Łączna liczba wyświetleń

O blogu

Witam Cię. Weź filiżankę kawy, kubek herbaty i usiądź wygodnie. Pozdrawiam. Panna Em

sobota, 5 grudnia 2015

Koniec czy początek

"Nigdy nie jest łatwo pozwolić komuś odejść. Bo dobrze jest trzymać się przeszłości. Ale czasami to jest jedyny sposób, żeby zrobić miejsce dla reszty życia. Ale żeby nie wiem jak trudne było zostawienie starej osobowości, czasami jak człowiek to zrobi, czuje się jak nowo narodzony. Stanie w punkcie wyjścia to dziwaczne uczucie. Ale nie tak dziwaczne jak skok do oceanu z grupą facetów z Alaski."
- Men in Trees

Rozstanie nigdy nie jest łatwe. I nie ważne z jakiego jest powodu. Zdrada, kłamstwo, zawiedzione zaufanie, niezgodność charakterów czy brak miłości (oczywiście przykładów jest więcej). Czasem tylko boli bardziej bądź mniej. Czasem tylko ma się większe bądź mniejsze wyrzuty sumienia (rzadko kiedy nic sobie do zarzucenia). Czasem tylko wystarczy 1 butelka wina i 2 nieprzespane noce, a niekiedy 10 flaszek, morze łez i miesiące bezsenności nie może ukoić bólu...

Ale zawsze boli. Zawsze pozostawia po sobie ślad. 
(Oczywiście nie mówię tu o przypadkach, gdy ktoś zmienia partnerów/ki jak rękawiczki i kolejne rozstanie spływa jak po kaczce. Bo i tacy są)

Rozstanie. Koniec czy początek?
Ale może zacznijmy od początku albo od środka? o.O Bo w sumie gdzie jest początek? Po kolejnym rozstaniu, gdy już "odchorujemy" i otwieramy się na nowo to chyba środek, nie początek. Ale o co mi teraz chodzi? O to, że w kolejne związki wchodzimy z coraz to większym bagażem doświadczeń. Po kolejnych rozczarowaniach i porażkach lista rzeczy nieakceptowalnych przez nas robi się coraz dłuższa. A może właśnie krótsza? Kurczę. Czy przypadkiem jednak z czasem nie przymykamy oczu na coraz to większą ilość "NIE" z naszej listy? Czy stajemy się mniej czy bardziej tolerancyjni? Dobre pytanie.

Śmiem zaryzykować tezę, że tylko nielicznych stać na to, by być konsekwentnymi. Ciekawi mnie to strasznie jak im się to udaje. Bo np. panna sobie postanowi, że spotka faceta takiego i takiego. Że będzie inny niż poprzedni. Nie będzie kłamał, zdradzał, zawodził, itp., itd. No cuda wianki. Żelazne zasady. No i co? I udaje się o.O No jakim cudem się pytam?! Trzeba chyba mieć mega wielką pewność siebie i świadomość swojej wartości w 100%. Chyba, bo naprawdę nie wiem.

W większości wypadków niestety doświadczenia z poprzednich związków nijak mają się do kolejnych. Niby mówimy sobie w środku, że nie pozwolimy już na powielenie się schematu. Ale gdy zawiedzie nas kolejna osoba często przymykamy oko. A bo przecież każdy ma prawo do błędów, no przecież obiecuje poprawę itp, itd. I błędne koło się zamyka. Na nowo pozwalamy na łamanie naszych żelaznych zasad. 

Lecz czemu kiedyś marząc o księciu na białym rumaku, teraz zadowalamy się chamem na ośle (nie ujmując chamom i osłom). Taka mała przenośnia, ale myślę, że trafna. A odpowiedź nasuwa się od razu. Może dlatego, że sami tą poprzeczkę swoją zaniżamy. Może własnie to, że przestajemy trzymać się własnych żelaznych zasad staje się problemem. Może własnie to, że chcąc znaleźć księcia, najpierw wypada być księżniczką, a nie jędzą w podkolanówkach (nie wiem czemu takie sformułowanie przyszło mi na myśl :P).

Broń Boże, nie chodzi mi teraz o to, że mamy wszystkie teraz chodzić z zadartymi nosami z wysławianiem się na "ą" i "ę" czy uważać się za najpiękniejsze (nie dyskryminuję w tym momencie mężczyzn, piszę pod kątem kobiet, bo tak mi łatwiej;)).
Raczej chodzi mi o to, że szukając czegoś usilnie, często zapominamy o swoich wartościach, których powinniśmy się trzymać. Czasem chcąc zbytnio się dopasować, dać szansę, gubimy własne, wewnętrzne potrzeby. Przymykamy oko, tolerujemy. Trzymamy się osób, związków, które na dłuższa metę nie mają prawa dać nam szczęścia. 
Również nie chcę ujmować tym osobom, którym swój czas poświęcamy. Z którymi próbujemy coś stworzyć. Uważam, że każdy jest wartościowym człowiekiem. Po prostu te osoby nie są dla nas, a my dla nich. Próbując znaleźć z nimi szczęście "na siłę" unieszczęśliwiamy nie tylko siebie, ale i ich. 

Kompromis? Ok. Próba znalezienia złotego środka? Ok, jak najbardziej. Dopasowanie się? Ok, ale zgodnie ze sobą. Druga szansa? Też ok, z małym "ale", jeśli czujemy, że druga osoba rzeczywiście może dać nam szczęście. Bo fakt, każdy popełnia błędy i wielu z nas zasługuje na szansę. Powinniśmy tylko wziąć poprawkę na to komu i z jakiego powodu dajemy tą szansę. Każdemu może powinąć się noga, czasem można jedną z zasad odłożyć na bok. Ale na Boga, nie wszystkie. I tylko po to, by nie być samemu/samej. Tylko po to, bo boimy się samotnego życia czy potrzebujemy kogoś obok siebie? Tylko dlatego, że nie chcemy kogoś zranić? Albo po prostu boimy się odejść od tego co daje nam jakiś rodzaj stabilności (czasem ujowej, czasem niezadowalającej, pod górkę i wyboistej, ale jednak stabilności)?

"Nigdy nie jest łatwo pozwolić komuś odejść. Bo dobrze jest trzymać się przeszłości. Ale czasami to jest jedyny sposób, żeby zrobić miejsce dla reszty życia (...)" - tak jak to w cytacie powyżej. 

Rozpisałam się dość w dzisiejszym poście heh. Podsumowując. Czasem warto poczekać dłużej na coś co może dać Nam to czego potrzebujemy, niż próbować "na siłę" stworzyć coś nie mającego prawa bytu. Coś co może zająć czas nam i innych. A może jak to pisałam na "zupie":

"Może niektórzy ludzie pojawiają się po to, by wyleczyć nas z innych ludzi"...

A może po prostu pojawiają się po to, by uświadomić nam czego tak naprawdę oczekujemy od życia i innych...


Pozdrawiam.
PannaEM

Na koniec muszę dodać jeszcze coś, z dedykacją dla pewnej osoby, z którą mi się to kojarzy... Ola, pamiętaj :*


1 komentarz:

  1. czy warto czekać dłużej? istnieje i taka filozofia. najważniejsze być szczerym na linii między rozumem a sercem... i wynik tego jest najlepszym doradcą.

    OdpowiedzUsuń