogłębniej ją dotykało, miałam nawet wrażenie, że niszczyło od środka.
-Co się stało? (zapytałam). Jesteś jakaś inna, przygaszona, lecz w jakiś niewytłumaczalny sposób. Sama nie wiem jak to ująć. Co chcesz mi dziś powiedzieć?
Niewiele trzeba było, by zaczęła mówić.
-Wiesz, to trudne. Ciężko zdać sobie sprawę z tego, jak wiele jednak w tym wszystkim co Cię spotyka jest Twojej winy. Ciężko jest przyznać się przed samą sobą, że to nie życie, nie ludzie są powodem tego całego bajzlu. Owszem, poniekąd też, ale łatwiej jest zrzucić winę na nieprzychylność losu, umartwiać się nad sobą, narzekać jak to nas życie niemiło doświadcza, jakie to nieodpowiednie osoby spotykamy, które bawią się naszymi uczuciami i nas wykorzystują, albo, że osoby, na które chcielibyśmy liczyć, de facto uciekają od nas. I tak siedzisz, patrzysz na wszystko z żalem, zrezygnowaniem, co raz to większym dystansem i wątpliwościami czy zasługujesz na szczęście, czy warto go szukać. I powtórzę tu moje słowa, które wykorzystałaś w poprzednim poście. Tak, byłam i jestem głupia. Ślepa i naiwna. Może i uważam się za osobę wrażliwą, śmiem też zaryzykować stwierdzenie mądrą i rozumiejącą wiele spraw, sytuacji, ludzi i ich zachowań. I wiesz co, pogubiłam się w tym wszystkim na tyle, że nie zauważyłam najistotniejszej rzeczy. Nie zauważyłam najważniejszego bodźca, powodu, dla którego właśnie jestem tutaj, w tym miejscu, w tym momencie i o tym opowiadam. To ja. To ja jestem powodem własnym błędów, porażek. To ja jestem tą i tym, co powoduje, że życie mi się nie układa, że ludzie mnie wykorzystują, że ludzie, którym zależy i chcieliby coś dać od siebie, odchodzą. Cholera, czemu tak dużo czasu zajęło mi dojście do tego wniosku. Dobre pytanie, a odpowiedź bardzo szybko nasuwa się sama. No bo jak przyznać się do błędu. Jak przyznać się do tego, że to Ty sam jesteś osobą, która rani, zawodzi, wzbudza negatywne odczucia, która niszczy. I tak, to jest chore. Z jednej strony brakuje Ci szczęścia, poczucia bezpieczeństwa, ramienia do wsparcia i tego wszystkiego z tym związanego, a z drugiej strony wszystko co robisz, przecież świadomie, lecz nie kontrolując konsekwencji, robisz niszcząc drogę do tego czego pragniesz. Ubolewasz nad tym, że ludzie nie mogą z Tobą wytrzymać, sama o tym głośno mówisz i sama utwierdzasz ich w tym przekonaniu, sama dążysz do tego, by tak myśleli. Bo co, bo tak łatwiej? Tak, łatwiej burzyć niż budować. Do budowy potrzeba dużo wysiłku, samozaparcia, chęci... Do niszczenia czasem wystarczy jedno zdanie, jeden gest, jedna sytuacja. I znów znajdujesz się w punkcie wyjścia narzekając na kolejną porażkę. Boszzz jakie to żałosne. Jakie to żałosne próbować rozumieć sens życia, radzić, przedstawiać siebie jako męczennicę, jako osobę, którą los niemiło doświadcza i zdać sobie sprawę, że ma się to wszystko na własne życzenie. Że to wszystko to jedynie zamknięcie się na prawdę, prawdę o sobie. Tak bardzo skupiłam się na innych, na próbie zrozumienia ich zachowań względem mojej osoby, że zapomniałam o tym, by brać poprawkę na własne decyzje, wybory, irracjonalne zachowania. By w tym wszystkim poszukać prawdziwego sensu i prawdziwego powodu, jakim jestem ja sama. Ciężkie to odkrycie powiem Ci. I jak teraz żyć. Jak żyć ze świadomością własnej, ukrytej "złej" natury. Próbować ją zmienić? Pracować nad tym? Czy jest to możliwe? I czy z taką wiedzą o sobie, jestem w stanie znów się otworzyć? Znów próbować? Pewnych spraw nie naprawię, nie wymażę, nie zmienię, nie cofnę. A teraz dodatkowo wiem, wiem już, że jeśli chcę, by ktoś mógł ze mną wytrzymać, najpierw muszę ja sama wytrzymać ze sobą... Sama siebie muszę zaakceptować. A to o wiele trudniejsze, bo wiąże się z ciężką pracą, z wyplewieniem z siebie kilku bądź kilkunastu lat błędów... Więc jak żyć, pytam się jak żyć i znów iść samej. Jak zmienić siebie i swoje życie, by dać sobie w końcu szansę na normalność. Jak wyjść z tego błędnego koła, patologii i matni, w której się znalazłam. Wiem, nie znajdziesz odpowiedzi na moje pytania, nawet tego nie wymagam. Wiem też, że nikt mnie nie poprowadzi za rękę, nie naprawi za mnie mojego życia, póki ja sama nie zacznę żyć tak jak powinnam i dawać od siebie to co potrzebne...
Nie pytałam jej już o nic więcej. Jej zwierzenie, otwartość, całkowita szczerość i samokrytyka zaskoczyła mnie tak bardzo, że nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa. Popatrzyła na mnie, rozumiejąc moje zachowanie i spojrzenie.
-Nie musisz nic mówić (powiedziała). I znów wstała, ze łzami w oczach i odeszła...



"Nigdy nie uwolnimy się od naszych słabości i błędów. Czasem jednak inni mogą nas uratować od nas samych"
Jonathan Carroll
Dzisiejszy wpis pozostawiam bez mojego komentarza. Jest w nim zawarte chyba wszystko, czego już komentować nie trzeba...
Pozdrawiam
PannaEm

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz