Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

wtorek, 22 stycznia 2013

Strach i zrezygnowanie

Tak, postanowiłam dodać kolejny wpis. Można powiedzieć, że przez te 3 tyg nowego roku przechodzę przez wszystkie fazy emocjonalne. Tak to jakoś wszystko ekspresowo się dzieje. Od optymizmu, postanowień i chęci wcielenia ich w życie, po zderzenie się z rzeczywistością, wątpliwości, strach i zrezygnowanie. Na chwilę obecną chyba dopadł mnie ten ostatni stan. Skoro tak szybko przechodzę z jednego w kolejny, mam nadzieję, że ten najgorszy nie potrwa długo i uda mi się pozbierać jakoś po tym wszystkim, by znów odnaleźć w sobie siłę do walki. Tak, w tym momencie jestem kompletnie rozbita, przytłoczona. Za dużo tego się jednak dzieje. Mój umysł powoli robi wysiadkę, przydałby się chyba taki przycisk RESET albo przełączenie w tryb hibernacji, by naładować baterie. Wiem co muszę zrobić, większość decyzji podjętych, ale jakoś nie potrafię się zebrać na ten pierwszy krok. Nie uniknę go, przyjdzie moment, gdy, można powiedzieć, będę zmuszona go postawić, ale na chwilę obecną po prostu nie jestem w stanie. Nawet pisanie przychodzi mi z trudem. Dopadło mnie ogólne zrezygnowanie oparte na strachu. Strachu przed tym co muszę zrobić. Strachu przed konsekwencjami moich decyzji. Bo będą. Ode mnie zależy jak duże, jak bardzo wpłyną na mnie, jak dużo siły będę potrzebować, by je pokonać.
Chciałam zmian, owszem, ale już kiedyś o tym wspomniałam, nie lubię ich (choć wiem, że są nieodłącznym składnikiem życia). Ciężko przychodzi mi odnajdywanie się w nowej sytuacji, nowym otoczeniu. A w tej chwili zmienia się w moim życiu wszystko co możliwe. Pewni ludzie odchodzą, by mogli pojawić się nowi. Powoli zamykam pewne sprawy, toksyczne znajomości, doszłam już do ładu z uczuciami, uczę się konsekwencji i stanowczości. Niestety to ostatnie nie udało mi się, gdy zostałam postawiona przed pewnym sprawdzianem. To też poniekąd wpłynęło na mój stan. Jestem zła na siebie, że nie udało mi się powiedzieć tego ostatniego NIE w kulminacyjnym momencie. Nie udało mi się wytrwać w swojej decyzji do końca. Jedynym plusem tego jest, że jednak skutków tragicznych to nie przyniosło, ale jednak we mnie wzbudziło zrezygnowanie co do swojej osoby. Zrezygnowanie i wątpliwości czy tak naprawdę jestem w stanie wcielić w życie to co za cel sobie obrałam. Kolejne postanowienie, które wcielam w życie, dojście do ładu z uczuciami, owszem, pisałam już o tym. Zrozumiałam wiele spraw, odkryłam tą prawdę, o której wspomniałam w którymś z postów. Lecz nie zmienia to faktu, że trochę żal. Pogodziłam się z utratą czegoś, nawet zauważyłam reakcję na sobie, że nie ma już we mnie tego co kiedyś. Ale jednak jakoś tak smutno na duszy się robi. Poniekąd chciałam, by to trwało, chyba chciałam się okłamywać, że jest, by to czuć. By wierzyć, że jest to coś wyjątkowego, ponadczasowego, ponad wszelkimi wątpliwościami. A teraz? Teraz czuje owszem, ale jak odchodzi to ze mnie bardzo szybko. Opuszcza moje serce pozostawiając pustkę. Pustkę, którą ciężko będzie na nowo wypełnić, mając te wszystkie wspomnienia i doświadczenia...



Post i myśli urwane, wrócę do nich wieczorem ...

Wieczorową porą wracam do mojego wpisu zaczętego rano. No tak, ale cóż więcej mogę dodać? Ciężko wrócić do wcześniejszych myśli. Więc zacznę od czegoś innego, a o czym wspomniałam wyżej. Ludzie. Tak, musiałam poczynić pewne kroki, by niektórych wykluczyć ze swojego życia. Tych, którzy źle na mnie wpływali, tych, którzy w jakiś sposób hamowali mnie. Tych, którzy krzywdzili i wykorzystywali. Na niektórych nawet się nie oglądam, lecz są i tacy, którzy mimo wyrządzonej mi krzywdy gdzieś tam wciąż przemykają przez moją głowę. Trudno zapomnieć całkowicie i pewnie się to nie uda, ponieważ zajmowali ważne miejsce w moim sercu. Chcę chociaż dojść do takiego stanu, gdy ich zachowania, wspomnienia o nich nie będą już tak na mnie oddziaływać. W zamian za to pojawiają się nowe osoby w moim życiu, których się nie spodziewałam. Podbudowuje mnie to, że są one pozytywnie do mnie nastawione, chętne do pomocy i wsparcia. I za to im dziękuję. Lecz, jak to temat postu, obawiam się. Obawiam się, że znów stanie się coś, co to popsuje i nie pozwoli rozwinąć tego wszystkiego tak jak trzeba. Boję się, ponieważ to wszystko jakoś tak za szybko. Za dużo emocji różnych we mnie, za dużo "wrażeń" w tak krótkim czasie. Nie potrafię się odnaleźć w tej nowej sytuacji. A zegar nieubłaganie tyka przypominając o tym, że czas ucieka nieuchronnie i przybliża mnie do tych kroków. A ja w tej chwili najchętniej "zaszyłabym" się gdzieś, uciekła, schowała się do szafy heh. I przeczekała, aż wszystko "magicznie" samo się rozwiąże i załatwi... Ehh. Wiem, tak się nie da. Jeśli chcę, by życie przyniosło mi pozytywne zmiany muszę sama o to zadbać. Wiem, wiem, wiem. Cholera wiem. Ale czemu tak ciężko na nowo uwierzyć w siebie, w swoje siły. Czemu tak ciężko pozbierać się do kupy i zawalczyć o swoje (w sumie już nie tylko o swoje, ale też o moich chłopaków). Czemu ten strach wkrada się w każdy najmniejszy zakamarek moich myśli. Strach przez zmianami, strach przed tym co niesie mi życie...
Mam nadzieję, że uda mi się szybko stanąć znów na nogi, bo na chwilę obecną leżę na łopatkach. Wstać i w końcu ruszyć tą drogą, którą wybrałam, z decyzjami, które postanowiłam i siłą, którą chcę w sobie na nowo odnaleźć.



Kolejny wpis miejmy nadzieję, że będzie bardziej pozytywny...
Pozdrawiam
PannaEm

2 komentarze: