Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

środa, 3 lutego 2016

Niedzielne tatusiowanie

Temat może i kontrowersyjny. Pełen różnych opinii, skrajnych i w przeciwnych kierunkach. Ale i dający do myślenia tak i kobietom, tak i mężczyznom...

Wnikać chyba nie chcę skąd wziął się pomysł na taki post. Lecz nie o powód chodzi, a o fakty. A fakty w tym temacie są. I często niewyolbrzymione, jak się niektórym wydaje...

Bo niestety zdarza się utarty schemat typu: "a przesadzasz", "wyolbrzymiasz", "nie doceniasz starań", "wymagasz Bóg wie co". Schemat oparty na braku zastanowienia, przemyślenia i zauważenia problemu. Problemu, który jest. Bo jak inaczej nazwać brak zainteresowania dzieckiem, zasłanianie się pracą, obowiązkami. Jak wyjaśnić głupie tłumaczenia typu: "przecież mam taką pracę, a nie inną", "przecież poświęcam czas w miarę możliwości", "przecież się staram", "przecież kocham", "przecież....".

Trochę za dużo tego przecież. Trochę za dużo wyszukiwanych na siłę tłumaczeń. I za dużo rozczarowań dziecka i jego zapłakanych oczu...


Już kiedyś wykorzystany obrazek w jednym ze wpisów, idealnie wpasowuje się również w dzisiejszy. Dlaczego? Bo często dla dziecka nie ma znaczenia to "przecież". Nie mają znaczenia wymówki. Za to znaczenie mają fakty. Fakty takie jak ograniczony kontakt bądź jego brak, sporadyczne zainteresowanie (o ile w ogóle), niespełnione obietnice...

Dla dziecka faktem jest, że nie ma jednego z rodziców w jego życiu (umyślnie nie opisuję tego typowo pod kątem mężczyzn, bo sytuacje są różne). Faktem jest, że nie dzwoni, nie interesuje się, nie zapyta co słychać czy jak się czuje. Nie zapyta jak spędził popołudnie czy jak poszło w szkole. Dla dziecka po prostu nie ma wytłumaczeń, bo nie ma tej obecności. Nie ma tego co potrzebuje. 

Często wymaga się od dzieci, by rozumiały coś, czego nie są w stanie. Wymaga się od nich zachowania jak dorosłych. Bo przecież... To cholernie często powtarzające się przecież... 

I nie mówię tu tylko o związkach czy małżeństwach rozbitych, o rodzinach niepełnych (choć odnośnie tego z dosadnym akcentem) ale i również o tym, jak w zwykłych rodzinach często zaniedbuje się swoje pociechy z różnych powodów.

Najbardziej standardowym i powielającym się jest powód pracy. No tak, wiadomo. Praca = pieniądze = utrzymanie. Ok i tego nie neguję. Sama pracuję dość dużo i próbuję godzić to z opieką nad swoimi dwiema pociechami. Jak mi to wychodzi? Z jakim skutkiem? Nie mnie w sumie oceniać. Ale staram się, jak mogę. Nawet wyjeżdżając na jakieś szkolenie, telefony do dzieciaków to standard. Pracując do późna człowiek stara się chociaż przeczytać bajkę na dobranoc czy pocałować w czółko na dobry sen. A jeśli i to gdzieś ucieknie, stara się to nadrobić dnia następnego i kolejnego (i nie mówię tu o górze prezentów). Po to, by dziecko miało poczucie, że jest ten rodzic. Że jest osoba, która kocha (nie tylko mówi, że kocha). Osoba, na którą może liczyć, która nie zawiedzie. Taki Anioł Stróż...

Bo my jako rodzice jesteśmy takimi Aniołami Stróżami swoich dzieci, którzy zawsze są. Zawsze wesprą, pomogą, przytulą kiedy źle. Często "naprostują", gdy dziecko zbacza z odpowiedniej drogi. Czasem skarcą, po to, by wpajać zasady i uczyć hierarchii wartości. Po to, by mogło odróżnić dobro od zła. Po to, by nie popełniało pewnych błędów. Błędów, które mogą pozostawić trwały ślad...

Dlatego uczymy dzieci dobroci, wyrozumiałości, empatii i bezinteresownej pomocy. Uczymy tolerancji i zachowania fair play. Uczymy tego, by kiedyś na takich ludzi wyrośli. By nie powielali błędów niektórych rodziców...Niestety czasem swoich...

I zdarza się, że ta nauka idzie na marne. Zdarza się, że przez bezmyślność, egoizm czy te wszystkie "przecież" dziecko uczy się innych wzorców. Opartych na złudnych obietnicach i nieposzanowaniu drugiego człowieka...

Dlatego mimo tak długiego wpisu, mam jeszcze parę słów do Was drodzy rodzice. 

W pierwszej kolejności do tych, którzy dbają, STARAJĄ SIĘ i zmagają z trudami wychowania, często sami. 
Nie zmieniajcie tego co robicie. Nie zmieniajcie tego, czego uczycie własne dzieci. Mimo, że czasem jest to trudne i wydaje się syzyfową pracą, nie ma innej drogi. Tylko wytrzymałość i cierpliwość w dążeniu do postawionego celu, jakim jest dobro dziecka, jest najlepszą drogą, by dać mu szczęście.

A dla tych, którzy nadużywają tego "słynnego przecież" powiem jedno. Zastanówcie się nad tym co robicie. Zastanówcie się czego wymagacie od tych małych istot. Wyrozumiałości w tym, że life is brutal? Nie na tym polega życie takiego małego człowieczka. A przynajmniej nie powinno. Postawcie się nawet na ich miejscu jako dorośli. I już coś Wam grało nie będzie. 
Dziecko, które ma kochać w przyszłości, musi być kochane w przeszłości. I nie ma innej drogi. A same słowa i zapewnienia miłości nie wystarczą...
Tak więc za każdym razem, gdy będziecie szukać kolejnej wymówki odnośnie braku kontaktu czy nie poświęcania czasu, zastanówcie się nad tym, kogo takim zachowaniem odrzucacie. Odrzucając swoje dziecko, odrzucacie coś co jest bezcenne, bo...

"Dziecko to uwidoczniona miłość."
- Novalis

A jeśli nawet te słowa do Was nie dotrą, może zrobią to prawdziwe słowa pewnego 8-mio latka, którego słowa brzmiały:

"Chciałbym mówić do kogoś tato, niekoniecznie do swojego taty, bo wiem, że nie ma czasu"

...

Te słowa mówią same za siebie, dlatego ...


 Dlatego nie niszczmy największego skarbu tego świata jakim są dzieci...

Zostawiam Was z przemyśleniami...

Pozdrawiam
PannaEM


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz