Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

sobota, 19 grudnia 2015

Samotne rodzicielstwo - wstyd czy duma?

Postanowiłam w końcu poruszyć ten coraz bardziej powszechny w obecnych czasach temat. Czemu coraz bardziej powszechny? Szczerze mówiąc nie wiem, choć statystyki niestety wzrastają. Może to kwestia nieumiejętnych doborów partnerów albo dość szybkiej "wymiany na lepszy model"? W sumie to nie wiem. Powodów pewnie jest masa. Ale nie o tym chcę się dziś rozwodzić. A czemu w końcu? Ponieważ był i jest mi znany dość dobrze. Zagłębiać się w szczegóły nie będę, bo nie o to chodzi.

Samotne rodzicielstwo i trzy kropki...
Temat rzeka, a sytuacja niełatwa. Ba, użyć tu można wielu mocniejszych słów. Ja wybiorę cholernie, piekielnie i masakrycznie trudna (dość ostrzejsze nasuwają się pod palce). I już nie chodzi tylko o trud wychowywania dzieci (bo nawet we dwójkę często jest to wyzwanie), ale i o drugi czynnik, który tym bardziej obciąża samotnego rodzica. Tym drugim czynnikiem są ludzie i całe otoczenie... Ale idźmy po kolei.

Wychowywanie dzieci na przełomie lat bardzo się zmieniło i nadal zmienia. Tak naprawdę różnice można dostrzec każdego dnia. Biorąc pod uwagę choćby warunki finansowe. 
Dzieci zawsze były motorem wydatków :P nie ukrywajmy. To jak studnia bez dna heh. Dodatkowo teraz wydatki rosną przez rosnące koszty zwykłego utrzymania. Mieszkanie, rachunki, zakupy. Nie ma porównania z tym co było jeszcze kilka lat temu. Nie mówiąc już o trudnościach zdobycia i utrzymania stałej, dobrze płatnej pracy. Coraz częściej pakujemy się w kredyty, coraz częściej na wynajmach przez połowę swojego życia (jeśli nie całe). Ale i w tym nie chcę zbytnio się rozpisywać.

Generalnie chodzi o to, że w pełnej rodzinie, gdzie jest tata i mama, często nie jest lekko wiązać koniec z końcem. Pogodzić pracę z opieką nad dziećmi i ich wychowaniem. Nie jest też łatwo "okiełznać" te małe temperamenty heh. A co dopiero w pojedynkę?

W samotnym rodzicielstwie wszystkie te trudności i wyzwania "uderzają" ze zdwojoną siłą. Na barkach jest podwójna odpowiedzialność i podwójna troska. 

Za to głowa jest tylko jedna. Tylko jedna do "ogarnięcia" całego tego schematu rodzicielstwa. Zapewnienia dzieciom czego im trzeba, wychowywania, nagradzania i karcenia, odrabiania lekcji do późnego wieczora czy bezsennej nocy w chorobie. Jedna głowa na zaplanowanie tygodnia pracy, by zdążyć wybrać ze szkoły, przedszkola czy żłobka. Jedna, by nie zapomnieć o wywiadówce, przygotowaniu stroju na karnawał czy drugiego śniadania. 
A gdzie w tym wszystkim zwykłe obowiązki domowe? Pranie, sprzątanie, gotowanie? Też gdzieś tam udaje się zorganizować, bo trzeba. Wychodzi na to, że wiele da się zorganizować. Ba, okazuje się, że da się pogodzić wszystko. Z różnym skutkiem. Czasem lepszym, czasem gorszym. Czasem z językiem na brodzie pędząc po dzieci do szkoły, czasem po nocach nadrabiając pracę. Ale da się. Jak to mówią: "chcieć to móc", czasem zmienia się to w zwykłe: "musieć". 
A w tym wszystkim pojawia się rezygnacja z dużej części życia prywatnego, czasu dla siebie czy własnego odpoczynku. Takie "uroki". To właśnie ta odpowiedzialność. Świadomość, że jest ktoś ważniejszy. Ktoś kto Nas, rodziców (i tych samotnych i tych nie) potrzebuje. Dla kogo po prostu musimy być wsparciem. Po prostu musimy być na pełen zegar.
Musimy przytulić w nocy, gdy przyśni się koszmar czy na złamanie karku biec trasą ze szkoły do domu, bo po drodze zgubił się samochodzik czy ulubiona lalka. Po prostu musimy być. Ale nie z jakiegoś odgórnego przymusu. To musieć wpisane już jest w rodzicielstwo. W to, że dla dobra dziecka i otarcia zapłakanych oczu, jesteśmy w stanie zrobić bardzo dużo. 
(Oczywiście nie popadajmy w przesadę, dzieci to też cwane bestyjki, czasem lubiące wykorzystywać Naszą dobroć :P).
Ale wiemy o co chodzi. 

I fakt, podnoszącym na duchu i motywującym jest, gdy ktoś bliski (przyjaciel czy ktoś z rodziny) czy nawet obcy mimochodem "rzuci": "Ty to masz cierpliwość", "podziwiam Cię jak sobie radzisz", "super sobie poradziłaś/eś w tej sytuacji", "ja to bym nie dał/a rady", "chciałbym/abym wychować dzieci kiedyś jak Ty". Taki samotny rodzic czuje, że naprawdę daje to co powinien, to co potrzeba. To co jest niezbędne. 
Czasem z wypiekami na twarzy przyjmie "pochwałę" od obcej osoby, w duchu myśląc sobie, że przecież nie zrobił nic nadzwyczajnego. Ale to właśnie motywuje, to dodaje sił. Pokazuje, że może jednak, poniekąd, jest tym bohaterem dla dziecka, który uratował misia od zagłady albo wystraszył wszystkie potwory spod łóżka.
Pokazuje, że "poświęcenia" związane z trudem wychowywania są tego warte. 

"Poświęcenia"? Ktoś może zapytać czemu to tak nazywam. Wychowywanie dzieci nie powinno być poświęceniem. I możecie mnie zlinczować, ale uważam, że czasem jednak nim jest. Często rezygnujemy z wielu rzeczy dla siebie, na rzecz dziecka. Taka prawda. I dzieci są poświęceniem. Czasem z wyboru, czasem nie. Lecz nie chciałabym, by mylić je z poświęceniem, którego się żałuje. Jak wiele rzeczy czy sytuacji, poświęcenie tez ma 2 strony medalu. Ale jest coś co łączy poświęcenie we wszystkich aspektach. Za poświęcenie zwykle (nie mylić z zawsze) oczekujemy nagrody. Jeśli chodzi o dzieci, jest czymś w rodzaju rezygnacji z czegoś, dla zwykłego uśmiechu czy uradowanych oczu. I to jest nagrodą. Uradowana buźka od ucha do ucha jest największym skarbem dla Nas, rodziców. 

Lecz... I tutaj chcę przejść do drugiego czynnika, o którym wspomniałam wcześniej (trochę się rozpisałam). Ludzie i otoczenie...

Samotny rodzic, który czasem wspomni o trudach wychowywania, poświęceniu czy po prostu mając gorszy dzień, nie zachwala uroków rodzicielstwa, przez niektórych ludzi jest szykanowany. Pojawiają się teksty typu: "trzeba było się zabezpieczać" czy "jak się nie uważa, tak się ma". Ludzie potrafią być okrutni...

Nie znając sytuacji, w swoich osądach potrafią człowieka sprowadzić do parteru. Sprawić, że człowiek czuje się gorszy. Swoimi opiniami, opartymi na braku jakichkolwiek faktów potrafią odebrać całą motywację i siłę. Dla nich fakt często jest jeden: "trzeba było myśleć, uważać". Dla nich liczy się skutek = błędy popełniane nieświadomie, czasem z bezsilności; rzadko kiedy patrzą na przyczynę = tchórzostwo drugiego rodzica (choć i na to mają wytłumaczenie = trzeba było się nie bzykać ;] ). Do szału doprowadzają mnie osądy typu: "trzeba było...".
Gdybyśmy znali przyszłość, żadnych błędów byśmy nie popełniali. Ale najgorszym jest to, że w sytuacji samotnego rodzicielstwa, de facto, pojawienie się dziecka okazuje się błędem dla takiego "oceniacza". Pominę swój komentarz w tej kwestii, lecz dodam tylko jedno zdanie. Dziecko dla rodzica nigdy nie powinno być błędem i dla prawdziwego nigdy takim nie będzie!

A co jest "najlepsze" w tym wszystkim, w 99% przypadków po tyłku od takich bardzo chętnie wydających swoje opinie, najbardziej dostaje ten, który podjął się odpowiedzialności. Który z powodu posiadania sumienia, hierarchii wartości, zasad i pokładów miłości nie był w stanie postąpić inaczej. Który samotnie, z trudem, ale z podniesioną głową stara się być dla dziecka dobrym rodzicem za dwoje. Który z pełną świadomością (nie z braku innego wyboru, bo wybór zawsze jest) kroczy trudną, wyboistą drogą, sam. Przejmuje wszystkie obowiązki, odpowiedzialność i troski. I robi to najlepiej jak umie. I często robiłby to lepiej, gdyby nie Ci "oceniacze". A gdzie opinia i ocena, dla tego rodzica, którego "przerosła sytuacja"? Gdzie opinia, dla osoby, która jest całkowitym motorem i powodem do tejże sytuacji? Nie ma... Dlatego właśnie mam parę słów dla tych, którzy tak "lubią" oceniać...

Zanim wydacie osąd na kogoś, kto ponosi odpowiedzialność za tchórzostwo drugiej osoby. Zanim ocenicie, oczernicie i rzucicie jakiś złośliwy tekst osobie, która samotnie wychowuje dziecko bądź dzieci, zastanówcie się. 
Czyż nie jest już dużą "ceną" samotne rodzicielstwo? Zmaganie się każdego dnia z tym trudem samotnie? Czyż nie jest już wielkim ciężarem świadomość, że jest się tak naprawdę jedynym "bohaterem" dla dziecka? Czyż już niewystarczającą "karą" za pewne decyzje i nieodpowiednie wybory, są zapłakane oczy dziecka pytającego: "czemu tata mnie nie chciał i zostawił" i bezsilność w odpowiedzi? 

Myślę, że to najwyższa z możliwych kar i zbędne są tu opinie i oceny ludzi, którzy ani przez ułamek nie doświadczyli tego typu sytuacji. I nikomu nie życzę by tego doświadczył. Bo najgorszym co może być to krzywda własnego dziecka, na która nie ma się lekarstwa... A nikogo do miłości do dziecka zmusić nie można...

P.S. Z czasem udało mi się mieć tego typu opinie i "oceniaczy" w najgłębszym poważaniu ;] ale sporo mnie to kosztowało. 

Samotne rodzicielstwo - wstyd czy duma?

Odpowiadam na to pytanie wszystkim samotnym rodzicom:
Nigdy niech przez myśl Wam nie przejdzie, że jest to ujmą bądź hańbą. Pokonując wszystkie trudy samotnie pokazujecie jak silnymi i kochającymi ludźmi jesteście. I nigdy nie dajcie wmówić sobie, że jest inaczej. Pielęgnujcie tą siłę, by przekazać ją swoim dzieciom. Bo to one są największym skarbem tego świata...

Ten post dedykuję moim synom, Jakubowi i Wiktorowi, którym daję wszystko co tylko mogę, mimo trudów. Mimo błędów, mimo własnych porażek, ale zawsze z miłością...

Pozdrawiam
PannaEM 

1 komentarz:

  1. Zacznijmy moze od tego ze nie tylko jestes wsparciem dla swoich dzieci, ale także dla innych i biezesz na barki wszystkie ciezary jakie ktoś ci naloży i mimo drobnej twojej postawy wszystko znosisz wszystko dzwigasz i pomagasz,wspierasz a robisz to najlepiej! tak cholernie ciezko by bylo pewnej osobie ;) bez Ciebie. Wstydzic powinni sie 'rodzice' ktorzy swoje dziecko zostawili i nawet nie maja odwagi by powiedziec dlaczego tak jest tym samym obciazajac drugiego rodzica tym problemem. Wiem ze dasz rade i chlopaki tym bardziej bo charakterki maja Twoje silne i bardzo wytrwałe. To wspaniali młodzi MĘŻCZYŹNI.

    Pamiętaj "W konfrontacji strumienia ze skałą, strumień zawsze wygrywa – nie przez swoją siłę, ale przez wytrwałość."

    Podnies korone i zasuwaj DAMY RADE ;* <3

    OdpowiedzUsuń