Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

czwartek, 20 grudnia 2012

Docenienie

Widzę, że z każdym dniem przybywa odwiedzin na moim blogu, a w ostatnim czasie więcej niż dotychczas :) Nie będę się znów rozpisywać, że bardzo mnie to cieszy :P
Ale jeszcze raz dziękuję Wam moi czytelnicy :)
Dziś miałam wenę, by napisać posta. W sumie to wczoraj, bo już po północy, ale jakoś tak zeszło, zleciało. Noc niby powinna być do spania. No tak, niby... W ciągu dnia obowiązki, wieczór i noc są takim momentem spokoju. Czasem łapię się na tym, że po prostu siedzę i napawam się spokojem, ciszą... Tak, wciąż słyszę, że powinnam się więcej wysypiać, że długo tak nie pociągnę sypiając po 4, 5h... Ale jakoś tak doba za krótka na wszystko. A przecież nie tylko obowiązki są ważne. Ile może człowiek tak ciągnąć na wysokich obrotach mając tylko rzeczy ważne i ważniejsze do zrobienia. A gdzie miejsce na te mniej ważne, na przyjemności, na realizację swoich pasji, na rozwijanie się, na poznawanie siebie... Tak, dla mnie głównie noc jest od tego. Siedzę i myślę. Ubieram w słowa swoje spostrzeżenia, obawy, lęki i przelewam je tutaj, by nie kumulowały się, by radzić sobie z życiem codziennym na swój sposób...
Tak więc wracając do tematu. Docenienie. Dziś rozmowa, ukradkiem zauważony program w tv i ... dziwny nastrój. Wybrałam kilka obrazków do tego wpisu, ale jakoś żaden nie jest w pełni odpowiedni. Kurczę, czyżbym wszystko sprowadzała do miłości? Na to wygląda, bo jakieś 80% zapisanych plików, które mogę wykorzystać na blogu, mają właśnie taką tematykę... Nie wiem czy to dobrze czy źle. W każdym bądź razie do dzisiejszego postu trudno dobrać coś odpowiedniego. A dziś nie chodzi o związki, o facetów, o niepowodzenia w życiu, o rozkminki jak sobie radzić. Chodzi o to jak mało w życiu jesteśmy w stanie docenić. Jak często narzekamy na los, na to co przynosi nam życie...


Tak, zbyt często to robimy. Patrząc na to co złego nas spotyka, mówimy dość i czekamy na coś lepszego, jak na zbawienie. Czekamy na coś, co zmieni nasz punkt widzenia, coś co wstrząśnie naszym światem, da namacalny dowód, że jednak życie jest sprawiedliwe, że jest coś za coś. Że za ogromne cierpienie musi nas czekać wielka radość... I owszem mamy rację. Ale (nieodłączne słowo moich postów) dlaczego nie potrafimy tak naprawdę zauważać tej radości stopniowo, w małych rzeczach, które pojawiają się w naszym życiu. Dlaczego od razu szukamy jakiejś radykalnej zmiany. Czemu coraz rzadziej potrafimy cieszyć się z błachostek. Ze zdrowia, które mamy (widzimy tylko to co nas boli, dolega, nie doceniając tego, że jednak żyjemy, a to największy skarb), ze szczęścia, które posiadamy... Widzimy tylko te złe strony. Skupiamy się na negatywach. Ustawiamy poprzeczkę wysoko, patrząc na innych, na tych, którym, jak to mówimy, "szczęście dopisało"... Na tych, którzy mają super płatną pracę, własne mieszkanie, kochającą się rodzinę, wspaniałych przyjaciół, życie jak z bajki... Owszem, są tacy ludzie. I nie napiszę "pozazdrościć takiego życia". Czemu? Czy oni tak naprawdę żyją? Żyją życiem, które sobie zaplanowali? Czy aby na pewno każdego dnia wstają z uśmiechem na twarzy doceniając to co mają? Wątpię. A przynajmniej jeśli chodzi o większość. Tak nam się tylko wydaje, że Ci co wg nas mają więcej, nie mają problemów, żyją sobie spokojnie i są szczęśliwi... Każdy dźwiga swój krzyż... Dla jednego jest to problem ze zdrowiem, dla innego finanse, dla trzeciego chore dziecko... Można tak wymieniać i wymieniać. I tak zastanawiając się dobrze, aż dziw bierze ile jest przeróżnych przypadków. Ale do czego zmierzam w dzisiejszym poście...


Chyba wykorzystałam już ten obrazek w którymś z postów, ale do dzisiejszego jest jak najbardziej na miejscu. Dlaczego? Bo właśnie tego nie robimy. Nie doceniamy tego co mamy. Nie patrzymy na to pod tym kątem, że jesteśmy w stanie postawić ten krok... Patrzmy w sposób, co by było, gdybyśmy nie mogli tego kroku postawić... Zamiast ustawiać poprzeczkę tak wysoko, ustawmy niżej... Niżej od naszego życia, naszej sytuacji. Popatrzmy na to wszystko pod kątem pozytywów. Usiądźmy i sporządźmy listę... Listę rzeczy, które są nasze... Zacznijmy doceniać to co mamy, patrząc na tych, którzy nie mają nawet tego. Dla przykładu, podam u siebie, o czym często niestety zapominam... Jestem zdrowym człowiekiem (nie mówię teraz o jakiś dolegliwościach mniejszych), nie umieram na raka, nie jestem sparaliżowana, jestem w stanie zająć się dwójką moich dzidków... Finanse, owszem, nie pławię się w luksusach, nie mogę sobie pozwolić na wszystkie przyjemności. Dzieci. Są zdrowe, poza przelotnymi chorobami, które dopadają praktycznie każde dziecko w tym wieku. Trzy sprawy. Zdrowie, pieniądze, dzieci... Kolejność akurat przypadkowa w poście. Ale po raz kolejny piszę, do czego zmierzam. Do tego, że skupiamy się właśnie na tym, że przykładowo bolą nas nogi, kręgosłup, głowa, a pomyślmy jakbyśmy nie byli w stanie chodzić, myśleć ... Ciągniemy od 1-szego do 1-szego, a weźmy pod uwagę to, że nie bylibyśmy w stanie kupić nawet tych najpotrzebniejszych, niezbędnych rzeczy do przeżycia... Dziecko. Martwimy się tym jak zachoruje, a pomyślmy co by było, gdybyśmy musieli spędzać godziny, dnie, miesiące nad łóżkiem własnego dziecka, z powodu choroby wrodzonej, wypadku, czegokolwiek...
Dlaczego, do cholery pytam dlaczego nie jesteśmy w stanie docenić tych drobnych, najprostszych rzeczy, które mamy. Dlaczego pytam się, w naszym życiu wciąż doszukujemy się tylko negatywów, złośliwości losu. Czemu nie potrafimy cieszyć się z tego co mamy. Dlaczego wciąż użalamy się nad własnym życiem patrząc na tych, którzy mają wg nas lepiej... Nie raz zazdrościmy innym pieniędzy, zdrowia, męża, żony, wspaniałych dzieci, domu, samochodu, rozrywki... Wszystkiego czego my akurat w tej chwili nie mamy. Czy przez ułamek sekundy przelatuje nam myśl przez głowę, że możemy być kimś, komu ktoś inny zazdrości? Patrzysz teraz co piszę i się śmiejesz, zastanawiasz się "Co takiego mogę mieć, czego inni mogą mi zazdrościć". I tu  jest Twój błąd ...


Nigdy nie zapominaj o tym, bo zanim to docenisz, zniknie, a Ty będziesz upadać coraz niżej, po raz kolejny narzekając...
I jeszcze jeden obrazek, może nie do końca w temacie, a może całkowicie w nim ...


Poruszył mnie on dziś strasznie, jak rzadko kiedy... Jestem wrażliwa, ale ten obrazek przebił wszystko ... Jak często (niestety z racji obserwacji) jeden z rodziców nie docenia tego co ma, zdrowe dziecko, rozwijające się tak jak trzeba, piękne, radosne, oczekujące jedynie miłości, jedynie ... A nie jesteś w stanie nawet tego mu dać... Przykre i bardzo bolesne...
Pomyśl o tym...
A na koniec demot o mnie, że tak to ujmę ...


Przykro mi ... 
I tak, nazwę dziś konkretnie, bez ogródek. Przykro mi Tomaszu, że się zawiodłam. Przykro mi, że ja zawiodłam Ciebie. Przykro mi, że szukasz masy powodów, by nie doceniać tego co miałeś i masz. Przykro mi, że narzekasz na własne życie, na złośliwość losu, na dolegliwości zdrowotne i finansowe, na problemy. Przykro mi, że nie potrafisz bądź nie chcesz (tego nie jestem w stanie stwierdzić) naprawić własnego życia tak jak należy. Przykro mi, że nie potrafisz ponosić konsekwencji własnych czynów, a tym samym ranisz osoby, które powinny być Ci bliskie. Przykro mi, że nie dałeś sobie pomóc, mimo, iż pomocna dłoń nadal jest wyciągnięta. Przykro mi, że nie potrafisz docenić tego co masz i mógłbyś mieć. Przykro mi, że nie potrafisz odnaleźć siebie w tym wszystkim i zauważyć tych pozytywów, rzeczy, dla których warto żyć... Przykro mi...

http://www.youtube.com/watch?v=pWsHvhpeakQ

2 komentarze: